Stadion Lecha, został zamknięty dla publiczności na osiem meczów. To efekt burd, do jakich doszło podczas niedzielnego pojedynku z Legią Warszawa, który z powodu zachowania kibiców został przerwany.
Kara dotyczy zarówno meczów ligowych, jak i w europejskich pucharach.
- Po wysłuchaniu sprawozdań i rekomendacji zarówno z policji, jak i straży pożarnej podjąłem decyzję o przeprowadzeniu na stadionie miejskim przy ul. Bułgarskiej bez publiczności pierwszych pięciu meczów w rundzie jesiennej w ramach rozgrywek ekstraklasy zgodnie z przyjętym terminarzem bez publiczności oraz pierwszych trzech meczów w ramach rozgrywek Ligi Europejskiej bez kibiców. Myślę, że to będzie czas refleksji dla klubu i kibiców. To będzie czas wdrożenia dobrych praktyk, pochylenia się i zastanowienia się nad kwestią bezpieczeństwa, która jest rzeczą fundamentalną - powiedział wojewoda Zbigniew Hoffmann na konferencji prasowej.
Zobacz: Legia mistrzem Polski. Zadyma i przerwany mecz w Poznaniu
Zamieszki na meczu Lech-Legia
Do ekscesów z udziałem kibiców poznańskiej drużyny doszło w niedzielę podczas spotkania ostatniej kolejki ekstraklasy Lech - Legia. W 77. minucie przy stanie 2:0 dla gości z trybuny zajmowanej przez najbardziej zagorzałych fanów "Kolejorza" na murawę poleciały race i świece dymne. Sędzia Daniel Stefański przerwał zawody, a piłkarze w pośpiechu opuścili murawę. Sympatycy Lecha zaczęli napierać na ogrodzenie i po chwili kilkudziesięciu z nich pojawiło się na boisku. Błyskawicznie do akcji wkroczyło ok. 200 policjantów, którzy przegonili chuliganów z powrotem na sektor i opanowali sytuację.
Atmosfera na stadionie była jednak nadal napięta, a wojewoda wielkopolski oraz delegat PZPN podjęli decyzję o przerwaniu spotkania. Komisja Ligi Ekstraklasy SA przyznała gościom walkower 3:0, co oznaczało, że zdobyli mistrzostwo kraju.
Lech był już karany
To najwyższa kara, jaka spotkała poznański klub w kwestii zamknięcia stadionu dla publiczności. Lech już wielokrotnie był w ten sposób karany, po raz ostatni poznaniacy grali bez kibiców mecz ćwierćfinału Pucharu Polski z Wisłą Kraków w październiku 2016 roku. To jednak nie koniec kar dla trzeciej drużyny zakończonego właśnie sezonu - w czwartek decyzję w tej sprawie ogłosi Komisja Ligi. Wojewoda, nawiązując do wysokości wymierzonej kary, zaznaczył, że jest ona adekwatna do tego, co się wydarzyło.
- Najwyższa pora by wdrożyć dobre praktyki bezpieczeństwa, ale też zarzucić pewien rodzaj współpracy na linii klub - kibice. Jak widać, nie do końca pewne umowy są respektowane i przestrzegane - ocenił Hoffmann.
Interwencja policji
Przedstawiciele policji poinformowali, że w zabezpieczeniu imprezy brało udział 1046 funkcjonariuszy. Jeden z nich został ranny w wyniku uderzenia elementem ogrodzenia.
-Nie traktowaliśmy tej imprezy masowej w sposób zwykły, zaangażowaliśmy znaczące siły. Organizator w pewnym zakresie nie dopełnił wszystkich możliwych obowiązków. Na podstawie doniesień medialnych czy forów internetowych przewidywaliśmy, że na stadionie znajdzie się pirotechnika, a także, że może dojść do wtargnięcia kibiców z tzw. kotła na płytę. Kibice ostatnio wyrażali niezadowolenie z gry swojej drużyny i w pewien sposób niechęć do zarządu - tłumaczył zastępca komendanta wielkopolskiej policji Roman Kuster.
Policja analizuje zapis monitoringu przekazanego przez klub. - Mamy wizerunki ok. 10 osób, które nie zakryły twarzy, kolejnych 20 jest analizowanych, bowiem dopiero później założyły chusty czy kominiarki - zaznaczył Kuster.
Lech skarży się na surowość kary
Klub może odwołać się od decyzji do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rzecznik prasowy Lecha Łukasz Borowicz uważa, że wysokość kary jest nieproporcjonalna do wydarzeń, jakie miały miejsce na stadionie.
- Kara jest niezwykle surowa, ogromna i niezwykle bolesna. I chyba nie do końca proporcjonalna do tego, co nam zarzucono. Argumenty, jakie usłyszeliśmy od wojewody i przedstawicieli służb mundurowych, przyjmujemy, ale wymiar kary jest dla nas nieakceptowalny i my jako klub będziemy szukać ścieżek odwoławczych. Uważamy, że jest to po raz kolejny zamiatanie problemu pod dywan w sytuacji, gdy mamy do czynienia z popełnianiem kolejnych przestępstw na stadionie w Gliwicach, na Stadionie Narodowym czy teraz w Poznaniu. Sprawcy nie są wyłapywani, policja dzień po zdarzeniu z góry zakłada, że nie jest w stanie ich zidentyfikować, mimo że stali 20 metrów od funkcjonariuszy. Wydaje nam się, że państwo jest od tego, żeby nam pomogło - skomentował Borowicz.
Jak dodał, zamknięcie stadionu na tak długi okres, to ogromne straty dla klubu, zarówno finansowe, jak i wizerunkowe. Borowicz odniósł się także do zarzutu policji o bierność służb porządkowych, kwestii wnoszenia na obiekt sektorówek i środków pirotechnicznych.
- Policja, gdy pojawiła się na boisku, nie wyłapywała osób, które po murawie biegały, tylko je z powrotem spychała do +kotła+. Bo to jest metoda niedoprowadzania do eskalacji. Kiedy oczekuje się zatem, że służby porządkowe wejdą do środka tzw. kotła i nie doprowadzą do eskalacji, lecz zapobiegną problemowi, to jest to sytuacja całkowicie absurdalna. Co do sektorówek, to one nie są w polskim prawie zabronione i o tym musimy pamiętać. W przypadku pirotechniki, to nie czujemy się niewinni, bo ją wniesiono. Z tym zarzutem musimy się zmierzyć - zaznaczył. Lech na wtorek zwołał konferencję prasową, na której władze klubu mają ustosunkować się do niedzielnych zamieszek.
źródło: PAP
KJ
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Komentarze