Pięlegniarka na oddziale coidowym, fot. PAP/Andrzej Grygiel
Pięlegniarka na oddziale coidowym, fot. PAP/Andrzej Grygiel

"Życie przeleciało mi przez palce". Pielęgniarki właśnie wróciły z wojny

Redakcja Redakcja Służba zdrowia Obserwuj temat Obserwuj notkę 44
To, czego doświadczyły pielęgniarki przez ostatnie półtora roku, nie można porównać z niczym, co wcześniej przeżywały. Tylko z wojną. Pielęgniarki właśnie wróciły z wojny. A wojna to stres, działanie i akcja, bez chwili na przemyślenia. Czas na refleksję pojawił się dopiero teraz, gdy trzecia fala ustąpiła. I ta refleksja nie jest ani trochę optymistyczna. Reportaż Marianny Fijewskiej.

"Jak żebracy prosimy o szacunek i godne zarobki"

W połowie maja na jednej z największych grup internetowych poświęconych pielęgniarkom pojawił się wpis Ewy, która ostatnie lata przepracowała na dwóch etatach. Aż wreszcie zrezygnowała.

„Z końcem kwietnia postanowiłam zrezygnować z dodatkowej pracy i nagle mam czas. Na czytanie książek, pracę w ogrodzie, spacery po lesie, rower i inne przyjemności, które odkładałam „na kiedyś”. Mam czas na spotkania ze znajomymi, choć mało ich zostało (…). W międzyczasie dzieci dorosły, małżeństwo się posypało, bo budowanie relacji wymaga czasu”.

W drugiej części swojego wpisu Ewa apeluje do środowiska pielęgniarskiego. „Jak żebracy prosimy o szacunek i godne zarobki, ale czy żebraka ktoś szanuje w dzisiejszym świecie? (…) Zamiast dobijać się w dwóch, trzech czy pięciu miejscach pracy za 25 zł za godzinę, dajcie sobie czas. Wystarczyłoby na dwa miesiące zrezygnować z dodatkowych fuch, by system sam się zaorał. Bez żebrania. Żeby ktoś nas szanował, musimy zacząć szanować sami siebie. Życzę wam dużo czasu, bo pieniądze to nie wszystko”.

Refleksja pielęgniarki, która postanowiła pozostać wyłącznie w jednym miejscu pracy, wywołała w środowisku bardzo dużo emocji. Pod wpisem Ewy pojawiło się ponad sto komentarzy. Wiele pielęgniarek wyznało, że w ostatnich tygodniach również zdecydowało się zrezygnować ze znacznej części obowiązków bądź przejść na emeryturę.

„Pracowałam po 36 godzin, życie przeleciało mi przez palce, dzieci dorosły, a ja tak naprawdę ich nie znam. Teraz buduję relacje na nowo, może się uda” - napisała Barbara. „Mam podobne doświadczenia” - dodała Ewelina- „Żadne pieniądze nie są warte przemijającego czasu, chwil, które minęły bez nas, bo byłyśmy po 400 godzin w pracy. Domownicy mają wspomnienia, zdjęcia z miejsc, które odwiedzili, niestety nas na tych zdjęciach nie ma”, „Jeśli nie zaczniemy szanować samych siebie, swojej rodziny i czasu jej poświęcanego, to nigdy nic się nie zmieni. My nie potrzebujemy dorabiać, a godnie zarabiać” - skwitowała Marta.

image

Czy można tęsknić za frustracją?

Kolejną z osób entuzjastycznie odnoszących się do wpisu pani Ewy jest Julia, pielęgniarka z 6-letnim stażem po studiach magisterskich i specjalizacji anestezjologicznej, która, mimo ośmiu lat poświęconych na kształcenie, właśnie z zawodu rezygnuje. Jak nam mówi - każdego dnia traciła młodość, relacje z ważnymi ludźmi i zdrowie.

- Jestem młodą pielęgniarką, ale wiem, jakie są moje potrzeby i uświadomiłam sobie, że czas jest dla mnie droższy niż 20 lub 25 zł za godzinę, jest droższy niż przebijanie się przez betony, które nie są gotowe na zmiany. Mój czas i wysiłek są droższe od prób pogodzenia się z brakiem szacunku dla pielęgniarek ze wszystkich stron - mówi Julia i dodaje, że zawsze marzyła o pracy pielęgniarki, ale gdy weszła do zawodu, bardzo szybko zderzyła się z rzeczywistością i zrozumiała, że w medycznym środowisku pielęgniarki, mimo 5-letnich studiów i wielu dodatkowych kursów, są traktowane jako gorsze i zasługujące na bardzo niskie wynagrodzenie. To właśnie z powodu niewielkiej pensji Julia, jak wiele jej koleżanek, podjęła pracę na drugim etacie.

- Potrzebowałam dużo czasu, żeby zdać sobie sprawę, jak bardzo szkodzi mi praca na dwóch etatach. Nieprzespane noce, stres, zaniedbane relacje z bliskimi… I nagle przyszedł taki moment, w którym zrozumiałam, że ja po prostu nie muszę tego robić. To dało mi wielką ulgę.

Julia zaczęła przekwalifikowywać się w kierunku innej profesji i kategorycznie zmniejszyła liczbę szpitalnych dyżurów. Jak mówi, nie może doczekać się momentu, gdy całkowicie opuści stare miejsce pracy. - Czy będę tęsknić za pielęgniarstwem? Może za ludźmi, z którymi współpracowałam i nawiązałam dobre relacje, ale za niczym innym. Bo czy można tęsknić za ciągłym zmęczeniem, frustracją, nadmiarem obowiązków i upokorzeniami?

Powrót z wojny i mechanizm wycofania

Dorota Uliasz jest psychologiem oraz coachem w zakresie skutecznej komunikacji z pacjentem, zarządzania emocjami i stresem. Specjalistka pracuje m.in. na linii wsparcia, która powstała z ramienia Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. Jak mówi, coraz częściej obserwuje głębokie zwątpienie wśród personelu pielęgniarskiego.

- Moje podopieczne w czasie pandemii pracowały po 400 godzin w skali miesiąca, gnały ze szpitala do szpitala, narażając własne życie i relacje z bliskimi. Ponadto nieustannie były otoczone widokiem śmierci. To, czego doświadczyły przez ostatnie półtora roku, nie można porównać z niczym, co wcześniej przeżywały. Tylko z wojną. Pielęgniarki właśnie wróciły z wojny. A wojna to stres, działanie i akcja, bez chwili na przemyślenia. Czas na refleksję pojawił się dopiero teraz, gdy czwarta fala ustąpiła - mówi specjalistka i dodaje, że refleksja ta ani trochę nie jest optymistyczna. Część kobiet spojrzało wstecz, nie tylko na półtora roku pandemii, ale na ostatnie 10, 20 czy 30 lat swojej pracy i zrozumiało, jak wiele poświęciło i jak mało dostało w zamian.

image
Protest pielęgniarek, fot. PAP/Tomasz Gzell

- Panie zaczęły analizować całe swoje życie, co jest bardzo charakterystyczne dla osób po przeżyciach granicznych, a takim przeżyciem była pandemia - mówi Dorota Uliasz. - Zaczęły zastanawiać się nad tym, jak dużo pracowały, jak rzadko bywały w domu na święta, kiedy ostatnio wyjechały na rodzinny urlop i jakimi były matkami.

Zdaniem psycholog w tych refleksjach jest dużo goryczy - żalu do siebie i żalu do przełożonych, władz oraz społeczeństwa. Prócz żalu pojawia się też często prawdziwy brak nadziei.

- Pielęgniarki, jak zresztą większość medyków, oczekiwały, że pandemia rzeczywiście coś zmieni. Ale gdy wreszcie zdjęły kombinezony i wróciły na swoje stare oddziały, okazało się, że jest dokładnie tak, jak było. Nie ma opieki psychologicznej, nie ma troski ze strony przełożonych, nie ma podwyżek, nie ma większego szacunku. Ponadto pojawił się bałagan - niektórzy szefowie placówek medycznych rzetelnie wypłacali dodatki dla personelu walczącego z pandemią, a niektórzy nie. Efekt jest taki, że część pielęgniarek jest zadowolona z wynagrodzeń, ale większość nie. Właśnie dlatego zaczęłam obserwować mechanizm wycofania wśród moich podopiecznych. Wiele pań po prostu nie ma siły, więc postanawia zrezygnować z jednego etatu albo przejść na przysługującą emeryturę. To często odejście w smutku i rezygnacji. Mam wrażenie, że tym razem czara goryczy naprawdę się przelała.

„Godna płaca za ciężką pracę”

W poniedziałek w całej Polsce odbył się strajk ostrzegawczy pielęgniarek i położnych. Protestujący na dwie godziny odeszli od łóżek pacjentów. Jedno z podstawowych haseł strajku brzmiało: „Godna płaca za ciężką pracę”.

- Nie godzimy się na minimalne płace, na minimalne normy, albo wręcz ich brak. Jesteśmy w ogromnym kryzysie kadrowym. W najbliższej pięciolatce odejdzie z zawodu 100 tys. pielęgniarek. A dojdzie do niego raptem 20 tys. W 2030 roku średnia wieku pielęgniarek będzie wynosiła 60 lat - powiedziała przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Krystyna Ptok podczas manifestacji przed Urzędem Wojewódzkim w Warszawie.

image
Protest pielęgniarek, fot. PAP/Tomasz Gzell

Głównym powodem strajku jest tzw. ustawa Niedzielskiego o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Według komunikatu OZZPiP ustawa ta „nie gwarantuje stabilnych zasad wzrostu wynagrodzeń zasadniczych pielęgniarek, pielęgniarzy i położnych, pomimo licznych sygnałów od członków organizacji związkowej dotyczących rażącego pogorszenia warunków pracy i płacy, trwającego od wielu miesięcy stresu, przemęczenia i wypalenia zawodowego.”

10 czerwca Senat przyjął ustawę, ale z poprawkami. Senatorowie zdecydowali o podniesieniu dla wszystkich grup zawodów medycznych tak zwanych współczynników pracy, od których zależy wysokość wynagrodzenia, zgodnie z kwalifikacjami, wymaganymi na zajmowanym stanowisku. W oczekiwaniu na finalny kształt ustawy (ostatnie głosowanie w Sejmie zaplanowano na 15 czerwca), pielęgniarki coraz częściej przytaczają hasło #jedenetat. Przypomnijmy, że większość pielęgniarek pracuje w dwóch lub trzech miejscach. Gdyby wszystkie zdecydowały się na porzucenie dodatkowych prac, braki kadrowe byłyby dramatyczne i zmusiły rząd do działania.

Bez sił na walkę z prawymi lukami

Zdaniem Doroty Kowalskiej, pielęgniarki anestezjologicznej pracującej w zespole ratownictwa medycznego w Warszawie oraz w Szpitalu Powiatowym w Sokołowie Podlaskim, ustawa Niedzielskiego nie powinna dzielić tej grupy zawodowej ze względu na kwalifikacje - tym sposobem najbardziej pokrzywdzona jest najstarsza i zwykle najmniej wykształcona część personelu z największym doświadczeniem oraz pielęgniarki pracujące w miejscowościach oddalonych od dużych miast, gdzie znacznie trudniej się kształcić.

- Kursy, specjalizacje czy studia zaoczne łączą się z zajętymi weekendami, których nie można przepracować - mówi Dorota. - Wielokrotnie słyszałam, że szefostwo zniechęcało podwładne do zdobywania wiedzy, mówiąc, że trzeba im rąk do pracy, a nie "doktorów" i że żadnych dodatków do pensji nie będzie. Wysokość wynagrodzenia zależy bowiem od „kwalifikacji wymaganych na danym stanowisku”. By pracodawca nie musiał płacić, wystarczy, że uzna, że kwalifikacji nie wymaga.

Zdaniem Kowalskiej placówki medyczne wykorzystują znacznie więcej luk prawnych, by oszczędzać na pielęgniarkach, a rząd dalej tworzy ustawy, które na to pozwalają.

- Ten schemat powtarza się od lat: następuje kryzys w ochronie zdrowia, pielęgniarki protestują, a władza mydli im oczy dodatkami do pensji czy regulacjami prawnymi dotyczącymi godnych warunków zatrudnienia. Później postanowienia te nie są realizowane. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? - pyta Dorota i dodaje, że od kilku tygodni coraz częściej wyobraża sobie scenariusz, w którym podwyżek dla pielęgniarek nie ma, jest za to czwarta fala koronawirusa, która uderza w niezaszczepione osoby i zrównuje z ziemią zgliszcza pozostałe z systemu ochrony zdrowia.

image
Protest pielęgniarek, fot. PAP/Tomasz Gzell

- Gdybym znów musiała stanąć do walki z pandemią, pracować codziennie po 20 godzin, to chyba nie dałabym rady. Ostatnie półtora roku było dla mnie wykańczające psychicznie i fizycznie. Myślę, że jeśli nic się nie zmieni, wyjadę do Niemiec. Najpierw zatrudnię się jako opiekunka medyczna, podszlifuję język i poszukam pracy w szpitalu. Tak zrobię, bo szarpać się i walczyć dłużej nie mogę. Nie mam już siły.

Marianna Fijewska

Czytaj inne teksty autorki:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo