Coś tu nie gra. I to ze wszystkim. Czyli, że tego „wszystkiego” jest po prostu zdecydowanie za dużo !
Jest za duży wybór. W kontekście moich potrzeb. No powiedzmy z wyjątkiem, czasu, pieniędzy, dobrego hydraulika i zestawu ludzi używających w sposób naturalny słowa: dziękuję. Choć tu gdzie jestem to różnorakich podziękowań jest aż nadto.
Wchodzimy na on przykład do supermarketu. I co widzimy ? Co robi na nas wrażenie ? Osiemnaście rodzajów tych samych bo jednorazowych pieluch dla dorosłych. No dwa trzy – mógłbym zrozumieć. Pół tuzina stanowiłoby zabezpieczenie na każdą okazję. Ale osiemnaście ? Toż to kraina pełnej szczęśliwości z obfitością w tle.
Ostatnio zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że zbyt duży wybór może szkodzić. Staliśmy sobie my (czyli ja), nikomu nie wadzący na lotnisku w ogonku po kawę. Kiedyś nie było problemu. Zamawialiśmy kawę i kawę dostawaliśmy. A dziś ?
Teraz jest do wyboru ze dwadzieścia pozycji: espresso, latte. Caramel latte, breve, macchiato, mokka, espresso mokka, mokka black forest, americano i wszyscy diabli wiedzą jakie jeszcze.
A jakby tego było mało to do wyboru jeszcze cała galaktyka wypieków. Niezliczony wybór rogalików, bułeczek, croissantów, bajgli i ciastek.
Tak więc podsłuchane zamówienie brzmiało mniej więcej tak:
... Wezmę caramel latte combo z bezkofeinowej mokki i ze szczyptą cynamonu, do tego razowy bajgel z nisko tłuszczowym białym serkiem, ale pieprz ma być zmielony i podany osobno. A czy wasz mak jest smażony na oleju roślinnym …
Tego nam było za wiele jak na raz jeden. I na nas pojedyńczo. Nawiewaliśmy z lotniskowej kafejki jak przeciąg z burzą pustynną w jednym. Ocknęliśmy i odczunieliśmy dopiero przy lotniskowym śmietniku. Nerwowo łapiąc sztacha tytoniowego i ukradkiem rozglądając się dokoła.
Zalew możliwości wyboru sprawia, że transakcja w każdej z możliwych a powszechnych dla nas dziedzin egzystencji zajmuje dziesięć razy więcej czasu niż powinna i wyzwala niezadowolenie. Często gęsto rezygnację jak naszej kawowej rejteradzie wprost pod lotniskowy śmietnik.
Spacerując w ubiegłą sobotę w okolicach godziny południowej po centrum miasta wpierw skusiliśmy się ogromną wystawą salonu meblowego. Konsekwencją był fakt, że wleźliśmy do środka. Zachwyceni przepychem i dotąd nie oglądanym on live wzornictwem.
Kiedy ledwie już w środku wydreptaliśmy kilka tylko drobnych i nieśmiałych kroczków to na ten tychmiast w tanecznych lansadach podpłynęła do nas parka elegancko ubranych subiektów płci obojga, że od razu poczuliśmy się emigranckim intruzem. Nasz ubiór w zestawieniu z ich okryciami zewnętrznymi kwalifikował nas do przedziału pomiędzy bezrobotnym po kąpieli a bezdomnym przed. Lub na odwrót. A na dodatek mamy w domu wszystkie meble w komplecie, więc i tak nic nie kupilibyśmy.
Pozostało nam podziękować i wynieść się z niesmakiem a chcieliśmy sobie tylko pooglądać.
Fakt przytłaczających wyborów a właściwie ascetycznego niedoboru dotyka w nie tak bardzo oddalonej w czasie przeszłości. Puste póki w sklepach. Dyżurny ocet. Kartkowa dystrybucja. I królujący miłościwie handel wymienny. Wszystkiego na wszystko. Były też sklepy mięsne. Były i charakteryzowały się tym, że w środku były tylko zazwyczaj dwie dobrze odżywione ekspedientki w otoczeniu pustych półek i nagich haków.
I właśnie wtedy wmaszerował do mięsnego starszy jegomość.
Dzień dobry. Czy dostanę parówki ?
Nie ma.
Czy dostanę boczek ?
Nie ma.
Czy może jest krakowska ?
Nie ma.
A żywiecka ?
Nie ma.
To może jest wołowinka na rosół
Nie ma
A kurczaczek ?
Nie ma.
No cóż, szkoda. Do widzenia.
Kiedy drzwi wyjściowe zamknęły się pani ekspedientka nie przerywając ani na chwilę pielęgnacji pilnikowej przy swojej upaznokcionej dłoni powiedziała do koleżanki tak:
Popatrz Baśka ! Taki stary a jeszcze ma taką pamięć ...
Inne tematy w dziale Polityka