Nie ma i nie będzie nigdy żadnych racji czy prawd historycznych poza jedną, że homo sapiens ? zawsze znajdzie powód aby się wzajemnie unicestwiać. Zohydzać siebie nawzajem i obrzucać błotem. A podpierniczać to już na okrągło.
Za dzieciaka latałem do rodziny S. dla wypożyczenia książki. Koniecznie przygodowej. Antek był moim klasowym kolegą więc z dystrybucją cyklu o nieustraszonym Tomku i jego przyjaciołach nie było problemu. Ojciec Tośka o czym dowiedziałem się o wiele później był księgowym w jakiejś dużej firmie. Podobno S. w tamtych siermiężnych latach sześćdziesiątych biedni nie byli. Ale jak to zwykle bywa kropelka przelała czarę goryczy kiedy senior S. nabył auto osobowe. Któryś z sąsiadów nie zdzierżył i doniósł gdzie trzeba. Przynajmniej tak rozniosło się po dzielnicy.
S. na ten tychmiast został zaaresztowany. A ja poszedłem nic nie wiedzący oddać książkę i pożyczyć następną. Obraz który zastałem przedstawiał spustoszenie. Z normalnie wyposażonego mieszkania zostało kilka krzeseł, jakieś naczynia kuchenne, legowiska na podłodze (czwórka dzieci) i sterta książek starannie ułożonych pod ścianą. Czy S. okradał swoją firmę wykorzystując swój księgowy etat ? Nie wiem. I na pewno się nie dowiem.
Nie mniej kiedy dziś widzę kapturowe werdykty quasi niezawisłych sądów z dajmy na to panem Kluską a w przeszłości z każdym kto choć odrobinkę inaczej myślał to o potencjalnej przewinie nieszczęsnego S. wcale a wcale nie jestem przekonany.
A w tamtych czasach milicja i SB mogły dosłownie wszystko. Rodzinę S. wywalili chwilę później do jakiejś nory w innej części miasta a sam S. zmarł niedługo potem w więźniu. Jak ktoś powiedział: ze zgryzoty.
Kilka lat wstecz pracowałem na luksusowym hotelu pływającym po rzekach Ren i Dunaj. Na trasie Amsterdam Constanca. Rejs więc z natury rzeczy haczył o byłą Jugosławię.
Pamiętam miasteczko Vukovar na naddunajskiej skarpie. Właściwie tylko to co pozostało z niego po bombowych nalotach. Na pięterkach zburzonych domostw rosły już pokaźne drzewka bo dochodzące do circa dwóch metrów wysokości. W jedynym tylko miejscu obok na wpół zburzonego domostwa ktoś przedsiębiorczy wystawił stolik, krzesełka i parasol. Naszych pasażerów (sami Amerykanie) gdzieś wywiozły luksusowe, klimatyzowane autokary a ja siedziałem na krzesełku spoglądając na malowniczy pejzaż z wielką rzeką w tle i intensywnie rozmyślałem.
Bo niespełna 10 lat wcześniej oglądane we wiadomościach reportaże z wojny w byłej Jugosławii – były dla mnie siedzącego w wygodnym fotelu relacjami science fiction i to na dodatek zmontowanymi przez oszalałego do imentu reportera. A fotel wówczas od epicentrum wojny dzieliło zaledwie 1300 kilometrów. Godzina lotu ...
Inne tematy w dziale Polityka