emi emi
482
BLOG

Nie jesteśmy żadną "sektą smoleńska"

emi emi Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Dobrego słowa nigdy dosyć.

Cytuję za Naszym Dziennikiem kazanie księdza prof. Waldemara Chrostowskiego

z 10 lutego 2013 roku.

 



Czcigodni Kapłani

Czcigodne Siostry Zakonne

i Osoby Konsekrowane

Drodzy Bracia i Siostry

Droga Rodzino Radia Maryja

Słuchając fragmentu z Ewangelii według św. Łukasza, gdy oczami wyobraźni przenieśliśmy się nad Jezioro Galilejskie, do północnej Palestyny, w czasy Jezusa Chrystusa, ujrzeliśmy tam Szymona Piotra i brata jego Andrzeja, a także Jakuba i Jana. Usłyszeliśmy przedziwne słowa, które wypowiedzieli wówczas do Jezusa ci, którzy Go po raz pierwszy spotkali: „Mistrzu – wyznali – przez całą noc pracowaliśmy i niczego nie złowiliśmy…”. W ich słowach słychać bezradność. Słychać również lęk.

I my też, gromadząc się dzisiaj tak licznie w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie, możemy odczuwać podobne uczucie bezradności, a nawet lęku. Od smoleńskiego dramatu upłynęły prawie trzy lata. Wiemy coraz więcej i więcej, ale rozumiemy coraz mniej i mniej. Jesteśmy niejako tak samo bezradni, jak tamci nasi przodkowie w wierze. Tamci całą noc pracowali i niczego nie ułowili. My wprawdzie mamy za sobą jakieś rezultaty połowu, ale obok połowu cierpienia, współczucia, miłosierdzia, życzliwości, serdeczności i dobroci jest to również połów kłamstwa, obłudy, fałszu, ignorancji, niechęci, pogardy.

Nie jest więc przypadkiem, że – jak apostołowie – zwracamy się do Jezusa Chrystusa, który nas tutaj gromadzi. Nie jest więc przypadkiem, że pamięć o smoleńskim dramacie przeżywamy właśnie w świątyni. Raz jeszcze świątynia, tak jak lata temu oraz dziesiątki i setki lat temu, jak zawsze w naszej polskiej tradycji staje się miejscem pamięci; miejscem oddawania czci Bogu, ale także zwornikiem narodowej pamięci i narodowej tożsamości.

Strażnicy pamięci

Stajemy zatem w wielkim gronie tych, którzy z pokolenia na pokolenie na polskiej ziemi oddają chwałę Bogu, wierni przodkom, którzy byli przed nami. Gromadzi nas tutaj i łączy zarazem potrzeba oddawania czci Bogu oraz pamięć.

Jest to pamięć różnego rodzaju; różne ma odmiany i różne ma twarze. Jest to najpierw pamięć rodzinna, karmiona miłością, bo są wśród nas ci, którzy w dramacie smoleńskim utracili swoich najbliższych. Jest to także pamięć środowiskowa, karmiona lojalnością i przyjaźnią, dzięki której ci, którzy opłakują swoich bliskich, mogą czuć się bezpieczniejsi, a w każdym razie nie są samotni. Jest to również pamięć ojczysta, karmiona patriotyzmem – i ten krąg jest najszerszy, obejmuje bowiem nie tylko nas, obecnych tutaj, w archikatedrze, lecz wszystkich, którzy nas słuchają i z nami się modlą, oraz wszystkich, którzy będą na rozmaite sposoby rozważać to, co przeżywamy, i włączać się w intencje, w jakich się modlimy.

Gromadzi nas pamięć karmiona miłością, lojalnością, przyjaźnią, przywiązaniem do ojczystych obyczajów, do ojczystej ziemi i tradycji. Nie jesteśmy żadną „sektą smoleńską”, nie wyznajemy żadnej „smoleńskiej religii”, natomiast w imię tej szlachetnej pamięci, która nas gromadzi i jednoczy, jesteśmy gotowi znieść wszystkie inwektywy i cynizm, sarkazm, ironię, kpiny, obłudę i pogardę, gdyż taka jest rola strażników pamięci. Imieniem pamięci jest wierność wbrew wszystkiemu, a fundamentem pamięci jest prawda. Pamięć, która nie byłaby karmiona prawdą, byłaby fałszywa i zgubna. Nie tylko do niczego dobrego nie prowadzi, ale wydaje zgniłe i niedobre owoce.

Jaka więc jest ta prawda, którą chcemy dzisiaj – i zawsze – czynić pokarmem naszej pamięci? Ta prawda sięga znacznie dalej niż do 10 kwietnia 2010 roku. Ta prawda sięga znacznie wstecz. Moglibyśmy, mając wśród siebie rzetelnych i sprawnych historyków, sięgać w odległą przeszłość. Jednak dzisiaj sięgnijmy do dnia, który szczególnie tragicznie zapisał się w naszych ojczystych dziejach i ma nierozerwalny związek z tą pamięcią. Dokładnie 73 lata temu, 10 lutego 1940 roku, na mocy komunistycznych dekretów rozpoczęły się sowieckie wywózki Polaków z Kresów Wschodnich na Sybir i w inne miejsca kaźni. Dokładnie 73 lata temu około ćwierć miliona naszych braci i sióstr w pierwszych falach deportacyjnych, zaś przez następne kilkanaście miesięcy setki tysięcy innych, wyrwano z korzeniami ze swoich domów i rodzin, ze swojej ziemi i swojej Ojczyzny i przewieziono w nieludzkich warunkach, by własnymi ciałami, pracą, łzami i tęsknotą użyźnili stepy Kazachstanu, lody Norylska i śniegi Syberii.

 

Katyń i Smoleńsk

Dzisiaj mamy kolejną rocznicę tej wielkiej gehenny, której drugą twarzą jest Katyń, bo zaledwie kilka tygodni później Sowieci rozpoczęli masowe egzekucje polskich oficerów, żołnierzy, inteligencji oraz naszej duchowej elity w Katyniu i innych miejscach kaźni. Była to zbrodnia komunistyczna, starannie zaplanowana, przemyślana i zrealizowana. Oblicza się, że łącznie, na skutek sowieckich deportacji, przymusowych wywózek, na skutek niewyobrażalnej gehenny i piekła na ziemi, którego nie sposób opisać, nieszczęście i krzywdy dotknęły około półtora miliona naszych rodaków.

Katyń jest jedną z twarzy tego bezprawia i nieszczęścia. Katyń był karą za 1920 rok i powstrzymanie wtedy bolszewickiej nawałnicy. Wśród tych, którzy w 1940 r. zginęli w Katyniu i innych miejscach kaźni, było wielu, którzy dwadzieścia lat wcześniej dzielnie bronili własnej Ojczyzny, i to bronili skutecznie. A dodać do tego trzeba, że niespełna dwa miesiące po Katyniu rozpoczął swoją śmiercionośną działalność obóz koncentracyjny Auschwitz w Oświęcimiu: 14 czerwca 1940 roku niemieccy oprawcy przewieźli tam pierwszy transport Polaków z Tarnowa.

I tak dwa totalitaryzmy, czerwony i brunatny, sprzysięgły się ze sobą, przeciwko nam, dokonując tego, co można słusznie uznać za czwarty rozbiór Polski. Nie wiadomo, do czego by to nieszczęście doprowadziło, gdyby owi sojusznicy wkrótce nie pokłócili się między sobą. A wtedy, jak wcześniej współdziałały, tak później starły się ze sobą dwa socjalizmy: jeden narodowy – brunatny, drugi międzynarodowy – czerwony.

Jedną z powinności, która wciąż staje przed nami, bo nie została dotąd należycie wypełniona, stanowi gruntowna refleksja nad naturą obydwu śmiercionośnych totalitaryzmów, to jest nad naturą narodowego socjalizmu (nazizmu) i międzynarodowego socjalizmu (komunizmu). Nie tylko po to, aby się nigdy więcej nie powtórzyły, bo już się powtarzały i zapewne jeszcze powrócą, ale także dlatego, aby pamięć o tych, którzy stali się ich ofiarami, pozostała wśród nas i naszych potomnych żywa. Abyśmy i pod tym względem byli wiernymi strażnikami pamięci.

Dopiero w tym kontekście, dopiero w nawiązaniu do tej historii można należycie umiejscowić smoleński dramat. Ci, którzy 10 kwietnia 2010 roku zginęli pod Smoleńskiem, byli, jak my, strażnikami ojczystej pamięci. Stali się więc rzecznikami wszystkich, którym Ojczyzna i ojczyste ideały są bliskie.

 

Duże pielgrzymki

W życiu nie ma przypadków, są znaki. Chciałbym nawiązać do własnego życia i dwóch ważnych w nim wydarzeń. We wrześniu 1989 roku ksiądz kardynał Józef Glemp przyjął delegację Rodzin Katyńskich, które w zmieniających się wtedy warunkach politycznych bardzo pragnęły udać się do Katynia. Proszono o kapłana, który mógłby z nimi do Katynia pojechać. Dowiedziałem się, że to mam być ja. Istniał jeszcze Związek Sowiecki. Pod sam koniec września, wcześnie rano wyruszyliśmy z Warszawy. Pierwsza noc w Mińsku Białoruskim, druga gdzieś na obrzeżach Smoleńska. Ciemno, zimno i ponuro. Na trzeci dzień stanęliśmy w Katyniu. Trudno tam było trafić. Naprowadziła nas stacja kolejowa Gniezdowo, której nazwa przywołuje dramatyczne skojarzenia.

1

Wśród uczestników tej pielgrzymki byli najbliżsi zamordowanych oficerów i pozostałych ofiar. Wtedy od sowieckiej zbrodni upłynęło zaledwie czterdzieści kilka lat. Dla wielu była ona wciąż bardzo żywa i bolesna. Smoleński i katyński las był czymś niezwykłym. Kiedy dotarliśmy między jego drzewa, natrafiliśmy tam na pomnik postawiony przez Sowietów z napisami po rosyjsku, że zbrodni dokonali hitlerowcy. Ale, przejęci i rozmodleni, na to kłamstwo nie zważaliśmy. Mam żywo w oczach obraz córek i synów katyńskich ofiar, z których każdy rozszedł się po katyńskim lesie i szukał jakiegoś drzewa, przy którym mógłby się wypłakać. Trwało to długo, a potem modlitwa… Często myślę o tym, co czują ci, którzy od 10 kwietnia 2010 roku opłakują bliskich, którzy zginęli w dramacie smoleńskim.

Wracaliśmy później do Warszawy niemal w milczeniu. Tylko modlitwa była znacznie częstsza niż w tamtą stronę. Słychać było głosy, że wreszcie ci, którzy dotarli do Smoleńska, mogli przeżyć swoją żałobę.

I drugie wspomnienie. W sierpniu 2010 roku wyruszyliśmy do Katynia i Smoleńska z pielgrzymką wiernych z warszawskiej parafii Zwiastowania Pańskiego. Dotarliśmy tam 11 sierpnia, a więc cztery miesiące po smoleńskim dramacie. Najpierw udaliśmy się do Katynia. Warunki i okoliczności były już inne niż w 1989 roku. Przy ołtarzu sprawowaliśmy żałobną Mszę Świętą. Wśród uczestników tej pielgrzymki był mężczyzna mający około siedemdziesięciu lat, który wcześniej kupił kwiatek i tego dnia chodził osobno, jak gdyby obok. Po Mszy Świętej udał się do muru, na którym w porządku alfabetycznym są wypisane nazwiska ofiar, i znalazł tam nazwisko swego ojca. Drżącymi rękoma umieścił tam kwiat. Zapytany, odpowiedział, że przyszedł na świat już po śmierci swego ojca; niedługo przed wybuchem wojny mama pobrała się z jego ojcem i spodziewała się narodzin dziecka. Ojciec został zwerbowany do wojska, pojmany w niewolę przez Sowietów i w tym katyńskim lesie zabity, a on wkrótce przyszedł na świat. Przejęty wyznał, że dopiero teraz, gdy stanął przy mogile ojca, a w każdym razie tam, gdzie ta mogiła się znajduje – dopiero teraz jego życie nabrało prawdziwego sensu, bo dopiero teraz wie, kim naprawdę jest.

Prawda o Smoleńsku – musimy ją znać! Bo, jak ten naznaczony cierpieniem człowiek, dopiero wtedy będziemy wiedzieli, kim naprawdę jesteśmy.

Między losem tych, którzy zginęli w Katyniu, i losem tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, jest dramatyczne podobieństwo. Ta pierwsza śmierć była dłużej spodziewana i niejako czekała na strzały, które padały z tyłu głowy; ta druga była zapewne przeczuwana tylko przez sekundy czy minuty wcześniej. Podobieństwo polega na tym, że jedna i druga śmierć stały się przedmiotem wielkiego zakłamania i fałszu. Kłamstwo katyńskie, powielane z udziałem najwyższych przedstawicieli największych mocarstw, trwało kilkadziesiąt lat. Dałby Bóg, żeby nic podobnego nie powtórzyło się z kłamstwem smoleńskim!

Powstańcze przesłanie

Rozważamy ten dramat w świątyni. I to świątyni niezwykłej, w której znajduje się grób kardynała Stefana Wyszyńskiego, niezłomnego Prymasa Tysiąclecia. To nas też zobowiązuje! Jeżeli szukamy klucza do teraźniejszości i przyszłości, jeżeli szukamy pomocy do rozpoznania tego, jak powinniśmy żyć i postępować, spróbujmy więc do niego zwrócić się o radę.

W życiu Prymasa Tysiąclecia jest epizod niezwykły, porównywalny z tym, co dzisiaj upamiętniamy i rozważamy oraz chcemy przemodlić. Gdy we wrześniu 1944 roku dobiegało końca Powstanie Warszawskie, a niemieccy, ukraińscy i inni oprawcy dobijali umęczone miasto i jego ludność, ks. Stefan Wyszyński, niecałe dwa lata później biskup lubelski, a potem arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski, przebywał w podwarszawskich Laskach. Wspominał, będąc tam kapelanem Armii Krajowej, że codziennie przywożono rannych, z których nie wszyscy przeżywali tę gehennę. Wtedy do jego serca wkradała się bezradność i bezsilność, po części podobna do tej, którą czuli apostołowie i którą my czujemy. Późnym popołudniem i wczesnym wieczorem patrzył w stronę Warszawy, skąd unosiły się łuny płonącego miasta. Czuć było swąd spalanych przedmiotów, a wiatr się wzmagał i niósł rozmaite resztki. W pewnym momencie ks. Wyszyński dostrzegł, że wiatr niesie jakieś kartki. Jedna z tych kartek spadła przy jego stopach, a on ją podniósł. Miotały nim najrozmaitsze uczucia wobec Niemców i innych oprawców, którzy tyle nieszczęścia, zła i krzywdy wyrządzili Polakom. Kartka była z każdej strony nadpalona. Pochodziła z jakiegoś modlitewnika. Litery były tak duże, że mimo zmroku można było przeczytać tekst. W ten jesienny wieczór, naznaczony gniewem, rozpaczą i bólem, ks. Stefan Wyszyński przeczytał dwa słowa, które się na tej kartce zachowały. A te dwa słowa to: „Będziesz miłował!”.

Najważniejsze przykazanie

I to jest, Moi Drodzy, przesłanie dla nas. I to jest również nasz obowiązek i nasza powinność. Nie było i nie ma drugiej religii, która karmiona Ewangelią miałaby takie przykazanie. Przykazanie miłości jest warunkiem tego, abyśmy ustrzegli swojej ludzkiej, a nade wszystko chrześcijańskiej godności. Wierność wobec pamięci tych, którzy zginęli na stepach Kazachstanu, w katorgach Norylska i w syberyjskich śniegach, którzy już nigdy nie wrócili do Ojczyzny, oraz pamięć o tych, którzy zginęli w Katyniu, Starobielsku, Ostaszkowie i Bykowni, w najrozmaitszych innych sowieckich miejscach zagłady, a także w Auschwitz i dziesiątkach innych niemieckich obozów śmierci, lecz także pamięć o tych, którzy zginęli w dramacie sprzed prawie trzech lat, sprowadza się do tych dwóch słów: „Będziesz miłował!”.

Katastrofy takie jak ta, która wydarzyła się pod Smoleńskiem, nie zdarzają się ani nie powinny się zdarzyć. A skoro dokonał się ów dramat, musi on mieć dla nas wszystkich jakiś głęboki sens i płynie z niego najgłębsze Chrystusowe przesłanie. Gdy apostołowie Piotr, Andrzej, Jakub i Jan ujrzeli skuteczność Chrystusowej obecności, zostawili wszystko i poszli za Nim. Także z nami oraz przy nas jest Chrystus, a skuteczność Jego obecności znajduje wyraz w urzeczywistnianiu przykazania miłości. Najtrudniejsze ze wszystkich jest spośród wszystkich przykazań najbardziej wzniosłe. Amen.

 

 


Śródtytuły pochodzą od redakcji Naszego Dziennika.

emi
O mnie emi

czas przeszły niedokonany, strona bierna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura