W ładzie despotycznym nie ma OJCZYZNY, miejsce jej wypełnia co innego: interes własny, sława, SŁUŻBA u władcy. La Bruyere
GLINIARZE
Siedzę sobie w biurze. Nuda. Od wiosny to mamy urwanie głowy. Wszyscy. Cała piątka. Ale w zimie ? Gra pozorów z Głównym Specjalistą. Naszym szefem. Dyskretnie dłubię w nosie. Telefon. Jasio przekazuje, że mam się pojawić, pilnie, u pani Kierownik Działu Kadr. Nota bene wspaniałej i mądrej kobiety. Niepokojący dzwonek w głowie. Kiedyś byłem karany, wprawdzie z Gdyni do Nowego Targu jest dość daleko, ale licho nie śpi. Wożę BIBUŁĘ z Trójmiasta. Jeszcze nikt mnie nie namierzył ale stan wojenny ma się całkiem dobrze.
Pani Kierownik uśmiechnęła się sympatycznie, dodając mi otuchy:
- PANIE JURKU! W KONFERENCYJNEJ CZEKA NA PANA
DWÓCH PANÓW Z MILICJI ...
- DZIĘKUJE ... - odpowiedziałem z ogromnym wysiłkiem.
Czym prędzej zamykając za sobą drzwi. Uf! Oparłem się o chłodną
ścianę. Nogi z waty. Ciemno w oczach. O co chodzi ? Fakt, karalność
zataiłem, ale mój WYBRYK był tak nieistotny, że w każdym NORMALNYM
kraju, szanujący swój urząd i samego siebie, Sędzia, nawet nie chciałby splunąć. Ale .... Panika. Co teraz będzie? Wszyscy, bacznie się przyglądają, bo nie jestem stąd. Awans z fizycznego na umysłowego legnie w gruzach. Tak jak moje nieśmiałe próby onanizmu, z reguły kończące się fiaskiem. Kariera aż jęczy ocierając się o dno. Idę .... Otwieram drzwi konferencyjnej:
- DZIEŃ DOBRY! Moje nazwisko Kowalczyk -
Dwóch facetów podnosi się z krzeseł:
- DOBRY! KAPITAN DALSKI I PORUCZNIK NOWAK
Z WOJEWÓDZKIEGO URZĘDU SPRAW WEWNĘTRZNYCH
W KRAKOWIE -
usiadłem prędzej niż pomyślałem żeby usiąść. Ciemno w oczach. Wiem co czuje Steve Wonder.
Umarł w butach i jak mawiał Zagłoba: ZDECHNĘ JA I PCHŁY MOJE ...
- PANIE JURKU! PAN SIĘ NIE DENERWUJE ... JESTEŚMY
Z KRYMINALNEJ I CHCEMY TYLKO O COŚ ZAPYTAĆ ..
No, kurwa masz! Jeszcze z kryminalnej ... Już się chciałem wyrwać, że ja nic KRYMINALNEGO NIE MAM NA SUMIENIU, ale w porę przygryzłem język.
Zaraz pewno bym WYSYPAŁ wszystkich znajomych i nie znajomych, pokonspirowanych w podziemiach gdańskich uczelni i nie tylko. A na początek, na przekąskę, wystawiłbym mojego najlepszego druha - Rafała. Brrr!
- KOMU PAN WYNAJMUJE MIESZKANIE w GDYNI ? - zastanowiłem się chwilkę.
JAK PANOWIE WIECIE, ŻE WYNAJMUJĘ TO PEWNO WASZA WIEDZA JEST BARDZIEJ ROZLEGŁA
....ALE CHCEMY TO USŁYSZEĆ OD PAN A …ZNAJOMEMU Z ŻONA I DZIECKIEM. NAZYWA SIE HIERONIM GACZYŃSKI ...A GDZIE PRACUJE..?Z TEGO CO SAM MÓWIŁ - WIEM, ŻE PRACUJE W WAGONACH RESTAURACYJNYCH …
Potem już były same bzdety. Dlaczego tu mieszkam ? Jak i gdzie poznałem żonę ? Czy jestem zadowolony z pracy ? Tu powiedzieli, że moi przełożeni mnie chwalą. Co absolutnie nie poprawiło mojego roztartego w pył - samopoczucia. A jeszcze pogorszyło, gdyż uświadomiłem sobie, że musieli o mnie wypytywać ! A nigdy nie było tak, że jak milicja się o kogoś DOPYTUJE, to epilog jest sielski, anielski i w technikolorze. Razem podeszliśmy do kadr. Do pani Kierownik.
- PROSZĘ PANI! JUŻ WYPYTALIŚMY PANA JURKA O TO
CO NAS INTERESUJE. NIC DO NIEGO NIE MAMY.
PROSIMY TEŻ BY NASZA WIZYTA NIE MIAŁA ŻADNEGO
WPŁYWU, NO CHOĆBY NA PRZYSZŁY AWANS PANA
JERZEGO ... DZIĘKUJEMY. DO WIDZENIA…
Koniec świata. Takiego finału nie oczekiwałem w najśmielszych snach. Jeszcze z tym przyszłym awansem ? Co tu jest grane ...? Przeprosiłem za zamieszanie panią Anię. Pewno z głupią miną na obliczu i z ogromnym znakiem zapytania w tle, wróciłem do biura.
Nie mogłem wysiedzieć. Koleżanki i kolegów z pokoju zbyłem czymś nieistotnym. W każdym razie nie powiedziałem kto i co chciał ode mnie. Pod jakimś pretekstem zwolniłem się i nawiałem do domu.
Żonie opowiedziałem. Ale nawet oboje nie mogliśmy rozebrać: o co tutaj idzie ? Po tygodniu wywiało z umysłu. I zapomniałem.
Minęły trzy tygodnie. Wchodzę do domu po pracy a żona zamiast: dzień dobry, wtyka mi wezwanie na dzień następny do wojewódzkiej komendy milicji w Krakowie. Momentalnie zobaczyłem moje ukochane miasto na czarno. Czarny Rynek. Czarne Sukiennice. Czarny Wawel. Nawet Wisełka była czarna jak smoła. A więc mamy ciąg dalszy.
Ponownie strach zagościł w mym mężnym sercu. Wywiadzik w firmie wrócił zupełnie od początku. Na świeżo. Podpytali, zobaczyli a teraz zapraszają do siebie. Po co tracić czas i paliwo jak pacjent może za własne pieniędze dojechać wprost do miłej, czystej, spokojnej i co najważniejsze, BEZPIECZNEJ CELI.
Zdobyłem się tylko na telefon do Jasia, kolegi z biura. Poprosiłem, żeby usprawiedliwił jutrzejszą, nieobecność. Dodałem, że wszystko wyjaśnię osobiście.
Co w kontekście porannej wycieczki do Krakowa, do Wojewódzkiej, było tak mgliste i ulotne, jak dziś dobrowolny zwrot wszystkich łapówek, przez aktywistów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Z jednomyślnym przeznaczeniem na niedożywione dzieci, staruszków i autostrady…
Rozmyślania o małym, zacisznym, zielonym cmentarzu pozwoliły dotrwać do rana.
Kraków zgodnie z oczekiwaniem na CZARNO. Dopytywałem Krakusów o Wojewódzki Urząd. Pokazywali drogę, jednocześnie bacznie przyglądali się. Rokowania fatalne.
Wreszcie ogromne, przynajmniej dziesięciopiętrowe gmaszysko. Wokół duże parkingi. Wozy bojowe. Polewaczki. Więźniarki. Pełno budek strażniczych i szlabanów w kolorze krawatów mojej ukochanej formacji politycznej. W każdym razie, po obowiązkowo długim oczekiwaniu, dostałem się do środka.
LABIRYNT. Korytarz. Winda. Do góry. Korytarz. Winda. W dół. Korytarz. Winda. Do góry. Korytarz. Schody. Korytarz. Winda. Korytarz. Schody. Korytarz. Wreszcie ….
Wlazłem do pokoju.
WIE PAN, DLACZEGO PAN TU JEST. ..?
- facet w moim wieku, bez zbędnej kurtuazji pokazał mi moje miejsce. Jeśli jeszcze do tej pory miałem jakieś kruche wątpliwości, czym się ten groteskowy cyrk, zakończy ? To właśnie w tej chwili je straciłem. Pogodziłem się z losem. Tonąłem w światłach rampy i wolno zanurzałem się coraz głębiej.
Rezygnacja z życia doczesnego zaordynowała przekorę:A PAN WIE? - I tu nastąpiła szybka odpowiedź. Ekspresowo zniknąłem pod powierzchnią. Czerń podwodnej otchłani, coraz bardziej przywoływała do siebie.
- TAK! ALE NIC PANU TERAZ NIE POWIEM ! Na RAZIE MUSZE PANA ZATRZYMAĆ … - odpowiedział i wstał od biurka. Woda uniemożliwiała otworzenie ust ale mimo to wychrypiałem:
TO CHOĆ POWIEDZ PAN ZA CO ????????IDZIEMY…
Znów windy. Korytarze. Schody. Szedłem za nim pokornie. Z wszystkimi odcieniami bezsilności i rezygnacji. W głębokich podziemiach usłyszałem:
- PASECZEK ...ZEGAREK ...SZNUROWADEŁKA . ....
Po chwili Cerber zamknął drzwi od celi. Zostałem sam. Jeśli nie liczyć trójki złodziejaszków, którzy w przeciwieństwie do mnie,
doskonale wiedzieli za co siedzą.
Upłynął cały długi dzień. Bezsenna noc. Dopiero następnego dnia, pod wieczór coś drgnęło. Dozorca wyszeptał moje nazwisko. Odbiór pokwitował jakiś grubas i ponownie powiódł w labirynt. Kiedy weszliśmy do jakiegoś pokoju, podszedł pod okno, odwrócił się i powiedział:
- WIE PAN ZA CO JEST ZATRZYMANY? -
Pomyślałem szybko. No, to dopiero banda durni! Trzymają prawie dwa
dni i NIKT NIC NIE WIE ...!
Podniosłem głos, że aż sam się zdziwiłem:
MOŻE WRESZCIE KTOŚ MI POWIE ...- chciałem dodać cos o pracy ale przerwał:
- JEST PAN ZATRZYMANY W SPRAWIE O MORDERSTWO DWÓCH
KOBIET …!!!!
Lekka ulga, bo przecież TEGO nie zrobiłem! Odpowiedziałem tekstem z jakiegoś filmu, w którym główny bohater znalazł się w identycznych tarapatach:TO JEST, JAKAŚ KOSZMARNA POMYŁKA..! -
I żeby nie przerwał, dopowiedziałem już swój własny:
A DLACZEGO NIE CZTERECH ...?
- TYLKO TO MIAŁEM PRZEKAZAĆ. IDZIEMY ...
W drodze powrotnej przekonywałem samego siebie, że do cholery, jeszcze w tym kraju tak nie ma, żeby posyłali na szubienicę zupełnie NIEWINNYCH. Ale od czego jest moja własna, prywatna WYOBRAŹNIA ? Ta zaś oszalała !
Zasypując mój skołatany umysł dziesiątkami informacji. Z których CZARNO na BIAŁYM wynikało że od zarania dziejów wysyłano tysiące ludzi na TAMTEN ŚWIAT, z błahego, nieistotnego, nic nie znaczącego powodu. Tylko dlatego, że ktoś, gdzieś, kiedyś się pomylił. Wyjąwszy samego zainteresowanego, który do końca nie mógł pojąć, dlaczego wszyscy uparli się nagle, aby pozbawić go, znaczącej części ciała, jaką jest jego własna głowa.
W odwodzie zostawało tylko życie poza grobowe. Ale fakt, że dotąd jeszcze nikt nam nie powiedział: JAK TAM JEST? W połączeniu z mdłym i bezpłciowym pląsaniem z chmurki na chmurkę, sprawił, że naszym jedynym pragnieniem jest, aby jak najdłużej pozostać pośród trawki, kwiatków i owieczek. I niegodziwców, którzy nie mają nic innego do roboty, jak tylko to, by zmienić nasz STAN SKUPIENIA.
W każdym razie nadchodzącą noc przespałem jak suseł. Nazajutrz. Rano.
Szeptem:
- Kowalczyk! PAKUJ SIĘ . ... !
Opryszki wrzasnęli: IDZIESZ DO DOMU...!
Byłem na nich zły. Jak wróciłem wczoraj wieczorem, to nie omieszkałem podrzucić w eter informacji, że dzielą celę, z krwiożerczym zbirem, który ma na sumieniu dwie kobiety. Momentalnie odsunęli się i zaczęli traktować mnie jak mocno nadpsute powietrze. Choć wcale nie byłem przekonany w kwestii dotyczącej mojej najbliższej przyszłości, to jednak zdobyłem się na wielkoduszność:
- TAK DO DUPY ! A NIE DO DOMU ! PRĘDZEJ DO CELI ŚMIERCI…
Kiedy jednak odebrałem pasek, zegarek, sznurowadła a nawet kurtkę, widmo stryczka i szafotu odsunęło się na plan dalszy. Na razie, ten sam facet co przedwczoraj, z fałszywym uśmiechem, na zadowolonym obliczu, przywitał mnie tak:
- NO WIE PAN...MUSIELIŚMY PANA ZATRZYMAĆ...
SPRAWDZIĆ... ALE NIC DO PANA NIE MAMY ...
WRACA PAN DO DOMU... DO PRACY...TU PANU PRZYGOTOWAŁEM
USPRAWIEDLIWIENIE DO PRACY ...
I TO WSZYSTKO ?
TAK. ZARAZ KTOŚ PANA ODPROWADZI ...
Podświadomie oczekiwałem, na cichutkie, malutkie PRZEPRASZAM ! Ale widocznie to nie było w jego stylu.
W autobusie do dworca PKP dopiero popuściło. Cieszyłem się, że nie dość, że uchodzę CAŁO, to na dodatek z głową na swoim miejscu. Za oknami Kraków. Choć okryty styczniowym, wielkomiejskim brudem, scenografią stanu wojennego, to dla mnie ciepły i przytulny.
A obraz ustawionego podestu na Rynku Głównym, Kata w czerwonym uniformie z ogromnym toporem, obowiązkowego pieńka, przy którym klęczę, wznosząc ku niebu NIEWINNE, spojrzenie, przywołał nawet uśmiech.
Początek lat siedemdziesiątych, wiosnę, później całą jesień, nieomal do samej zimy, nałogowo spędzaliśmy na boisku do piłki nożnej. Boisko mieściło się w kompleksie gmachów Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. Nikt nigdy z Administracji uczelni nie miał o to do nas pretensji.
Mieliśmy swoją dzielnicową, drużynę. Rozgrywaliśmy spotkania między sobą, z innymi szkołami, braliśmy udział w międzyzakładowych turniejach, ale też często stawaliśmy w szranki z uczelnianą reprezentacją w Piłkę Nożną. Sielsko, anielsko. Pełno .wymiarowy obiekt, z dużymi bramkami, skoczniami i bieżnią, był pod samym nosem.
Zawsze też była dyżurna dziura w solidnym ogrodzeniu.
Wiekowo to wyglądało tak. Od małolatów po chłopaków już pracujących, ale zdecydowanie wybierających relaks z piłką, niż budkę z piwem. Prym wodził PELE.
Nie ze względu na kunszt, finezję i umiejętności WIELKIEGO IMIENNIKA, ale dlatego, że miał trzydzieści kilka lat, firmowy dres, oryginalne piłkarskie korki i był magistrem, inżynierem w biurze konstrukcyjnym gdyńskiej stoczni. Naonczas imieniem KOMUNY PARYSKIEJ.
Gliniarze, często dla zabawy przeganiali nas z boiska. Naloty dla sportu, kondycji, demonstracji SIŁY, polegały na blokowaniu dwóch, trzech dyżurnych dziur i wejścia, które mieściło się przy bramie głównej. Później już tylko pozostawał CHARAKTER w NOGACH, bo przeważnie pięciu a czasem i więcej, gliniarzy uganiało się za nami po zaroślach i zakamarkach. Wywijając białymi pałkami jak amerykański kowboj lassem.
Nigdy nie było bezkrwawo. Zawsze ktoś wyłapał na plecy i dobrze było, jeśli tylko jedną pałkę. Bywało, że jak dorwali trzech, czterech z nas, to też pewno dla krystalizującego się w Narodzie joggingu, wywozili w las. Za rogatki miasta i po ustawowym wklejeniu kilku pałek - puszczali wolno.
Dziś było inaczej, bo był z nami Pele. Kiedy zajechali pod boisko, to nikt nawet nie uciekał. Autorytet był wśród nas. Na dodatek poparty certyfikatem i magistra, i inżyniera, ale też legitymacją Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. O czym wcale nie wiedzieliśmy.
Siedzieliśmy na murku. Przerwa w meczu. Komentowaliśmy naszą własną grę. Wszyscy w trampkach, dresach. Nawet nikt nie palił, bo wiedzieliśmy, że po godzinie biegania za futbolówką, papieros zwyczajnie nie smakuje a nawet dusi. Podeszło czterech:
- CO WY TU, KURWA, ROBICIE ...? - zawarczał jeden niebieski.
Nikt z nas nic nie odpowiedział ale za to wszyscy, jak jeden
mąż, popatrzyliśmy na Pelego.
Pele rasowo przewrócił oczami i zamiast racjonalnie odpowiedzieć na zadane przez kretyna, kretyńskie pytanie, zaczął dukać:
- Myyyy, Tuuuuu, Graaamyyyyy ...,- nie zdążył dodukać:
W CO GRAMY ?
- bo z kilkunastu centymetrów dostał gazem po oczach. Kiedy w tej samej chwili na jego plecach wylądowało potężne uderzenie pały, Pele tylko ryknął, jak śmiertelnie ranny jeleń, który ostrzega współplemieńców zakodowanym tekstem: NIC TU PO MNIE, po czym wydarł z kopyta w kierunku dziury. Przy której dzielny funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, pełnił zaszczytny dyżur.
I choć oślepiony gazem Pele nic nie widział, to w dziurę trafił instynktownie. Zmiótł też swoim potężnym cielskiem, stojącego przy niej gliniarza. Ale prawdziwa tragedia była tuż, tuż ....
Bo nagle cała, na ogół spokojna, nasza dzielnica usłyszała ogromny wpierw huk, a zaraz potężny ryk:
- Oooooo JEZUuuuuuuuuuu !!!!!!
Pele z całym impetem WYKORBIŁ w znajdującą się po drugiej stronie ulicy latarnię, a raczej w jej drewniany słup.
Leżeliśmy na trawie, skręcając się w napadzie szaleńczych paroksyzmów śmiechu.
Gliniarze dla zasady pogrozili pałkami i odjechali. Andrzej miał
mocno zmasakrowaną twarz. Dwa miesiące chorobowego. I na boisko już nigdy więcej nie przyszedł.
Siedzieliśmy na murku. Lato. Ciepło. Dookoła zieleń. W ogrodach kwitnące jabłonie. Dwie dziewczyny. Trzech chłopaków. Piątka młodych ludzi na krawędzi pełnoletniości. Ktoś gra na gitarze a pozostali cichutko podśpiewują:
- PRZYJDĘ DO CIEBIE NIEBIESKOOKA
PRZYJDĘ DO CIEBIE GDY BĘDZIE ŚWIT ...
Na przeciw zatrzymuje się niebieska Nysa, z białym napisem Milicja Obywatelska. Dwóch mundurowych energicznie podchodzi. Jeden zbyt energicznie. Za wcześnie wyszarpuje białą pałkę. Intencja zbyt przejrzysta. Rzucamy się do panicznej ucieczki. Na naszym terenie nie mają szans. Pełno dróżek, zakamarków, szop, kurników, prawie w lesie ... Ale po co?
Zawijają nas do Nyski z boiska. Tylu nas wpakowali, że nie ma jak oddychać i aż dwóch dopychało tylne drzwi. Wiozą pod komisariat na Chylońskiej. Dusimy się jak śledzie. Po kilkunastu minutach gliniarze wracają i jedziemy dalej. Zawożą nas z powrotem pod boisko z tym, że z drugiej strony Szkoły Morskiej. Gruby gliniarz wysiadł, otworzył tylne drzwi, tarasując je dokładnie swoim grubym cielskiem:
- ILE CHCECIE PAŁKÓW ..???
Wyskakiwaliśmy jak z procy. Kogoś trafił. Mnie się upiekło.
Idę z kolegą ulicą 10 lutego. Dzień. Obok jak zwykle całe mnóstwo spieszących gdzieś ludzi. Ni stąd ni zowąd zatrzymuje nas patrol z dwoma cywilami. Prowadzą do Nyski, z emblematem firmy budowlanej. Niczym się nie wyróżniamy, od tysięcy innych przechodniów. Może mamy tylko ciut dłuższe włosy w stosunku do obowiązującej, bo socjalistycznej normy. Gliniarze wcale się nami nie interesują.
Za to ORMO-wcy bardzo. Szperają po kieszeniach.. Ubliżają i dokładnie studiują nasze szkolne legitymacje. Wiozą pod komisariat Śródmieście. No tam mnie jeszcze nie było. Gliniarze znikają, a ORMO-wiec zatrzymuje nas w przedsionku. Jeszcze raz dokładnie ogląda moją legitymację:
- TEN PORUCZNIK NA III PIĘTRZE, TO DLA CIEBIE NIBY
KTO?
Odpalam bez namysłu:
- JAK TO KTO??? BRAT!
U ORMO-wców gorączkowa narada. Ja mam radochę, bo coś mi mówi, że zaraz nas wypuszczą. Pawłowi wydłuża się pysk, bo zupełnie nie wie o co chodzi.
Bez słowa oddają legitymacje i wychodzimy na ulicę. Tym razem się udało. Ale w innym już nie. Jak na ironię też razem z Pawłem, przesiedzieliśmy siedem długich godzin, po to tylko, by jakiś buc mógł wystukać na maszynie, jednym palcem merytoryczną zawartość naszych szkolnych legitymacji.
Luty 1982. Jestem umówiony z kolegą w Żaku. Spóźnia się. Wychodzę na zewnątrz. Zimno jak cholera. Mróz trzyma tak samo mocno jak STAN WOJENNY. Wypatruję czy nie nadchodzi... Słyszę od tyłu:
- DOWÓD ...
Za mną czterech ZOMOWCÓW w pełnym rynsztunku. Podaję dokument. Ten który wziął, kartkuje za stroną, gdzie jest pieczątkowe potwierdzenie stałej pracy, koniecznie w państwowym przedsiębiorstwie. Znalazł. Krzyk radości:
- CO TY KURWA ROBISZ W GDAŃSKU ? -
Pracowałem w Elektrowni ŁAZISKA, w Łaziskach Górnych na Śląsku. Ale to zdecydowanie wykraczało poza ich elementarne wiadomości z geografii.
GDZIE SĄ TE ŁAZISKA...?
NIEDALEKO KATOWIC...
TO CO TU KURWA ROBISZ ?
- PRZYJECHAŁEM NA TRZY DNI ..
PO CO ? OKRADAĆ SKLEPY?
JA TU MIESZKAM. . ...
Zaczął szukać strony z meldunkiem. Znalazł:
- ALE MIESZKASZ W GDYNI, A NIE W GDAŃSKU ?
Zrezygnowałem z jakiejkolwiek odpowiedzi. Ale oni prowadzili śledztwo nadal.
A MASZ ZEZWOLENIE NA PRZYJAZD DO GDAŃSKA ?
NIE ...
Popatrzyli na siebie. Jeden wziął mnie pod pachę i razem przeszliśmy
na drugą stronę ulicy. Weszliśmy w dużą bramę. Kiedy ostatni ZOMOWIEC
zamknął małą furtkę ,zostaliśmy zupełnie sami. W dużej oświetlonej
sieni. W środku dużego miasta.
Ten który miał mój dowód, nie pozostawił żadnych złudzeń:
- ROZBIERAJ SIĘ! SZYBKO, KURWA ...
Inny nie tracił czasu i przeszukiwał opadające na klepisko rzeczy. Kurtkę, marynarkę, spodnie..
Zostałem w cienkim sweterku, kalesonach i skarpetkach. Zbierało mi się na płacz. Boże ! Jak ja ich nienawidziłem...
- TERAZ GADAJ ! WPIERDOL, CZY KOLEGIUM.. ?
Marne to, ale zawsze jakaś alternatywa. O kolegiach wiedziałem tyle, że od razu zamykali. Za darmo. Na dwa lub trzy miesiące do więzienia ? Nigdy ! Wypiąłem dumnie cherlawą pierś. W lustrze po kąpieli zawsze wyglądała jak przydeptany karton. Co mi tam:
- BIJCIE ....
Jeden stał na czatach przy furtce a trójka rozpoczęła metodyczny oklep. Nie ruszałem się. Nie zasłaniałem. Łzy po twarzy płynęły nieprzerwaną strugą.
Pauza. Już ?? Poprawili mundury. Schowali pałki. Któryś rzucił na ziemię dowód. Wyszli gęsiego na chodnik, przy ruchliwej ulicy miasta w CENTRUM EUROPY.
Zostałem sam. Wśród rozrzuconych ubrań. W cieniutkim sweterku. I zasikanych kalesonach.
Minęło kilka lat. Biorę udział w wypadku drogowym. Jedyna moja wina i zarazem ogromny pech, to fakt, że w tamtej chwili, TAM BYŁEM ! Ale skoro mój kraj, do dziś zresztą, jest CYWILIZOWANY tylko w teorii, więc nie wiadomo po co? i za co? - zamknęli mnie w brudnej, zatęchłej, śmierdzącej celi. W szpitalu poszkodowani a tu pozostało tylko pochylić łeb. Wziąć trzymetrowy rozbieg. I z radością, że wszystko się nareszcie skończy - PRZYPIERDOLIĆ, ile fabryka dała, w przeciwległą ścianę.
Chrobot w zamku. Otwierają się drzwi. Zupełnie nieznajomy człowiek w milicyjnym mundurze, podaje pełną szklankę przeźroczystego płynu.
- WYPIJ. DOBRZE CI ZROBI ...
Piję tak jakbym pił najcenniejsze lekarstwo. Tak, by nie uronić ani, nawet jednej kropli. Choć prawie nie czuję smaku, wiem, że to alkohol z mocno spirytusowym zapachem. Oddaję szklankę. Częstuje papierosem a kiedy z ulgą wydmuchuję dym, mówi:
- ZARAZ PRZYNIOSĘ CI JESZCZE JEDNĄ. PRZYNAJMIEJ
BĘDZIESZ SPAŁ...
Dotrzymał słowa. Zwykły gest. Pospolity. Ale jakże: w tamtych okolicznościach – LUDZKI ...
Inne tematy w dziale Polityka