Rafał Woś: Niewiele jest rzeczy, które się w Polsce udały tak, jak 500+. Fot. PAP/Andrzej Grygiel
Rafał Woś: Niewiele jest rzeczy, które się w Polsce udały tak, jak 500+. Fot. PAP/Andrzej Grygiel

Ręce precz od 500+

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 159
Niewiele jest rzeczy, które się w Polsce udały tak, jak 500+. Czy Donald Tusk (lub inny Hołownia) będzie umiał tego nie popsuć?

Tusk jest - jak wiadomo - politykiem doświadczonym i sroce - jak to mówią - z dzioba nie wypadł. Wie więc dobrze, że tak ważnej sprawy jak 500+ przemilczeć się nie da. Zwłaszcza, gdy ma się ambicję gry o pełną stawkę. Czyli o odzyskanie władzy i - jak to mówi sam Tusk - „spuszczenie PiS-owi łomotu”). Stąd już w pierwszych dniach po powrocie do krajowej polityki nowy-stary lider PO mówił na temat 500+ sporo.

Co Tusk myśli o 500+?

Ale co tak naprawdę myśli kandydat na przywódcę całej opozycji o wprowadzonej w roku 2016 przez Kaczyńskiego i Szydło „pięćsetce”? To wie oczywiście tylko on sam. My możemy rekonstruować jego nastawienie śledząc mieszkankę słów oraz czynów. Tyle, że akurat w tym wypadku na niewiele się nam to zda. Obecne słowa Tuska stoją bowiem w jaskrawej sprzeczności wobec słów dawnych. Z jeden strony mamy więc niedzielną deklarację „nikt nikomu 500+ nie odbierze. To co dała poprzednia władza zostanie utrzymane. Temat zamknięty”. A nawet wypowiedzi sugerujące, że to 500+ chciała wprowadzić… Ewa Kopacz. Tylko po prostu nie zdążyła. Z drugiej jednak nie sposób nie pamiętać wcześniejszych wypowiedzi samego Tuska. O tym (rok 2014), że on dałby i 1000 zł na dziecko, ale nie wie, gdzie są zakopane miliardy. Albo (2019), że nie żałuje, że nie wprowadził 500+, bo „bardzo dokładnie policzył na co Polskę stać”. Plus oczywiście czyny. A więc to, że Tusk był jednak premierem przez ładnych parę lat. I za jego czasów świadczenia społeczne, kryteria ich przyznawania oraz płaca minimalna były raczej mrożone.

Ale powiedzmy sobie szczerze. Tak naprawdę osobiste poglądy Donalda Tuska na 500+ nie mają większego znaczenia. Sam Tusk poglądy miał zawsze giętkie i raczej bezpośrednio dopasowywane do sytuacji - co z resztą dla polityka demokratycznego nie musi być zarzutem. Koniec końców (w wypadku przejęcia władzy przez antyPiS) i tak zadecydują oczekiwania i wyobrażenia wyborców antyPiSu na temat tego czy 500+ zostanie i (co jeszcze ważniejsze) W JAKIEJ FORMIE zostanie. Ta uwaga dotyczy z resztą nie tylko samego Tuska, ale również każdego innego innego lidera potencjalnie zwycięskiej antyPiSowskiej opozycji (Hołowni, Czarzastego czy kogokolwiek innego).

Co anty-PiS myśli o 500+?

Pytanie zasadnicze brzmi więc: co antyPiSowska opozycja tak naprawdę myśli o 500+. Tu o szczerą odpowiedź dość trudno. A to dlatego, że opozycja nie bardzo lubi o pięćsetce myśleć, ani tym bardziej mówić. Dotyczy to zarówno o opozycji politycznej (partii, posłów, medialnych influencerów). Jak twardego antyPiSu wśród wyborców. Generalnie zasada jest chyba taka, że im bardziej antyPiSowskie wcielenie opozycji, tym ochota do spokojnej rozmowy o 500+ się zmniejsza. Jeśli nie wierzycie to przetestujcie.

I tak typ kodersko-platformerski nawały do bezalternatywnej antyPiSowskiej propagandy nie wytrzyma dłużej niż 90 sekund spokojnej rozmowy o 500+. Bo zaraz pojawi się niezawodnie argument o „kupieniu wyborców za 500 zł” i o tym, że „Hitler też zbudował autostrady”. Usłyszycie narzekanie na populizm, który się na nas wszystkich zemści. Kiedy się zemści? Tego nie wiadomo. Data Armageddonu wywołanego 500+ jest przecież stale przesuwana. Ale kiedyś na pewno do niego dojdzie. W końcu wielu ekonomistów (z Leszkiem Balcerowiczem na czele) pisało już o tym w roku 2016, 2017, 2018 etc.

Celebryci gryzą się w język

Oczywiście tej argumentacji w jej najbardziej twardym i bezkompromisowym wydaniu już tak łatwo od działających otwarcie polityków i publicystów nie usłyszycie. Oni już chyba odrobili lekcję jaką było otwarte psioczenie na „nieoświecony plebs” i „pięćset plusowe chamstwo zanieczyszczające wydmy nad Bałtykiem”. Ostatnio już chyba nawet w język gryzą się przeróżni antyPiSowscy celebryci. Co tak naprawdę myślą, to oczywiście inna sprawa.

Opozycja nieco mniej antyPiSowska (ta bardziej lewicowo-hołowniana) rzuci się wam do gardła nieco później. Uprzednio uroniwszy łezkę lub dwie nad tymi wszystkimi, którzy zbyt otwarcie histeryzują nad równościowym wpływem pięćsetki na nasze życie społeczne. Nie dajcie się jednak zwieźć. Tu krytyka 500+ w sumie będzie bowiem nie mniej ostra.

Woś: Odpieram argumenty przeciw 500+

Usłyszycie więc kilka argumentów:

Pierwszy, że program nie osiągnąć tzw. celu pronatalistycznego (czyli nie zwiększył dzietności). Zmierzyć się z tym oczywiście nie sposób, bo nie wiadomo, co by z naszą dzietnością było, gdyby 500 nie było.

Drugi zarzut będzie taki, że 500 plus zniechęca do pracy (czy jak się to ładniej mówi „dezaktywizuje zawodowo”). Ten argument dominował jeszcze parę lat temu. Ostatnio słychać go jednak rzadziej. Pewnie dlatego, że jednak trudno go podeprzeć jakimikolwiek danymi. Bo wskaźnik zatrudnienia (czyli odsetek aktywnej zawodowo ludności w wieku produkcyjnym) w latach 2015-2020 wcale w Polsce nie spadł. Tylko przeciwnie, właśnie wzrósł. Z 63 do 65 proc.

I wreszcie trzeci argument dotyczyć będzie złego zaadresowania środków. Pomoc tak - powiadają zwolennicy takiej tezy - ale tylko dla najbardziej potrzebujących. A więc - na przykład nie dla najbogatszych. Ten argument - postulujący wprowadzenie do mechanizmu 500+ kryterium dochodowego brzmi na pierwszy rzut oka nawet racjonalnie. Choć ci, co go podnoszą bardzo ułatwiają sobie sprawę nie biorąc pod uwagę wielu doświadczeń innych krajów.

A historia kapitalizmu (a zwłaszcza w jego ostatnim neolibralnym wydaniu) uczy nas, że im bardziej dokładnie adresuje się politykę społeczną w kierunku tzw. najbardziej potrzebujących i wykluczonych, tym... słabiej redukuje się biedę oraz wykluczenie. To w ekonomii tzw. paradoks Palmego. Działa on tak, że w wyniku rezygnacji z powszechności świadczeń stają się one w oczach opinii publicznej rodzajem jałmużny. A z jałmużną jest tak, że można ją cofnąć w dowolnym momencie. W efekcie klasa średnia straci zainteresowanie samą koncepcją państwa dobrobytu, a jego beneficjentów zacznie się stygmatyzować jako "pasożytów" żyjących na koszt "pracowitych".

Plusy 500+

Niestety tylko bardzo niewielka część opozycji zgodna jest uznać, że 500+ to program dobry i dobrze skonstruowany. Co widać przynajmniej na trzech polach:

Po pierwsze, faktycznie doprowadził on do zmniejszenia w Polsce nierówności dochodowych. Niedowiarkom polecam nową pracę na ten właśnie temat https://www.sciendo.com/article/10.2478/foli-2021-0010

Po drugie, rzadko też po stronie opozycji (nawet tej lewicowej) można tu znaleźć zrozumienie mechanizmu, w jaki 500+ wpłynął na wzmocnienie polskiego pracownika. Zwłaszcza tego najsłabiej sytuowanego. Co przełożyło się na wysoką dynamikę wzrostu płac. A teraz zabezpiecza nas przed wpadnięciem w pocovidową spiralę deflacji płac. Czyli wykorzystywaniu widma recesji (lub przynajmniej widma recesji) do wymuszenia na pracownikach nadmiernych ustępstw. Zazwyczaj wygląda to bowiem tak: wybucha kryzys i rośnie bezrobocie, a pracodawcy zyskują możliwość dodatkowego nacisku na pracowników („albo będziesz pracował na gorszych warunkach, albo mam na twoje miejsce pięciu takich, jak ty!”). Powodzenie takiej presji wzmacnia oczywiście pozycję pojedynczego pracodawcy: z tańszymi pracownikami może on wszak produkować taniej. Jeśli jednak cała gospodarka pójdzie w tym kierunku, to wylądujemy w sytuacji samospełniającej się przepowiedni.

Po trzecie: niewielu też chce dostrzec, że siłą 500+ jest jego nowoczesny i emancypacyjny charakter. Nie jest to bowiem świadczenie warunkowe lecz prawo obywatelskie. Nie stygmatyzuje swoich beneficjentów. Nie trzeba chodzić po nie z czapką w ręku i udowadniać urzędnikowi, że nam się należy. Należy się i już. Z podniesioną głową.

Betonowy anty-PiS zepsuje 500+

Co z tego wszystkiego wynika? Tyle, że im bardziej betonowa i antyPiSowska będzie polska opozycja tym trudniej jej będzie nie zepsuć 500+ w momencie ewentualnego przejęcia władzy. Dlaczego? Głównie z powodu pułapki swej własnej antyPiSowskiej narracji. Wszak docenić prawdziwe znaczenie rewolucji 500+ można tylko gdy jest się w stanie powiedzieć „PiS to nie jest zło wcielone. Tylko normalna partia od której można się wiele nauczyć”. I odwrotnie - im bardziej Tusk, Hołownia - i wszyscy inni premierzy in spe - będą walić w werbel wojny „ze złem absolutnym” tym mniej możliwe będzie uznanie, że 500+ to wartość. Wszak zło absolutne nie może stworzyć niczego co złem nie jest.

A wówczas zacznie się majstrowanie przy pięćsetce. Które zakończyć się może… no właśnie. Pewnie nie kompletną likwidacją. Ale na przykład wprowadzeniem kryterium dochodowego. Albo obowiązku podjęcia pracy przez pobierającego. Wtedy cała konstrukcja straci sens. A PiS-owskie zmienianie polskiego kapitalizmu na mniej neoliberalny okaże się tylko krótką chwilą oddechu i równościowej polityki.

Czytaj dalej:

Czterodniowy tydzień pracy. Islandia ogłasza sukces

Kwarantanna dla zaszczepionych? „Nie ulegajmy fake newsom. A szczepić się trzeba”

Urzędnicy UE skomentowali węgierską ustawę o ochronie dzieci. "Przekroczyli czerwoną linię

Miłosz Kłeczek kontra Donald Tusk - starcie w Sejmie. Reporter TVP Info to też biznesmen

Koronawirus w Polsce. Mateusz Morawiecki i Adam Niedzielski omawiają sytuację epidemiczną

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka