Ursula vond der Leyen. PAP/EPA/OLIVIER HOSLET / Canva
Ursula vond der Leyen. PAP/EPA/OLIVIER HOSLET / Canva

Liberałowie gotują żabę. Dlaczego nowa zmiana unijnych traktatów jest tak niebezpieczna?

Rafał Woś Rafał Woś UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 177
Dwie dekady temu liberalny euroestabliszment próbował budować europejskie superpaństwo z otwartą przyłbica przy pomocy traktatów czy eurokonstytucji. Ale się na tym wywrócił. Nauczeni tamtymi doświadczeniami działają teraz inaczej. Jakby wedle ruskiego porzekadła „ciszej jediesz, dalsze budiesz”. Efekt jest taki, że większość Europy w ogóle nie wie, ja wielką rewolucję pichcą im właśnie w Parlamencie Europejskim.

Unijne superpaństwo? Polska widzi co się dzieje

Akurat tak się składa, że Polska jest dziś jednym z niewielu krajów, w których w ogóle odnotowano wtorkowe głosowanie Komisji ds. Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego. Komisja ta - głosami wielkiej koalicji głównego unijnego nurtu (chadecy, liberałowie, socjaldemokraci, zieloni) - przyjęła raport „O Unii Europejskiej i jej funkcjonowaniu”. Tymczasem jego założenia są rewolucyjne. Ograniczenie prawa weta państw członkowskich na kilkudziesięciu polach. Uczynienie z kwestii klimatycznej (a więc i energetycznej, bo przecież to awers i rewers jednej monety) wyłącznej kompetencji Komisji Europejskiej. Uproszczenie procedury karania krajów, które z wolą dominujących stolic unijnych się nie zgadzają kontestując wizję świata wyznawanej przez establiszment. I wiele innych niespodzianek.


Mamy do czynienia ze zmianami idącymi dużo dalej niż wiele poprzednich

Dwie ważne uwagi. Pierwsza jest taka, że mamy tu do czynienia ze zmianami idącymi dużo dalej niż wiele poprzednich wielkich rewizji eurotraktatów razem wziętych. Dalej niż traktat nicejski, dalej niż nieboszczka Eurokonstytucja i dalej niż traktat lizboński, który ją zastąpił. Po drugie, kierunek nie jest bynajmniej nakierowany na wsłuchiwanie się w różnorodność opinii oraz punktów widzenia. Ani na pielęgnowanie odmiennych wizji UE, z czego - jak uważa wielu historyków - zjednoczona Europa zawsze czerpała swoją niesamowitą siłę. Słowem - to nawet nie krok, lecz tygrysi skok - w kierunku unijnego superpaństwa, w którym większość może wszystko. A jak się komuś nie podoba to… (pardon my French!) „morda w kubeł”. A wszystko to robione przez ludzi najmocniej i najchętniej wymachujących sztandarami koncyliacji, tolerancji i zrozumienia dla inności.

Zwolennicy tych rozwiązań powiedzą wam, że do ich wejścia w życie to ho ho… Droga jeszcze daleka. Im mocniej to powtarzają, tym bardziej… trzeba się mieć na baczności. Wygląda bowiem na to, że zwolennicy zacieśniania europejski federacji postanowili zmienić taktykę działania. Wśród nich zawsze modna była tzw. teoria roweru. Głosi ona, że skoro jednoślad póki znajduje się w ruchu dopóty trudno mu się wywrócić, to tak samo i eurointegracji. Ciągle musi rozszerzać swoje kompetencje. Inaczej upadnie.

Pogłębienie eurointegracji to strategiczny interes Niemiec

Kto tak uważa? Błędem byłoby sądzić, że siłą sprawczą są tu wyłącznie brukselscy biurokraci albo europarlamentarzyści wyrażający interes europejskiego suwerena. Oni - owszem - prą do takich zmian. Ale ich inicjatorami są inne ośrodki. Pogłębienie eurointegracji to przede wszystkim strategiczny interes Niemiec - popierany przez większość tamtejszego establishmentu oraz opinię publiczną. Niemcy wiedzą, że tworząc silną i sprawczą Unię będą w stanie forsować swoją wizję przeróżnych polityk (fiskalnej, klimatycznej, energetycznej, historycznej, migracyjnej) w sposób dalece skuteczniejszy niż w pojedynkę. Jednocześnie jest to dla nich rozwiązanie aksamitne. Bo nikt się nie może oficjalnie przyczepić, że „Niemcy znów chcą komuś dyktować swoją wizję świata”. A jeśli ktoś tak robi - jak choćby przez ostatnich osiem lat robił odchodzący rząd PiS - to zawsze Berlin może rozłożyć ręce, wznieść oczy ku niebu i powiedzieć, że „Ci Polacy to wszędzie widzą niemieckie spiski”. I tak to się z resztą od paru lat właśnie toczy.

Jednak każdy, kto obserwuje politykę europejską odpowiednio długo i wnikliwie dostrzeże bez trudu, że to Niemcy byli spiritus movens poprzednich dużych podejść pod reformę unijnych traktów. Czyli pod traktaty nicejski i lizboński. A także pod nieudaną eurokonstytucję.


Federalizacja Europy robiona z przytupem jest trudna i żmudna

Jednak tamte zdarzenia nauczyły euroentuzjastów jednego. Federalizacja Europy robiona z przytupem jest trudna i żmudna. Wiele lat roboty, ucierania racji, wydyskutowane rozwiązania a potem… weto jednego czy dwóch krajów. I koniec. Tak było z eurokonstytucją. Tak prawie stało się z traktatem lizbońskim - odrzuconym w referendum przez Irlandczyków. Ale ostatecznie dopchnięty kolanem przez Angelę Merkel. Ale wielkim kosztem i z niewielkim zyskiem.

Wygląda więc na to, że dziś - półtorej dekady później - zwolennicy zacieśniania Unii działają inaczej. Zamiast dużych traktatów chcą forsować swoją wolę dyskretniej. Jakby znali rosyjskie porzekadło „ciszej jediesz, dalsze budiesz”. Teraz już nie mówią „budujemy superpaństwo czy ktoś ma coś przeciwko? Teraz działanie odbywa się poza radarem opinii publicznej. Bez rozgłosu. Trochę poprzez biurokrację. A trochę przez europarlament. Kawałek po kawałku, kropla po kropli, stopnień po stopniu. To jest prawdziwe gotowanie żaby. W nadziei, że nikt się nie połapie. A na koniec przywódcy państw klepną to bez wnikania w szczegóły. Bo przecież już wszystko dogadane. I - broń Boże - bez żadnego pytania ludzi o zdanie. Bo to przecież są zbyt poważne sprawy, by oddawać je pod głosowanie w „upolitycznionych parlamentach” albo podatnych na „populistyczne nastroje” referendach.


Gdyby nie opór PiSowskiej Polski to „Fit For 55” by im się udało

Pod wieloma względami pierwowzorem tego działania był niesławny Pakiet Fit For 55. Superambitny i brzemienny w skutki pakiet rozwiązań uderzających w konkurencyjność, bezpieczeństwo energetyczne i ład społeczny państw członkowskich. Komisja Europejska też forsowała go (i forsuje nadal) na zasadzie gotowania żaby. I - mówiąc szczerze - pewnie gdyby nie opór PiSowskiej Polski to „Fit For 55” by im się udało a pakiet już by obowiązywał. Koszty były jednak duże. Stając okoniem wobec klimatycznych aspiracji euroelit PiS ściągnął na siebie gniew i nienawiść Brukseli. Co miało swój wpływ na wynik wyborów 2023 roku.

A przecież te pichcone teraz w europarlamencie zmiany traktatów mają znaczenie dalece szersze. Jeśli wejdą w życie (choćby cześciowo) to sprawczość krajów takich jak Polska ulegnie fundamentalnemu osłabieniu. Nie w jednej konkretnej dziedzinie, ale w każdej. Właśnie poprzez odebranie inaczej myślącym prawa weta. W efekcie Unia jaką znamy - i do jakiej wchodziliśmy - będzie dalej znikać. Ustępując miejsca tworowi dużo mniej koncyliacyjnemu i dalece okrutniej rozprawiającemu się z odmiennością, której nie toleruje.

Rafał Woś

Źródło zdjęcia: Ursula vond der Leyen. PAP/EPA/OLIVIER HOSLET / Canva

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka