"Zanim dyrektywa zaczęła obowiązywać, sklepy internetowe, zresztą podobnie jak stacjonarne, często wprowadzały klientów w błąd". Fot. Pixabay
"Zanim dyrektywa zaczęła obowiązywać, sklepy internetowe, zresztą podobnie jak stacjonarne, często wprowadzały klientów w błąd". Fot. Pixabay

Klient nasz pan? Ekspert mówi, jak jest

Redakcja Redakcja Handel Obserwuj temat Obserwuj notkę 5
O tym, czy klienci są przez sprzedawców traktowani uczciwie, czy promocja to rzeczywiście promocja rozmawiamy z Maciejem Tygielskim, jednym z najlepszych ekspertów i praktyków rynku e-commerce.

Salon24.pl: Wprowadzenie dyrektywy Omnibus nakazującej sprzedawcom pokazywanie cen sprzed 30 dni od daty promocji miała ochronić klientów przed nieuczciwymi praktykami. Czy rzeczywiście klienci mogą teraz czuć się poważnie traktowani?

Maciej Tygielski: Zanim dyrektywa zaczęła obowiązywać, sklepy internetowe, zresztą podobnie jak stacjonarne, często wprowadzały klientów w błąd. Wśród konsumentów upowszechnił się pogląd, że sprzedawcy zawsze „kombinują” z promocjami. Wejście w życie nowych przepisów oczywiście mocno przystopowało ten trend, ale ogólnie handlowi wciąż trudno jest odbudować zaufanie Polaków.


Podejrzliwość klientów jest uzasadniona. Przedsiębiorcy cały czas chcą obchodzić przepisy. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich podmiotów na rynku. I częściej próbują tego sprzedawcy stacjonarni niż ci z wirtualnej przestrzeni, ale mimo wszystko problem na rynku nadal jest spory. Trzeba przyznać, że sprawdzanie wcześniejszej ceny każdego produktu w danym sklepie jest dość czasochłonne. To powinno zniechęcać klientów do takiej aktywności. Jednak większość konsumentów chce mieć niemal stuprocentową pewność, że sięganie po towar w promocji faktycznie daje im oczekiwaną oszczędność. Trudno temu się dziwić. Jeszcze w 2022 roku, a nawet w 2023 roku zdarzało się na rynku, że przedsiębiorca najpierw sztucznie podnosił cenę, żeby później ją obniżyć. I wobec tego typu praktyk, które zresztą często były nagłaśnianie przez poszkodowane osoby, np. w mediach społecznościowych, pozostała część konsumentów nabrała wątpliwości. Trzeba dodać, że są one uzasadnione.

Z obserwacji rynku wynika, że zjawisko oszukiwania na promocjach wciąż może dotyczyć nawet 10-15 proc. e-handlu. Choć to wydawać by się mogło niskim odsetkiem, wcale tak nie jest. Patrząc na liczby bezwzględne, wciąż są to miliony złotych. A zestawiając to z faktem, że ok. 80 proc. internautów kupuje w sieci, widać, że problem jest poważny. Ponadto trzeba zauważyć, że polski rynek e-commerce cały czas dynamicznie rośnie. Mówi się, że za 3 lata będzie wart nawet blisko 190 mld zł. Powstaje coraz więcej nowych e-sklepów, które chcąc zaistnieć konkurencyjnie, zaczynają stosować różnego rodzaju mechanizmy. Dlatego straty konsumentów wciąż będą rosły.

Czy był więc sens wprowadzania Omnibusa?

Obserwując rynek, można zauważyć, że nieuczciwe praktyki w główniej mierze dotyczą e-sklepów z elektroniką, kosmetykami i perfumami, szeroko pojętą żywnością, a także artykułami wspierającymi zdrowie, w tym m.in. z suplementami diety czy witaminami, ale nie tylko. Te kategorie produktów przeważnie są przeceniane. Do tego są najczęściej szukane w promocjach przez konsumentów. Dlatego najbardziej „kuszą” sprzedawców do lawirowania z rabatami. Z reguły nieprawidłowości występują przy okazji sezonowych i okolicznościowych wyprzedaży, w tym świąt i wyjątkowych dla handlu dni w roku, np. w związku z Black Friday.


Wygląda więc na to, że klienci nieprędko zaufają e-sklepom. Przez długie lata byli oszukiwani.

Jeżeli mówimy o sieciach handlowych, to z pewnością w znacznej części manipulowanie promocjami jest celowe, ukierunkowane na większy zarobek. Co do tego nie ma wątpliwości. Z kolei w przypadku mniejszych e-sklepów motywy są bardziej złożone. Z jednej strony, również jak w przypadku dużych graczy, wchodzi w grę chęć dodatkowego zysku, ale z drugiej – częstym powodem jest ograniczona wiedza prawna i działanie konkurencji.

Mniejszy dostęp do doradców prawnych i podatkowych skutkuje popełnianiem błędów. Jednocześnie trzeba podkreślić, że dyrektywa Omnibus obowiązuje na rynku już od ponad roku, a do tego UOKiK stale o niej przypomina. Wobec tego trudno sobie wyobrazić, że jakiś e-przedsiębiorca - nawet ten najmniejszy, nie słyszał jeszcze o tych przepisach.

Do tego dochodzi też kolejna kwestia. Nieduże podmioty na rynku, które dopuszczają się nieuczciwych praktyk, mogą zwyczajnie liczyć na to, że są zbyt małe, by dotknęły je kontrole. Jednak to jest bardzo błędne i niebezpieczne myślenie. Jeżeli ktoś oficjalnie doniesie na nieuczciwy sklep do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, to UOKiK musi się tym zająć.

I sprzedawca poniesie karę?

Myślenie, że nikt niczego nie zauważy, jest złudne, żeby nie powiedzieć naiwne. Należy oczekiwać, że przedsiębiorcy z branży e-commerce dobrze znają dyrektywę Omnibus. Ci, którzy chcą ją omijać, po prostu to robią. Głównie dotyczy to małych i średnich podmiotów na rynku. Część z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że łamanie przepisów może ich całkowicie pogrążyć, bo niewielkie sklepy są najbardziej chwiejne finansowo.

Duże firmy szybciej sobie radzą z nałożoną karą i naprawą nadszarpniętego wizerunku. Do tego w dzisiejszych czasach każdy drobny przedsiębiorca z aspiracjami stworzenia dochodowego biznesu powinien być świadomy tego, jak ważne jest bycie pozytywną marką. W praktyce brak zaufania może bardziej zaboleć niż finansowy koszt w postaci kary nałożonej przez UOKiK. Jednak wielu małych graczy w Polsce niestety myśli krótkoterminowo. I tylko wysokość kary oraz jej nieuchronność może wywrzeć na nich jakikolwiek wpływ.

Źródło zdjęcia: "Zanim dyrektywa zaczęła obowiązywać, sklepy internetowe, zresztą podobnie jak stacjonarne, często wprowadzały klientów w błąd". Fot. Pixabay

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka