Fot. PAP/Irek Dorożański/Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej
Fot. PAP/Irek Dorożański/Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej

Polski generał: Mam wrażenie, że niektórzy czekają aż dojdzie do rozlewu krwi na granicy

Redakcja Redakcja Białoruś Obserwuj temat Obserwuj notkę 111
Widzę wielu urzędników, którzy czekają na pierwszy strzał. Aż na stronę polską przedostaną się rosyjscy bądź białoruscy żołnierze, zaczną ginąć ludzie, będzie normalna, klasyczna wojna. Reakcja zachodu jest spóźniona. Nie wolno ustępować przed terrorystą – mowi Salonowi 24 gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.

Sytuacja na wschodniej granicy jest coraz bardziej napięta. Dochodzi do rozmaitych incydentów. Jedni mówią, ze to już wojna hybrydowa, inni, że grozi nam konflikt na pełną skalę. Jak Pan z punktu widzenia wojskowego ocenia te sytuacje?

Gen. Roman Polko: Przede wszystkim widzę wielu urzędników, którzy czekają na pierwszy strzał. Az na stronę polską przedostaną się rosyjscy bądź białoruscy żołnierze, zaczną ginąc ludzie, będzie normalna, klasyczna wojna. Tymczasem to, z czym mamy do czynienia na Wschodzie jest zdaniem szefa NATO taktyką hybrydową, inni mówią o wojnie hybrydowej. I działania polegające na chęci przerzucenia przez granice tysięcy migrantów, wśród których są i faktycznie niewinni ludzie, którymi Łukaszenko się posługuje. I migranci, i żołnierze Putina i Łukaszenki, to jest akcja o charakterze hybrydowym. Na terenie Polski już zielone ludziki mieliśmy. To są fakty. Ale definicje zostawmy ekspertom. Bo należy podjąć pilną akcję, by przeciwdziałać temu, co się dzieje. Słowa uznania należą się Wojskom Obrony Terytorialnej. One działają jak powinny. Natomiast urzędnicy jak powiedziałem – nie reagują odpowiednio, lekceważą zagrożenie, jakby chcieli poczekać na rozpoczęcie klasycznego konfliktu zbrojnego.

Przeczytaj też:

Najnowszy banknot kolekcjonerski NBP: „Lech Kaczyński. Warto być Polakiem”

Ale o jakich urzędników chodzi – polskich, czy unijnych?

Przede wszystkim mam na myśli urzędników Unii Europejskiej i częściowo tez NATO. Nie można być dwa kroki za Rosja. A Zachód jest w reakcjach spóźniony. Poza tym nie negocjuje się z terrorystami, takimi jak Łukaszenko. Nie wolno im ustępować. A tymczasem Łukaszenka uzyskuje kolejne cele. Pierwszym jest przekonanie części opinii publicznej, że mamy do czynienia głównie z kryzysem humanitarnym. Drugi – kanclerz Angela Merkel porozmawiała z Łukaszenką. Tym samym de facto usankcjonowała go jako legalną władzę na Białorusi.

Krytykować jest łatwo. Pytanie, jakie działania powinna podejmować Unia Europejska i NATO?

Potrzebne byłoby działanie takie, jak Lecha Kaczyńskiego w roku 2008, po inwazji rosyjskiej na Gruzję. Tam wtedy też były konsultacje. Ale prezydent RP potrzebował na nie raptem kilku godzin. A już potem przeszedł do czynów. Był wyjazd prezydentów krajów Europy Środkowej do Tbilisi. Ożywiona akcja dyplomatyczna. I to działanie wtedy uratowało niepodległość Gruzji.

Wszyscy straszą wojna, jednak przecież wojna w pełnej skali nie opłaca się nikomu?

Oczywiście, że taka pełna wojna, na dużą skalę nikomu się nie opłaca. Również Putinowi i Łukaszence. Z prostej przyczyny – oni chcą zrealizować swoje cele. Celem Łukaszenki jest uznanie go na arenie międzynarodowej. Celem Putina jest z kolei uzyskanie roli mediatora. Kiedyś już rosyjski prezydent ograł w ten sposób prezydenta USA Baracka Obamę. Stany Zjednoczone rozpatrywały interwencje w Syrii, a prezydent Rosji wynegocjował „pokój”. Wtedy mu o mało co nie przyznano mu pokojowej nagrody Nobla! A tak naprawdę, to jeśliby za słowami unijnych i natowskich polityków poszły zdecydowane i realne sankcje wobec Putina i Łukaszenki, wtedy byłby wyraźny sygnał, ze terroryzowanie i szantażowanie Europy po prostu się nie opłaca.

Jeśli nastąpi powrót do negocjacji, polityki ugodowej, będzie to dla Łukaszenki i Putina jedynie zachęta do dalszych działań. Tak jak po zajęciu Krymu Europa niewiele zrobiła. Mieliśmy potem konflikt w Donbasie, Cieśninę Kerczeńską. Dziś mamy gromadzenie wojsk przy granicy z Ukrainą i destabilizowanie tego kraju. Należy patrzeć jednak na pełen obraz. Bo obawiam się, że teraz nastąpi owszem deeskalacja konfliktu i uspokojenie sytuacji, ale za bardzo wysoką cenę. Będzie nią dalsze uleganie kolejnym żądaniom niedźwiedzia ze wschodu. A tego robić się nie powinno.

I ostatnia kwestia. Mówi Pan, że do pełnoekranowej wojny nie dojdzie. W takim razie co to, co dzieje się na wschodzie będzie oznaczać dla zwykłych ludzi w Polsce?

Po pierwsze, to chciałem „zwykłym obywatelom” bardzo podziękować za akcję Murem za mundurem. Polacy, szczególnie mieszkańcy terenów przygranicznych boją się, że na ich teren wejdą ludzie niebędący w rzeczywistości uchodźcami, czy migrantami. Ale terrorystami, albo wręcz agentami Putina bądź Łukaszenki. Oczywiste jest, że nie będą to wszyscy stojący na granicy. To nie będzie nawet ich większość, może to być niewielki ułamek spośród tych przerzucanych tu osób. Ale będzie to liczba wystarczająca, by zdestabilizować sytuację przy granicy, a może nawet cały kraj.

Pamiętamy rok 2015 i blokady dróg we Francji. Ataki na ciężarówki. W Europie Zachodniej są całe dzielnice, do których boją się wjechać na przykład karetki pogotowia. I myślę, że ta dyplomatyczna ofensywa i wsparcie choćby w skali słownej, sprawiają, że do wojny nie dojdzie. Choć przed rozminowaniem tej bomby będziemy mieli jeszcze jakiś rzut na taśmę ze strony Łukaszenki, żeby jeszcze cos zaszantażować, wymóc coś na Polsce, a na koniec pozwolić Putinowi zostać tym negocjatorem, który uwolnił Europę od problemu.

Przeczytaj też:

Nie żyje Kamil Durczok. Szpital wyjawił przyczynę śmierci

Dziennikarze, znajomi i politycy żegnają Kamila Durczoka

Ewa Kopacz przewodniczącą Parlamentu Europejskiego? Cieszy się sporym poparciem


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka