Prawdzic Prawdzic
54
BLOG

Żydowska kochanka

Prawdzic Prawdzic Kultura Obserwuj notkę 1

 Rozdział  dwudziesty pierwszy (powieści – Żydowska kochanka) 

Nazajutrz padało od rana, lecz koło południa wypogodziło się. Tak się złożyło, że wczesnym popołudniem prócz Iwony i kobiety pracującej w kuchni na dole, nie było żywego ducha w tym wielkim domu, jak francuski zamek. Aż się poczuła nieswojo, sama w pustych pokojach. Po obiedzie spożytym tylko w gronie Iwony i Tomasza, pani Beata wyjechała gdzieś razem z synem do miasta, podczas kiedy stary przez cały czas doglądał księdza. Kanonik Oprych był tak chory, że teściowa jeździła dla niego po doktorach. Natomiast „Starcy”, ukryli się gdzieś po kątach, tak że nie było ich nigdzie widać.
Samotna Iwona snuła ociężale się jak śnięta ryba. Najpierw próbowała czytać pisma kobiece, kapała się, potem robiła manicure, przeglądała beciki dla mającego się urodzić dziecka, prezent od zapobiegliwej teściowej - na koniec postanowiła zwiedzić rezydencję.
Zeszła z pokojów na drugim piętrze i zatrzymała się na antresoli pierwszego piętra, spoglądając w dół, przez balustradę, na czarno-białe wzory marmurowej posadzki wielkiego holu. Panująca wokół cisza i pustka pokojów wywoływały w niej tak niemiłe wrażenie, że zaczęła się rozglądać trwożliwie.
Dom był tak zbudowany jak pałac, wielki hol na dole zajmował dwie kondygnacje. Wychodziło się z parteru na piętro schodami na antresolę, skąd można było spoglądać w dół jak w starych dworach. Gdy się już wyszło na górę, z przodu miało się przed sobą wielki salon, pusty i wysprzątany do czysta, po lewej stronie było sześć pokoi, w tym mała jadalnia i salonik zwany „mniejszym” – albo „ulem”. Tu były sypialnie starszych panów, natomiast po prawej, szedł długi i ciemny korytarz niby tunel, z dwoma pokojami z każdej strony a zakończony wąską klatką schodową. Klatka schodowa, prowadziła w dół, na tyły domostwa, do jakichś mrocznych suteren, z których wiało nieprzyjemnym smrodem i stęchlizną.     
Wydawało się jej, że dochodzą stamtąd jakieś szmery. Poszła tam na palcach i przystanęła nad ciemną studnią betonowych schodów. Wstrzymując oddech, nadstawiła ucha. Z tajemniczej głębi dobiegał ledwie dosłyszalny odgłos. Pchana ciekawością postąpiła dwa stopnie w dół, żeby lepiej słyszeć, a potem jeszcze dwa i jeszcze dwa, delikatnie na czubkach palców. Na dole wychyliła się do piwnicznego korytarza i ujrzała smugę światła z uchylonych drzwi zza których dobiegały urywane słowa i szepty, ale bała się zajrzeć do środka. Nadsłuchiwała chwilę wstrzymując oddech i widząc, że się nic nie dzieje, postąpiła jeszcze bliżej dwa, potem jeszcze trzy kroki, przysuwając głowę do szpary między futryną a uchylonymi drzwiami. Na korytarzu było mroczno, więc mogła się spodziewać, że w razie czego nie będzie widoczna z wnętrza pokoju. To co zobaczyła zmroziło ją do szpiku kości. We wnętrzu było mroczno i brudno jak w jakimś chlewie. Smród ludzkiej uryny i moczu dobiegał stamtąd, aż mdliło. Okna były brudne i zasłonięte do połowy jakąś potarganą szmatą, tak że we wnętrzu było równie mroczno jak na korytarzu. Pod nie otynkowaną ścianą, na gołej betonowej podłodze stały jakieś prycze, zbite z nieheblowanych desek. W kącie tego „pokoju”, od strony drzwi stał więzienny kibel na ekskrementy, na podłodze to tu to tam, widniały zeschnięte, a nawet całkiem świeże ludzkie „kupy” ekskrementów, a na ścianie zacieki od moczu.        
– Widocznie tu się załatwiają, po kombatancku... Jak w Auschwitzu – pomyślała ze wstrętem. 
  Mimo to, przemagając w sobie uczucie niewypowiedzianego wstrętu, zebrała się na odwagę i wychylając się na moment do wnętrza, ujrzała Wiktora i Józefa siedzących w pasiakach na deskach pryczy wymoszczonych słomą, zwróconych do siebie twarzami. Józef ze śmiechem wysysał szpik w wielkiej kości, a Wiktor machał niedbale nogą w drewniaku. Na podłodze wszędzie leżały podeptane źdźbła słomy i kupki sieczki - jak w stajni.

- Jeżeli się nie udał w Rosji komunizm – dosłyszała jak mówił Wiktor – to dlatego, że Sowieci budowali łagry, bez zachodnio europejskich, kulturotwórczych paradygmatów i standardów chrześcijańskiej religii, odrzucając je dla marksistowskich zasad przyziemnego, acz praktycznego materializmu. Gdyby się trzymali sprawdzonych, śródziemnomorskich wzorników kultury wysokiej, ich łagry dostarczyłyby lepszego materiału dla poetyckiego eposu. A tak, nie ma się czym chwalić podczas opisywania enkawudowskich kaźni - jak gdyby niskie motywy były zdolne generować tylko płaskie, trywialne konstatacje, że bili, że w końcu zabili – no i co z tego?
Dla komunisty należy się tylko gliniany dół! Bez żadnych „aj waj”, bez żadnych egzekwii nad trumną, nad upadkiem człowieczeństwa. Taka jest konstatacja człowieka Zachodu!
- Tak jest – zgodził się Józef - Dlatego obozy koncentracyjne robione przez Amerykanów w Wietnamie i w innych krajach trzeciego świata, są takie wzniosłe, bo służą idei wolności, na której zrębach wszakże jest oparta ich Deklaracja Człowieka i Obywatela...
Wielkie zbrodnie starożytności, opisane np. Biblii, lub te opisane przez rzymskich historiografów, budziły zachwyt i budzą nadal nasz podziw, właśnie dlatego, że były popełniane dla boskich celów i szczytnych zasad moralnych. Niemieckie społeczeństwo dobrze wiedziało o kacetach i cieszyło się, że złoczyńcy i pedofile odbywają w nich karę, właśnie w imię zasad i w celu naprawy moralnej...
Czyż zburzenie Troi, że nie wspomnę o krzyżowaniu tysięcy zbuntowanych niewolników, nie jest pierwowzorem Auschwitzu? Tam przecież też chodziło o przywrócenie „moralnego ładu”...                       
Obecnie mamy do czynienia ze swoistym odwróceniem modelu komunistycznej ideologii w sferze holocaustu. Tak jak w komunie mówiło się, że masy są wszystkim a jednostka zerem, tak dzisiaj, w ocenie kacetów, ideolodzy sterujący współczesną giełdą wartości, deprecjonując rolę pojedynczego cierpienia, kładą nacisk na globalną skalę zjawiska, w której w sposób naturalny rozmywa się indywidualna odpowiedzialność oprawców. Im większe cyfry zabitych, tym bardziej rola i cierpienie jednostki zaciera się na tle wielkich liczb. Cierpienie się banalizuje, zbrodnia oswaja, potworność zamiast przerażać, nudzi, a później śmieszy.     
- Masz rację Józusiu – Wiktor zamachał nogą nad podłogą - Pod względem uczucia pogardy dla pojedynczego człowieka, który nie może „nic zrobić” przeciwko niszczącej, zorganizowanej sile potężnych holdingów i korporacji, współczesny kapitalizm przejął najgorsze cechy i wzory od sowieckiego reżymu. Dopóki istniało sowieckie „Imperium zła”, walczył z nim zaciekle, jako z konkurentem do władzy nad duszami, żeby zająć jego miejsce, a kiedy to już się stało, widzimy że niczym się od niego nie różni, poza ostentacyjnie nagłaśnianym przez Zachód, istnieniem ruskich Gułagów...
  Również kapitalizm ma swoje więzienia i obozy koncentracyjne dla opornych, nie gorsze od łagrów, a nikt mu tego nie wytyka.   
- Właśnie - podziękował mu Józef z uśmiechem i lekkim ukłonem głowy: - I o to chodzi wytrawnym psychologom społecznym, ćwiczonym przez Durkheima, mającym zadanie bezboleśnie zatrzeć pamięć o bestialstwie narodu niemieckiego i niepostrzeżenie wprowadzić hegemonię germańskich krzewicieli kultury w Europie, urabiając im opinię narodu cywilizowanego i łagodnego jak baranki, pod którego opieką będzie się żyło bezpiecznie aż miło. A wszystkie trupy zrzucić na jednego, Hitlera? Co za niesprawiedliwość! - wymamrotał pod nosem, jakby się dziwił głupocie ludzkiej, jak można uwierzyć, że jeden człowiek dał radę wyrżnąć miliony i nie zmęczył się przy tej robocie.
– Patrzcie – śmiał się szyderczo - zły Hitler mordował, a dobry naród niemiecki nic o tym nie wiedział. To jest to, do czego zmierza dzisiejsza socjotechnika. Do rozmydlenia odpowiedzialności elit narodu Niemieckiego z Holocaust.                                           
Propaganda, zamaskowanych liberalizmem, wielbicieli hitlerowskiego reżymu, któremu hołduje cały świat zachodni, polega na bagatelizowaniu problemu, że właściwie z powodu Holocaustu nic poważnego się nie stało w wewnętrznym, heglowskim świecie mieszczańskich wartości. Bowiem trwa on dalej, niewzruszony, na straży porządku europejskiego, a obozy koncentracyjne to tylko godna ubolewania, bandycka wprawdzie, ale powierzchowna „strzelanka”, która nie powinna prowadzić do rozpowszechniania opinii o niemieckim zwyrodnieniu. Według tej subtelnej propagandy, Oświęcim zrobił jakiś pijany Sturman i pomylony Rottenführer... ale nigdy, w żadnym wypadku, lekarz, profesor, pan baron, sędzia z arystokratycznej rodziny, oficer wykształcony na podbudowie matury klasycznej.
- Oczywiście – podchwycił Starski - Ma to przekonać sceptyków, że Szoah to tylko awantura nieokrzesanych prostaków z lumpenproletariatu, których ma każde społeczeństwo. Że to godne ubolewania lokalne zajście, możliwe było dzięki pomocy polskich antysemitów, i powstało przez niedopatrzenie kompetentnych czynników, którym sytuacja wymknęła się spod kontroli... Po prostu zbyt mało dołożono staranności w pilnowaniu proletariackich antysemitów. Przecież nie od dziś wiadomo, że robotnicy, winią za swe rozpaczliwe położone socjalne, żydowskich spekulantów...
Ta propaganda niemieckiej niewinności, przez demagogiczne i płytkie nawoływanie, do oddania - w banalnym wydaniu telewizyjnego kiczu - czci ofiarom holocaustu, jest coraz bardziej bezczelna, licząc na to, że zamknie usta politycznym oponentom wykorzystującym historię kacetów do podważania niemieckiej hegemonii w Europie. Rzecz jasna ma zarobić na tym paru żydowskich reżyserów kręcących jakieś „Listy Schindlera”, filmy o dobrych Niemcach ratujących Żydów i - co najważniejsze, w politycznym wymiarze - ma zarobić na tym niemiecki imperializm, wyrażający się w powracającym „Drang nach Osten”, tym razem udrapowanym w pokojowe szaty krzewiciela europejskiego uniwersalizmu. Niczym Hitler zapewniający o pragnieniu zapewnienia monachijskiego ładu...
 
  Józef odkaszlnął i wypluł muchę, którą się zachłysnął. To była jedna z tych, co siedziały na kupie łajna; wskoczyła mu podczas ziewania do gardła i nie chciała wyleźć. Wypluł muchę i przerwał Wiktorowi jego enuncjację.
- Jonasz dobrze widzi te polityczne matactwa wokół Auschwitzu.  Widzi te machlojki robione przez międzynarodowych macherów od ideologii, manipulujących współczesną historią, bez protestów ludzi nieświadomych, urodzonych po wojnie, bo bezpośrednich świadków ludobójstwa już przeważnie nie ma, a ci, co pozostali, często ze starości, nie wiedzą co się dzieje. Ale gdyby byli młodsi i sprawniejsi, z pewnością nie pozwoliliby bezczelnym gówniarzom z katolickich partii, na prawicowe interpretacje historii i robienie z obozu oświęcimskiego parafialnej kaplicy. 
- Tak jest – przytakiwał mu „Śniady, zniżając głos do szeptu – Tym razem Niemcom się upiekło, ujść naszego odwetu...
  Jonasz podkreśla, że pomniejszanie jednostkowego cierpienia, przez banalizację i naskórkowe przedstawianie zbrodni, demaskuje całą obłudę zdawkowego, fałszywego współczucia postmodernistycznego kołtuna, używającego bogactw, których „jego Europa” rentierów, dorobiła się na złocie Auschwitzu i sztuce rabowanej rękami niemieckich rzeczoznawców, dla bogatych kolekcjonerów, w krajach podbitej Europy.
- Oczywiście – zgodził się z nim Wiktor drapiąc się po nieogolonej brodzie, błyszczącej od brudu i czarnego zarostu jak u zbója - To przecież nie zwykły żołnierz Wehrmachtu rabował dzieła sztuki, on tylko miał zadanie zabić mieszkańców i wywalić drzwi do wnętrza gdzie znajdowały się precjoza. Za nim wchodzili wykształceni rabusie, znawcy i miłośnicy sztuki, żeby spenetrować i fachowo ocenić. SS-mani byli wynajętymi przez międzynarodową burżuazję kondotierami, z którymi współpracowała na terenach okupowanych, cała masa folksdojczy i kompradorów...
  Zwykły Wachman miał z grabieży czasem flaszkę wódki, jakieś drobne precjoza i satysfakcję z dobrze spełnionego rozkazu, a po wojnie opinię złodzieja... gdy tymczasem dzieła sztuki i klejnoty, powiększając mieszczańskie fortuny zachodnich rodów, poszły do bankowych, dobrze strzeżonych safesów...
 
Zapadła chwila milczenia, w której było słychać natarczywe brzęczenie muszego stada. Wreszcie odezwał się Wiktor, stukając w drewniany słupek pryczy drewniakiem: - Przemilczanie cierpienia poszczególnego więźnia, ma na celu stępienie jego drastycznego wydźwięku i moralnego niesmaku, jaki budzi bezradność osamotnionej ofiary w obliczu morderczych instynktów „kultury wysokiej” (cóż z tego, że ucieleśnionej w postaci gestapowca, spełniającego tylko rozkaz arystokratycznego mózgu?), pełniącej rolę technicznego narzędzia masowego mordu. Kultury wprzęgniętej w racjonalny proces unicestwienia ludzi.
Bo przecież w obozach zabijano w majestacie ogólnoludzkiej moralności, zgodnie z przepisami prawniczych instrukcji i regulaminów, znanych z eksterminacji Indian w Ameryce, Ormian w Turcji, Burów w Tanswalu itd.                                 
Im bardziej ogólnikowo i globalnie będziemy podchodzić do zagadnienia martyrologii ofiar, tym silniej będzie zanikać obraz cierpiącego pojedynczego więźnia. Niestety taka jest cena jaką się płaci, za wprzęgnięcie lagrów do pługa nowej teodycei, tłumaczącej wykrętnie, że istnienie zła wcale nie szkodzi doktrynie Opatrzności Bożej i wizerunkowi Boga jako kochającego ojca.
Twierdzi się, że istnienie kacetów nie dowodzi boskiej pogardy i obojętności wobec cierpienia, a wręcz przeciwnie, że obozy zagłady były teologicznym uzewnętrznieniem miłości bożej do człowieka i potwierdzeniem jego opieki wobec swych czcicieli, których kocha i wybawia z opresji.
O tak! – Marek-Józef szyderczo wyciągnął ku niemu dłoń z rozwartymi palcami – Wybawił ich pięciu!

Zaśmiał się wzgardliwie szczerząc trupie zęby i dalej referował swoje przemyślenia przeplatając je cytatami z wypowiedzi Jonasza, jakby go uważał za wybitny autorytet moralny.
- Zaraz po wojnie, zanim jeszcze oświęcimskiego lagru nie zdążyli wziąć w swe ręce fałszywi opiekunowie, żyjący z trupiej biurokracji i specjaliści od cudzego cierpienia, mniej się mówiło o celach i kompetencjach urzędniczych administracji tworzącej Muzeum Oświęcimskie, a więcej o cierpieniu pojedynczych ludzi.
Obecnie, w naszych czasach, gehenna jednostki schodzi na dalszy plan, wobec Auschwitzu traktowanego najogólniej jako symbolu potępianego totalitaryzmu, będącego zagrożeniem dla liberalnych elit Zachodu i tylko w takiej wersji, i funkcji ma prawo do istnienia na kartach medialnej historii. Gdyby nie służył elitom do straszenia hitlerowsko-staliniowskim reżymem, byłby dawno zlikwidowany.
W tej sytuacji – Józef rozłożył ręce gestem zgorszonego Kaifasza - ja tu nie widzę żadnych możliwości usprawiedliwienia zachodnio-europejskiej burżuazji, która z Holocaustu wyniosła największe korzyści, ani obrony zachodnioeuropejskiej kultury jako narzędzia eksterminacji w rękach jej burżuazji...                        
- Czy działo się tak dlatego, że byli narodem zbrodniarzy – wtrącił „Gniady” -  czy też może byli narodem zwyczajnym jak inne, tylko narodem zmuszonym przez boskie, vel naturalne prawo rozwoju, do wojny i grabieży, ponieważ nie ma innej drogi zapewnienia bezpieczeństwa i dobrobytu własnej nacji, niż podporządkowanie sobie słabszych sąsiadów?
A może tak robili z heglowskiego przerafinowania? – jak myślisz „Twardy”? – odezwał się ktoś trzeci, kaszlając.
- Jest również jeszcze inna alternatywa – odparł Wroński - na pytanie o powstanie obozów - mianowicie, że to nie naród niemiecki, jako całość, zorganizował kacety, lecz międzynarodowy kapitalizm, będący prywatną własnością kilkuset arystokratycznych rodzin rządzących światem i to on posłużył się głupim Hitlerem w dostarczaniu milionów darmowych niewolników. Przecież przez całą wojnę w gospodarce Niemiec maczali palce amerykańscy biznesmeni, pozostając na stanowiskach prezesów i vice prezesów niemiecko-amerykańskich koncernów, choćby takich jak IG Farben Industrie.
Taka jest prawda, lecz płatni kłamcy, różni uczeni, nobliści, obrońcy imperializmu, wolą zwalić winę na niemieckich robotników i chłopów przebranych siłą w wojskowe mundury, niżby miał paść cień niesławy na zbrodnicze rody Kruppów, Rockefellerów, Junkersów i Fordów. Toż by się samo niebo trzęsło z oburzenia, gdyby któryś z burżuazyjnych historyków napisał w swoim podręczniku, że za pieniądze Rotschildów zostawiło swe flaki w okopach miliony młodych mężczyzn. Zaraz by zrobili na niego nagonkę ze sforą urzędniczych kundli, ażby go wykopali za drzwi profesorskiego gabinetu. Już niejeden uczciwy głupiec w ten sposób poszedł do łopaty.
Dwóch lumpów, w sztuce „Czekając na Godota” siedząc na kupie śmieci wspomina ze smętkiem, że kiedyś byli poetami, profesorami i ważnymi gośćmi... ale nie wiadomo dlaczego, stoczyli się do rynsztoka...  
Ależ wiadomo, wiadomo, dobrze wiadomo... bo narazili się na niezadowolenie establishmentu... Lecz Beckett już o tym nie wspomina, ze strachu, żeby i jego nie wywalili z teatrów i nobliwych redakcji, na nobliwą, utytułowaną mordę.
  Dzisiejsi historycy wolą zrzucić winę za ludobójstwo, na drobnomieszczańskie pionki i chłopo-robotnicze płotki, jako bezpośrednich wykonawców – pod wpływem alkoholu – mokrej roboty, a nawet zniesławić cały naród niemiecki, żeby tylko ukryć prawdziwych mocodawców i konstruktorów hekatomby, faktycznych zabójców, z kręgów arystokracji i wielkiej finansjery...
  Obecnie robi się wszystko, żeby zatuszować, że prawdziwym powodem powstania obozów, było zamówienie międzynarodowego kapitału, na złoto biednych żydowskich ciułaczy i darmową siłę roboczą...
  Wiktorowi odbiło się po dobrym obiedzie, westchnął i kontynuował  rozważania: - Kultura jest niesłychanie złożonym zespołem materialnych i duchowych czynników wpływających na uczłowieczenie ludzkiej małpy. Jest cudownym serum pozwalającym na sublimację prymitywnych instynktów, które są niczym innym jak łańcuchem odruchów bezwarunkowych, wytworzonych w toku zwierzęcej ewolucji gatunku. Jest, a przynajmniej powinna być, lekiem na chorobę samoświadomości, która się rodzi z lęku przed niepewnością jutra i śmiercią, ale jak każde lekarstwo, posiada skutki uboczne, a jego jakość zależy od „aptekarzy”, którzy zwąchali dla siebie lukratywny interes, na robieniu tej „maści”. I zamiast zdrowej ingrediencji, wykonanej ze zdrowego rozsądku, paćkają w swoich moździerzach buraczaną melasę z mieszczańskich frazesów o prawach naturalnych (dla właścicieli ziemi, kamienic i kapitału), smarując tym tort ludzkich dusz, który w środku jest skisły i trujący.
  Tymi aptekarzami jest nasza „zacna” inteligencja i „uczciwa” burżuazja, dbająca o to, by wpoić w ofiarę masochistyczny syndrom przyjemnego cierpienia, przyjmowania śmierci z ręki władzy lub kapitału z uśmiechem zadowolenia. To inteligencja hoduje ubezwłasnowolnione ofiary, na potrzeby socjotechniki, żeby łatwiej było manipulować masą, formować ją w, pożal się Boże, społeczeństwo, w wyborczy elektorat, lokalną społeczność, w brać studencką, w zgromadzenie wiernych, w rekruta. 
- Masz rację „Bernardzie” – basował Wiktorowi były pułkownik bezpieki - Obozy koncentracyjne były próbą złamania mieszczańskiego patentu na tworzenie zatrutej kultury, przełamania jej monopolu, w którym cyniczna, sprytna mniejszość degraduje do poziomu „mówiącego narzędzia” upośledzoną resztę społeczeństwa. Przecież w pomyśle tworzenia kacetów pobrzmiewa chęć zastosowania w praktyce zaleceń „Umowy społecznej” J.J. Rousseau, twojego semickiego pobratymca. A ty jak uważasz – spytał - przecież filozofia wychowawcza „Emila”, zakładając wysoki poziom moralny, potrzebny do realizacji umowy społecznej, dopuszcza wszystkie środki, nawet te drastyczne, prowadzące do celu?
- Pytanie o prawo do polepszenia ustrojów – odrzekł Szloma Starski - zawarte w „Umowie społecznej”, jest tego samego rodzaju, co pytanie Raskolnikowa, czy wolno zabijać jednostki niezdolne i pasożytnicze, które stoją w poprzek zamierzeniom jednostek wybitnych, dążących do naprawy rodzaju ludzkiego.

  Potem rozmowa toczyła się szeptem, tak cicho, że Iwona pomimo wytężania słuchu, nie mogła rozróżnić, kto z nich mówił poszczególne słowa:
  „Zainicjowana w kacetach, Hitlerowska próba powrotu do źródeł kultury, gdzie silny i zdrowy miał prawo do życia, a niedołęga umierał... niestety się nie udała. Upadła z winy inteligenckich arystokracji obozowych, które nie dopuściły do „demokracji umierania”, narzucając w Oświęcimiu  swój model społecznego podziału pracy, przywleczony ze świata mieszczańskiej gangreny - model ochraniający inteligenckiego niezgułę, w którym inteligencja panuje, natomiast plebejska, robocza reszta zdycha. Tak też było w kacetach. Wskutek zmowy panującej wśród obozowych prominentów, inteligencja była przeznaczona do przeżycia, prosty, więźniarski plebs roboczy, do umierania”.
  
- To musiało być dla teoretyków hitleryzmu szokiem rozległ się zduszony śmiech Józefa - widząc jak ich założenia powrotu do zdrowych demokracji pierwotnych, opartych na rzeczywistych wartościach, biorą w łeb z powodu machinacji międzynarodowej kliki inteligenckich krętaczy. Że to z czym usiłowali walczyć – nierównością w rozdawaniu społecznego umierania, okazało się sprężyną napędową mechanizmu, powodującego nierówność szans w obliczu życia i śmierci. Że zamiast sami umierać, ”profesorzy” znów wykręcili się sianem, posyłając, zamiast siebie, głupszych na szafot.                         
- Rosenbergowie i Eichmani – Iwona rozpoznała żydowski szept Wiktora -doskonale sobie zdawali sprawę z degeneracyjnej roli elit i warstw kierowniczych, próbując zapobiec sytuacji, w której dotychczasowa forma ról politycznych i funkcji społecznych, doprowadzi do takiej degrengolady, że społeczeństwa rozlatując się na atomy wrogich sobie jednostek, przestaną tworzyć narody i państwa, co w konsekwencji doprowadzi do zaniku cywilizacji. No, chyba że cywilizacją zgodzimy się nazywać „globalna wiochę” mc-Luana, do której dąży masońska międzynarodówka, żeby świat stał się prywatnym folwarkiem zawodowych polityków finansistów i fabrykantów, a my prostodusznymi parobkami. Zauważ kochany, że im więcej obronimy z narodowych separatyzmów lokalnych, tym więcej zostanie mam marginesu na wolność i indywidualność. No chyba, że każdy chce wyglądać podobnie, jak my w Oświęcimiu, ubrany w bleu-jeansowy mudurek, jak bezrobotny lump z Bronxu? 
  Czy nie rozumiesz, że masońskie urządzanie świata, w kapitalistycznej urawniłowce, jest bolszewickim równaniem wszystkiego pod jeden amerykański strychulec, że jest dla cywilizacji śmiertelnym zagrożeniem? Dawniej tego nie rozumiałem, bredząc o wolności jaką daje zachodni styl życia, dopóki nie przejrzałem na oczy. Wprawdzie późno, lecz lepiej późno niż wcale.
 
  Usłyszała jak Józef dusił się od cichego śmiechu: - Masz rację. To musi doprowadzić do skarlenia rodzaju ludzkiego w sytuacji, kiedy ci co się najmniej nadają do życia, zajmują najbardziej eksponowane stanowiska. To jest zagrożeniem dla rodzaju ludzkiego, gdy zdegenerowane elity posyłają na śmierć najbardziej odpornych i żywotnych, bo przez mechanizmy mieszczańskiej selekcji negatywnej nie zostali dopuszczeni do udziału w życiu warstwy kierowniczej.                                                              – Ale mimo naszych obiekcji, wydaje mi się sprzecznym mówienie, że członkowie elit są gorsi gatunkowo od chama – zwrócił mu uwagę Wiktor - Gdyby inteligenci byli gorsi od robola, nie zajęliby miejsca na świeczniku!
- Oni są lepsi – odparł Wroński - ale w stworzonym przez siebie, czyli przez Inteligencję, świecie pozorów, w zdegenerowanym układzie interesów, ale w normalnym świecie, gdzie trzeba walczyć z naturą, bronić się własnymi rękami i głową, uprawiać, siać, łowić, znać się na rzemiośle, byliby prędko przez siły natury wyeliminowani. Bo natura nie znosi pozorantów i krętaczy. Bo natura każe pozorantów, jako kłamców i zbrodniarzy...

- To nie ma nic wspólnego, z treścią formacji duchowej nazizmu - bronił ktoś swoich racji:- W hitlerowskich Niemczech tysiące wybitnych filozofów, myślicieli i artystów, tworzyło intelektualne podglebie faszyzmu. A już fizyków i matematyków mieli najlepszych na świecie. I nie przeczy temu fakt, że żydowska propaganda foruje Einsteina na geniusza wszechczasów, podczas gdy teoria względności może okazać się bzdurą, bowiem teza, że nie istnieją szybkości większe od światła, nie została udowodniona, a wręcz przeciwnie teoria, że mogą istnieć szybkości większe niż świetlne, może zostać w każdej chwili, nieoczekiwanie udowodniona. Zresztą tysiące zdrowo myślących uczonych, inteligentów, inżynierów, prawników, poparło naukę Hitlera, decydując o spójności niemieckiego społeczeństwa, w dążeniu do narodowej potęgi i zachęcało polską inteligencję do tego samego, pod warunkiem, że się pozbędzie żydowskiego kierownictwa nad duszą narodu. Nawet Niemiecki episkopat to zrozumiał i witał bonzów NSDAP hitlerowskim pozdrowieniem. Sam Martin Heidegger pisał, że wielkość narodu niemieckiego polega na karności i pracy ideom Partii Narodu, w której Führer był tylko sługą, wydelegowanym przez lud niemiecki i historię, do pełnienia funkcji reprezentacyjnych. Na Hitlera oddawano po 90% głosów. Na wiece z jego udziałem, dobrowolnie przychodziły miliony Niemców. Więc trochę szacunku dla nazizmu!
- Wiem – przytakiwał „Przechrzta” bez emocji, daleki od oskarżania Józefa o antysemityzm - Niemiecki faszyzm, to nie podpita wachmańska hołota - jak to się dzisiaj usiłuje przedstawić, żeby zdegradować idee zdolne poruszyć wielkie masy zwykłych ludzi - zabijająca Żydów w obozach za sto gramów wódki? Wielu byłych więźniów podkreśla, że w obozach oficerowie Waffen-SS szczególnie dbali o wygląd zewnętrzny, uprzejme, kulturalne zachowanie i drobiazgowe przestrzeganie przepisów regulaminu...
   To prawda, że nie trzeba było specjalnie szukać kandydatów do krwawej roboty w Einsatzgruppen, ale czyż już nie ustaliliśmy, że Niemcy to naród urodzonych morderców?  Chociaż zabijających z lubością, to jednakże zawsze regulaminowo w białych rękawiczkach przepisów - co nie wpływa ujemnie, o oczach współczesnej burżuazji, na ocenę jego wielkości? W Niemczech lokują swoje pieniądze przemysłowcy z całego świata - mając pełne zaufanie do niemieckiej solidności i uczciwości...
   A zresztą - żachnął się, jakby sobie przypomniał ważki argument – co do tych morderców z Einsatzgruppen, to przecież jakoś przed partyzantami i terrorystami musieli się bronić. Czyż dzisiaj potępia się Amerykanów za ich zbrodnie w Wietnamie, czy się ich potępia za to że się bronią przed terroryzmem? 
   „Tak jak o wspaniałości Imperium Rzymskiego nie decyduje ilość wymordowanych niewolników, tak na ocenę wielkości Niemiec nie wpływa ilość zagazowanych Żydów...” – ktoś wyszeptał cicho.
  „Przedwojenne elity – ktoś mówił tak cicho, włączając się do rozmowy, że go nie rozpoznała - i ich „umysłowość”, nie dość że doprowadziły do hekatomby, to jeszcze za rzeź narodów obwiniają wszystkich, tylko nie siebie – zaś najchętniej, garstkę lumpen-proletariackich, faszystowskich zboczeńców.
   „Wielu prezydentów to bandyci, nie lepsi od Hitlera, a nikt nie zwraca na to uwagi. Gdyby mogli robiliby to samo! Różnica między nimi polega tylko na stopniu natężenia zbrodni. Hitler mordował wydając dyrektywy gazowania ludzi, dzisiejsi Hitlerzy zabijają bezrobociem i głodem, podpisując umożliwiające wyzysk ekonomiczny, antyrobotnicze ustawy...”
   „Za zbrodnie kacetów nie jest odpowiedzialna hitlerowska ręka, lecz powiązany z elitami całego świata, arystokratyczny mózg, który nadal udziela matur abiturientom, rektoruje, immatrykuluje studentów, intabuluje testamenty, habilituje doktorów, nominuje sędziów, powołuje profesorów, przyjmuje ambasadorów, uwierzytelniając legalne zbrodnie. To oni odpowiadają za zezwierzęcenie człowieka! Bo jeśli nie oni, to kto?” Ryba zawsze psuje się od głowy, nie od ogona...”                                                      
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

  „Jeśli mam poważnie traktować dzisiejszą niemiecką elitę, nie jako kupę wyhamowanych zboczeńców, to muszę również poważnie traktować jej wpływ, na kształtowanie kacetów, bo przecież nie da się zbagatelizować faktu, że inteligencja współtworzyła Trzecią Rzeszę i jest odpowiedzialna za drugą wojnę światową. Ta sama inteligencka nomenklatura, kreująca zarówno przed wojną jak i po wojnie, kapłana, prokuratora, sędziego, oficera, doktora i posła - ta sama klika, oczekiwała spełnienia od Hitlera obietnicy, rozszerzenia niemieckiej przestrzeni życiowej aż pod Ural, dla zapewnienia mnogich urzędów, latyfundiów i nowych godności. I dotychczas nie powiedziała za to: ”przepraszam”...”
   „Dlatego – szeptał ktoś z mrocznego kąta - nie mogę traktować eksterminacji narodów jako zbrodniczej samowoli zboczonego „pokojowego malarza”, skoro stoi za nim autorytet szacownych banków, kapituł, kurii i uniwersytetów...”
  
  „Lekcja dobrego wychowania i przyzwoitości, jaką stanowiły kacety, należała się od dawna zdemoralizowanej ludzkości, które były próbą wyprostowania jej moralnego kręgosłupa, żeby nabrała rozumu i nauczyła się realizmu. Stąd te wszystkie surowe rytuały, mające za zadanie dyscyplinować i sprowadzać ludzkie życie do właściwego wymiaru, skromności, odpowiedzialności i pracy...”
  „Jeżeli pijany Polak zastrzelił Niemca, to trudno się dziwić później surowej reakcji. Podnosi się zarzut, że Niemcy wyrzucali Polaków z mieszkań, a czy teraz Polacy Polaków, a raczej Żydzi, nie wyrzucają na ulicę.?. I nikt nie nazywa tego faszyzmem! A wręcz przeciwnie, żydowscy klakierzy liberalizmu wołają, że takie traktowanie polskiego najemcy jest przejawem zdrowego kapitalistycznego myślenia. Nie stać cię na komorne, fora ze dwora. Oto uczciwe słowo - aż się ciśnie na wargi sformułowanie z „Manifestu Komunistycznego” - naszego burżuja! Więc byłbym ostrożny z łatwym potępianiem faszyzmu, skoro narzuca się między tamtym a obecnym ustrojem szereg oczywistych analogii...”
  „Istota problemu nie leży w tym, czy się potępi Hitlera dla żydowskiego interesu, ale w tym, że świat nie stał się lepszy, pomimo tragicznych doświadczeń, a winę za to ponosi obłudna kultura żydowskiej proweniencji. Świat po kacetach miał szansę opamiętać się, wszakże pod warunkiem, że odrzuci monetarystyczny, oparty na dyktaturze pieniądza model kultury semickiej, niezdolnej do przezwyciężenia modelu zachłannego ciułacza i odrzucenia tworzących go komponentów, rodzących z siebie, wszelkie rodzaje zbrodni wynikłej z pieniądza...”

  „Współcześni kierownicy duchowego życia... – odezwał się słabiutki głos, kasłając jakby się składał z samej flegmy i miał się ze chwilę rozlecieć. Iwona wywnioskowała, że było ich tam trzech, trzy osoby, i ten trzeci nie był „Janem z Gułagów”. Otwierała się przed nią jakaś straszna tajemnica.
– Współcześni pobożni kłamcy... – dyszał ledwie żywy, jakiś chory, leżący na słomie, jak go sobie wyobrażała – Khy khy... kłamcy... khy khy... w imię zbożnych idei pomnażania kapitału, aby utrzymać konsumentów w odpowiedniej werwie i psychozie zakupów, usuwają im sprzed oczu przygnębiające widoki Holocaustu, zniechęcające do życia i powodujące depresje, co źle wpływa na wyniki przedsiębiorstw handlowych. Czyniąc wszystko, żeby stępić wychowawcze i terapeutyczne oddziaływanie obozów, khy-khy... prowadzą do spłycenia duchowej głębi, równocześnie podrzynając gałąź na której siedzą – albowiem nie ma chęci do życia i radości z konsumpcji, jeśli nie ma odpowiednio głęboko urzutowanej motywacji, w metafizyczną perspektywę egzystencjalną.
- Nie mów tyle Busiek, bo ci szkodzi. Napij się wody... – prosił Józef patrząc z troską w stronę dyszącego z wysiłkiem „kąta”, zasłoniętego drzwiami przed oczyma Iwony. 
  Iwona wychyliła się na moment, żeby „to zobaczyć”, ale w ciemnym zakamarku nie zobaczyła nic, a właściwie to, co się domyślała że zobaczy – na jakimś snopku słomy leżało coś w kudłatego, w łachmanach...
  Zdjął ją taki strach, że postanowiła uciec, ale się przemogła, mówiąc sobie: „Jeszcze postoję i posłucham, na chwilę, a potem ucieknę...”

  „Łagodząc całą drastyczność przemysłowego zabijania Żydów – ktoś mówił tak cicho, że ledwie słyszała, przykładając do ucha dłoń stuloną w trąbkę - zasłaniając eufemizmami brud posoki i smród trupiego jadu, nasi koryfeusze czynią tak po to, żeby w obliczu pierwotnego widoku przerażającego barbarzyństwa, ludzie nie doznali moralnego wstrząsu i w gniewie świętego oburzenia, nie zechcieli zmienić ten świat na lepszy, tworząc go od nowa bez władzy, religii i państwa. Żeby nie przyszło im do głowy, wymienić świat na inny, bez żadnych pertraktacji z rządem, Kościołem i kapitałem – wyrzuconych na śmietnik – bez wyjaśnień i słuchania argumentów, że jednak jakaś władza, jakaś wiara w Boga, jest do życia w społeczeństwie, pomimo istnienia obozów koncentracyjnych, potrzebna. Bo któżby drukował i rozdzielał pieniądze, gdyby zabrakło bankierów?
Macherzy społecznego życia dążą do wyparcia pamięci Auschwitzu, żeby komuś przypadkiem nie przyszło na myśl, że zbrodnia stała się pomimo tak zachwalanych pożytków płynących z religii i władzy, a może stała się właśnie dzięki ich istnieniu.
Burżuazja zadbała o to, żeby nie dopuścić, by ludzie w obliczu tragedii lagrów, oczyszczając się w ozdrowieńczym katarsis, nie stali się lepsi, którymi kramarze w kantorach i spekulanci giełdy nie będą mogli już manipulować.
   Dlatego po wojnie, obozy stały się obiektem wymyślnych zabiegów mistyfikacyjnych, speców od fałszowania rzeczywistości. W proces ten zostali wprzęgnięci filozofowie, artyści i literaci, żeby uzasadnić, że idee kultury mieszczańskiej nie miały z tym nic wspólnego. Do tego stopnia zmanipulowano obraz kacetów, że dziś nawet się nie domyślamy, czym był prawdziwy Oświęcim, jak bardzo jego prawdziwy obraz został zakłamany dla interesów powojennych elit.
Zepchnięto w niebyt milczenia fakt, że więźniowie Oświęcimia, stworzyli pierwszy ogólnoświatowy lewicowy rząd dusz, wolnej, chociaż za drutami, ludzkości. Międzynarodowy anarchistyczny rząd postulujący wolność i sprawiedliwość dla każdego, bez pośrednictwa kleru, arystokracji, inteligencji, i rządowych biurokracji.
Wtedy, w czasach pogardach, ludzie całej podbitej Europy mieli więcej nadziei na lepszą przyszłość, siedząc za drutami, niż gdy zostali pozornie wyzwoleni, przez konkurencyjne, równie autorytarne jak hitleryzm, ideologie. W Oświęcimiu, za drutami, po raz pierwszy w sposób nieskrępowany ideologiczną ”opieką„ jakiejś warstwy kierowniczej,(chociaż pod czujnym okiem SS i Gestapo) doszli do porozumienia, że nie ważne są granice, narody, religie i państwa. Z czym chętnie gotowi się byli zgodzić i przyłączyć, niektórzy SS-mani o lewicowych przekonaniach, że ludzie bez względu na wyznanie, wykształcenie, narodowość (ale nie na majątek!), tworzą jedną, ogólnoświatową społeczność! Że jedynie ważny jest ludzki intelekt, wrażliwość i otwartość na drugiego. Właśnie za drutami ludzkość przekonała się jak niewiele potrzeba warunków technicznych do realizacji równościowej utopii. Przekonali się, że uwolnieni od bagażu rzeczy, betów, zapisów, testamentów, weksli, et cetera, są zdolni do prawdziwego człowieczeństwa. Że im rzeczy mniej, tym więcej można dać drugiemu prawdziwego dobra, bo bambetle są tylko przeszkodą w prawdziwym porozumieniu i rozpoznaniu własnych potrzeb. Rzeczy zaciemniają naszą myśl, że naszą prawdziwą potrzebą jest drugi człowiek!
To w Auschwitzu ludzie przejrzeli obłudę ideologii mieszczańskiej, usiłującej pod szyldem lewicowości, ocalić świętą własność prywatną.
Mówię tu o oświęcimskiej wspólnocie, świadomej klasowo, lewicującej grupy Häftlingów, bowiem cała reszta więźniarskiego gnoju wychowanego w mieszczańskim lub żydowskim zabobonie, nadal głucha i ślepa, w szponach stereotypu burżuazyjnej kultury, usiłowała w ramach obozowego niewolnictwa, odtworzyć zachowania sprzed aresztowania, przeniesione z tzw. wolności, w której słabszy lub głupszy musiał „służyć i robić” na silniejszego - czyli usiłowali odtworzyć naszą współczesną społeczność żywych trupów, albo naukowo się wyrażając: społeczeństwo totalnej dominacji, gdzie fizyczny przymus jest maskowany i zastępowany środkami kultury, lecz w którym, tak samo, aby przeżyć trzeba sobie znaleźć słabszego od siebie, pozbawionego wykształcenia, koligacji, pieniędzy czy własności, by go uciskać, zapewniając sobie stosowną opiekę organizacji liberalnego porządku, rządzącej „porządkiem kąsania”, jak w wilczym stadzie.
   Bowiem nasz porządek społeczny jest zawarowanym przez ustrój polityczny, porządkiem kolejności umierania, jak u Eskimosów. W społeczeństwie burżuazyjnym, najpierw umierają najbiedniejsi!
Polityczni matacze zrozumieli, że obozy mogą się stać „pieniądzem”, służącym wyzwoleniu całych społeczeństw spod władzy kantoru, tronu i ołtarza, dlatego nie dopuścili, żeby w obliczu ogromu zbrodni, społeczeństwa nie poczuły swej siły i nie wypowiedziały posłuszeństwa utytułowanym katom, strojącym się w piórka sprawujących władzę filantropów! Żeby nie powiedzieli: ”Dosyć waszego panowania nad nami, w zamian za opiekę przed innym siepaczem! W zamian za opiekę, jak w amerykańskiej mafii!
Nie potrzebne nam wasze banki i parlamenty, wasze armie i korpusy dyplomatyczne!”
- Rządcy ludów zadbali o to, żeby kacety nie stały się wykupem ludzkości z rąk wielkiego kapitału, że nie mogły spełnić roli karty przetargowej w wyzwalaniu się z niewolnictwa tradycyjnej myśli politycznej, trzymającej narody na uwięzi przesądu, że podstawą moralności jest bankier i pieniądz, jako regulator dobrych uczynków.

  Dlatego zrobiono wszystko, żeby nie wyszło na jaw, że przyczyną, która doprowadziła do powstania kacetów są właśnie „moralne zasady kapitalizmu” i własności prywatnej – tak gorliwie bronionej przez św. Tomasza z Akwinu i Adama Smitha. Przecież – argumentują fałszywie - gułagi powstały dla eksterminacji zwolenników tradycyjnego modelu wartości z Carem, rublem i Cerkwią na czele. Argumentują fałszywie - bo zapominają, że właśnie uparte obstawanie przy poglądach von Hajeka i Fridmana , że własność prywatna jest źródłem wolności, ergo Dobra, Prawdy i Piękna, doprowadza ludzkość do gułagów, hekatomby i wojny. Gdyby w carskiej Rosji nie było mieszczańskiej własności, czyżby były potrzebne knuty na grzbiet jej burżuazyjnych obrońców?
Zrobiono wszystko – bredził ktoś w gorączce, przełykając głośno ślinę - żeby tak przedstawiać kacety, aby zbrodnie nie wywoływały głębszych zmian w ludzkiej świadomości - prowadzących do odrzucenia pretensji elit do przewodzenia i kontroli nad światem. Dlatego pozwolono Hitlerowcom wymordować w styczniu 1945 roku, główny trzon starej, z niskimi numerami, „obsady więźniarskiej”, która przyrzekała sobie, że po wyjściu z Auschwitzu zbuduje świat bez rządów, elit i przemocy. Elitą miał być każdy albo nikt. Robotnicy mieli pisać poezję, a poeci mieli się zaprawiać w pięknej sztuce kowalstwa artystycznego, mechaniki precyzyjnej, ślusarstwa i zgłębiać tajniki metafizyczne hydrauliki. Dlatego pozwolono hitlerowcom wytracić „stare numery”, jako kłopotliwych konkurentów do władzy w powojennym świecie, zorganizowanym według przedwojennych wzorów, które doprowadziły do ludobójstwa, żeby ludzie zapomnieli sens ich politycznego przesłania. Była to wspólna zbrodnia „czerwonych i czarnych”, którą można porównać, choć w mniejszej skali, z wytępieniem katarów. Tak tam, jak i tu, chodziło niedopuszczenie do zmiany systemu wartości i okrycie tej zbrodni zmową milczenia...
  I rzeczywiście, po wyzwoleniu tak skutecznie zagadano różnymi duperelami (a to pomocą amerykańskiej UNRY dla wygłodzonych wojną społeczeństw Europy, a to Kongresem Pokoju, a to Planem Marschala...) zagadano to co w Auschwitzu było najważniejsze, że trzeba wytracić prawdziwych sprawców zbrodni, oszańcowanych (przed wściekłością głodnych i bezdomnych), w swoich trustach i kantorach bankowych. Zagadano palące problemy współczesności, różnymi tematami zastępczymi, dając biedakom wątpliwą satysfakcję z powieszenia kilku nazistów (a właściciele stalowni Kruppa, gdzie? A akcjonariusze koncernu Forda, gdzie?) żeby świat ludzi bez kapitalistycznej własności nie dowiedział się o tej więźniarskiej „gerylasówce”...
I czyni się wszystko, żeby od tego „lagrowego buntu umysłów” przeciwko władzy i kapitałowi, odwrócić uwagę.
Owszem, w kacetach byli tacy, co zabijali współwięźnia za kromkę chleba, jednocześnie modląc się do Boga i uważając państwo za najlepsze rozwiązanie pod słońcem, lecz byli i tacy, którzy rozumieli, że to ono jest przyczyną wszystkich ludzkich nieszczęść.
W tym tkwi sekret „opieki” elit nad wzbudzaniem fałszywego szacunku dla kacetów i wylewania krokodylich łez nad ofiarami, w wersji telewizyjno-mieszczańskiego kiczu. Taka jest przyczyna ideowej kurateli w przemilczaniu „lewicowego odchylenia” ofiar.
Zatem kto szydzi z urzędowej, filisterskiej pseudo-godności Auschwitzu, kto szydzi z „filmowych kacetów” Spielberga, ten uderza w interesy burżuazji. ”Babilon” mordując ludzi lewicy, dobrze się przysłużył rozwojowi firm Opla, Mellona, Tyssena, IBM i banków Morgana.                                                                
Mówi się o tej o zbrodni jednostronnie, że była czynem garstki pijanych zwyrodnialców z lumpenproletariatu, żeby ukryć korzyści, jakie z niej wyniosły elity światowej finansjery, polityki i religii, odgrywając w niej kierowniczą rolę.
Kierowniczą, bo finansiści zapewniali pieniądze na materiały wojenne, a księża spokój i ład potrzebny do poboru rekruta. 
(Zaiste, w nauczaniu Kościoła była to dziwna mieszanina podłości i głupoty: z jednej strony „idź bracie zabić komunistę”, a z drugiej strony, „po chrześcijańsku nadstaw swemu oficerowi drugi policzek do bicia!”) 
Dlatego obserwujemy proces bagatelizowania zjawiska poprzez zaniżanie liczby oświęcimskich ofiar. Jeśli po wojnie mówiono o czterech milionach zagazowanych, to później zweryfikowano do miliona, zaś obecnie oblicza się, że było ich wiele, wiele mniej. I to zmarłych na tyfus, czerwonkę i z innych przyczyn... naturalnych.
Robi się wszystko, żeby zdjąć opinię zwyrodnialców, z „niemieckich braci” w unijnym, wspólnym heimacie, ale robi się to źle, kiedy próbuje się pomniejszać ich bandycką rolę, w siłowym procesie uczłowieczania małpy, poprzez usunięcie z rodzaju ludzkiego najbardziej upartych i krąbrnych. Niemcy, o wiele bardziej niż fałszywe wybielanie, potrzebują naszego potępienia, żeby mogli się odrodzić we wstrząsie sumienia.
Zresztą oni wcale nie odczuwają wyrzutów sumienia, ani nie potrzebują moralnej pomocy od „polskich schweine”, nie poczuwają się do żadnego braterstwa ze słowiańskimi untermenschami, gardząc nimi jak przedtem, gdy deptali ich karki w teutońskiej nienawiści.
Ten, kto w Polsce ma jakieś germanofilskie złudzenia, jest szkodnikiem i niebezpiecznym idiotą.
Również ten, kto stara się zdjąć brzemię winy z narodu übermenschów, robi mu niedźwiedzią przysługę, albowiem Niemcom jest potrzebna psychiczno-moralna chłosta, mająca im uświadomić, że jako naród ledwie wyhamowanych bandytów, nie nadaje się do przewodzenia Zjednoczonej Europie. Nie dorósł moralnie do tego, a kto sądzi inaczej robi mu krzywdę, zamykając drogę do prawdziwej naprawy i skruchy, które mogą go uwolnić od głębokiej, psychicznej schizofrenii, w której żyje i niebezpiecznej dla nas wszystkich w przyszłości.

Dlatego współczesne elity – szeptał Wiktor - starają się ukryć najważniejszą prawdę, że faszyzm,(jak każdy inny ustrój) i Holocaust są skutkiem istnienia inteligencji, jako zdegenerowanej, pasożytniczej klasy pomocników siepaczy, wytwarzającej poprzez konflikty i zagrożenia, argumenty i warunki stwarzające potrzebę swego istnienia, usiłując wmówić narodom, że Szoah był zbrodniczym wymysłem prostaków, a inteligencja może przynieść przed nimi obronę.

- Masz rację – rozpoznała ciche mamrotanie Wrońskiego - Dzisiejsi moraliści, sterroryzowani przez środowiska kapitalistyczno-żydowskie usiłują narzucić przekonanie, że Hitler plus anty-semityzm równa się Auschwitz, podczas gdy prawda jest taka, że to człowiek w ogóle, plus kultura śródziemnomorska oparta na Biblii równa się zorganizowane ludobójstwo – występujące, co najmniej od czterech tysiącleci.
 
  „Niech nikogo nie zmyli pozorna „świątobliwość” Biblii i jej opowiadanie się po stronie człowieka skrzywdzonego... – dobiegał szczurzy głos z zatęchłego, ciemnego kąta, jakby tam ktoś leżał na słomie - ...bo więcej w niej politycznego serwilizmu wobec potęgi władzy niż chęci narażania się w obronie biedaka, któremu wolności przyznaje się tylko tyle, ile trzeba do dobrego spełniania twardych obowiązków wobec teokracji. Pod tym względem ma wiele wspólnych cech z faszyzmem i tylko dziwić się wypada, że zamiast wziąć za ręce, te dwa się „izmy” pożarły. Nie należy się jednak dziwić, że faszyzm biblijny wyszedł zwycięski, bowiem w punktach gdzie idealistyczny faszyzm Hitlera jest naiwny i głupio szczery wobec mas (mówiąc im np. o potrzebie dyscypliny), Biblia reprezentuje typ „faszyzmu podłego”, maskującego hasłami altruizmu swoje imperialne interesy, podjudzając do mordu tanim populizmem, którego nie myśli realizować i tak jak każdy „izm” bardzo chętnie posługuje się kłamstwem w celu uwiedzenia. Biblia unika jasnego stanowiska w kwestiach nędzy i bogactwa, stosując zmylenie łatwowiernego wyznawcy fałszywym współczuciem, klucząc wśród sprzeczności, mąci pojęcia zamiast je wyjaśniać. Stosując psychiczny terror twierdzi, że obdarowuje miłością i wolnością...”
 
  „Niech nikogo nie myli pozorny humanizm Biblii – upominał wciąż cichy charkot, przerywany ciężkim sapaniem, gruźlika - bo jest ona w swej głębszej warstwie, konformistyczna wobec wszelkiego rodzaju reżymów i pogardliwa wobec człowieka spoza elity. I gdyby Hitler nie zadarł z Żydami, to gorliwszych pretorian faszyzmu i wykonawców swej woli, nie znalazłby na całym świecie...”
- Pod warunkiem – wtrącił Józef opierając się o deski pryczy - żeby zapewnił przewagę żydostwu nad resztą spacyfikowanego społeczeństwa. Jak to było dotychczas w historii nowożytnej Europy i Ameryki.
- Byli więźniowie kacetów - kontynuował ze swadą - niesłusznie samooskarżają się, że zaprzepaścili szansę naprawy świata po wyjściu z obozów, bo przecie zaraz zostali odsunięci na margines; w naszej strefie okupacyjnej przez NKWD, zaś w zachodniej strefie nie dopuścili ich do głosu funkcjonariusze CIA, naszpikowanej agentami Abwehry, przekazujących sztafetę władzy swym synom i wnukom, na żołdzie zwycięzców, tak, że słusznie można mówić o zachowaniu ciągłości hitlerowskiej władzy w Niemczech. W sowieckiej strefie okupacyjnej też inaczej być nie mogło, skoro w NKWD instruktorami byli SS-mani i kolaboranci z Gestapo?
   W Polsce powojennej kontynuacja rządów Hitlera odbywała się pod płaszczykiem i dzięki stosowaniu czerwonego terroru. Wymiana hitleryzmu na komunizm odbyła się w sposób płynny, bolszewizm przejął mieszczańskich klientów i sympatyków faszyzmu wcielając w kadry swej partii. Przybyłych z Rosji bolszewików, zaraz po wojnie, było może dziesięć, dwadzieścia tysięcy, lecz wkrótce wstąpiło w ich szeregi setki tysięcy inteligentów i mieszczan, którzy podczas okupacji stanowili podstawowy rezerwuar członków folks-listy i Hitlerjugend - ma się rozumieć, dla ochrony polskiej racji stanu.
  W ten sam sposób motywowali usłużność wobec socjalizmu - zachowaniem stanowisk i stanu posiadania w rękach porządnych Polaków, wywodzących się z zacnych mieszczańskich rodzin.
  
- Taki jest powód – Glickman smętnie kiwał głową (widziała to po chwiejącym się cieniu na szarej ścianie, rozmazanym w smudze skąpego światła wpadającego przez brudną szybę) - że byli więźniowie kacetów, nie odegrali zupełnie, terapeutycznej roli wobec społeczeństw dotkniętych gangreną obojętności i pogardy. Gangreną wszczepianą od pokoleń przez żydowsko-chrześcijański etos, który w deklaracjach jest współczujący, lecz w czynach kupiecki, zimny i cyniczny.
   A szkoda, bo tak jak kiedyś społeczeństwa nie chciały dostrzec dymów z krematorium, tak teraz obojętnie patrzą na obozy koncentracyjne powstające w różnych częściach świata - przez ekrany swych japońskich telewizorów.
 
  „To jest spadek duchowy kacetów, który wykorzystuje burżuazja do ujarzmienia klientów swego bezprawia: ”Z opornymi na oczach ich krewnych i świadków, zrobimy, co będziemy chcieli, a ofiara nie pomoże ofierze”.

„Jak gdyby biedni ludzie byli stadem gnu – szeptał Busiek z wysiłkiem - nie reagującym ma na widok lwów i tygrysów porywających ich towarzyszy ze stada. Od jakiegoś czasu patrzę na proletariuszy z pogardą, bo przecież powinni się organizować w jakieś oddziały samoobrony, przecież powinni się bronić, a idą pod nóż wielkiego kapitału jak cielęta w rzeźni”.

...zachodnie rządy aliantów, dobrze wiedziały co się dzieje w obozach zagłady, lecz nie zrobiły nic w celu ratowaniu Żydów, ponieważ ich uczeni od nauk społecznych odradzali bombardowanie krematoriów, żeby przedwcześnie nie przerwać tego bezprecedensowego eksperymentu, o wielkiej doniosłości naukowej dla całego gatunku ludzkiego, który się odbywał wprawdzie kosztem życia narodów, ale był bezcenny dla refleksji nad polityką i kulturą; „I jeszcze nie czas go przerywać – mówili prezydentowi Roosevelltowi, odwodząc go od pomysłu bombardowania oświęcimskiego krematorium - bo oni, uczeni antropolodzy, którzy równie wnikliwie jak niemieccy naukowcy, obserwują to jedyne w swoim rodzaju, bezcenne doświadczenie, nie wyciągnęli wszystkich ostatecznych naukowych wniosków”.
  Arcyważnych dla całej ludzkości!
”Jeśli już zginęło milion – mówili naukowcy państw zachodu – to i dwa nie zrobi wielkiej różnicy” - jak pisał w tajnym raporcie, jeden ze światowych uczonych, do „światowego” prezydenta, zajętego właśnie przygotowaniami do wyprodukowania bomby atomowej. 
  „Zresztą – mówił któryś z nich, ale Iwona nie rozpoznała który – trzeba było przedłużać drugą wojnę światową, żeby zapewnić więcej czasu uczonym pracującym w Los Alamos nad bombą atomową, no i jeszcze zdążyć ją wypróbować na ludziach”.
 - ”Pan może udawać, że nic nie wiedział o tych dwóch dodatkowych milionach zgładzonych - argumentował do swego rządu wybitny socjolog - a będziemy mieli niepowtarzalną i bezcenną okazję zbadać procesy „dotykania dna człowieczeństwa” in statu nascendi, której nie wolno nam przegapić ani głupio zaprzepaścić przedwczesnym zbombardowaniem Auschwitzu – powodując się głupim sentymentalizmem”.
   A doradcy od polityki dodawali, że „i tak nie wiadomo co zrobić z tym kłopotliwym narodem, który przysparzał tyle zmartwień mężom stanu w Europie. Bo jak przed wojną tak i obecnie, nikt go nie chce mieć na karku, a nie mając na oku żadnej większej bezludnej wyspy, oprócz Grenlandii, na którą można by go wywieźć, trzeba liczyć na to, że „sytuacja rozwiąże się sama”.
   „Jeśli na Niemców spadnie cała odpowiedzialność za zagazowanie tej „kłótliwej nacji”, to tym lepiej, bo Niemcy zawsze byli specjalistami od wywijania się od odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, więc i teraz świetnie dadzą sobie radę. To dla niech nie pierwszyzna, oni są specjalistami od wykręcania się od sianem!
Nie na darmo trenowali „kulturkampf”, przez kilka stuleci na tych poczciwych idiotach, Polakach. Poza tym, ”Frycom” jako odwiecznym pupilom Europy, zawsze się upiecze, więc lepiej żeby z żydowskim problemem uporali się oni, niż kto inny, na przykład Francuzi czy Anglicy, którym wprawdzie nie brak odpowiedniego doświadczenia, ale zawsze coś sknocą przy tej robocie, wzbudzając niepotrzebne emocje, co pokazują liczne wpadki ich administracji, z eksterminacją nieposłusznej ludności w koloniach”.
„Więc nich już lepiej Niemcy doprowadzą tę brudną robotę do końca - skoro zaczęli, a potem się ich skarci, lekko -  od oka. 
Lecz co się stało, to już się nie odstanie i skoro się już trafia taka jedyna okazja to szkoda by było ją zmarnować, żeby się dowiedzieć czy można bezkarnie usunąć z powierzchni kontynentu kilka milionów, dla poprawienia parametrów swojej dalekosiężnej polityki. Bo drugiej takiej okazji już może prędko nie będzie, żeby w bałaganie wojny „zawieruszyć cały naród”, który od setek lat jest przyczyną zgryzot ludzi odpowiedzialnych za logiczne i poprawne ułożenie stosunków na świecie i nie ponieść za to odpowiedzialności, zwalając winę na karby wojennego bałaganu”.                                                                      
 
  Mądrzy ludzie wiedzą, że Auschwitz był forpocztą nowej cywilizacji Zachodu, nadchodzącej nowej rzeczywistości, w której będziemy płacić kartą plastikową. Dzisiaj widzimy ją w całej krasie, czerpiąca pełną garścią z ideowej i socjo-technicznej spuścizny faszystów. Współcześni tyrani zachodnich demokracji, korzystają z wszelkich dobrodziejstw oświęcimskich szubienic.

- Podaj bandaże Szlomku – Józef zwrócił się z troską do Wiktora – Busiek znów krwawi obficiej, bo przecież jest piątek, trzecia po południu, to i na jego ciele, otwierają się głębsze niż zazwyczaj stygmaty, w miejscach ran Chrystusa. Trzeba mu zrobić nowe opatrunki.
  Było słychać jak zeskoczył z pryczy na beton i pomaga Wiktorowi zleźć się na podłogę. Iwona odskoczyła jak oparzona od drzwi, pod którymi podsłuchiwała i odeszła szybko, jak się jej wydawało, ale w rzeczywistości niezdarnie, na drżących nogach i miękkich jak z waty, które nie chciały jej nosić. Przerażona tym, co usłyszała i czego była mimowolnym świadkiem powlokła się do pokoju teściowej po swoje rzeczy, postanawiając się spakować, czym prędzej i uciekać jak najdalej stąd, od tego zarażonego miejsca. Usiadła na krześle i nie miała siły żeby nawet napić się wody, a co dopiero uciekać na piechotę. Na domiar złego wystąpiły u niej pierwsze symptomy ciąży, gwałtowne bicie serca, poty i omdlałość w całym ciele. Roztrzęsiona sięgnęła drżącą ręką do swego nesesera, w którym miała pastylki uspokajające. Popiła wodą z butelki zwilżając spierzchnięte wargi.
  Najbardziej przeraziło ją podejrzenie, że zawodzi ją pamięć, bo straciła rachubę czasu – dni i godzin. Nie mogła się doliczyć dni,  które spędziła w tym domu, jaki jest w ogóle dzień, ani kiedy tu przyjechała. Jakby popadła w amnezję, nie wiedząc skąd się tu wzięła. Zaczęła rozpaczliwie poszukiwać sposobu, żeby się przynajmniej dowiedzieć jaka jest godzina, bo miała wrażenie, że jej się zepsuł tani kwarcowy zegarek. Dowiedzieć się, ale jak! Przyszło jej na myśl, żeby spojrzeć do gazety, ale gdzie oni mają, gdzie czytają lub gdzie trzymają gazety? Pobiegła na dół do biblioteki ale tam znalazła jedynie stare „przekroje” i „polityki”.

W tejże chwili dotarło do niej, że nie zauważyła, żeby tu ktoś czytał gazetę. No tak, nikt tu nie czyta gazet ani nie ogląda telewizji!  Przechodząc przez bibliotekę jakiś czas temu, wprawdzie widziała gazety, ale nie zwróciła dostatecznej uwagi na to, że są stare. Ślizgając się wzrokiem po tytułach, uznała, że oprócz starych, muszą być i nowe i na tym poprzestała. To uśpiło jej czujność. Wprawdzie raz posłyszała grające gdzieś radio, ale nie doszła do tego, skąd dobiega ściszona muzyka poważna. Po prawdzie była tak zaambarasowana nagłymi wypadkami i niezwykłym otoczeniem, że nie miała czasu na zwrócenie uwagi na takie „drobiazgi”. Dopiero teraz przypomniała sobie, że drogi zegarek Tomasza w ostatnich dniach nie ma jednej wskazówki. Nawet zwróciła mu na to, mimochodem, zdziwiona, uwagę, ale zbył ją , że widocznie gdzieś trącił zegarkiem i nie zauważył tego szwanku. Co tam jakaś wskazówka – machnął lekceważąco ręką i poleciał do jakichś tajemniczych zajęć. A przecież wydawało jej się, że nic tu nie ma do roboty. Tomek był jakiś rozlatany i nieobecny, spoglądając na nią niewidzącym wzrokiem. Rodzice ani „wujowie” nie nosili zegarków, tylko Józef przy kamizelce nosił dewizkę, która spoczywała jednym końcem w kieszonce bez „cebuli”. Wystawały z niej stare bilety tramwajowe. Matka nosiła wytworną bransoletę z zegarkiem - ale czy był to prawdziwy zegarek? Przypomniało się jej, gdy pan Teodor mówił, że oni walczą z czasem i nienawidzą czasu. Miała wrażenie, że wciąż od nowa przeżywa to samo co wczoraj – i do tego jakieś koszmarne deja wie i słyszy wciąż od nowa te jego gniewne, nienawistne słowa wypowiedziane pod adresem przemijania. Nie wiedziała, co się dzieje, jakby się zgubiła w manowcach jakiejś zwyrodniałej rzeczywistości bezczasu. Wydawało jej się, że już jest tutaj długo, a przecież nic się nie dzieje, co by wskazywało na posuwanie zegarów i zegarków do przodu. Wszystkie działania domowników, ojca, przewodnika tej dziwnej rodziny i matki, która bez przerwy się krząta, załatwia jakieś interesy, są jakieś mniemane i pozorne. Niby dużo się dzieje, a nic się nie dzieje - Czy to czas wcale nie płynie? – pytała siebie. Wcale nie miała przekonania, że jest tu dopiero od wczoraj. Czuła się tak jakby spędziła tu już kilka dni, a może tygodni. Przecież przyjechała tu wczoraj, czyli we wtorek, a Józef mówił, że jest piątek. Jan mówił o pięknym tygodniu wiosny, jakby była sobota. Chociaż nie – wydaje się jej, że Tomek dzwonił do niej, do Krakowa w poniedziałek, wyjechała do Warszawy we wtorek, a dotarła tu w środę, więc nie powinien czwartek. Ale przecież wyjechała w ubiegły czwartek, żeby dojechać tu i wziąć ślub w piątek, bo w sobotę mieli pojechać do urzędu stanu cywilnego. To musiało być w niedzielę, bo przecież urzędy w niedziele nie pracują, więc dzisiaj, skoro wczoraj przyjechała w piątek – powinna być sobota! Czuła, że myśli nielogicznie. Ale Józef mówił, że piątek! Nic z tego nie rozumiała! Postanowiła delikatnie wypytać Tomasza, ale nigdzie go nie było. Była sama i banda tych okrutnych starców na dole w piwnicy.
    Starają się zachować zimną krew i nie popaś w panikę sama postanowiła sprawdzić co się dzieje. Z poczuciem, że przeżywa koszmar na jawie z którego się zaraz obudzi, zaczęła szukać jakichś materialnych dowodów pozwalających się jej zorientować w ustaleniu czasu. Pobiegła do sąsiednich pokojów gdzie mieszkali rodzice Tomasza i znalazła stertę gazet sprzed kilku miesięcy, nie była pewna, które są aktualne, bo ostatnie. Ostatnich mogło tu nie być, bo wielki gabinet profesora Komuszki znajdował się na parterze. Widziała rano jak rano wchodził do domu listonosz z paczkami, więc musiał przynosić również codzienne gazety; widziała jak stara odbierała telefony w gabinecie męża, który zamykała na klucz, jak biegała do gabinetu, prosząc Tomasza żeby pomógł jej odebrać wiadomości z faxu, który był wtedy wielkim osiągnięciem elektronicznej technologii, ale wcale jej to nie pomogło w ustaleniu daty, bo zaglądając przez dziurkę od klucza w zamkniętych drzwiach, widziała kawałek pustej ściany, bez kalendarza. Wróciła do pokojów teściowej nastawić radio, ale nie umiała poradzić sobie w klawiaturą wyposażoną w najnowsze sensorowe guziki, jak w cyfrowym telefonie.
   Zbiegła więc znów na pierwsze piętro do pokojów kombatanckich „wujów” ale było tak samo, jak poprzednio; sterty porozrzucanych, wymieszanych gazet, milczące, popsute radio i ślepy telewizor, nie podłączony do gniazdka, bez kabla.
  Wróciła do swego pokoju, żeby się zastanowić nad swoją sytuacją. Wyjść do miasta na zewnątrz posesji, po gazetę do kiosku nie mogła, bo z okna pokoju widziała zamkniętą bramę. Zrozumiała wreszcie, że znalazła się w potrzasku.
  Zanim oprzytomniała i wzmocniła na tyle, żeby zebrać się do kupy i uciec z tego domu - dopóki nikogo nie ma nikogo żeby jej przeszkodzić - zaczęła się rozglądać za swymi rzeczami, których nie było, bo matka przezornie wyniosła je do swego pokoju. Przypomniała sobie, że teściowa schowała jej buty i całą resztę do pustej szafy w swej sypialni. Kiedy tam poszła, okazało się że w szafie nie ma klucza. Wyglądało na to, że przezorna świekra zaaresztowała jej rzeczy.
  Bliska paniki, potraktowała jak zbawienie zjawienie się Tomasza. Widząc ją w opłakanym stanie, nie śmiał pytać, co się stało. Domyślał się, że coś odkryła, że zobaczyła coś, co ją wzburzyło. Całował ją w milczeniu po buzi, po policzkach i mokrych od łez rzęsach, całował ją pokornie po rękach, po odkrytych ramionach i karku, prosił, żeby się rozchmurzyła, że ją kocha, że dopiero teraz jest naprawdę szczęśliwy, i żeby go nie zostawiała, za żadne skarby świata... Nie zostawiaj mnie tutaj – szeptał - „choćbyś nie wiem co zobaczyła”... „Choćbyś nie wiem czego się domyślała”... Mówił, że „on jej wszystko wytłumaczy i nagrodzi”, bo jest równie nieszczęśliwy, a nawet bardziej niż ona...” i „wszystko jej wyjaśni...”
  Tak prosił i błagał, że zdjęta litością nad jego zrozpaczonymi oczyma, nad jego biedną, jak w ataku padaczki, roztrzęsioną głową, wyciągnęła ręce i przytuliła go do siebie.
  Tomasz przywarł do niej sobą, przywarł ustami i głową do jej piersi i tulił się drgając nerwowo całym ciałem. Poczuła wzbierające pożądanie, tym bardziej słodkie, że pomieszane z litością i być może by mu się oddała, ale posłyszała nagle jakieś kroki i delikatnie odsunęła go od siebie.
  To pani matka wracała czymś zaambarasowania. Rzuciła na syna niechętnym okiem i zaraz zadyrygowała nim jak rekrutem, że ma zrobić to i to, że ma dopilnować „pieniędzy dla Jonasza” (Iwona nie zrozumiała o co chodzi), że ma dopilnować „wujów”, żeby nie srali w ogródku...(tak się wyraziła), a Iwonę zabrała do kuchni, żeby ją nauczyć gotowania jakiejś egzotycznej (żydowskiej) potrawy. Przy tej robocie zeszło im do wieczora. Nawet zrobiło się im wesoło, tym bardziej, że pani Beata dolewała jej co chwilę po odrobinie nalewki, a mijając ją w ciasnych przejściach między stołem a piecem, macała ją przy tej okazji dyskretnie po brzuchu.     


Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura