Żegnamy powoli inflację dwucyfrową. Fot. PAP/Canva
Żegnamy powoli inflację dwucyfrową. Fot. PAP/Canva

Bye bye „zła” inflacjo! Witaj inflacjo „dobra”!

Rafał Woś Rafał Woś Inflacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 79
Żegnamy powoli - wywołaną eksplozją cen surowców z lat 2021-2022 - „złą” inflację dwucyfrową. Już niedługo dojdziemy inflacji „dobrej”. To znaczy takiej na poziomie 5-6 proc. A ona może być naszym cennym sojusznikiem.

Inflacja spada w kolejnym miesiącu

11,5 proc. - tyle pokazuje szybki czerwcowy odczyt inflacji mierzonej rok do roku. Opublikowana na przedwiośniu prognoza NBP sprawdza się więc - jak dotąd - dość dobrze. Można nawet powiedzieć, że schodzimy z inflacyjnej „górki” notowanej na początku roku szybciej niż się to wielu analitykom rynku wydawało. Na koniec wakacji tempo wzrostu cen ma być już jednocyfrowe.

Ponad trzy miesiące temu - dokładnie 10 marca - napisałem dla Salonu24 test „Game over inflacyjnej histerii”. Tłumaczyłem w nim, że nadchodząca dezinflacja bardzo dobrze nam wszystkim zrobi. Stanie się tak dlatego, że temat wzrostu cen przestanie być aż tak łatwopalnym paliwem dla bieżącej politycznej nawalanki. Jednocześnie stworzy się trochę więcej przestrzeni dla poważnej dyskusji o optymalnym dla polskiej gospodarki poziomie wzrostu cen. Dziś podtrzymuję tamte słowa w pełni. Poważna rozmowa o inflacji i jej roli w naszym rozwoju gospodarczym dopiero się zaczyna.


Niewykonalne żądania pod adresem polskiego banku centralnego

Lata 2021- 2022 w oczywisty sposób takiej rozmowie nie sprzyjały. Obserwując wzrost inflacji do dwucyfrowych poziomów po stronie opinii publicznej nakręcała się histeria. Z niej zaś płynęły niewykonalne żądania kierowane pod adresem polskiego banku centralnego. Oczekiwanie było takie, by NBP zrobił coś z tą cholerną inflacją. Liderzy opozycji i ich medialni sojusznicy ochoczo wskakiwali na tego konika sądząc, że na opowieści o drożyźnie dojadą do jesiennych wyborów.

Sytuację komplikował fakt, że tamta inflacja w istocie leżała poza granicą wpływu banku centralnego w Warszawie. Ani prezes NBP ani żaden z członków RPP nie mogli (choćby stanęli na rzęsach i odtańczyli polkę) zahamować - a już tym bardziej zmniejszyć - ogromnych zwyżek cen na rynkach surowców. Gdzie w ciągu kilku miesięcy ceny ropy skoczyły z 30 do 150 dolarów a gazu z 85 do 180 (a chwilowo nawet do 350 euro).   

Oczywiście to, co bank centralny mógł zrobić to… jak najmniej napsuć. To znaczy nie przesadzić z podwyżkami stóp procentowych. Bo używając potężnego narzędzia jakim jest wyznaczanie poziomu stóp da się rozpalać i chłodzić koniunkturę w kapitalistycznej gospodarce. W tym sensie polski (i każdy inny) bank centralny nie mógł oczywiście obniżyć cen ropy czy gazu na światowych rynkach. Jedyne co mógł zrobić do… zubożyć swoich obywateli - mordując koniunkturę, zwiększając bezrobocie i pogarszając pozycję pracujących Polaków. Nieprzypadkowo walka z inflacją poprzez podwyżki stóp porównywana bywa czasem porównywana do chemioterapii.


Globalne procesy dezinflacyjne

Między jesienią 2021 a jesienią 2022 stopy procentowe w Polsce faktycznie poszły w górę. Z poziomu nieco ponad 0 do 6,75proc. Wielu uważało, że to zdecydowanie za mało. Dowodzili, że stopy muszą wzrosnąć w sposób drakoński, bo tylko wtedy inflacja zostanie wypalona żywym ogniem. NBP Glapińskiego nie poszedł jednak w tym kierunku. We wrześniu minio rok odkąd podwyżki stóp się w Polsce zatrzymały. Może nawet - z RPP dochodzą takie sygnały - będziemy mieli obniżkę stóp. I bardzo dobrze.

Jednocześnie od początku 2023 roku zaczęły się globalne procesy dezinflacyjne. Ceny surowców na światowych rynkach zaczęły spadać a ich wkład w poziom inflacji z miesiąca na miesiąc też się zmniejszał. Tak było i jest wszędzie. W Polsce także. Wiele krajów wchodzi w ten okres w stagnacji i z wysokim bezrobociem. Polska na ich tle wygląda nawet nieźle. Ostrożna hipoteza głosi, że bankowi centralnemu udało się zmieścić między skrajnościami.


Jak mocno zbijać inflację w dół?

W kolejnych miesiącach dojdziemy jednak do nowego - nawet jeszcze ciekawszego - rozdziału tej historii. Niechybnie pojawi się pytanie o to, jak mocno należy zbijać inflację w dół. Zapatrzeni w podręczniki neoliberalnej ortodoksji komentatorzy będą nas oczywiście przekonywać, że trzeba iść do tzw. celów inflacyjnych. Czyli przedziałów 2-2,5 proc. inflacji w skali roku. Takie posunięcia zapowiadają władze monetarne EBC.

Ale my w Polsce jesteśmy w innej sytuacji. Nasza gospodarka wciąż jest bardzo głodna rozwoju, a otoczenie polityczne jest na razie takie (rządy PiS) by ten rozwój bardziej hojnie i sprawiedliwie dzielić między różne - latami niedowartościowane - grupy społeczne. W imię takich wartości jak spójność czy solidaryzm. Taka polityka musi jednak zostawić sobie wentyl bezpieczeństwa w postaci dopuszczania inflacji trochę wyższej od celu. Albo inaczej - upieranie się, że inflacja musi - cho

by nie wiem co - wrócić do owych 2,5 proc. sprawi, że solidaryzm stanie się w praktyce trudny lub niemożliwy do osiągnięcia.

Dlatego warto już teraz zacząć rozmowę o „dobrej” inflacji. To znaczy takiej, która jest - powiedzmy - na poziomie 5-6 proc. I która nie powinna być niższa. Bo jest nam na tym etapie rozwoju Polski po prostu potrzebna.

Przeciwko takiej „dobrej” inflacji histeryzować nie trzeba. Przeciwnie. Ona może być naszym cennym sojusznikiem. 

Rafał Woś

Żegnamy powoli inflację dwucyfrową. Fot. PAP/Canva

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka