Najwdzięczniejszy epizod mojej zawodowej kariery związany był z pracą w szkole podstawowej. A więc praca z dzieciakami. Uczyłem muzyki w klasach od trzeciej do ósmej - włącznie.
Z tego miejsca przepraszam moją Panią od muzyki. Za moje, niegodne ucznia, dziś pianisty - zachowanie. Pani Zofio ! Wprawdzie nie rzucałem w Panią - kredą, ale hałasowałem, rozmawiałem na lekcjach muzyki, wierciłem się i nie zawsze wykonywałem polecenia. Przepraszam !
Zajęcia z dzieciakami do klasy szóstej - były relaksem, frajdą i przyjemnością. Szczególnie w kontaktach z dziecięcym uśmiechem, dziecięcą zadumą, dziecięcą rywalizacją. A nade wszystko w konfrontacji z nieskażonymi dorosłością - dziecięcymi umysłami. Natomiasy młodzież od klasy VII wzwyż, to już zupełnie inne zagadnienie. I diametralnie inna para kaloszy. Spostrzegawczy ! Błyskotliwi ! Obyci w świecie ! Niesamowicie wyczuleni na najmniejszy nawet dysonans. A więc dla mnie bardzo niebezpieczni.
Przymuszali do maksymalnego wysiłku. Wchodziłem na najwyższe obroty, aby być dla nich równorzędnym partnerem. Z lekkim tylko marginesem przewagi nad wesołą i beztroską chałastrą. Tak właśnie to sobie wyobrażałem, kiedy po raz pierwszy, z dziennikiem lekcyjnym pod pachą, maszerowałem na swoją pierwszą lekcję. Taki układ odpowiadał mi. I zarazem imponował.
A wszystko w końcu sprowadzało się do tego, by nie zarobić kredą po fizjonomii. Było nam ze sobą tak fajnie, że cieszyłem się wędrując trzy razy w tygodniu do szkoły. Jeśli dziś jacyś podejrzanie młodzi ludzie, pozdrawiają mnie na Świętojańskiej, to choć nie wiem kto ? To w środku pika, że to moje dzieciaki z Hallera. Smutno tylko, że tak istotny i znaczący zawód - ma tak niski prestiż. Moja dobra dniówka przy fortepianie, to nic innego, jak cały miesiąc w szkole. Inna sprawa, że dobre dniówki bywają tylko i wyłącznie za granicą. Bo w moim kraju - raczej sporadycznie...
Inne tematy w dziale Polityka