Następny epizod. Dłuższy i łączy się z firmą transportową. Po uzyskaniu niezbędnych kwalifikacji, robiłem za kierowcę skrzyniowej ciężarówki. Popularnego Kosygina. Z dodatkiem dwóch ładowaczy. Z nielichą przeszłością kryminalną. Do tego artystycznie wytatuowanych. Co nabierało szczególnego wyrazu i ekspozycji w miesiącach wiosenno-letnich. W tamtych czasach nikt nie miał złudzeń, co do naszej zasadniczej profesji. A na dużej bazie, w okolicach godziny szesnastej, kiedy ciężarówka marki Ził przekraczała bramę, rozlegały się swojsko i radośnie brzmiące okrzyki: - O kurwa ! Recydywa wraca ...!
Wewnętrzne stosunki ułożyły się następująco. Kradliśmy na potęgę ! Oni z rozmysłem i rozległą wiedzą o konsekwencjach. Ja zaś, przy kompletnym braku wyobrażni, zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym to w rzeczywistości pachnie. Z natury jestem ugodowy, więc dwóch zdecydowanych facetów, bez specjalnego wysiłku wyperswadowało moje obiekcje i wątpliwości.
Do dziś nie wiem, w jaki sposób wszystko zawsze się zgadzało ! W przestrzeni wirtualnej znikały tony piasku, żwiru, cementu, wapna. Tysiące cegieł, pustaków, desek. A pomimo dźwięcznego kryptonimu: recydywa, wcale nie byliśmy odosobnieni, w tych niecnych praktykach.
I dlatego tylko my kierowcy z tamtych lat wiemy, jak bardzo przyczyniliśmy się u schyłku komuny do rozkwitu budownictwa jednorodzinnego, wielu innych, prywatnych inwestycji. A nawet kościołów !
W trosce o przychylność Opatrzności ! Dziś kiedy myślę o tym, dyskretny chłodek lata po plecach, jak Żyd po pustym sklepie. Ale dziś mam, tfu, 50 lat. Z plusem. A wtedy dwadzieścia!
Ze skrzynią ładunkową, wypełnioną po brzegi dechami, podjechaliśmy polną drogą pod posesję. Jak na dłoni widać było radosną i wesołą, acz opartą o manufakturę: twórczość wznoszenia. Opalony facet w obowiązkowo brudnym podkoszulku, podszedł do furtki:
Co panowie, macie deski ...? -
Prawy człon recydywy, z reguły negocjujący wysokość naszego honorarium, mógł tylko potwierdzić retorykę pytającego. W tym samym czasie lewy człon zbladł jak ściana, ale lata w celi zrobiły swoje i tylko nieco jąkając się, powiedział:
Nnnnoooo aaaaale pppppan jjjjjest gggggliniarzem .....!
Zanim panika zdążyła na dobre zagościć w mojej mężnej duszy, usłyszałem rezolutną odpowiedż:
A co kurwa, gliniarze nie potrzebują desek ...? Poparł zaraz pytanie szczerym uśmiechem i natychmiast wypłacił honorarium. Z tą tylko subtelną różnicą, że wysokość kwoty z natury rzeczy nie mogła być przedmiotem żadnego targu !
Tego dnia po pracy, po raz pierwszy z moją brygadą fetowałem szczęśliwe i pomyślne zakończenie dnia. Kurczak z rożna. Litr czystej, bo nie dość, że najtańsza, to nie plami duszy. Spostrzegłem też, że świętują w każdym aucie. Czterdzieści aut na placu i nikt nie idzie do domu. W każdym balanga. - Boże ! Ty to widzisz ...? To dlaczego nie grzmisz ... ? Poczułem w tym momencie solidarność z bracią budowlaną... Na inną solidarność. Na tę WŁAŚCIWĄ, musiałem jeszcze trochę poczekać .....
Po ekspresowo zakończonym wyładunku cegły, z tą drobną różnicą, że odbył się na prywatnym podwórku, w chwili, kiedy już miałem wyjechać, spadł letni deszczyk. A podwóreczko wytapetowane było polnymi kamieniami.
Za żadne skarby nie mogłem podjechać pod niewielkie wzniesienie. Wszystkie cztery koła ślizgały się jak zaczarowane. A na złodzieju ...? Czapka futrzana ! Wszak licho nie śpi !
BIEG !
GAZ !
PRZÓD !
HAMULEC !
BIEG !
GAZ !
TYŁ !
HAMULEC ! Ułamek sekundy za póżno depnąłem. Bryka śliznęła się zwiewnie jak motylek i rogiem skrzyni ładunkowej uderzyłem w malutką chatkę. Stąd też ceglana inwestycja. Pozostałe zabudowania gospodarskie aż pachniały nowością.
HUK ! TRZASK ! ŁOSKOT ! - I nagle dźwięcząca w uszach cisza ...
A jedynym świadectwem jakiegokolwiek ruchu, był tylko, opadający, żółty kurz...
Z chatki szczerzyła do mnie kły - ogromna, czarna dziura. Poczuwałem się do osobistego spenetrowania katastrofy, jaką wyrządziłem miłym ludziom i malowniczej, krytej strzechą - chatce.
Na glinianych nogach, jakoś dotarłem do przeszło dwumetrowej wyrwy. Zgroza !
Łoże z wysokimi bokami - przełamane na pół.
Pościel i ułożone jedna na drugiej poduchy, ledwie wystawały spod hałdy kamieni, cegieł i resztek zaprawy. Na samiutkim wierzchu sterty, leżał wcale nie uszkodzony - święty obraz.
Nie padło ani jedno słowo. Ani jeden wyraz. Gospodarz (inwestor) wyciągnął zza pazuchy płócienną sakiewkę i wypłacił połowę, z wcześniej ustalonego honorarium.
Wsiedliśmy do kabiny. Z podwórka wyjechałem przy pierwszej próbie. Bez problemu .....
Po drodze była jeszcze firma stojąca ogromnym magazynem. Pięcioosobowa załoga, umysłowych inaczej, z powodzeniem obsługiwała niezliczone skrzynie, paki, kosze, liny, kartony, płyty, beki, butle i inne techniczne akcesoria. Posiłkując się dwoma wózkami akumulatorowymi i jedym podnośnikiem hydraulicznym. Sztaplarką.
Wszystko było okej - w zależności precyzyjnie zsynchronizowanej z ilością bełtów wypijanych na statystyczną twarz.
Bywało, że skrzynie spadały jak ulęgałki.
Wózki najeżdżały solidne wierzeje.
A widły sztaplarki, niczym średniowieczne tarany, grzęzły po pachy w ogromnych beczkach.
Złodziejstwo kwitło pewno tak jak wszędzie. Tym razem już jednak bez mojego, czynnego udziału.
Aczkolwiek dziś wiem, że za bierność w tym kraju też można pomaszerować do kryminału.
A bywa, że na długo...
Inne tematy w dziale Polityka