Tusk w Peru, Duda w Afryce. Tolerancja rasizmem podszyta [OPINIA]

Redakcja Redakcja Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 61
Rodzimi piewcy tolerancji i walki z rasizmem nie mają często pojęcia o czarnoskórych uczestnikach polskich powstań, zamiast przybliżać ich historię wolą puste i nic nie znaczące gesty. Rasizmu dopatrują się w wierszyku dla dzieci, sami nie widzą problemu w poniżaniu innych krajów, dlatego, że odwiedził je nielubiany polityk. Kiedyś obrywało się Donaldowi Tuskowi za wizytę w Peru, teraz Andrzejowi Dudzie za wyjazd do Afryki - pisze na łamach Salon24.pl dziennikarz i publicysta Przemysław Harczuk.

Za pierwszego rządu Donalda Tuska po prawej stronie modne były kpiny z wizyty szefa rządu w Ameryce Południowej, śmiechom z orderu „Słońce Peru” nie było końca. Choć do lidera Koalicji Obywatelskiej, który dziś znów stoi na czele rządu można mieć szereg zastrzeżeń, to nabijanie się z samej wizyty było – delikatnie mówiąc – bardzo nie na miejscu. Postawa taka obrażała nie tyle szefa rządu, co gospodarzy, z którymi Polska utrzymuje stosunki. Mijają lata, a oto w podobny sposób atakowany jest prezydent Andrzej Duda. I znów – można mieć do prezydenta wiele zastrzeżeń, krytykować go za konkretne rzeczy. Jednak muzyczka z Benny Hilla towarzysząca filmikom z afrykańskiej eskapady, nabijanie się z płonącej dżungli, wpisy typu „Donald Tusk witany w Niemczech, a Duda w Tanzanii, hihihi” są fatalne na kilku poziomach. Kpina z głowy państwa (w przypadku wyjazdu do Peru z szefa rządu) jest tylko jednym elementem, powiedzmy sobie szczerze – najmniej istotnym. 



Fatalny przekaz: cywilizowane Niemcy kontra zacofana Afryka


Oczywiście urzędom prezydenta i premiera należy się szacunek, to jednak nie królowie mający być elementem jednoczącym, ale demokratycznie wybrani politycy. Nie żadni mężowie opatrznościowi, a urzędnicy, których ludzie mają oceniać za to, jak wypełniają obowiązki. Stąd nawet bardzo ostra krytyka i bezczelna beka, może być dopuszczalna. Tu jednak nie chodzi o atak na polityków. Znaczenie ma uderzenie w sam sens wizyty. Zestawienie „cywilizowane Niemcy, kontra zacofana Afryka” kojarzy się fatalnie każdemu, kto nie jest historycznym analfabetą. Poza tym same podróże zagraniczne nie są, jak utrzymują populiści wycieczkami, mają konkretne cele.

W Afryce przed laty inwestowało szereg europejskich przedsiębiorstw, kontynent taktowany był jako bardzo perspektywiczny. Politycy mają obowiązek tam podróżować, podobnie jak mają obowiązek utrzymywać kontakty z Niemcami i innymi krajami Unii Europejskiej. Jest wreszcie jedna prawidłowość. Wśród moich internetowych znajomych rechoczących z Afryki znajdują się i tacy, którzy zachwycali się akcją klękania na stadionach w imię sprzeciwu wobec rasizmu.

Osoby zachwycające się czarnoskórą aktorką, wbrew prawdzie historycznej grającej angielską królową Annę Boleyn, żądający wręcz, by Afropolak zagrał np. Kazimierza Wielkiego. I zakazania, bądź ocenzurowania wierszyka Juliana Tuwima „Murzynek Bambo”. Rzecz w tym, że stadionowy gest był pusty, nie szły za nim czyny. Obsadzanie aktorów o innym kolorze skóry w roli europejskich władców,  zakłamuje historię. Co gorsza, niektórzy przedstawiciele młodszego pokolenia, czerpiący wiedzę wyłącznie z popkultury, będą przekonani, że rasizmu nie było, skoro angielską królową i polskim królem można było zostać niezależnie od koloru skóry.

Tymczasem zamiast zakłamywania historii wystarczy poszukać i znaleźć prawdziwych bohaterów. Ostatnio film „Kos” przybliżył prawdziwą postać Jeana Lapierre’a, kamerdynera generała Tadeusza Kościuszki. Polski oficer podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych miał też ordynansa, którym był Agrippa Hull, czarnoskóry mieszkaniec Wirginii. Na ironię zakrawa fakt, że pomniki Kościuszki, choć rasizm jest ostatnią rzeczą, jaką można mu zarzucać, zostały zdewastowane podczas akcji Black Lives Matter.



Nietolerancyjni obrońcy tolerancji


W czasach nam bliższych żył August Akbola Brown, pochodzący z Nigerii muzyk przedwojennej Warszawy, uczestnik Powstania Warszawskiego. Jego pomnik znajduje się w centrum stolicy. Pierwszym czarnoskórym reprezentantem Polski w piłce nożnej (choć na szczeblu juniorskim) był Robert Mitwerandu. A Emmanuel Olisadebe przyczynił się walnie do pierwszego po 16 latach awansu na mistrzostwa Świata. I, jak pisaliśmy jakiś czas temu w serwisie Nowy Telegraf Warszawski film z czarnoskórym aktorem grającym Roberta Lewandowskiego byłby bez sensu. Obraz, w którym młody Lewy kibicuje kadrze z Olisadebe w składzie, sensowny byłby o wiele bardziej. Niestety, wielu samozwańczych obrońców tolerancji i bojowników w walce z rasizmem o czarnoskórych bohaterach Powstań nawet nie słyszało. Od przybliżania historii wolą puste gesty, czy cenzurowanie wierszyka. Utwór o mieszkającym w Afryce miłym Murzynku Bambo, jest dla nich oburzający, w poniżaniu innych krajów by dopiec rodzimym politykom nie widzą już niczego złego.

Fot. Donald Tusk w Peru w 2008 roku/PAP/Andrzej Duda w Tanzanii/KPRP



Przemysław Harczuk

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka