Urodziłem się dokładnie rok po zejściu najwybitniejszego budowniczego ery nowożytnej. To za jego kadencji, ale też i później przymuszano nasze polskie dzieci do deklamacji i torturowano takimi pieśniami. Vide:
Witaj w codziennym trudzie, w radosnym zgiełku, naszych hut płomieniach.
Kraju radosnych ludzi. Narodów czynem wznosim dom z marzenia.
Wśród stepów, lasów, bujnych łąk, z południa po polarny krąg, legł ukochany mój,
niepokonany mój, Narodów stu ojczysty kraj..
Od poczęcia do dziś cóś przecież robiłem ? Wszak dostojnie przeminęło całe i okrągłe pół wieku ! Moja zawodowa kariera, ułożyła się w taki sposób, że nie dostałem od losu szansy na wieloletni mariaż z jedną tylko firmą. Dominowało muzykowanie.
Z reguły zupełnie często w różnych miejscach. Dopiero kiedy przekroczyłem pewien próg muzycznego wtajemniczenia, zostawałem na dłużej w jednym. Wielu muzyków w tamtych czasach, ale i dziś, szukało i szuka, pilnie, dodatkowego zajęcia. Byle dorobić. Nikt w tym kraju, pominąwszy wyjątki, nie był i nie jest nagradzany za wykonywaną pracę. Godziwie !
Z przyczyn obiektywnych jak opad atmosferyczny, ale też i dziejowych: Stan Wyjątkowy 1970, Wojenny 1981 etc., - imałem się tak wielu różnorodnych zajęć, że z powodzeniem możnaby ich ilością obdzielić małą uliczkę i Jacka Londona. Dlaczego Londona?
Współcześni pisarza daleko prędzej wymieniali czynności, których autor Martina Edena, zwyczajnie nie znał a gubili się przy każdej próbie wyliczania zawodów, które Jack wykonywał z powodzeniem.
Wprawdzie trudno w kraju nad Wisłą wypłukiwać złoto z górskich siklaw i potoków, gdyż zaraz by nas zamknęli. A nasze wiarygodne tłumaczenia, że bezskutecznie staraliśmy się o koncesję, mogłyby tylko pogorszyć naszą sytuację.
Albo gdybyśmy chcieli w dobrej wierze, przecierać zimową porą szlak z Krakowa do Gdańska, poganiając zaprzęg słowiańszczyzną tchnących Reksiów, Kruczków i Azorków, to w pajęczynie autostrad, mozolnie budowanych przez kolejne Rządy RP - a skutecznie oplatających nasz Ukochany Kraj, w trymiga zawinęłaby nas drogówka. I to na dodatek w trosce o nasze własne bezpieczeństwo.
Sam zaś aspekt wieloletniego związku z jednym tylko zakładem pracy. Pośród tych samych ludzi, w tym samym miejscu. W tych samych godzinach odbijanych na karcie zegarowej, jest tak smutny jak mina jedynej córki pana woźnego, podczas uroczystych obchodów Dnia Nauczyciela.
Patrzę rzecz jasna na to z perspektywy trzydziestoletniego, przeszło, stażu roboty za Janko Muzykanta. Jeśli dziś wszystkich dotyka, czasem nawet bolesnie wolny rynek, to dla muzyka z moimi umiejętnościami, wolny rynek już za komuny miał się zupełnie dobrze.
Inne tematy w dziale Polityka