Wojska NATO na Ukrainie? "Lepiej bić się na cudzym terytorium"

Redakcja Redakcja Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 227
- Lepiej wroga pokonać poza swoimi granicami, czyli, krótko mówiąc, na Ukrainie, niż walczyć z nim na terenie krajów NATO, w tym Polski. Jeżeli Rosja realizowałaby plany agresji na sojuszników Paktu Północnoatlantyckiego, to wtedy, gdybyśmy się bronili na samej granicy, mogłoby być za późno. Trudno całkowicie wykluczyć ten najczarniejszy scenariusz. Decyzja oczywiście nie zapadła. Chcę tu też uspokoić społeczeństwo: to nie jest tak, że, gdy ktoś coś rozważa, myśli o czymś, to od razu już planuje wysłanie polskiego kontyngentu – mówi Salonowi24 generał Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.

Jest spore zamieszanie w związku z informacjami, że rzekomo Europa ma rozmawiać o wysłaniu wojsk na Ukrainę. Rzecznik Kremla mówi, że oznaczałoby to wojnę z Rosją. Faktycznie NATO zamierza wysłać żołnierzy na Ukrainę?

Gen. Roman Polko:
Przepraszam bardzo, ale to Rosjanie straszą nas bombą atomową, malują na mapach połączenie się z Królewcem, szermują na arenie międzynarodowej absurdalnymi oskarżeniami przeciwko Polsce. I nagle są zdziwieni, że druga strona próbuje wspierać Ukrainę.

Ukraina jest wolnym państwem. Może zaprosić na swoje terytorium, kogo chce, tak jak w Polsce odbywają się ćwiczenia różnych sił międzynarodowych i w Rosji, tak naprawdę nic do tego. Myślę, że chodziło też o to, żeby jednak Zachód pokazał władzom na Kremlu, że się nie boi, że rozważa wszelkie warianty, nawet te najczarniejsze scenariusze. Wiadomo przecież, że lepiej wroga pokonać poza swoimi granicami, czyli, krótko mówiąc, na Ukrainie, niż walczyć z nim na terenie krajów NATO, w tym Polski.


Jeżeli Rosja realizowałaby plany agresji na sojuszników paktu Północnoatlantyckiego, to wtedy, gdybyśmy się bronili na samej granicy, mogłoby być za późno. Stąd też po prostu trudno całkowicie wykluczyć z planowania najczarniejszy scenariusz. Decyzja oczywiście nie zapadła. Chcę tu też uspokoić społeczeństwo: to nie jest tak, że, gdy ktoś coś rozważa, to od razu już planuje wysłanie polskiego kontyngentu.

Tak naprawdę cała dyskusja toczyła się wokół tego, żeby znieść te ograniczenia, dotyczące rakiet średniego, dalekiego zasięgu, lotnictwa. Bo nie da się na dłuższą metę skutecznie walczyć i Ukraina nie ma najmniejszych szans na wyparcie agresora z własnego terytorium, jeżeli nie będzie posiadała chociażby takich narzędzi, które pozwolą prowadzić operacje powietrzne.

No właśnie, jeśli chodzi o ostatnie informacje z frontu, one nie były zbyt optymistyczne, kontrofensywa ukraińska właściwie się zatrzymała. Po euforii, gdy wydawało się, że Rosja na pewno przegra, dziś dominują głosy pesymistyczne, wręcz defetystyczne komentarze, że w zasadzie to Ukraina może nie tylko przegrać tę wojnę, ale że Rosja może opanować cały kraj, a potem ruszyć dalej?

To jest prawo opinii publicznej, żeby iść od ściany do ściany. Raz więc słyszymy, że „w ciągu tygodnia pokonamy Rosję”, a chwilę potem, że „już przegraliśmy konflikt”. Rzeczywistość nie jest taka prosta, zero-jedynkowa. Bardzo dobrze, że Finlandia i Szwecja znalazły się w NATO, co wzmacnia nasze bezpieczeństwo. Wraz z przyłączeniem Szwecji wzmocniona jest obrona antyrakietowa, lotnictwo i marynarka wojenna. Litwa, Łotwa i Estonia też mogą się czuć bezpiecznie.

Po drugie, Rosja co prawda przestawiła swoją gospodarkę na wojenną, ale już płaci za to ogromną cenę, a zapłaci jeszcze większą. Na dłuższą metę jej gospodarka tego nie wytrzyma, tak jak nie wytrzymała, gdy ZSRR mocno zaangażował się w Afganistanie. Poza tym, swoje zasoby zużywa na bieżąco. Jeśli ktoś kreśli scenariusze, według których Rosjanie mieliby zaatakować NATO, to mam pytanie: czym? Skoro nawet teraz nie może wystawić większych sił, by zademonstrować swoją militarną obecność na granicy, np. z Finlandią. Oczywiście nie wszystko układa się dobrze i tutaj niestety trzeba też przyznać rację, że tak naprawdę dołujemy się na własne życzenie.


Morale padło, ale dlatego, że Zachód, który ma 60 proc. światowego PKB, ma jednocześnie problemy z tym, żeby niewielką tego część przeznaczyć na uruchomienie produkcji zbrojeniowej, na wsparcie Ukrainy. Ukraińcy w związku z tym nie mają czym walczyć. Teraz na szczęście obudziła się Europa, ale te kwestie stały się przedmiotem gry politycznej, chociażby w Stanach Zjednoczonych.

I niestety Ukraina wciąż nie wyzbyła się sowieckich naleciałości. Bo tak oceniam decyzję prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego, który ręcznie chciał sterować dowódcami poszczególnych rodzajów wojsk i za plecami Wałerija Załużnego generałami, dowódcami, chociażby wojsk lądowych, zmuszając ich do prowadzenia działań, które z punktu widzenia wojskowego były bezsensowne. Generał Załużny mówił, „okopmy się w tych okopach, w których jesteśmy, przygotujmy odpowiednie siły, przeszkolmy je, przygotujmy działania i dopiero wtedy prowadźmy ofensywę, nie ulegajmy presji”. Niestety, stało się inaczej, ale to wszystko wciąż jest do wygrania. Oczywiście, trwa bardzo ostra wojna informacyjna, widzimy, że Kreml nawet protest polskich rolników próbuje wpisać w swoją narrację. W tym obszarze mamy ogromne zaniedbania i z pewnością powinniśmy robić dużo więcej, żeby to wygrywać.

Po pewnych perturbacjach ostatecznie Węgrzy, a wcześniej Turcy zgodzili się na wejście Szwecji do NATO. Wcześniej do paktu przystąpiła Finlandia. Jakie to ma znaczenie z punktu widzenia Polski?

Zdecydowanie oznacza to zwiększenie naszego bezpieczeństwa. Wejście Szwecji i Finlandii do Paktu Północnoatlantyckiego to jest okrążenie Rosji od północy. Krótko mówiąc, gdyby Rosja odzyskała potencjał do wojny z Zachodem i faktycznie chciała wyprowadzić uderzenie na wschodnią flankę, to odsłoniłaby się i naraziła na kontrę NATO, który mógłby zaatakować Rosję z powietrza, choćby poprzez szwedzkie Gripeny.

Przede wszystkim jednak Szwecja, która jest sporo mniejszym państwem od Polski, jeżeli chodzi o liczbę obywateli, jest co najmniej czterokrotnie silniejsza od nas, jeżeli chodzi o marynarkę wojenną. To jest ogromne wsparcie, ale jest też drugi element, może niedostrzegalny na pierwszy rzut oka. Od lat nam, czyli państwom ze wschodniej flanki NATO, bardzo doskwierało to, że alarmowaliśmy, ostrzegaliśmy przed Rosją, ale nikt tego nie traktował poważnie. To wzmocnienie głosami przywódców należących do sojuszu Finlandii i Szwecji sprawi, że nasz punkt widzenia zdecydowanie łatwiej się przebije.

Wspomniał Pan o ogromnej sile szwedzkiej floty. Czy okręty nowego członka NATO mają wyręczać naszą flotę, chronić polskie wybrzeże tak, jak nasze F16 pilnują przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii, czy przeciwnie – wbrew niektórym opiniom należy mocno rozwijać Marynarkę Wojenną?

Słysząc komentarze o braku potrzeby inwestowania w siły morskie, mam wrażenie, że nad polską Marynarką Wojenną unosi się duch byłego ministra obrony narodowej, Bogdana Klicha. To on mówił dowódcy Marynarki Wojennej, meldującemu problem, żeby „nie siał defetyzmu”. I to myślenie miało doprowadzić do likwidacji nie tylko Marynarki Wojennej, ale też jednostki GROM, co sam przeżyłem. Były plany, według których GROM miało nie być, jego część miała przejść do Formozy, a część do Żandarmerii Wojskowej. No dobrze, możemy ufać sojusznikom, ale podstawowe pytanie brzmi, co sami będziemy sobą reprezentować?

Cieszymy się, że w NATO będą nowi sojusznicy, ale nie znaczy to, że mamy oddać nasze bezpieczeństwo takiemu krajowi jak Szwecja, bo jeżeli nasza infrastruktura krytyczna będzie atakowana, musimy mieć czym zareagować. Warto mieć swoje własne zdolności bojowe. I jeżeli już przeznaczamy 4 proc. PKB na siły zbrojne, to warto mieć też możliwości reagowania także na morzu. Nie po to w dwudziestoleciu międzywojennym budowaliśmy Marynarkę Wojenną, żeby teraz ją likwidować. 

Fot. Roman Polko/skutki ataku rakietowego Rosjan w obwodzie charkowskim/prezydent.pl/PAP/Canva

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka