Kiedy jeszcze mój system nerwowy zezwalał na wiadomości made in TVN – z niejakim zadziwieniem konstatowałem, że dziennikarze często łapią polityków a w szczególności premiera na ewidentnych kłamstwach. Czyli dzieje się tak, że mówi w danej chwili to co jest dla niego istotne, tym samym zaprzeczając słowom czy obietnicom wypowiedzianym wcześniej. A więc poświadcza nieprawdę. Przy czym są to tak przejrzyste kłamstwa, że strach się bać.
Kiedy w żywe oczy łgały ekipy z rodowodem postkomuszym to było gance gal. Ale jeśli kłamie człowiek z rodowodem Solidarności to trzepie mną jak w kulminacyjnym momencie delirium tremens.
I nie w tym rzecz, że kłamie. Rzecz w tym, że nawet nie umie kłamać. A przez to drwi ze mnie w żywe oczy.
Lekceważy mnie wręcz w sposób ostentacyjny. Ale ma też za co. Nie oddałeś chamnie jeden na mnie głosu w żadnych wyborach, to ja z ciebie teraz będę robił wała i to na okrągło. I ja to rozumiem. Wet za wet.
Sedno rzeczonych „nieścisłości” tkwi jednakowoż zupełnie w innym wymiarze. Bo to, że wszyscy jak jeden mąż przy władzuni łżą to fakt powszechnie znany od daty odkopania przez Mr Cartera sarkofagu z Mr Tutenchamonem. Problem tkwi w tym, że mnie wolno okłamać żonę i nie powiedzieć jej prawdy, żeby się biedaczka właśnie w tym momencie za bardzo nie zdenerwowała. Bo to moje kłamstwo występuje tylko między nami. W czterech ścianach. Zresztą i tak mówię żonie dosłownie wszystko, tylko czasem z lekkim opóźnieniem.
Ale premierowi do kamery i wszystkim innym przemawiaczom nie wolno. Nigdy. Gdyby mnie przytrafiło się JEDNO tylko rozminięcie się z prawdą w publicznym wystąpieniu, to do końca życia czytałbym z odpowiednio wcześniej przygotowanego karteluszka. I to nawet w konfesjonale. Inna sprawa, że tam to ostatnio nie zaglądam.
Idzie o umiar w wypowiedzi i wstrzemięźliwość. Tylko jeden jedyny Pan Prezydent Kaczyński wypełniał z powodzeniem swoją misję. Wysoką kulturą osobistą, nie tuzinkową wiedzą a przede wszystkim taktem i szacunkiem dla swojego interlokutora. Wszystko to co piastowało przed nim i za nim to miernoty na urzędzie.
Plama goni plamę. W dziennikach. W wywiadach. W gazetach. W sejmie. I co się dzieje ? Nic się nie dzieje i nic z tego zakłamania nie wynika. Norma i normalka. Pospólstwo wszystko kupi i łyknie jak stadko pelikanów na wysepkach archipelagu Hula-Gula.
W takim kontekście i wielu innych emigracja zarobkowa jawi się jak wywczas na malutkiej wyspie tropikalnej otoczonej lazurowymi lagunami i w towarzystwie skąpo odzianych odalisek. Choć tak po prawdzie to chciałoby się do kraju. Do swojaków. Choćbym do końca życia miał łatać szczeliny w autostradach i wszystkie inne niedoróbki. I nawet Euro za dwa miesiące !
Ale z drugiej strony po co ? I do kogo ? Znowu trząść się jak Meaple Live Rag czy telefon zadzwoni, czy też nie zadzwoni. A jak już zadzwoni to ile zapłacą ? Czy od ręki, czy też będę czekał trzy tygodnie na przelew ?
To szczegół. Tu z kłamstwami premiera mojego kraju jakoś łatwiej żyć. Choć przykro. A tam ? Tylko wyć do księżyca z niemocy bo co innego ...
Inne tematy w dziale Polityka