Dawno temu w Ameryce, Polak, pan Skolimowski Jerzy, wyreżyserował fabułę pod niewiele mówiącym tytułem: Gardiner. Główną rolę na „poważnie” - zagrał Peter Sellers.
W skrócie. Małomówny. Gburowaty. Niewykształcony ogrodnik wskutek kuriozalnego zdarzenia, zostaje kandydatem na urząd Prezydenta United States of America. Odniesieniem rodzimym mógłby być nasz prywatny Dołegowsko-Mostowiczowski – Dyzma. Ale nie będzie. Bo nie zamierzam natrząsać się z Urzędu Prezydenta w moim kraju.
Doskonale jednak pamiętam, jeszcze z końca lat 80-tych, jak przeczytałem z wypiekami na twarzy w gazecie Kurier Polski, była taka, o staraniach, uwaga, p. Jaruzelskiego, żeby przywrócić Polsce, ten historycznie umotywowany Urząd. W myślach pochwaliłem p. Jaruzelskiego za inicjatywę, bo po groteskowej dominacji Pierwszych Sekretarzy – przyszły Prezydent, jako pierwsza osoba w państwie, wydawał się zwiastunem zbliżających się nieuchronnie Nowych Czasów. A o samym p. Jaruzelskim wtedy niewiele wiedziałem. A to co wiedziałem, składało się z wątpliwości.
Bo jak to się mogło wydarzyć, że Minister Obrony Narodowej nie wiedział o rozstrzelaniu mojego miasta Gdyni a przy okazji wielu Ludzi ? Okazało się, że nie wiedział, przynajmniej podług Jego, generalskiego sposobu na umniejszanie własnej ministerialnej roli w tamtych, cholernie tragicznych chwilach. A prezydentem i tak został.
Natomiast jego następca, to kolejne pięć lat wysadzone w Kosmos. Ale lata mają to do siebie, że nie robią nic pożytecznego. A ino upływanie im dobrze wychodzi. Więc nie dość, że dziś mam ukonstytuowany Urząd Prezydenta, to co lat 5 – wybory powszechne. A co z tego wybierania mam dla siebie ?
Oprócz satysfakcji, że Pierwsza Osoba w Państwie, to już na szczęście całe nie I Sekretarz a Prezydent – prawie, prawie NIC. Bo ! Majsterkowicze od Konstytucji tak to urządzili, dla demokracji rzecz jasna, że Prezydent w Polsce nie ma za istotnego wpływu na bieżącą politykę Państwa. Nie wiele może zdziałać.
Choćby bardzo chciał. I był najznamienitszy od wszystkich dajmy na to - Prezydentów USA. Razem wziętych.
Ale za to reprezentuje nasz kraj. Czasem się wykłóca o swoje miejsce w uprawianiu polityki. Np. zagramanicznej... I mieszka sobie komfortowo. Na circa dwóch tysiącach metrów kwadratowych.
A tak marzy się i chodzi po durnowatej łepetynie, żeby był mocarny. Tupnął nogą. Skrzyczał łajdusów i innych łapówkarzy. Postawił się, w imię polskiej racji stanu przeciw Sojuszowi Unijnemu p. Sarkozy z p. Merkel.
Malkontent zaraz wykrzyczy: o durnowatemu Matołkowi dyktatura się roi.. ! A właśnie, że nie. Dyktaturę i to proletariatu przerabiałem na skórze własnej i wystarczy. Za to śni mi się po nocach takie zmodyfikowanie konstytucji, że albo rządzi Premier albo Prezydent. I jeśli Premier to Pałac Namiestnikowski należy zamienić w muzeum. Lub jakieś inne coś a pożyteczne dla Ludu pracującego miast i wsi. Albo odwrotnie.
A dziś jest tak, że najlepiej w przewidywaniu swojej własnej kariery podczepić się pod finansowaną ogromnym szmalem, przez budżet państwa – partię polityczną. I nie ważne jaką. Bo obie dziś wiodące gadają to samo. Tylko każda oddzielnie. Musimy unikać partii kanapowych i innych źle kojarzących się przystawek. Simminus czy Simplus. I dalej. Jeśli potrafimy rozpychać się łokciami. Tworzyć na okrągło własne kliki i koterie. Opanowaliśmy dostatecznie wpychanie się na chama do wszystkich telewizji świata i innych stacji radiowych. Chodzimy regularnie do solarium, vide: czołowy Mulat Europy. A mamy jeszcze układy niekoniecznie cmentarne z biznesem. Bądź biznesem inaczej. Czyli przestępczością jakoś tam zorganizowaną, to sukces jest w zasięgu ręki. I komfortowy metraż Pałacu na Krakowskim Przedmieściu stoi przed nami otworem. Prawie tuż, tuż ….
I jeśli już zasiądziemy z odpowiednią pompą na prezydenckim stolcu, to pozostając w zgodzie z naszymi uprawnieniami, będziemy stosować prawo veta, na okrągło. A dodatkowo w święta państwowe i kościelne.
Żebyśmy, Boże uchroń, przez przypadek, bo ktoś podsunie, w nawale codziennej prezydenckiej roboty, nie podpisali zgody na zastopowanie finansowania współpracującej z nami a przez to najmądrzejszej partii politycznej. Bo gdyby tak się stało, to będziemy z nerwów gryźć pazury i liczyć dni do końca kadencji. A bez sowicie opłacanego zaplecza, nie wybierze nas nawet pies z kulawą nogą.
I wtedy jak niepyszni, wrócimy do naszej mozolnej, ogrodniczej roboty. Będziemy do końca naszych dni już tylko plewić rabatki, podlewać grządki, zamiatać alejki ogrodowe. I nerwowo oglądać się za siebie, czy nie nadchodzi jesień. Bo ta najgorsza dla nas pora roku nigdy nie przynosi nic dobrego. Ale za to zawsze zwiastuje syzyfową akcję pt. LIŚĆ DĘBU …
Inne tematy w dziale Polityka