Niebezpieczny ośmiotysięcznik Nanga Parbat.
Niebezpieczny ośmiotysięcznik Nanga Parbat.

Dramat wyprawy na Nanga Parbat. Akcja ratunkowa się opóźnia. Polak czeka samotnie na pomoc

Redakcja Redakcja Alpinizm Obserwuj temat Obserwuj notkę 81

Z powodu fatalnych warunków atmosferycznych: silnego wiatru, intensywnych opadów śniegu i mgły, helikoptery długo nie mogły wyruszyć na pomoc Tomaszowi Mackiewiczowi i Elisabeth Revol. Francuzka przeżyła noc, jej stan jest dobry. O Polaku nie mamy żadnych informacji.

Pomoc w Nanga Parbat nadchodzi

Ok. godziny 9.40 czasu polskiego helikoptery zostały poderwane w powietrze. Ekipa ratunkowa wyleciała z bazy w Skardu.



Z najnowszych informacji wynika, że para Mackiewicz-Revol zdobyła ośmiotysięcznik Nanga Parbat!


Posłuchaj siostry alpinisty, uwięzionego na ośmiotysięczniku

Źródło: TVN24/x-news

Według nadajników GPS, Polacy są na wysokości ok. 4600 metrów i wspinają się po alpinistów. Za kilka chwil zapadnie w Pakistanie mrok, dlatego akcja będzie bardzo trudna do przeprowadzenia. Jedna grupa w nocy dojdzie do pozycji, w której znajduje się Revol. Pozostałych dwóch ratowników z K2 będzie podchodziło do wysokości, gdzie znajduje się Polak Tomasz Mackiewicz. Wędrówka może im zająć nawet do dwóch dni.

- Mackiewicz został sprowadzony przez jego partnerkę Elisabeth Revol do namiotu na wysokość 7250 m i tam spędził noc. Natomiast ona zeszła do 6670 metrów - przekazał kierownik komitetu organizacyjnego polskiej wyprawy na K2 Janusz Majcher.

Polska ekipa w Himalajach nie ma żadnych informacji od Polaka. Wiadomo, że brakuje mu picia i został prawdopodobnie odprowadzony przez Revol do namiotu. Mackiewicz cierpi na ślepotę, ma odmrożenia, chorobę wysokościową. - W czasie ataku szczytowego wokół szczytu zebrały się chmury. Widoczność była praktycznie zerowa. W takich warunkach przez gogle ciężko było wypatrzyć drogę. Tomek prawdopodobnie zdjął okulary i przez kilka godzin wypatrywał drogi. Tym samym naraził się na olbrzymie promieniowanie UV. Przypuszczam, że Tomek ma ślepotę górską, czyli ostre zapalenie spojówek. To oczywiście sprawia, że nie jest w stanie się ruszać - prognozuje Leszek Cichy, alpinista, który w 1980 r. zdobywał zimą Mount Everest.

- Mam nadzieję, że ukrył się w bezpiecznym miejscu, które nie jest wystawione na porywisty wiatr. Gdzie nawet przy minus 40 stopniach da się przetrzymać dłuższy czas. Jeżeli zatrzymał się tam gdzie wieje bardzo mocno, to nie ma takiego ubrania, które chroniłoby przy tak niskiej temperaturze. Wiatr dochodzi tam teraz do 80 km/h, a to oznacza, że przy -35 stopniach, temperatura odczuwalna przekracza minus 60. Powtórzę: jeżeli znajduje się w miarę zacisznym miejscu, w jakiejś szczelinie, to uważam, że jest w stanie przetrzymać dwie doby, może trzy. Dłużej bez picia i pomocy z zewnątrz, nie widzę szans. Mimo to nie tracę nadziei, bo to naprawdę twardy zawodnik - podkreślił Cichy.

Akcja ratunkowa z użyciem dwóch helikopterów i udziałem czterech-pięciu naszych himalaistów miała rozpocząć się ok. godz. 4 nad ranem czasu polskiego. Niestety, śmigłowce nadal nie opuściły pakistańskiej bazy. Wpływ na to mają fatalne warunki atmosferyczne.

Według dobrze poinformowanego portalu "Pakistan Mountain News", ekipa ratunkowa musi poczekać na odpowiednie warunki do lotu. Pomoc może dotrzeć nawet w ciągu dwóch dób. Od alpinistów z wyprawy K2 do Nanga Parbat, gdzie znajdują się Mackiewicz i Revol, dzieli w linii prostej 200 km. Oznacza to, że helikoptery po drodze dwa razy zatankują. Maszyny mogą zejść maksymalnie do poziomu 6 tys. metrów. Tam czwórka naszych rodaków będzie narażać życie, by uratować przyjaciół.

- Odległość między K2 a Nanga Parbat to prawie 200 km. Zakładając optymistyczne prognozy to najpierw helikopter z ekipą z K2 poleci na lodowiec Baltoro, gdzie znajduje się pakistańska baza wojskowa. Tam zatankuje paliwo. Później doleci do Dasu, małego miasteczka, gdzie znów dotankuje. Być może śmigłowiec podleci z czwórką naszych himalaistów na tyle, ile będzie mógł. Wysadzi naszą dwójkę na ciężko ze sprzętem. Kolejną dwójkę z Adamem Bieleckim i Denisem Urubko wyniesie maksymalnie wysoko. Helikopter nie będzie mógł się tam zatrzymać, więc zawiśnie tuż nad śniegiem i obaj zawodnicy wyskoczą, a śmigłowiec natychmiast ruszy w dół - relacjonował alpinista Adam Bielecki. Jednocześnie dodał, że ekipa ratunkowa skupi się na udzieleniu pomocy Francuzce, a szanse na uratowanie Polaka są bardzo małe.




W mediach społecznościowych - jak również w Salonie24 - przetoczyła się dyskusja na temat sensowności udzielania pomocy i ponoszenia kosztów dla osób, osiągających niebezpieczne szczyty.




Niezwykła historia polskiego alpinisty

Tomasz Mackiewicz to dla polskiego alpinizmu postać nietuzinkowa. Od uzależnionego od narkotyków, po wybitnego sportowca. Gdy miał 18 lat, wpadł w wir heroiny. Musiał leczyć się na odwyku w ośrodku na Mazurach. Przeszedł trudną drogę, by osiągać szczyty. Mackiewicz jest uzależniony od przygody. Pojechał kiedyś stopem do Indii, by pomagać trędowatym.

- Był robolem w Irlandii, żeby zarobić na wyprawę. Mieszkał w starym kamperze. Notatka sprzed trzech lat: „Uwolniłem się od szczytu. Szczyt nie jest już dla mnie priorytetem… Parę rzeczy pozmieniałem w swojej głowie. Cieszę się życiem!”. Tak mówił przez telefon 20 stycznia tego roku, kiedy obudził się w namiocie gdzieś na dachu świata, ze złamanym żebrem i odmrożonymi palcami, bez pieniędzy na powrót, ale szczęśliwy: poprzedniej nocy zarwał się pod nim most śnieżny, a on spadł w czterdziestometrową lodową szczelinę. Przeżył. Wdrapał się na Himalaje z najniższego dołka – były narkoman, bez pieniędzy, bez sprzętu i bez przygotowania - pisze w sieci o Mackiewiczu Maria Wernikowska, dziennikarka.

Posłuchaj wywiadu z Tomaszem Mackiewiczem


Źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

Najważniejszą i najbardziej niebezpieczną podróż w życiu, czyli wspinaczkę, rozpoczął bez żadnego kursu taternickiego. W 2013 roku atakował Nanga Parbat, bez potrzebnego sprzętu - doszedł aż na 7400 metrów. Prawie dwie dekady nikt nie osiągnął lepszego wyniku z niezbędnym zaopatrzeniem, wartym kilkanaście tysięcy euro. Już wtedy musiał przeżyć cztery dni w jamie skalnej.

- Wyobrażałem sobie historię z życia i układałem ją w inny sposób. Dzień miałem podzielony. Posiłek rano i wieczorem. Kawa rano, herbata wieczorem. Rytuały. Jamy śnieżne są bezpieczne, bo jak lawina zejdzie, to namiot zabierze, a jamy nie. Trzeba tylko pamiętać, by odśnieżać wejście kilka razy dziennie, bo się zapcha na amen - wspominał.

Ostatecznie, udało mu się wyjść jeszcze 800 metrów. Teraz rozpoczyna najważniejszą walkę w swoim życiu.


Źródło: Facebook, sport.pl

GW


© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.




Komentarze

Inne tematy w dziale Sport