1954krawiec 1954krawiec
101
BLOG

Gdzieś tam w EU - cz. 4/28

1954krawiec 1954krawiec Polityka Obserwuj notkę 0

                           Nieubłaganie nadeszły matury. Zespół rozwiązał się. Do Rzemyka przyszli młodsi adepci rockandrolla !  Coraz częściej grywałem w lokalach.  Wpierw zastępstwa.  A po pierwszym egzaminie weryfikacyjnym,  gdy otrzymałem uprawnienia zawodowe muzyka solisty -  mariaż z pięciolinią i  etatem mocno przyspieszył.   Nabrał rumieńców i rozwijał się pomyślnie.                                                                          

                           W okresie kiedy byłem związany z Domem Rzemiosła,  dzięki ojcu,  kilka razy pojechałem na kolonie letnie.  Wcześniej jako skaut-kolonista,  a  póżniej,  już na pograniczu pełnoletności,  zostałem wychowawcą grupy wesołej czeredy  opryszków.  Czorsztyn, Nowy Targ, Cieplice Śląskie Zdrój, Piaski, Piława Górna, to zachowany na zawsze obraz polskiego pejzażu, kolorowego beztroskiego lata i wspaniałych Ludzi !                                                                                                                                                              

                           Do dziś, tę pierwszą pracę, wspominam bardzo ciepło. W kategorii co najmniej śródziemnomorskiej.  Dzieciaki były raczej zadowolone z prywatnego pana wychowawcy.  A kierownik kolonii, pedagog,  rodowity elblążanin  -  pan Bogusław  -  nagradzał na wyrost !  Gdyż niestety, moją kolonijną pracę dzieliłem po równo:  najpierw  grupa a zaraz potem azymut na  koleżanki -wychowawczynie  -  rekrutujące się z gdańskich uczelni.                                                                             

                           Epizodów było tysiące ...  Choćby cotygodniowe  rady  pedagogiczne.  Kiedy  my   tańczyliśmy namiętnie,  przy takich utworach jak  San  Francisco,  Massachussets  to  nasz kochany bakałarz medycyny,  w tym samym czasie pilnował  w  kuchni podgrzewającego się na gazie wiadra z ..... jabłecznikiem.   Aby, jak sam mówił:                                                                                                                                    

                                                                   Denko nie odpadło ...                                                                                  

                           Nocne spacery na prędce tworzących się koedukacyjnych związków.  Kąpiele w Dunajcu z księżycem skrywającym wstydliwie, własne rumiane oblicze ....  Słowem,  aż strach wspominać.  A łza się kręci w oku.  W każdym razie listę płac podpisywałem i skrupulatnie i z namaszczeniem.                       

                          Jeszcze w szkole średniej brałem zlecenia od gdyńskiego portu.  Dwa do trzech w tygodniu. Robiłem za  liczmana.  Zadanie było nie specjalnie skomplikowane.  Stawiałem w specjalnych tabelkach  ptaszki.  Ilość których precyzyjnie wykazywała:  ile drobnicy wyjechało z czeluści statkowych do magazynu. Z magazynów na wagony.  Czy też z wagonów na statek.  Błyskawicznie przyswajałem  też socjalistyczne  mechanizmy,  za wcale niezłe kieszonkowe.  Kaszubi z dziada pradziada.  Sztauerzy. Chłopy jak tury.   Zwracali się do mnie:  kierowniku !  Wtedy płonąłem jak pochodnia.  Czem prędzej opuszczałem wzrok  i  wpisywałem  do  tabelek (taliszet)  -  dwukrotnie  więcej ptaszków,  niż  było  trzeba.

                          Kiedyś na nocce otrzymałem polecenie pobrania próbek cukru dla portowego labolatorium. Dostałem numery wagonów.  Ogromną,  brezentową torbę.  Szpikulec  z  lejkiem  i  kilkadziesiąt malutkich woreczków  na  materiał  labolatoryjny.  Trwał intensywny, nocny wyładunek.  Dosadne  kurwy   latały na wszystkich poziomach.    Jak pociski z broni automatycznej 17 grudnia 1970 roku.  Przed pomostem  kolejki elektrycznej  Gdynia - Stocznia.   Ale rzetelnie wykonałem powierzone mi zadanie.  Rano pomaszerowałem do labolatorium.  Facet wziął ode mnie torbę,  zajrzał do środka i wrzasnął:                     

                                         Coś ty mi tu kurwa,  przyniósł  ...?   Co to kurwa,  jest ....?            

                         Bezceremonialnie wyciepał  na ziemię  woreczki z  tworzywem  labolatoryjnym,  wcisnął do ręki brezentową  torbę  i  zaordynował:                                                                                                   

                                         Wypierdalaj na  magazyn i przynieś pełną  torbę  cukru  ...!                                      

                         Prawie jęcząc z wysiłku, w trymiga,  zameldowałem się z powrotem.   Za niespełna godzinę szkoła !                                                                                                                                                                                   

                                         No teraz kurwa,  rozumiem !   Trzeba  było  tak  od  razu !                                        

                                         Przecież my też  pijemy  herbatę .....                                                                                        

                        W poczuciu ewidentnego oszukaństwa i  niesmaku,  pobiegłem  na  polski, fizykę,  propedeutykę  ( jak ktoś z Państwa nie wie,  nie pamięta:  był to przedmiot traktujący o  "wychowaniu w  socjalistycznym  społeczeństwie")  i .... dwa wu-efy.

1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka