Stoję przed pokojem Naczelnika. Czekam.... Zaraz przyłoży i warunkowe
ADIEU. Drzwi uchylają się. Widać czubek głowy wychowawcy:
- Wejdź. -
Wchodzę. Naczelnik pozornie skupiony na trzymanym w ręku kwicie. Melduję się przepisowo:
- Obywatelu Naczelniku. Skazany Korn melduje się do raportu …
Powoli podnosi wzrok:
- I po co wam to było? Za kilka dni warunkowe... A ja
muszę was karać ...
Nic nie mówię. Zresztą on wcale nie chce słuchać. Ani mojego głosu, ani moich wyjaśnień. Pan Kierownik Działu Penitencjarnego swoje zrobił. SZWIDEL skazanego Korna i pomoc w realizacji funkcjonariusza Służby Więziennej, Sławka Dawidowskiego, Kierownik Buda tak nagłośnił, że pewno ludziska na krakowskim rynku słuchali codziennie. Zamiast hejnału.
Dwa razy w miesiącu pomagałem Sławkowi przy rozliczaniu wypiski. Szło sprawnie. Na tyle, że był czas na twórczy dialog i JEDNO piwo marki: Żywiec. Dowiedziałem się, że Sławek był po Uniwerku Jagiellońskim. A do KLAWISZOWA przyszedł tylko dlatego, że praca w Służbie Więziennej zapewniła mieszkanie dla niego i jego rodziny.
Cóż, w państwie policyjnym - norma! Pracował cichutko w dziale finansowym. Do pracy przychodził w wytartym komplecie dżinsowym, a ze złodziejami miał kontakt tylko optyczny. Obejmujący sto lub dwieście metrów.
Naczelnik przerwał nieuczesane myśli:
- Za nielegalne posiadanie dużej kwoty pieniędzy, karzę
skazanego Marka Korna na czternaście dni twardego łoża…-
Podpisał raport i dodał:
- Z wyjściem do pracy.... -
Zgodnie z obowiązującym regulaminem odmeldowałem się:
- Obywatelu Naczelniku, skazany Korn prosi o pozwolenie
wyjścia..
Skinął głową. Wyszedłem. Na korytarzu zatrzymał mnie wychowawca:
- Zaczynasz od dziś. -
Milczałem jak głaz. Próbował pocieszyć. Widocznie służbista, Kierownik Buda, nie zaliczał się do grona jego przyjaciół. Z którymi chciałby spędzać swój wolny czas i wyjeżdżać na majówki:
- Nie martw się ... Przecież siedzisz za przestępstwo nieumyślne.. Sędzia penitencjarny też inaczej na to spojrzy ....
Chciał klepnąć w ramię ale tylko przełożył teczkę z .jednej ręki do drugiej. Odwróciłem się.
Przechodząc koło drzwi prowadzących do Działu Finansowego, skojarzyłem, że w tej całej farsie raportu u Naczelnika, ani razu nie padło nazwisko Sławka. Drobna ulga. Ale i tak już mu dali popalić. Martwiłem się bardziej o niego niż o siebie.
Faktycznie. Bardzo chciałem wyjść na .warunkowe. Jeśli teraz nie dostanę, to za trzy miesiące mam następne podejście. A Sławek podpisał kontrakt z klawiszowem na całe życie.
Było tak! Zapytałem Sławka, czy może pomóc i przeflancować pieniądze z MOJEGO konta do MOJEJ kieszeni. Przed comiesięcznym odprowadzeniem moich poborów na przepastne konto komornika.
Spodziewałem się, że warunkowe jednak dostanę. Więc moja prośba wynikała tylko i wyłącznie z troski o własny tyłek. Małżeństwo już było pozamiatane. Nie miałem gdzie i do kogo wracać. I szmal był potrzebny tak jak potrzebne jest powietrze do oddychania. Na początek. Na chwilę kiedy brama się zatrzaśnie z tej właściwej strony. Na czas, niewiadomo jak długi, zanim znajdę pracę.. Zarobię. I stanę w okienku do kasy.
Sławek uważnie wysłuchał moich argumentów i powiedział, że pomoże. Kamień z serca. Ulga.
Niewiadoma wolność jeszcze przerażała, ale zdecydowanie mniej. Operacja wymagała drobnego fałszerstwa. Napisałem i podpisałem nieprawdziwe pokwitowanie, jakoby moja siostra odebrała osobiście pieniądze, w kwocie dziewięćset złotych z kasy
więzienia w Nowej Hucie. I to było całe przestępstwo.
Facet był w porządku i pomógł. To, że jaja ma swoim miejscu, wiedziałem dużo wcześniej. A kierownik penitencjarny okazał się zwykłą kurwą. Łachem cmentarnym.
A ja drugą tandetą…Sprzedawczykiem iluzjonistą. Jedno wielkie
szambo.
Październikowe słońce strzeliło po oczach. Smutny koniec. Warunkowe poszło się jebać. To pół biedy. Wpierw była propozycja nie do odrzucenia, w wyniku której zostałem więźniem funkcyjnym. Oddziałowym. Oni to nazywali: Dowódca Kompanii. Teraz zdmuchnęli na najniższy poziom. Niżej to już jest tylko cwel. A tu jawnych cweli nie było. Przynajmniej nic nie słyszałem. Samiuteńkie dno.
Jak teraz wytrzymać?
Jak żyć z samym sobą? Skurwiłem się. Postąpiłem wbrew własnym zasadom. By tylko wyjść wcześniej....
Jak żyć teraz ze złodziejami? Dotąd musieli mnie tolerować.
A teraz? Teraz to zobaczymy.... Pierdolony Małolat !
Przyjechał na Ruszczę z jakimś transportem. Nawet nie wiedziałem skąd. Wrzucili go na MÓJ pawilon. Jedyne wolne miejsce było w piętrowym zestawie, którego parter stanowił moją PRYWATNO-PAŃSTWOWĄ własność. Przynajmniej w nocy.
Zabiedzony. Bez złotówki. Papierosa i znajomych. Wprawdzie zaczął chodzić do pracy ale co z tego? Pierwszą wypiskę mógłby dopiero oglądać za sześć tygodni, w platonicznym związku z komornikiem. Palił za to namiętnie. Co z kolei wymagało bezustannych akrobacji, w penetrowaniu popielniczek.
Prośba do więźnia, o choćby pół papierosa, powodowała jeden, tylko JEDEN, możliwy wariant odpowiedzi:
- A KURWA, WYPIERDALAJ! MAM CIĘ, KURWA, W DOWODZIE ? -
Była to odpowiedź i łagodna i kurtuazyjna. Trochę inna rozkwaszała pytającemu o papierosa nos. Delikwent umykał w ustronne miejsce, badał stopień naruszenia konstrukcji kichawy, czyli organu powonienia i był mocno zdegustowany, że nie usłyszał odpowiedzi, to za to mocno ją odczuł. A papierosa jak nie miał, tak nie ma.
Poprosiłem Wychowawcę o interwencję, w rezultacie której, rzeczony Małolat dostał dodatkową pracę. Za tydzień mógł nabyć papierosy, za własne pieniądze. Wcisnąłem kilka paczek. I powiedziałem, że odda jak będzie miał własne. Łyknął jak pelikan i jego związek uczuciowy z popielniczkami, ograniczył się do wysypywania tych ostatnich.
Kiedy Sławek dyskretnie przekazał mi szmal, zacząłem ostro główkować,
gdzie skitrać? Styki skwierczały a logicznego pomysłu dalej nie
było. Dylemat był mniej więcej taki, jaki może mieć na plaży nudystów, kompletnie ubrany facet. W smoking. Muchę. Lakierki i parasol.
Zasięgnąłem języka i po burzliwej dyskusji postanowiłem drogocenny szmal zaszyć we własnych portkach. Kawalątek odprułem. Ukryłem skrzętnie bilety NBP i na powrót zaszyłem. Problem się deko skurczył, bo skarb na wolność, z natury rzeczy był non-stop przy mnie. A wręcz przylegał.
W tym samym czasie koleżka ODDZIAŁOWY z Jedynki przytrukał mi do ucha, że Małolat ujawnił, szczególnie cenny w kryminale, ZMYSŁ HANDLOWY. Z powodzeniem i entuzjazmem wśród kajdaniarzy – rozprowadzał talony IN BLANCO - na paczki żywnościowe.
Wydedukowanie, że je po prostu ukradł z szuflady, sprzątając pokój wychowawcy, wywołało wpierw, moją prymitywną złość a za małą chwilkę - PODZIW.. Bo gnojek brał od sztuki pięć złotych.
Kwota wprawdzie nie była wygórowana, zważywszy nawet na tak istotny element utrudnienia, jakim bez wątpienia było obarczenie nabywcy, własnoręcznym wypisaniem druku na: TRZY KILOGRAMOWĄ PACZKĘ ŻYWNOŚCIOWĄ! Zagnałem biznesmena do kąta:
- RĄBNĄŁEŚ TALONY? -
- NIE .... -
- HANDLUJESZ ? -
- NIE .... -
- NIE WIERZĘ CI! ALE TO KURWA, TWÓ J PROBLEM. . ..-
Zaszyte w spodniach banknoty miały się dobrze. W przeciwieństwie . do spodni, które musiałem, przynajmniej raz na tydzień wyprać. Małolat tylko raz, przez przypadek podejrzał mnie, kiedy pilnie i dokładnie zaszywałem skrytkę. Ale widać to wystarczyło.
Tymczasem nasz półwolnościowy ośrodek, przypisany do krakowskiej
Nowej Huty - nawiedziła klęska urodzaju - w paczki żywnościowe.
Dwie w odstępie kilku dni, na twarz, to była norma ! Ale od czego w każdym kryminale jest Dział Ochrony?
Momentalnie ukrył Małolata w izolatkach i wziął na spytki.
W Dziale Ochrony funkcjonował. Burak. Ze względu na czerwoną mordę i tak samo, czerwoną kichawę. Do tego tak wielką, że klamka od zachrystii mogła popaść w stres a już na pewno w kompleksy. Co kilka dni przywdziewał biało czerwoną opaskę i trząsł całym kryminałem od wczesnego wieczora do białego rana.
Siedziałem sobie, nikomu nie wadząc, na ławeczce przed pawilonem. Kontemplowałem zachodzące, jesienne słoneczko, nadchodzące wielkimi krokami warunkowe, przedterminowe zwolnienie i burzliwe, starcie z wyczekiwaną wolnością. W której było dużo szampana, dobrej muzyki i skąpo ubranych dziewczyn. Ale na pewno nie było tam miejsca dla Buraka. Bo oto nagle Burak zamajaczył w oddali i pewnie skręcił na dróżkę wiodącą do ławeczki. Lekko zasapany rzekł był:
- NO CODŹCIE KORN DO POKOJU WYCHOWAWCY .... - Logicznie zapytałem:
- PO CO ?
- NIE PYTAJCIE, TYLKO CHODŹCIE …
- Sapnął i ruszył w kierunku pawilonu. A ja za nim. I też w tym momencie, coś bardzo odległego, zaczęło mi świtać … Lampka ostrzegawcza wysłała pojedynczy impuls.
Usiadł za nie przynależnym jego funkcji - biurkiem. Przywołał na okrągłą, buraczaną facjatę uśmiech myśliwego, który wie i już jest pewny, że zwierzyna wpadła w potrzask. I wyjechał z co najmniej dwuznaczną konferansjerką: - ROZBIERAJ SIĘ …. ! - Już wiedziałem. Już byłem pewny, że chce mojego szmalu. Wiedziałem też z jakiego ŹRÓDEŁKA otrzymał precyzyjne namiary. Natomiast na jego : ROZBIERAJ SIĘ - odpaliłem filmowym tekstem: - A BUZI …. ? -
- KURWA, BEZ WYGŁUPÓW …. ROZBIERAJ SIĘ ! ILE RAZY MAM POWTARZAĆ …. ! -
- PO CO ? -
I wolno zacząłem rozrywać zaszytą skrytkę. Podałem banknoty Przeliczył. Wstał i bez słowa wyszedł.
Wróciłem do dyżurki, gdzie równolegle z parzeniem czaju, zaczęły wolno wyłazić z każdej dziury i szpary, co raz bardziej czarne myśli. Telefon! Odebrałem. Zanim' zdążyłem się odezwać, usłyszałem:
- TU KIEROWNIK …. CHODŹ DO MNIE …. ZARAZ !
Bingo. Komplet. No tak ! Jak Burak ma Dowódcę Zmiany, to zawsze
Buda jest Oficerem Dyżurnym. Zjawisko na DZIŚ - zupełnie pozytywne ! Zaraz
będę wiedział : CO JEST GRANE ? Bardzo dobrze wiedziałem ile destrukcji kryje w sobie niepewność.
Szczególnie w więzieniu. Gdzie nawet tak elementarna
czynność fizjologiczna - SIKANIE – zależy od ich WIDZIMISIĘ ....
Pomaszerowałem tak jak gdybym wędrował na własny szafot.
Pukam do drzwi.
- WEJŚĆ … -
Wlazłem.
- PANIE KIEROWNIKU, MELDUJĘ SIĘ ... -
Zasunął bez zbędnych wstępów:
- SKĄD MASZ PIENIĄDZE ? -
Moja wiedza o instytucji: PAN KIEROWNIK BUDA, wykluczała kłamstwo. Tu był zbyt bystry.. Ponadto lata pracy ....... Organicznie musiałem zaryzykować:
- DOSTAŁEM OD KOLEGI. NA WYJŚCIE … PRZECIEŻ PAN POWIEDZIAŁ, ŻE NIEDŁUGO WYJDĘ …. -
Technika ZAGADANIA przeciwnika upadła, gdyż dość ostro przerwał:
- MASZ TYLKO JEDNĄ MOŻLIWOŚĆ. POWIEDZIEĆ PRAWDĘ. TERAZ. NATYCHMIAST !
Położył akcent na ostatnim słowie, tak, że aż zasyczało…
- JESZCZE JEDNA PRÓBA OKŁAMANIA MNIE I …. KONIEC ROZMOWY …. -
Cały Buda. Precyzyjny. Oszczędny. Wie czego chce. Myśli nabrały zawrotnej prędkości. Jeśli nic nie powiem, to będę siedział od dzwonka do dzwonka. A pół roku piechotą nie chodzi. Przez sześć miesięcy można się już jako tako - urządzić na wolności. Ale, ale …. Przecież jak się przyznam, to podpierdolę Sławka. SPRZEDAM fajnego faceta za kilka miesięcy wolności. Zresztą nie ważne za co sprzedam !
Liczy się fakt. Pomógł mi, choć wcale nie musiał…. Ale chwila …. Buda mnie wyrzuci z pawilonu. Trafię na grupę. I jak dwa razy dwa, będę tłukł kamienie na torach. Wśród złodziei…. A ci nie wybaczają współpracy z administracją. Nie wyrobię … Nie dam rady …. Pół roku pogardy…? Muszę ratować dupe… Stawiam wszystko na jedną kartę. Oj, słabiutką … Bo szukać u klawisza honoru opartego o symbole i patos, to tak groteskowe, że aż niesmaczne. Matnia. Raz kozie śmierć : - PANIE KIEROWNIKU … - Celowo zawiesiłem głos… Ale nie pomógł. Powolutku przechadzał się po swoim gabinecie: Kierownika Działu Penitencjarnego. W doskonale skrojonym garniturze. Nieskazitelnie białej koszuli…… - PANIE KIEROWNIKU.. POWIEM … JEŚLI DA PAN SŁOWO…, ŻE TA ROZMOWA POZOSTANIEM TYLKO MIĘDZY NAMI …. - Zatrzymał się. Przez szkła krótkowidza spoglądał na mnie tak, jak wążżżżżżż…. Przypatruje się małej myszce. Tuż, tuż przed konsumpcją….. - PANIE KIEROWNIKU ! PRZECIEŻ SAM PAN OBIECAŁ, ŻE POMIMO RAPORTÓW, WYJDĘ, DOSTANĘ… WARUNKOWE. NIE MAM DOKĄD ANI DO KOGO WRÓCIĆ…. NIE MAM MIESZKANIA ….. TE PIENIĄDZE NOSZĘ JUŻ MIESIĄC I ….. I NIE WYDAŁEM NAWET ZŁOTÓWKI …. TRZYMAM JAK NAJWIĘKSZY SKARB…! NA WYJŚCIE … ! BO KTO MI DA ? NIE WIEM ILE CZASU MINIE… ZANIM ZAROBIĘ …. POMÓGŁ MI FUNKCJONARIUSZ …. I JEŚLI NIE DA MI PAN ZARAZ SŁOWA HONORU …? SŁOWA HONORU… OFICERA ! O TU ... Na biurku leżała czapka z dwiema gwiazdkami podporucznika i ….. I orzełkiem …. - O TU… NA TEN ORZEŁEK …. TO MOŻE MNIE PAN POSIEKAĆ ! NIC NIE POWIEM…. NIC… -
Potok słów ustał i aż się zdziwiłem, że potrafiłem tak powiedzieć. Przekonywałem, w duchu, sam siebie, że jeszcze nie wszystko stracone ……Podporucznik Służby Więziennej usiadł za biurkiem. Drugi raz popatrzył na mnie. Teraz ja wyczekiwałem na jego ruch. Buda nie był idiotą. Wiedział, że pomógł mi tylko ktoś z Działu Finansowego. Ale ich tam było kilku !
Cisza aż dudniła. Trochę się uspokoiłem. Nie da słowa honoru, to nie dowie się nawet jednej litery.
Może nie wszystko stracone? Może jednak nie będę SPRZEDAWCZYKIEM? No, no... Opanuj się durniu! Połową sprzedawczyka to już jesteś ....
Usłyszałem ciche:
- TAK …-
Mam go! - TO ZNACZY, ŻE DA PAN SŁOWO HONORU, ŻE TA ROZMOWA ZOSTANIE MIĘDZY NAMI ?
- TAK …-
Na sto procent nie byłem przekonany o jego szczerych i niewinnych intencjach. BARDZO CHCIAŁEM WIERZYĆ, ŻE DOTRZYMA WARUNKU UMOWY !
Była to wiara jednostronna. Ale przynajmniej dawała nadzieję ….
- POMÓGŁ PAN DAWIDOWSKI… ZROZUMIAŁ MOJĄ SYTUACJĘ …
MYŚLĘ, ŻE PAN TEŻ SPOJRZY Z INNEJ STRONY …. -
Z premedytacją zagrałem na uczuciach:
- Z LUDZKIEJ …. PRZECIEŻ JEST PAN CZŁOWIEKIEM ….
Z wątpliwościami, co do przynależności Kierownika Budy do HOMO SAPIENS, grubo przesadziłem. Brakuje tylko, bym zaczął głośno zastanawiać się nad wysokością drzewa, z którego zlazł na ziemię. Już, już miałem w duchu uśmiechnąć się do kolejnej wizji, podprowadzonej przez własną wyobraźnię, kiedy usłyszałem: - JUTRO STANIESZ DO RAPORTU. RANO ZDASZ KOMPANIĘ …. WARUNKOWE DOSTANIESZ. PRZEKONAM SEDZIEGO. MOŻESZ WYJŚĆ…- Już przy drzwiach spróbowałem zapytać: - A PAN DAWIDOWSKI, CZY TO …..- Uciął jak brzytwą: - WYJDŹ … -
Wyszedłem na zewnątrz. Ciemno i chłodno. Zacinał nieprzyjemnie deszcz. Łańcuszek się zamknął. Małolat podpierdolił mnie. Choć nie musiał. Ja wijąc się jak piskorz, podpierdoliłem Dawidowskiego. Porządnego człowieka. Za cenę wcześniejszego wyjścia. Sprzedałem człowieka, który mi pomógł. Została malutka, ledwo tląca się iskierka nadziei, że Buda jednak nic nie powie ………………………………
Mogłem iść na obiad. Jeszcze wczoraj więzień FUNKCYJNY korzystał z przywilejów. Kucharze prześcigali się w dogadzaniu. A dziś? .Dziś mogłem usłyszeć: wypierdalaj! Obiad dla wszystkich jest o czwartej! I wszycho ... Gdyby choć był Krzychu. STARSZY kuchni ...
Krzycha poznałem w Krakowie. Wrzucili mnie wypłoszonego do tej samej celi. Szesnaście prycz. Piętrowych. Plus pięciu na sianku. 'Tłok, ścisk, jazgot, młyn i tak na okrągło do zgaszenia światła. Krzychu trzymał dystans. Choć połowę celi wypełniali jego kolesie z miasta, trzymał się od nich z daleka. Ustawiony jak sto pięćdziesiąt! Szlugi Marlboro. Wyżerka z domu przynoszona raz w tygodniu przez ojca. Ale jaka!
Po kilku tygodniach zbliżyliśmy się do siebie. On wybrał izolację a mnie była przypisana, choćby z tego względu, że nikogo nie znałem. I zupełnie nie paliłem się żeby poznać. Jak zwykle w kryminale pomógł przypadek. A precyzyjnie Psi Chuj. Bo taką ksywę miała menda w stopniu podporucznika z Działu Ochrony. Nienawidził wszystkich złodziei bez wyjątku. Otwierał klapę, wsuwał się do środka na metr i krzyczał:
- WY KURWY, CHUJE, BRUDASY ….. -
Złodzieje trzymali mordy krótko, bo mógł umilić życie modelowo. Ja się postawiłem:
- NIE JESTEM DLA PANA ŻADNYM CHUJEM ….. !
Zdziwił się, że ktoś się odezwał:
- ZA CO SIEDZISZ ? -
- KOLIZJA DROGOWA ….
Wycofał się i bez słowa wyszedł .....
Od tego czasu zacząłem z Krzychem grywać w szachy. Zawiązała się dziwna waflarnia ...On miał w więzieniu wszystko a ja nic. Ale na płaszczyźnie intelektualnej zaiskrzyło.
Krzychu był złodziejem. Choć na początku nie docierało do mnie: jak można świadomie dokonać takiego wyboru? To później jeśli nawet nie akceptowałem takiego sposobu na życie, to starałem się przynajmniej, zrozumieć. Zaczął wcześnie i do profesji podszedł naukowo. Kiedy jego rówieśnicy chodzili na dyskoteki, prywatki, palili ogniska nad Wisłą, Krzysztof zamykał się w piwnicy i rozbierał na czynniki, pierwsze, nabyty wcześniej w sklepie metalowym , zamek.
Kiedy rozpracował zabezpieczenia, biegł do koleżanek i kolegów. Kiedy nie? To siedział tak długo, aż skończył. Nie powiem. Konsekwencja zaimponowała mi. Podziw uzupełnił akt własności na konkretną, już zagospodarowaną, działkę. Wystawiony na jego dziewczynę i przyszłą żonę. Moją wiarę w sens życia, opartą o uczciwość, mocno nadwyrężyło, proste jak drut, pytanie:
- MAM DWADZIEŚCIA JEDEN LAT. DZIEWCZYNĘ I MAŁE DZIECKO. MAM TO, TO, TO, TO - wyliczanka konkretów – I DO TEJ PORY ODSIEDZIAŁEM SIEDEM MIESIĘCY. TERAZ ODSIEDZĘ, NO, MOŻE ROK I … KONIEC. FINAŁ. NIE MAJĄ DOWODÓW. A JA NIE MAM WSPÓLNIKÓW. KROPKA.... JAK WYJDĘ ... WYJEDZIEMY NA NASZE POD WARSZAWĘ. HEKTARY PRZYLEGAJĄ DO PRZELOTOWEJ TRASY.. MAM TYLE KASY, ŻE STARCZY NIE NA JEDEN WARSZTAT SAMOCHODOWY, ALE SPOKOJNIE NA DWA. I JESZCZE ZOSTANIE …. JA JUŻ NIE MUSZĘ KRAŚĆ ! TO CO MAM STARCZY …! - i w tym momencie zadał druzgocące pytanie: - A TY CO MASZ … ?
To był nokaut, który przemilczałem.
Miażdżąca argumentacja zadziałała porażająco. Na chwilę .... Ja się do tego nie nadawałem. Krzysiek twardo stał na ziemi. Miał zaplecze. Miał do czego wracać. Mnie pozostawało grząskie bagienko i przerywniki artystyczne, bo oto właśnie Psi Chuj cichutko otworzył drzwi, wetknął nam do tyłków, kilka męskich narządów rozrodczych i zniknął. Jak zły duch. Być może nie ryzykując kontaktu z moim protestem. A może zwyczajnie nie miał czasu …
Ale Krzycha już nie było. Zgodnie z własnymi przewidywaniami wyłapał jakieś drobne miesiące. Dla zasady. Na własną prośbę i za własne pieniądze wrócił do Krakowa. Chciał być bliżej dziecka.
Przysiadłem na ławeczce. Krajobraz księżycowy. Głębokie wykopy. A pomiędzy nimi sześć smutnych baraczków i przy bramie murowany pawilon Administracji. Ostrożnie przeszedłem wąską kładką, na drugą stronę wykopu. Kopali od kiedy przyjechałem. Dobre cztery miesiące. Tak intensywnie, że po boisku do siatki zostało mgliste wspomnienie i jeden metalowy słupek. Zresztą na siatkówkę było już i tak za zimno. Wszedłem po kilku schodkach na dwójkę. Oddziałowym był fajny kolega. Alimenciarz. Byłem ciekaw jak mnie przyjmie? Po degradacji.
- ILE CI DOJEBAŁ ? -
- CZTERNAŚCIE TWARDEGO, Z WYJŚCIEM DO PRACY…-
- KUTAS ….-
- FAKT. GDYBY DAŁ W ZAWIASACH, TO NA WARUNEK… STAWAŁBYM.. NORMALNIE .. Z CELI… A TAK TO SĘDZIEGO PRZYPROWADZĄ Z IZOLATEK…
- siorbnął głośno i powiedział:
- TO NIE MA ZNACZENIA. PRZECIEŻ SĘDZIA I TAK BĘDZIE WIEDZIAŁ …
- UHM …. - odbąknąłem:
- NIBY JO … - I zapadła długa cisza ….
Twórcze główkowanie. Moje. Bo Stachu miał moje problemy głęboko w nosie.
Zalewał nową kawę. Mieszałem wolno. Cieszyłem się, że przynajmniej on jest w porządku. Obawy dotyczyły potencjalnego zachowania pozostałych więźniów. Ich było przeszło sześciuset. A nas ze mną do jutra: czterech. Czterech dowódców kompanii. Przypisanych do czterech samorządowych pawilonów.
Kiedy tu przyjechałem, moja wiedza o Ruszczy była szczątkowa.
Ośrodek miał złą opinię ze względu na despotyczne rządy kierownika penitencjarnego i samorząd. Miałem to w nosie. Tym bardziej, że trafiłem do grupy pracującej na stolarni Huty Lenina. Zarobki jak na więźnia kosmiczne. A do tego jakie żarcie ?
Wielkość, grubość i smak schabowego pamiętałem bardzo długo.
Wczesno wiosennego dnia wracałem z pracy. Z samodzielnego, malutkiego domku, w którym mieścił się radiowęzeł, wystawił pysk Profesor. Morda intelektualisty, którym zresztą był. Na dodatek w okularach:
- MAREK ! PODEJDŹ …
- Wyszedłem z szeregu i za chwilę podaliśmy sobie ręce. Lubiłem Profesora. A poza tym już od prawie trzech miesięcy pomagałem prowadzić radiowęzeł i radiowęzłową biurokrację. Z namaszczeniem samego NIEDOSTĘPNEGO kierownika penitencjarnego. Wyszczerzył kły od ucha do ucha:
- WIECZOREM USŁYSZYSZ O SOBIE … -
- CO …. ? - Profesor zachichotał :
- NIESPODZIANKA …-
- POWIEDZ ! PROSZĘ … -
- WIEM NIEOFICJALNIE … NIE MOGĘ … ALE TO NIC GROŹNEGO …. -
Przy zamykanej elektrycznie furtce, konwojent nerwowo kiwał na mnie ręką. Pobiegłem. Obiad. Sjesta. Bajera. Obowiązkowo szachy z Bartnickim. Starym, sanacyjnym złodziejem. Ten to miał co opowiadać!
A do tego jak grał w szachy !
Tuż przed dwudziestą Profesor czytał przez radiowęzłowe megafony: ROZKAZ DZIENNY Nr .... w którym najistotniejszą rzecz stanowiły PRZERZUTKI.. Istny totolotek. Z lepszej pracy do gorszej. Z gorszej do lepszej. Z lepszej do katorżniczej przy kilofie i na torach. Z pawilonu III na IV lub pierwszego na ....izolatki. Wszystko to, co dla nas było tak ważne, jak chleb i sól, trzymał w swoich łapkach, żelaznych, kierownik penitencjarny.
Mieszał perfekcyjnie. Byle tylko dopierdolić. Utrudnić. Skomplikować i tak niewesołą, więzienną egzystencję W jednej sekundzie radiowęzłowego komunikatu, zlatywało się na łeb i szyję z ekskluzywnej posady na jakimś oddziale Huty Lenina, do walenia pięciokilowym młotem po kamieniach, w labiryncie torowisk PKP. I uzupełniająca roszada z przeniesieniem i przeprowadzką na zdecydowanie, z reguły gorsze miejsce.
W trybie pilnym rozstawaliśmy się z naszym ukochanym, bo parterowym łóżkiem, wymyślnymi skrytkami a co najważniejsze, to bezpowrotna utrata więzi towarzyskich i zaufania, jakie pokładaliśmy w naszych kolegach z naszej sali i grupy z którą codziennie maszerowaliśmy na miejsce pracy i schabowego, w naszej ukochanej Hucie, imienia Wielkiego Wodza Rewolucji. To co nas napotykało po drugiej stronie bieguna, wołało o pomstę i przyprawiało o najczarniejszą rozpacz. Górna prycza. Zupełnie nieznajome, mordy. Wytatuowani, umięśnieni osobnicy, którzy marzą tylko o tym, by właśnie na nas wypróbować swój lewy prosty. I praca.
Zważywszy na przynależność do określonej strefy klimatycznej: raczej chłodnej niż umiarkowanej, w nowym miejscu, pozostaniemy już na zawsze w okowach kapryśnej aury. Zadymek śnieżnych. Gradobicia. Ujemnych temperatur. Deszczu i lodowatego wichru po patrzałkach. Z nieodłącznym kilofem, hałdami opornych kamieni i konwojentem, który przejrzał na wylot nasze destrukcyjne myśli i mierzy do nas z karabinu, nawet wtedy, kiedy odchodzimy tylko dwa metry w bok, żeby zrobić siusiu. I oto przecież chodziło ...
Więc kiedy usłyszałem profesorski TIMBRE głosu, wzmocnioną pajęczą siatkę malutkich megafoników:
- SKAZANY MAREK KORN .... -
Byłem pewny, że kierownik Buda w swojej nieskończonej dobroci, przeniósł mnie na pełny, płatny etat do radiowęzła. Zwolnienie mojej skromnej osoby, w majestacie prawa i kierownika, z obowiązku codziennego wstawania o piątej rano, poczęło potęgować narastającą ekstazę.
Przez wiele lat chodziłem do pracy na dwudziestą:
Piąta rano, mróz zawieja
Robol idzie do pracy, ale to nie JA!
Nigdy nie lekceważyłem ROBOLI. Jednak zdecydowanie mój organizm funkcjonował o wiele efektywniej, gdy nie musiałem wstawać z pierwszym kurem.
Profesor przywołał do rzeczywistości:
- PRZENIESIONY Z WYDZIAŁU STOLARNI HUTY LENINA NA STANOWISKO - zawiesił głos - DOWÓDCY KOMPANII, NA TRZECIM PAWILONIE ….
Nogi się pode mną ugięły. Ja na klawisza ? Pomagiera administracji ? NIGDY … Jak wicher pomknąłem do Profesora. Klawisz na dyżurce ledwo zdążył wcisnąć guzik. Furtka odskoczyła. Wściekły, jak wściekły pies, wrzasnąłem:
- CO KURWA, CHUJU ..! CHCESZ SIĘ MNIE POZBYĆ ? TRZEBA BYŁO POWIEDZIEĆ … A ZRESZTĄ SAM CHCIAŁEŚ ŻEBYM CI POMAGAŁ ! ŁUDZIŁEM SIĘ, ŻE JESTEŚ KOLEGĄ ! CO ! KURWA ! BYŁO NAM TU ŹLE ?
- Teraz Profesor zaczął wrzeszczeć :
- DEBILU ! NIE MAM Z TYM NIC WSPÓLNEGO ! TO KIEROWNIK … Przerwałem:
TO DLACZEGO CIEBIE TAM NIE WJEBAŁ ? JESTEŚ TU DŁUŻEJ …
- Nie czekając na odpowiedź, zwyczajnie, odwróciłem się wyszedłem … Profesor nie odezwał się, tym samym manifestując śmiertelną obrazę. Za to, że śmiałem zarzucić mu intryganctwo. Polazłem do Stacha …
Intensywnie główkowałem: w jaki sposób do tego doszło ? Jak to wszystko zaczęło się ? Stanisław rozpędził moje myśli:
- KURWA ! NIE MARTW SIĘ …. ZE WSI JESTEŚ, TO I NA WIEŚ WRÓCISZ …
JAK JUŻ WRÓCĘ, TO DO GDYNI … TY SE WRACAJ NA WIOCHĘ … MNIE WIOCHA NIE GROZI … -
Powoli wracałem z dalekiej podróży. Wypiłem łyk kawy:
- WIESZ ! SAM PRZECIEŻ ZAPIERDALASZ NA KOMPANII … WIESZ JAK JEST … MYŚLAŁEM, ŻE WYTRZYMAM TE KILKA DNI … I WYSKOCZĘ NA WARUNKOWE. MAM PO SĄCZU I ZAKOPCU TRZYDZIEŚCI KILKA KWITÓW… BUDA OBIECAŁ, ŻE JAK BĘDZIE ZE MNIE ZADOWOLONY, TO POMOŻE U SĘDZIEGO … A SAM WIESZ, ŻE TU DOTRZYMYWAŁ SŁOWA …- POCZEKAJ …
- Chciał mi przerwać ale musiałem się wygadać:
- TERAZ KURWA, MAM WSZĘDZIE POZAMIATANE ! PRZEJEBANE U ZŁODZIEI ! PRZEPIERDOLONE DRAPANE ! ALE KURWA, SŁUCHAJ ! JAKBYM ODMÓWIŁ BUDZIE … ŻE NIE PÓJDĘ NA PAWILON … TO ZGNOIŁ BY MNIE, MOMENTALNIE …. TO WSZYSTKO STAŁO SIĘ ZA SZYBKO. TO PO PROSTU PRZEROSŁO MNIE …
- Stachu potakiwał :
- TU MASZ RACJĘ. ZGNOIŁ BY CIĘ…. A Z TYLOMA KWITAMI, PIERDZIAŁBYŚ W PASIAK , OD DZWONKA DO DZWONKA …
- Dowódca II kompanii włączył czajnik elektryczny na dolewkę. Ja patrzyłem w jakiś punkcik na przeciwległej ścianie. Dolewając wrzątku, powiedział:
- CZEGO SIĘ ŁAMIESZ ? PRZECIEŻ NIE PODPIERDALAŁEŚ ….
- Szybko wtrąciłem:
- PODPIERDOLIŁEM DAWIDOWSKIEGO …. -
- TO CO INNEGO …
- NIC, KURWA INNEGO ..! PODJEBANIE TO PODJEBANIE …
- TO KLAWISZ …
- NO, KURWA, CIEBIE JUŻ POJEBAŁO ! ON JEDEN JEST WIĘCEJ WART,
NIŻ STU ZŁODZIEI …
- BO CI ZAŁATWIŁ SZMAL ?
- NIE ! BO W TYM SZAMBIE JEST CZŁOWIEKIEM ! WIEDZIAŁEM TO O WIELE WCZEŚNIEJ ..
PRZY WYPISKACH. POMYŚL JAKI MIAŁ INTERES, ŻEBY WYPIERDOLIĆ W POWIETRZE
KOMORNIKA… BY ZŁODZIEJOWI, KTÓREGO NAWET NIE WIDZIAŁ NA OCZY …
ZOSTAWIĆ NA KONCIE SIANO NA SZLUGI, NA WYPISKĘ …
Zaterkotał telefon. Stachu coś tam potwierdził, odłożył słuchawkę i powiedział: -
- KUCHNIA DZWONI. PROWADZĘ ZŁODZIEI NA KOLACJĘ. IDZIESZ ?
- NIE. PÓJDĘ NA PAWILON ….-
Schody. Korytarz. W lewo na dyżurkę. Tam już nie mam co szukać. Polazłem w prawo. Do sali. Nikogo nie ma. Pewno poszli na kolację. Nic mi się nie chce. Nawet jeść. Ale muszę. Za pół godziny na izolacyjny. Jak zamknie klapę, to otworzy dopiero rano. Nawet do kibla nie wypuści. Sala sypialna powoli zapełniała się złodziejami. Niby było jak zwykle ale jednak inaczej. Afera wynikająca z przemieszczenia funkcyjnego na izolatki, brzęczała natrętnie w uszach.
Do wczoraj mi zazdrościli. Było czego. Niezłe pensje płaciła Huta. Zajęcie na miejscu. Królewskie przywileje. Wszystko WOLNO. No, prawie wszystko. PEWNE WARUNKOWE, co przy moich trzydziestu kwitach, w każdym innym układzie, byłoby tak odległe, jak konstelacja Syriusza od gwiazdozbioru Andromedy. I w tym wszystkim jedyny warunek do spełnienia: dbałość o czystość i porządek w powierzonym pawilonie. Żeby zmniejszyć dystans, sam sobie przydzieliłem rejon do sprzątania. Choć zupełnie nie musiałem. Pozostałych trzech kolegów śmiało mi się w twarz a kierownik Buda tylko groźnie zmarszczył brwi. Ale nic nie powiedział.
A bariera nie zmniejszyła się nawet o cal. Czemu wcale się nie dziwiłem. Sam też zawsze niechętnie patrzyłem na więźnia wyniesionego na funkcyjny etat. Gdyby nawet podawać wszystkim; złodziejom codziennie śniadanie do łóżka, to i tak byłoby źle I nie do przeskoczenia w więzieniu jest schemat, podług którego więzień, więźniowi wydaje polecenia. A ten drugi musi słuchać. Nie do przeskoczenia.
MENTALNIE .
Na korytarzu dyżurny wrzeszczy: APEEEELLLLL .... !
Ustawiamy się w sali. W dwuszeregu. Wchodzi przyjmujący apel Dowódca Zmiany. Starszy sali melduje:
- OBYWATELU DOWÓDCO ! STAN SALI DZIEWIĘTNASTU, OBECNYCH DWUDZIESTU …
Dowódca rechocze z radością:
- O KURWA ! W KRYMINALE SUPERATA W ZŁODZIEJACH … JAK TO SIĘ STAŁO …
W tym momencie, choć spuściłem głowę, wiem, że patrzy na mnie:
- ACHA ! DOŁĄCZYŁ DO NAS DOWÓDCA KOMPANII… BYŁY DOWÓDCA KOMPANII …
Skupiłem wzrok na jego ramieniu, na biało czerwonej opasce. Symbolu barw mojego kraju. Ale też jego ,w niczym nieograniczonej władzy. Usłyszałam swoje nazwisko:
- KORN ! ZA PIĘTNAŚCIE MINUT PO CIEBIE PRZYJDĘ …
JEDEN KOC I ŻADNYCH PAPIEROSÓW ! NAWET PETA…. -
Odwracając się, przez ramię burknął: spocznij i poszedł do innej sali. Usiadłem na swoim koju. Zwinąłem koc i wyszedłem przed pawilon.
Klawisz na izolatkach, opuścił mocowane na dzień kojo. Nawet nie kipiszował. Mogłem zaryzykować i zabrać z dwa papierosy na noc. Zwyczajnie zapomniałem. Zamknął drzwi i włączył światło. Słaba żarówka emitowała żółtą, mdłą poświatę. Przysiadłem na gołych dechach.
Przez czternaście dni moje łóżko. Kurwa! Gołe dechy i cienki kocyk. W celi smród. Zapierdziela szczynami tak mocno, że aż w nosie kręci. Ale jak klawisz nie wypuszcza do kibla, to wiadomo, że trzeba gdzieś się odlać. .Rozglądnąłem się. Jest! Duża szpara w podłodze pod oknem. Schyliłem się. Śmierdzi. Aż w nosie kręci. Tu się odlewali. A teraz ja dołożę od siebie. Podniosłem wzrok na okno. Uchylone. Dopiero teraz odczułem chłód. Nic nie poradzę. Metalowa siatka skutecznie chroni dostęp. Koniec października.
Bez ogrzewania. W izolatce. Zacząłem gwałtownie zazdrościć chłopakom na pawilonie. Dwudziestu w każdej Sali. Okna szczelnie wyzamykane. Po dwa koce na każdego. Każdy pierdzi. Ciepło jak u babci pod pierzyną.
Zwinąłem swoje centymetry w znak zapytania wpisany w prostokąt blatu do spania. Szczelnie opatuliłem kocem. Razem z głową. Zdawało się, że zasnąłem. Trzęsiawka z zimna. Nie wiem ile czasu byłem w letargu. Pięć minut? Dwadzieścia pięć?
Wpadam na genialny pomysł. Przekręcam na pryczy tułów i zaczynam robić pompki. Dziewięć …
Siedemnaście ...
Dwadzieścia cztery…
Trzydzieści dwie ….
Trzydzieści dziewięć …
Czterdzieści trzy …
Czterdzieści pięć …
Sapię jak lokomotywa.
Uf! Więcej nie mogę Ale jest bardzo ciepło. Prawie gorąco. Ekspresowo zawijam się w kocyk. I tak z przerwami do rana. Do chwili, w której klawisz otworzył celę i warknął:
- WYNOŚ SIĘ … NA PAWILON … -
Następnego dnia trafiłem na grupę. Ze mną, w sześciu tłukliśmy kamienie. Tak jak przewidywałem na torach. Z konwojentem. Uzbrojonym i stwarzającym problemy na każdym kroku. Na ogromnej powierzchni, posiatkowanej torami kolejowymi, nie było można nawet marzyć o namiastce intymności.
Każda próba załatwienia potrzeby fizjologicznej wywoływała natychmiastowy konflikt interesów. Nie pozwalał oddalić się od grupy a jednocześnie fizycznie nie mógł pędzić wszystkich, po to tylko by jeden zrobił siusiu. Tragifarsa. Pociągi osobowe przejeżdżały a my bez żenady wyciągaliśmy interesy. Totalnie olewaliśmy jesienną florę i majątek Polskich Kolei Państwowych.
Ekshibicjonistyczne wyczyny siały popłoch, zgorszenie wśród pasażerów i niekwestionowaną radość wszystkich bez wyjątku panienek, tłoczących się przy oknach, zwalniającego na rozjazdach pociągu do Krakowa.
Było zimno. Padał deszcz ze śniegiem. Wiało. Horror. Konwojent bez przerwy darł pysk. Kilof nie miał prawa ani na chwilę zamienić własny, kinetyczny impet, w podpórkę dla omdlewających ramion. Do złodziei nie zbliżałem się. Oni do mnie też nie. Traktowali mnie, prawie, jak powietrze. Cieszyłem się jak dziecko. Spodziewałem się, że będą mi dokuczali, posyłali docinki, epitety. Nic z tych rzeczy. Pewno wytrzymałbym, jako tako, te kilka dni, które dzieliły od wzrokowego kontaktu z sędzią penitencjarnym… Gdyby nie przypadek….
Noce na izolatkach dzieliłem sprawiedliwie. Pomiędzy dojmujący chłód, pompki i przerywany sen. Próbowałem dosypiać przed apelem wieczornym, ale próby nie przynosiły żadnego rezultatu.
Dwadzieścia osób, które w sali załatwiały bezustannie swoje życiowe interesy, bo na dworze zimno, wykluczało skutecznie każdą, nawet kilkuminutową drzemkę. Zataczałem się jak mocno napity.
Na cztery dni przed warunkowym, przed ewentualnym warunkowym, zmarznięty, mokry od deszczu z wysiłkiem podniosłem kilof. Uderzyłem w kamień .Oskard wdzięcznie ześliznął się z celu i zrykoszetował w moją własną, prywatną nogę. Przeraźliwy ból natychmiast cisnął o ziemię. I za nim ktokolwiek zorientował się: co się stało? W lewym bucie choć bolało, to zaczęło robić się coraz cieplej.
Wylądowałem w szpitalu. Konwojent, były gliniarz, popadł w bezbrzeżną rozpacz. Sytuacja przerosła jego poziom umysłowy. Milicyjne poczucie obowiązku nie zezwalało na wypuszczenie mnie tylko pod opieką lekarza. A doktor zdecydowanie wykluczył zapakowanie do tej samej sanitarki, dodatkowych sześciu osób. Uzbrojony dozorca prawie zaczął strzelać... Lekarz odepchnął go i adieu.
Sytuacja wyklarowała się zupełnie pozytywnie. Z ogromną ulgą odetchnąłem, kuśtykając o lasce na pawilon. Noga bardzo bolała, ale za to….
W łapkach trzymałem, na początek całe trzydzieści dni zwolnienia. Od każdej pracy. A szczególnie tej z kilofem i konwojentem. Na torach, w chłodzie, deszczu i przy modelowo bezsensownym zajęciu. A zima tuż, tuż …
Od wypadku święty spokój zagościł w kryminalnej egzystencji skazanego Korna. Całe dnie przesypiałem. Po obiedzie maszerowałem na kawę do Stacha. A po kawie na szachy do Bartnickiego, który choć wywodził się ze stołecznej Pragi, to zupełnie do mnie nic nie miał. Rzecz jasna w kontekście poprzedniej, DOWÓDCZEJ pracy.
Na nocki chodziłem opatulony aż nieprzyzwoicie, a kiedy po trzech, wynegocjowałem z klawiszem, że domknie okno, przyszłość rysowała się zupełnie różowo, gdyby .... Gdyby nie obawy o Sławka Dawidowskiego. I oto, co mu zrobili? Pod sufitem przemykały marzenia o moim, warunkowym....
Nocki były bezwzględnie bezsenne. Główkowałem intensywnie. Jak wariat. Trzydzieści, czterdzieści pompek. Główkowanie. A kiedy zimno znów zaczynało doskwierać - ćwiczyłem pompki. I tak do rana.
Przeraźliwy ziąb. Usiadłem na twardej pryczy. Co ja tutaj kurwa, robię? Za jakie grzechy? Pewno za moje....
Marzec. Szósta pięć. Mała wioska z której zabierałem autobusem
Naród, do pobliskiego miasteczka. Do pracy. Dwa razy więcej chętnych,
niż dopuszczalna ilość miejsc zapisana w dowodzie rejestracyjnym.
I co? Nie zabrać? Każdego dnia tłok był tak duży, że nie można było
drzwi zamknąć. Kogo to obchodziło? Mnie. Bo nie miałem sumienia zostawiać
spieszących do pracy na przystanku. Innej możliwości nie było.
Chyba, że pobudka dwie godziny wcześniej i z buta.
Jadę jak rutyniarz. Znam każdy kamień, drzewo i zakręt. Od czasu do czasu pozdrawiam znajome samochody, jadące z naprzeciwka. Na górkach droga mokra i czysta. W miejscach położonych niżej szosa oblodzona i mgła.
Zjeżdżam z górki. Z tyłu gwar jak w pijalni piwa. Radio prawie na cały regulator. Bąki w normie, bo czasami tak pierdzą, że tylko gwałtowny przeciąg ratuje prawidłową koordynację w prowadzeniu autobusu.
Lewy pas wolny. Na prawym majaczy sylwetka pieszej ...
Wewnętrzny krzyk:
DLACZEGO IDZIE ŚRODKIEM PASA A NIE POBOCZEM?????
W TYM SAMYM CZASIE - KLAKSON, KRÓTKI, REDUKCJA, HAMULEC I KIEROWNICĄ
W LEWO….. BOKIEM ZAHACZAM PIESZĄ….. W POŚLIZGU . . . . ŁAPIĘ
LEWE POBOCZE …
HAMULEC WDEPNIĘTY W ASFALT …. CORAZ WOLNIEJ ....
NARESZCIE BEZRUCH .....
Z HUKIEM WYPADAJĄCYCH SZYB AUTOBUS CIĘŻKO
OPIERA SIĘ LEWĄ STRONA O RÓW MELIORACYJNY. ...
DOCIERA JAKBY ZZA
ŚCIANY KRZYK PRZESTRACHU .... ZAMIERA ..... KONIEC …
Zacząłem dochodzić do siebie… Kiedy już nikogo nie było ...Karetki odjechały, ludzie gdzieś zniknęli.
Byłem sam. Szczere pole. Gdzie nie gdzie, płaty śniegu. W oddali zalesione pagórki. A na pierwszym planie pokancerowany, autobus. Wlazłem do środka. W pobliżu miejsca kierowcy porozrzucane drobne, pieniądze. Bezmyślnie zaczynam zbierać. No tak, to przecież moje. Muszę się rozliczyć.... Zaraz przyszło opamiętanie. Kiedy rozliczyć? Z kim?
Marcowe słoneczko wychyliło rąbek oblicza zza dużej chmury. Dotarło do mnie właśnie w tej chwili, że słońce, już nie dla mnie... Że ja już mam pozamiatane. Coś mi mówiło, że to początek, start do marszobiegu, w CHUDE LATA ...... Start z falstartem ….
Nie wiem ile minęło czasu. Straciłem rachubę. Miałem ochotę pójść przed siebie i już nigdy więcej tu nie wrócić ... Zatrzymał się duży fiat.. Wygramoliło się dwóch facetów.
- TY JESTEŚ KIEROWCA ? -
Nic nie odpowiedziałem. Skinąłem głową.
- CHODŹ JEDZIEMY NA KREW DO SZPITALA....
Tu byłem spokojny. Alkoholu nie miałem w ustach, przez dobrych kilka tygodni. Gliniarz w komisariacie, maglował wiele godzin. Bez sensu. Katastrofa trwała ułamki sekund. Odruchowa reakcja ominięcia pieszej wyzwoliła POŚLIZG. I tu już nic nie miałem do roboty. Chyba tylko wysiąść i zatrzasnąć za sobą drzwi.
W końcu nie wytrzymałem. Wirujące koła w oczach. Głowa pęka. Sucho.
- DAJ JUŻ PAN SPOKÓJ … CHCĘ DO DOMU …. CHCĘ SIĘ POŁOŻYĆ …
- BĘDZIE PAN ZATRZYMANY NA 48 GODZIN, A POTEM ZOBACZYMY ....
- ZA CO KURWA, ZATRZYMANY ? PRZECIEŻ JESTEM TRZEŹWY ! TO BABA SZŁA NIEPRWIDŁOWO ! ŚRODKIEM PASA ! WE MGLE !
Zrobiło mi się słabo... Zupełnie cicho dopowiedziałem:
- WY NIC NIE POTRAFICIE ! TYLKO ZATRZYMYWANIE WAM
WYCHODZI ...
I dodałem, bezceremonialnie TYKAJĄC funkcjonariusza Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych;
- KURWA, ZAMYKAJ. ODE MNIE JUŻ NIC NIE USŁYSZYSZ ! NAWET PÓŁ
WYRAZU. ANI DZIŚ, ANI NIGDY....
Ktoś zaprowadził do piwnicy. Trzask zamykanych drzwi odciął od świata żywych. Umarłem. Zrobiło się tak smutno, że płakałem w głos, choć ani jedna łza nie zakręciła się w oku. Szlochałem cichutko…
Tak bardzo chciałem wszystkim opowiedzieć, wytłumaczyć, że to nie moja wina, że baba
lazła środkiem pasa, że przecież już tyle czasu woziłem ludzi i nic
się, nie stało, że warunki były sto razy gorsze.... A on wtrącił mnie jak zbrodniarza do celi .. Pierdolona komuna...
Zachrobotał zamek. Gliniarz, może ten sam, co mnie przyprowadził,
a może inny, podał szklankę wódki. Za kilkanaście minut przyniósł
następną. Boże, jak to pomogło... Zasnąłem.
Na drugi dzień wywieźli do powiatu. Dzięki gorzale nie zbzikowałem. Ale nadal czułem się podle. Jeszcze tego samego dnia doprowadzili do prokuratora., Dwie godziny opowiadałem bucowi trzy wyrazy: redukcja, hamulec, poślizg ..... W końcu zapytałem:
- TO MAM NADZIEJĘ, ŻE WRESZCIE BĘDĘ DZIŚ W DOMU ?
- NIE ! BĘDZIE PAN ARESZTOWANY PREWENCYJNIE NA DWA MIESIĄCE ....
- ALE DLACZEGO ? CO JA ZROBIŁEM ? JAKA PREWENCJA ? NA DWA MIESIĄCE …
Nic nie odpowiedział. Bo i po co? Wróciłem do celi. Do Górali. Podtrzymywali mnie na duchu. Łatwiej upływały kolejne godziny. A kiedy samobójcze myśli odpłynęły na plan dalszy, kazali się spakować i przewieźli do zakładu karnego w Nowym Sączu.
Gwar i hałas w wieloosobowej celi, potyczki o wydzielony skrawek własnego terytorium, skutecznie, neutralizowały samopoczucie pod zdechłym Azorkiem. Po tygodniu, zacząłem. .się uśmiechać. Po dwóch grałem w szachy. A po trzech prowadziłem regularną wojnę z Psim Chujem. Klawisz obrał specyficzną taktykę dokuczania. Po cichutku otwierał celę, wsuwał się na metr i krzyczał:
- WY CHUJE, NIEROBY, BRUDASY ...-
W kryminale termin: CHUJ jest dotkliwym ubliżeniem. Jeśli złodziej wrzuci CHUJA drugiemu, to parkiet pewny. Przy, w miarę polubownym załatwieniu skazy na honorze, delikwent, nie dość, że ma przesrane, to na pewno wszystkie zęby w stanie permanentnego rozchwiania.
Psi wrzucał nam bezkarnie, bo przyjmując co kilka dni służbę oficera dyżurnego, calutkiego kryminału, mógł umilić życie w więzieniu, na każdej jego płaszczyźnie. Złodzieje tulili mordy ze strachu przed konsekwencjami klawisza sadysty. Zabierał wyjścia na telewizor. Rozbierał do naga i przeszukiwał kilkanaście razy dziennie.
Pisał natchnione raporty. O odebranie widzeń, paczek, spacerów, zajęć KO ... Naczelnik dowalał i robiło się, wesoło jak w rodzinnym grobowcu.
Jednak kiedy pewnego dnia Psi zaczął wrzucać, to nie zdzierżyłem. Podpadałem pod tak zwane przestępstwo nieumyślne, więc podług własnego sumienia byłem NIEWINNY. Zanim skończył wyzywać, szybko podszedłem i stanowczo, patrząc mu w oczy, powiedziałem:
- NIE JESTEM DLA PANA, ŻADNYM CHUJEM .... -
Zbaraniał tak, że nawet nie zapytał o nazwisko, za to bąknął zdecydowanie ciszej:
- ZA CO SIEDZISZ ?
- WPADEK DROGOWY....
Wycofał się bez słowa i zamknął drzwi. Nie mniej jednak zaczął mi się bacznie przyglądać. Co dczułem na własnej skórze już po kilku dniach, kiedy dostałem paczkę żywnościową.
Pod pretekstem przemycania w paczce .przedmiotów zakazanych, zrobił
taki kogel mogel, że zupełnie nie mogłem się połapać.
Cukier znalazł się w przetopionym z cebulą smalcu, wszystkie opakowania porozrywał,
woreczki wysypywał, a tabliczkę czekolady, tak namiętnie łamał, że jeszcze przy nim, wyrzuciłem do śmieci.
I tak na przepychankach, KTO KOGO DŁUŻEJ, upływał dzionek za dzionkiem. Miałem już ...kilka spraw w sądzie ...
Ale po każdej wychodziłem coraz bardziej
zdumiony ignorancją, niekompetencją, lekceważeniem użytkownika ławy
oskarżonych. Wpierw popis i salto wykonał, przydzielony mi z urzędu
obrońca. Już podczas pierwszego, spotkania, bez żenady zabiegał o pieniądze.
Wręcz się domagał. Postawiłem sprawę jasno:
- NIE MAM KASY ! I NIE MAM SZANS, BY KTOKOLWIEK DAŁ GOTÓWKĘ … -
Był tak szczerze zawiedziony, że prawie było mi go żal. Zresztą niby
od kogo miałem wziąć pieniądze ? Wtedy beknął coś o SUBSTYTUCIE i już do
końca, do ogłoszenia wyroku, mecenasika - papużki, nie widziałem.
Facet, który przychodził w zastępstwie, tak przeszkadzał niedostatkiem
elementarnej wiedzy o sprawie, że wyrzuciłem go na zbity pysk. Przy
potakującej aprobacie sędziny.
Następny numerant to BIEGŁY. Jego wersja zdarzenia, miała się tak do rzeczywistej jak mezalians brzydkiej, starej i zapijaczonej kurwy z młodym dzielnicowym, do posterunku w Mszanie Dolnej. Na moje protesty, poparte logicznym wyjaśnieniem, bo przecież TAM BYŁEM, miał tylko jedną odpowiedź: - NADMIERNA PRĘDKOŚĆ …!
Dwudziestu świadków mówi w głos, że:
NIE JECHAŁEM SZYBKO …,
ŻE ZAWSZE PROWADZĘ BEZPIECZNIE …, itd., itd.., a głąb swoje!
Dziś 17 marca 2009 roku, kiedy to piszę, to nawet specjalnie nie jestem wkurzony. Bo przecież jaki mam wpływ na POPIERDOLONĄ z UROJENIEM SPRAWIEDLIWOŚĆ, w MOIM KRAJU, skoro kilka dni temu, profesor Piotr Kruszyński, z Katedry Prawa UW, mówi w telewizji publicznej:
- WŁOS SIĘ JEŻY NA GŁOWIE, BO POLSKA Z JEJ WYMIAREM SPRAWIEDLIWOŚCI,
TO KRAJ BEZPRAWIA !!
A profesor Filar mądrze konkluduje:
- PRAWO TO TYLKO COŚ NAPISANEGO NA BIAŁEJ KARTCE. A Z ZAPISU NALEŻY
KORZYSTAĆ MĄDRZE, DELIKATNIE I WNIKLIWIE … -
Uzupełnienie z tego samego programu: PROKURATORZY BIORĄ SZMAL,
a opinie przeBIEGŁYCH sądowych biorą się z Kosmosu !
Nawet nie z Marsa, Jowisza, Neptuna .... Ale z Kosmosu.
Nic dodać nie ująć. Krzepiące niczym Wiktoria naszych z Irlandią Północną, lub sondażowa zwyżka
Leppera z Łyżwińskim, w wyścigu do fotela Prezydenta RP .
W każdym razie minęło kilka dni, zakłóconych TAJEMNICZYM CZARNOBYLEM, w wyniku czego kryminał w Nowym Sączu a raczej jego pensjonariusze zbojkotowali spacer. Ba! Nie było SIŁY, która potrafiłaby wywlec nas na zewnątrz. Nawet Psi Chuj złożył broń, kiedy cała cela wbiła zęby w metalowe prycze, byle tylko nie dać się wyprowadzić.. Bezpieczeństwo przed radioaktywnym pyłem, zapewniały grube mury.
Pamiętające monarchię Austro-Węgierską. I dwa malutkie okna, dodatkowo osłonięte blindą. Płytą szczelnie zasłaniającą otwór okienny. I z natury rzeczy przepuszczającą mikroskopijne ilości SWIEJŻEGO POWIETRZA.
Dodatkowa represja w lecie. Piętnaście metrów kwadratowych powierzchni. Dwadzieścia kilka osób ocierających się o siebie, wyrozbieranych do więziennych gaci na sznurek a mimo to, przez dziesięć godzin NON-STOP ociekających potem. I przy tym walących kupy, bo muszlę skrywała metrowa tylko barierka.
Szykowałem się do ostatniej sesji w sądzie. Mowy prokuratora. Mojego wystąpienia, bo przecież obrońcę pogoniłem tam, gdzie jego miejsce, czyli do diabła. Solidnie przygotowałem tekst, kilkakrotnie przerabiając. Nie broniłem siebie. Przecież byłem NIEWINNY. Wykazywałem rażące błędy milicji. Zupełnie nie spójną a szablonową wersję prokuratora i filmowy scenariusz biegłego. Człowieka, którego głęboko hipotetyczne wnioski, zupełnie podważyły moją wiarę w elementarną sprawiedliwość i proces sądowy, którego nadrzędnym celem jest ujawnienie prawdy.
Z interpretacją każdego dwuznacznika na korzyść oskarżonego, czyli, niestety w tym przypadku, na moją. Kiedy dzień przed sprawą zaordynowałem w celi próbę generalną i palnąłem mowę, do tego przechadzając się po parkiecie, jak rasowy adwokat z amerykańskiego filmu, złodziejom odjęło mowę. W każdej celi obowiązuje demokratyczna kolejka do ideału, jakim, bez dyskusji jest, dolna prycza.
Wpierw zaliczyłem kilka tygodni na SIANKU. Materacu, wyciąganym z kąta tylko na nocleg. Męczące, bo przez cały Boży dzień nie ma własnego skrawka, na którym można usiąść. Położyć się. Na przykład po obiedzie. Aktualnie moją własność stanowiło piętro. Dobre i to, choć ryzykowne. Bo znów wyłaziła kolejna represja. Przycupnięcie w czasie dnia, choćby na minutę i jednym tylko półdupkiem, groziło, jeśli nie utratą gardła, to na pewno raportem i karą u Naczelnika. W przypadku namierzenia amatora relaksu.
A gwałtowny zeskok z piętra sprowadzał na nas widmo połamanych kończyn, opatrunku gipsowego i wszystkich innych, kłopotów wynikających z częściowego unieruchomienia naszego młodego i muskularnego ciała. Rozpłaszczonego na betonowej posadzce.
Istniało jeszcze inne niebezpieczeństwo. Zlatując na łeb i szyję z piętra, mogliśmy realnie wylądować na głowie wytatuowanego a muskularnego osobnika, od którego jeszcze w locie, dostalibyśmy w zęby i to tak mocno, że zaraz po wylądowaniu pomknęlibyśmy rączo do Naczelnika, podjęlibyśmy po staropolsku, naszego Dobrodzieja pod kolana, byle tylko na zawsze zamknął nas, na izolatkach.
W każdym razie, gdzieś po godzinie od mojego wystąpienia, przed dwudziesto osobowym audytorium, podszedł do mnie dobrze zbudowany bandzior. Zwróciłem na niego uwagę z dwóch powodów. Wykłuty dokoła szyi wzorek przedstawiał grubą linę i jednoznacznie krzepiący napis:
- TYLKO DLA KATA ....-
Ponadto zajmował najlepiej umiejscowioną DOLNA pryczę.. Logistyka bezbłędna. Zawsze zdążył wstać, poprawić koce i przywdziać znudzoną minę.
- NAPISZESZ MI ODWOŁANIE …? -
- UHM ….-
- CO CHCESZ ? SZLUGI CZY HERBATĘ ..? -
- NIE CHCĘ …-
- TO CO ? -
Wyraźnie zaczął się denerwować. Postawiłem wszystko na jedną kartę:
- TWOJE KOJO !
- KURWA! A MOŻE W ZĘBY. . . ?
Dystyngowanie odwróciłem się. Marzenia o własnej, dolnej pryczy, na której mógłbym leżakować przez całą dobę, jak na plaży w Sopoćkowie, odpłynęły w demonicznych dzwonkach, zapowiadających wieczorny apel.
Po apelu Krzysiek pyrgnął mnie w ramię i wzrokiem pokazał kierunek. W uszach zagrała .orkiestra nowo orleańska w pełnym składzie. Opryszek metodycznie zwijał mandżur. Za chwilę podszedł i powiedział:
- ZWIJAJ SIĘ! CHCĘ POŚCIELIĆ KOJO ... -
Z ewidentną pomocą Strusia Pędziwiatra, już po chwili leżakowałem na najlepszym miejscu w celi...I na dodatek na parterze. Obok na szafce pokaźny plik dokumentów dotyczących jego sprawy, uzmysławiał nowe wyzwanie. Ale to odłożyłem na jutro ....
Ostatnia sprawa z ogłoszeniem wyroku, odbywała się bezkolizyjnie do chwili w której prokuratorzyna sam stwierdził, że to co mówi, zupełnie nie trzyma się kupy i użył argumentu poniżej pasa:
- .. BO PROSZĘ WYSOKIEGO SĄDU, OSKARŻONY W PRZESZŁOŚCI BYŁ KARANY …-
Momentalnie łzy i ciemno w oczach. Zerwałem się z miejsca:
- JAK PAN ŚMIE ! TO JEST ZWYKŁE DRAŃSTWO ….-
Sędzina :
- OSKARŻONY ! PROSZĘ USIĄŚĆ …. PAN ….-
Przerwałem :
- PAN JEST GORZEJ NIŻ BYDLAK … -
Sędzina :
- PAN USIĄDZIE… PROSZĘ …-
Znów przerwałem, musiałem to wykrzyczeć:
- CO MA WSPÓLNEGO WYBITA SZYBA Z WYPADKIEM DROGOWYM ..?
CO MA PIERNIK DO WIATRAKA ? CO PAN SOBĄ REPREZENTUJE ? DNO ! ZERO …
- Sędzina : -
OSTATNI RAZ PRZYWOŁUJĘ DO PORZĄDKU ! PROSZĘ USIĄŚĆ …!
Usiadłem. Było lżej. Emocje opadały. Usłyszałem z boku szept. Konwojent - gliniarz spuścił nisko głowę i sączył przez zaciśnięte zęby:
- ALEŚ DOBRZE MU DAŁ … NALEŻAŁO SIĘ CHUJOWI …-
Kiedy wróciłem do więzienia i dotarłem do celi, natychmiast położyłem się do łóżka. Nie wiadomo skąd, wyobraźnia podsunęła kryminał w Potulicach.
Leżałem na górnej pryczy. Mała cela. Trzy piętrowe koja. Kibel, zlew i okratowane okno z widokiem na wysoki, więzienny mur i las a raczej tylko czubki drzew. Na dole leżał Kazio. Introligator. Stary złodziej z Orunii. Koledzy byli w pracy a my dogorywaliśmy. Temperatura, katar, kaszel. Jednym słowem grypa.
Mieliśmy też od kilku dni sublokatora. Spał na wyciąganym, na noc, spod łóżka, materacu.
Młody, siedemnastoletni pedał. Nawet chyba z zamiłowania. Wbrew naszym protestom wrzucili go do celi, bo wszędzie, gdzie dotąd przebywał, to po równo: albo był BITY, albo WYKORZYSTYWANY, rzecz jasna seksualnie. My zaś stanowiliśmy elitę intelektualną kryminału, więc administracja dobrze wiedziała, że z naszej strony absolutnie nic mu nie grozi.
Młodzieniaszek z zacięciem HOMO, właśnie pertraktował z Kaziem określoną liczbę papierosów w zamian…. Ale w zamian za co? Zaraz się dowiedziałem. Gdyż przebywałem w odległości niespełna dwóch metrów od pryczy Kazia i choć byłem odwrócony twarzą do ściany, dobrze wiedziałem, wręcz z detalami, co tam się dzieje? Własna wyobraźnia, w połączeniu z ubogą scenografią, natrętnie podsuwała jeden tylko możliwy wariant kontaktu: USŁUGODAWCY z USŁUGOBIORCĄ.
Łóżko składało się z metalowej ramy, wypełnionej poprzecznie ułożonymi
deskami. Kazio perfekcyjnie to wykorzystał. Rozsunął wpierw dwu
częściowy materac. Wyjął z ramy poprzeczną deskę. Przekręcił się na brzuch
i w powstały prześwit wpuścił osobisty narząd. Zazwyczaj służący do
sikania. Młody tylko na to czekał. Błyskawicznie wsunął się pod
kojo i w celi zapanowała niczym nie zmącona cisza. Nawet klawisz
nie miał prawa zorientować się, w co, tutaj się gra!
Zrobiło mi się niedobrze.
Upłynęła cała wieczność, zanim młodzian wylazł spod koja i poszedł do kącika płukać splugawione usta. Kazio przekręcił się na wznak, przez chwilę kontemplował własny orgazm, zapalił papierosa i po cichutku zawołał, mnie po imieniu:
- MAREK ! -
Nie odzywam się z premedytacją. W jednakowym stopniu brzydzę się ich obu.
- MAREK ! -
Wiem, że w końcu muszę się odezwać:
- CO CHCESZ ? -
- WEŹ, NIECH ON CI TEŻ ZROBI … NIKOGO NIE MA … OKAZJA …-
Acha! Myślę sobie! Stary purchel teraz się boi, żebym nie zaczął mówić głośno o pornograficznej krótkometrażówce. Dwóch zboczków. Odpowiadam pytaniem:
- ILE SZLUGÓW ZA LASKĘ …? -
Nawijam konkret na ucho, aż sam się sobie dziwię. Jakbym był w temacie od początku świata.
- JA MU DAŁEM CZTERY ...-
Małolat wszystko słyszy, bo przecież jest obok. Łapie szansę na zarobek dodatkowych papierosów. Podchodzi do mojego koja:
- TO CO ? MOŻNA … ?
Podnoszę się na łokciu i spod poduszki wydobywam paczkę szlugów.
- ODEJDŹ OD KOJA …! -
Odliczam cztery papierosy i rzucam na podłogę. Jeśli może ssać fiuta,
to może pozbierać szlugi z podłogi.
Zbiera. I wynosi się razem ze swoją pryszczatą mordą do kącika.
Na kibel. Gdzie jego miejsce.
Zrobiło mi się raźniej. Przez chwilę wydawało się, że małolat z Potulic miał rysy twarzy prokuratora, który przed kilkoma godzinami, na sali sądowej krzyczał:
- OSKARŻONY W PRZESZŁOŚCI BYŁ KARANY …! -
Minęło kilka dni. Byłem po wyroku. Choć teoretycznie po sprawie powinienem pójść do domu, to siedziałem nadal. Normalka. Prokuratorowi ROK więzienia, to było za mało. Wniósł rewizję. Sąd Wojewódzki dołożył dwa lata i z prostego dodawania wynikało, że mam trzy jak w banku.
Przemyśliwałem nad spontaniczną emigracją do któregoś z Syberyjskich. Gułagów, gdzie cichutko, nikomu nie wadząc, pracowałbym dożywotnio przy wyrębie tajgi. I nikt już by mnie nie karał.
Dookoła surowa a przepiękna przyroda, ogromne przestrzenie, czysta woda i bezchmurna niebo. W relaksujących marzeniach, w mgnieniu oka wymieniałem jednego prokuratora, na całe stado syberyjskich tygrysów. Wśród których czułbym się i swojsko i bezpiecznie. Szybko stworzyłbym mieszany: CZŁECZO-ZWIERZĘCY CHÓR, którego motywem przewodnim, byłaby ballada: o włóczędze, jeziorze Bajkał i o mnie - KATORYJ SWÓJ LOS PREKLINAJET …..
Koncerty ZABAJKALSKIEJ FORMACJI - wyłącznie w święta kościelne i państwowe.
Z uwzględnieniem państwowych, których TAM, jest zdecydowanie więcej.
Marzenia odpływały.... A przypływał funkcjonariusz służby więziennej, porucznik Psi Chuj, z którym potyczki i utarczki słowne, dawno powędrowały do lamusa. Rozpoczęła się otwarta bitwa. I to na topory bojowe. Nawet administracja była lekko podzielona. Bo część klawiszy zwyczajnie trzymała moją stronę. Na długą metę i tak nie miałem szans. Siedziałem za przestępstwo nieumyślne, więc za wszelką cenę, pragnąłem wyrwać się na wolnościowy ośrodek. Chodziły słuchy, że taki obiekt,
znajduje się w samym .....
ZAKOPANEM ! Od czego jest PIÓRO ! Albo, DO CZEGO SŁUŻY PIÓRO ? -
Ekspresowo machnąłem konspekt do Centralnego Zarządu Zakładów Karnych we Stolicy. Wysłałem zupełnie legalnie a nawet z zachowaniem tak zwanej drogi służbowej. Nic nie dodając i Boże broń, nie koloryzując. Opisałem standardowe zachowanie porucznika służby więziennej w Nowym Sączu. O PSEUDONIMIE ARTYSTYCZNYM: PSI CHUJ ! Kilka dni był spokój. Nagle przyszedł pan wychowawca i osobiście zawiódł mnie, przed srogie oblicze SAMEGO NACZELNIKA !
Wchodzę do gabinetu, poprzedzany przez wychowawcę i wpadam w szok termiczny. W pomieszczeniu aż czarno od mundurów i papierosowego dymu. Sabat jakiś, czy tylko klawisz strzelił sobie w piętę ? Jako doświadczony pensjonariusz, choć nie miałem zielonego pojęcia, o co biega, wyłowiłem z tłumu Obywatela Naczelnika i zameldowałem:
- OBYWATELU NACZELNIKU, SKAZANY KORN, MELDUJE SWOJE WEJŚCIE ... -
Naczelnik obcinał mnie jak komornik szafę i bawił się, kręcąc bliżej niezidentyfikowaną kopertą .... Zaraz, zaraz… to przecież mój list do CZZK ...
- WYSYŁALIŚCIE, KORN, PISMO DO CENTRALNEGO ZARZĄDU ZAKŁADÓW KARNYCH …?-
Przypaliłem totalnego głupa:
- TAK ! A PAN NACZELNIK WYSŁAŁ TEN LIST ? -
- NIE ! ALE MAM DLA WAS PROPOZYCJĘ … -
Choć w pokoju całkiem ciemno i nie ma czym oddychać, to i tak ZAŚWITAŁO, w jakim kierunku ZMIERZA i co będzie zawierać naczelnikowa propozycja. Mój najbliższy koleżka z celi przewidział ruch administracji. PERFEKCYJNIE PRZEWODZIAŁ. I na to już się zanosiło!
- SŁUCHAM ….-
- MACIE BARDZO DUŻO KAR REGULAMINOWYCH… ALE MACIE TEŻ PODGRUPĘ KWALIFIKUJĄCĄ NA OŚRODEK… -
Zawiesił głos… Odczekał chwilkę i zaczął mówić:
- WYRZUCICIE LIST DO KOSZA I ZA DWA DNI POJEDZIECIE DO ZAKOPANEGO ….-
Krzysiek trafił. Upiekli dwie pieczenie. Elaborat pójdzie do kosza, a mnie i tak nie mogli po wyroku trzymać na ZAMKU. Czyli zakładzie karnym zamkniętym. Przestępstwo nieumyślne kwalifikowało mnie do odbywania kary w ośrodku.
Podszedłem do biurka, za którym siedział Naczelnik. Podał kopertę z zawartością. Jeszcze chciałem się upewnić:
- OBYWATELU NACZELNIKU, TO ZNACZY, ŻE JAK ZARAZ ZNISZCZĘ PISMO, TO ZA DWA DNI BĘDĘ W ZAKOPANEM ? -
- TAK ….-
- OBYWATELU NACZELNIKU, SKAZANY KORN PROSI O POZWOLENIE WYJŚCIA…-
- PROSZĘ….-
- OBYWATELU NACZELNIKU…..- Podniósł głowę ..
- DZIĘKUJĘ ….-
Na korytarzu wychowawca zasunął dydaktykę, że aż mnie zemdliło:
- WIDZISZ ! MÓGŁBYŚ BYĆ PORZĄDNYM, ZDYSCYPLINOWANYM SKAZANYM,
A TAK MASZ SAME RAPORTY, KŁOPOTY, PROBLEMY ....-
Nic nie odpowiedziałem. Bo też co miałbym powiedzieć? Że BIERNY OPÓR wynika z organicznego braku zgody na abstrakcyjne manipulowanie moim życiem ?
Że jest protestem na każdą PODSTĘPNIE WYKRADZIONĄ godzinę mojego życia? Że bunt jest odpowiedzią na tandetnie skompromitowany wymiar sprawiedliwości LUDOWEJ ?
Począwszy od śmierdzącej celi a skończywszy na profesji milicjanta, adwokata, prokuratora, sędziego ....
Komu miałem to powiedzieć? Panu Wychowawcy? Kiedy PO RAZ PIERWSZY raz się do mnie odezwał ? W okresie dwustu czterdziestu dni mojego pobytu w sądeckim kryminale, TYLKO DLATEGO ROZPOZNAWAŁEM GO, BO PROWADZIŁ MNIE DO RAPORTU…. A dziś jest inaczej ? Lepiej ? IDENTYCZNIE TAK SAMO ….
W każdym razie nic nie odpowiedziałem….
Za to zupełnie odpłynąłem w kierunku Kalatówek i Strążyskiej …
Jak będzie w tym Zakopcu? Jednego tylko, byłem pewny ! Bez wątpienia
lepiej niż tu ! A dwa dni, to tylko drobny szczegół. Z uwzględnieniem, że
NIKT NIGDY ICH NIE ODDA !
Zrobiło się niewiarygodnie zimno. Chyba świta. Spaliłem pół przemyconego papierosa. Chodzę po celi.. Coraz szybciej, Raz. Dwa. Trzy. Lewa. Okno. Raz. Dwa. Trzy. Lewa. Drzwi. Kilkadziesiąt nawrotów. Krew zaczyna lepiej krążyć. Pompki. Pompki leczą. Wszystko. Szczególnie chłód. Kroki w korytarzu. Chrobot klucza. Wracam na pawilon ….
W sali pusto, cicho i w miarę ciepło. Wszyscy w pracy. Szybko umyłem się i zanurkowałem pod dwa koce.
Obudziły mnie jakieś krzyki na korytarzu. Zegarek wskazywał na, tuż przed trzynastą. Zacząłem główkować co to będzie, jeśli wyjdę na wolność? Może nawet nie tyle: CO TO BĘDZIE ? Ale jak będzie ? Doskonale pamiętałem pewien kilkunasto dniowy epizod. Sprzed wielu lat. W jednej z gdyńskich dzielnic, miałem kolegę, .który na co dzień był kierownikiem transportu w dużej firmie. Facet był po gdańskiej politechnice.
Normalny. Normalna rodzina. Ładna żona. Dziecko. Pewnego dnia, na przejściu dla pieszych, tuż pod domem, potrącił ją, nawet chyba trzeźwy kierowca. Zmarła. Od tego czasu Tolek zaczął pić. Jego rodzice zabrali dzieciaka do siebie. A Tolek zaczął się ekspresowo zsuwać gołym tyłkiem po przysłowiowej równi. Przestaliśmy się spotykać. Z mieszkania zrobił modelową melinę. W której codziennie nocowało kilku mocno alkoholizujących się złodziei. Kradnących w dzień i w nocy. Wszystko to, co tylko wykrzywia mordę. W myśl przysłowia: MOŻE BYĆ NAFTA BYLE KRĘCIŁO. W tym co było kiedyś schludnym i przytulnym mieszkaniem, zostało kilka barłogów, trzy sienniki leżące na ziemi.
Brud totalny. Menisk wypukły w muszli klozetowej. Fetor i wszy ubraniowe. Insekty sprytnie lokowały się w zakamarkach ubrania i dotkliwie kąsały okolice pasa, skarpetek, pach i szyi.
Skąd to wszystko wiem ? Otóż pewnej nocy znalazłem się w pobliżu. Nie miałem szans na jakikolwiek transport do Gdańska. Gdzie czasowo pomieszkiwałem. W ciągu kilku lat dochodziły mnie słuchy, o tym, że Tolek ostro pije. Ale żeby, aż tak ? To co zobaczyłem przeszło najśmielsze oczekiwania. Nawet, drzwi na noc były niezamykane, bowiem kilkudziesięciokrotne WEJŚCIA MILICJI RAZEM z rzeczonymi DRZWIAMI, spowodowały fizyczną niemożność zamontowania od wewnątrz, nawet zwykłej zasuwki.
Moje stukanie do drzwi, a raczej do tego co po nich zostało, zdało się psu na budę. Kołatałem już tak głośno, że byłem prawie pewny, że zaraz ktoś wyskoczy i opieprzy mnie jak św. Michał diabła. Duży prześwit sugerował, że nie są zamknięte. Pcham. Stawiają opór ale uchylają się coraz-bardziej. Znam rozkład mieszkania. Mijam ciemną kuchnię. Jeszcze raz pukam i wchodzę do pokoju. Sześciu mężczyzn przygląda mi się w sposób, który nie rokuje dobrze. Dla mnie. A już na pewno nie pojedziemy razem na piknik. Dwóch znam. Tolka dobrze a nawet bardzo. Z drugim chodziłem do tej samej podstawówki. Po dobrej minucie Tolek wreszcie jarzy. Proszę go o możliwość przekimania do rana. Sugeruję, że rano zrewanżuję się i zostawię dla niego trochę kasy.
Przysypiam dopiero nad ranem. Budzę się około dziesiątej. Późno. Spłukuję oblicze w zimnej wodzie i pędzę do Sopoćkowa po szmal. Pomimo, że nie chcę tam wracać, wracam. Przeważył sentyment do kolegi i zimowe wieczory przy szachach. Nabywam litr żyta, dużo jedzenia. Herbatę. Kawę, Napoje. Bez pukania wchodzę do pokoju. Ekipa w komplecie.
Widzi wypchane reklamówki. Świecą oczkami aż miło. Tolek zaskakuje po trzydziestu sekundach. Na przystawionym do ściany stole, niebieskie etykietki na butelkach z denaturatem. Widzę jeszcze kaszankę i porozrzucane woreczki z maślanką. Acha ! Pewno odtrutka !
Tolek bierze mnie pod mankiet i prowadzi do kuchni. Skwapliwie chowa żywność do szafki. Mają lewy prąd. Gotuje wodę. Nie ma w czym wypić, bo wszystko przykleja się do ręki. Tolek jest w takim stanie, że już .nie potrafi nawet umyć szklanki. Myję szkło za niego. W zimnej wodzie. Tolek pyta mnie o zgodę i po chwili przyprowadza nieznanego faceta. Wcześniej widywałem go pod gdyńskim Pewexem. Tolek wyjaśnia, że od teraz MY to MY a ONI to ONI. Mam trzy tygodnie wolnego.
Pierwsze pięć dni: pijemy, coś tam jemy i śpimy. Ja z Tolkiem na kanapce a Wiechu-cinkciarz komaruje na mocno zdezelowanym fotelu. Z mieszkania lub z tego co po nim zostało,
wyskakuję tylko po zaopatrzenie lub za fizjologią. Za garaże. Bo w środku nie ma szans.
...Następne cztery dni: Wiechu-cinkciarz wsiąkł jak kamfora. Współmieszkańcy Tolka zaczynają nas odwiedzać. Okazało się, że Wiecha bali się jak ognia. Namolnie proszą o papierosa, kieliszek, ale zostawiają nas jeszcze w spokoju. Zaczynam coraz krócej sypiać. Potworny kac wyrzuca z barłogu już po kilku godzinach.
Następne dwa dni: bratamy się już w dużym pokoju. Kasa na wyczerpaniu. Tolek popadł w letarg. Ma epilepsję, o czym mi sam powiedział. Tłumaczył, że dlatego pozwala tylu ludziom mieszkać, gdyż obawia się ataków i w konsekwencji uduszenia. Nie wierzę.
Dzień dwunasty: budzę się z tragicznym samopoczuciem. Wracam na kanapkę.
Kac fizyczny i moralny dusi.. Dławi. Ktoś mnie woła. Idę. Adi podaje mi szklankę z denaturatem: - PIJ ! MOŻE JESTEŚ LEPSZY OD NAS ? Udziela krótkiej instrukcji. Piję. Jedną. Czwartą. Piątą….W nocy uciekam do lasu ....
Afera ze szmalem, w którą byłem uwikłany i w którą uwikłałem Dawidowskiego, umierała śmiercią naturalną. U mnie, w środku nic się nie. zmieniło. Nie mogłem, pojąć, jak wpierw można dać SŁOWO, a zaraz potem, na drugi dzień, a może nawet tego samego, złamać je i dokładnie podeptać. Wczoraj zaczaiłem się na Sławka. W przelocie, zdążyłem bąknąć tylko: PRZEPRASZAM. Na co on, kwaśno uśmiechnął się i odpowiedział: NIĘ SIĘ NIE MARTW ?! Co ani nawet o milimetr, nie rozgrzeszyło mnie, czy pomniejszyło wyrzuty.
Co noc chodziłem na twarde. Już zdążyłem przyzwyczaić się do zimna. Ćwiczyłem pompki, co pomagało przetrwać, a do obiadu dosypiałem na pawilonie.
Jutro staję na warunkowe. Ale czy dostanę? Choć pozytywna dla mnie decyzja wydawała się bardzo mglista, to przecież nie mogłem jej nie rozważać. Sędzia penitencjarny inaczej patrzy na człowieka skazanego za przestępstwo nieumyślne a zapewne inaczej na bandziora, który okłada rurą innego homo sapiens. Dla jego portfela czy tandetnego zegarka. A wreszcie kto by nie chciał wyjść za bramę? Chaty nie mam…
Moje mieszkanie, w drugim końcu Polski, zajęli DZICY lokatorzy. Lekki pat. Zdawałem sobie sprawę, że odzyskanie mieszkania jest realne ale za to bardzo rozłożone w czasie. A gdzie będę mieszkał zanim to nastąpi ? Tu była czarna dziura. Zorientowałem się na tyle, że kwestie proceduralno-sądowe, to co najmniej kilkanaście miesięcy. I na dodatek minimum, kilkanaście miesięcy. Do roku może przeciągnąć się sama sprawa o eksmisję. Wprawdzie pozew wysłałem do sądu kilka miesięcy wcześniej. Ale do dziś głucho. Nihil novi.. W tym kraju NORMA. Polski wymiar NIESPRAWIEDLIWOŚCI tak OBMIERZŁ, że wypalenie OGNIEM i MIECZEM – najprawdopodobniej i tak by nic nie zmieniło. Za to ZAMYKAĆ to oni potrafią WZOROWO.
Teoretycznie mogłem pojutrze wyjść na wolność. Dokąd ? Bez grosza ? Koniec listopada. Bez najmniejszego pomysłu na pracę i nocleg. W kraju kryzys. KTÓRY z KOLEI ??? Bo dziś też kryzys. Tylko dziś KRYZYS razem z rządami, komunistami, konfidentami - mam głęboko w dupie…! I chwała Bogu. Ale wtedy perspektywy fatalne. Alternatywą dworzec albo melina. W konsekwencji powrót za kochane, bo bezpieczne kraty. Brrrr....
Choć to paradoks, to większą stabilizację i to zdecydowanie, zapewniał kryminał. Własne, czyste miejsce do spania. Kąpiel. Codzienne, ciepłe posiłki. Ale w końcu kim ja jestem, żeby układać sobie własne życie, w oparciu o cele ? Kraty ? Kierowników Penitencjarnych ? I najniższy z możliwych poziom więziennej egzystencji, otoczony wysokim murem i klawiszami z bronią automatyczną ? Nigdy!
Poprawiłem łóżko. Zabrałem koc i pomaszerowałem na izolatki. Klawisz otworzył furtkę. Po drodze był radiowęzeł. Bez pukania wszedłem do środka. Profesor zerwał się jak oparzony:
- NIE WIDZISZ, ŻE NAGRYWAM ? ŚLEPY ?
- PRZECIEŻ LAMPKA SIĘ PALI …-
- PRZEPRASZAM, NIE ZWRÓCIŁEM UWAGI … CHCĘ TYLKO COŚ ZAPYTAĆ …
- CO …… -
- WIESZ COŚ O MNIE …?-
Profesor nie odzywał się, co oznaczało, że coś wie ......
- PÓJDZIESZ DO DOMU .....-
Z rozmarzeniem pomyślałem o własnym mieszkaniu, którego de facto NIE MIAŁEM !
- KTO TAK POWIEDZIAŁ ? BUDA ....? -
- JEŚLI WIESZ, TO PO CO PYTASZ.... A W OGÓLE TO ZJEŻDŻAJ,
BO ZARAZ APEL A MUSZĘ DO KOŃCA NAGRAĆ KOMUNIKATY .... -
Wyszedłem bez słowa. Lekko podbudowany. Światełko potyczki z WOLNOŚCIĄ,
zaczęło wysyłać cieplejsze sygnały.
Za równe dwa dni, około szesnastej, klawisz przy bramie głównej wypowiedział sakramentalne: WIĘCEJ TU NIE WRACAJ i zatrzasnął bramę.
Byłem WOLNY ! Dojechałem do dworca PKP. Pociąg do Gdyni odjeżdżał dopiero za kilka godzin. Nie wiem jak to się stało, ale depozyt wypłacił około 30 złotych…
Ruszyłem w miasto. Rynek. Sukiennice. Kościół Mariacki. I w końcu zadekowałem się w bocznej, odchodzącej od Głównego Rynku, uliczce. Rzecz jasna w restauracji ŻYWIEC. Ciepło, swojsko i przyjemnie.
Na dodatek można pomyśleć: CO ZROBIĆ Z DAROWANA, WCALE NIE OBLIGATORYJNIE, A WYCZEKIWANĄ WOLNOŚCIĄ ?
Poprosiłem o setkę. Przy drugiej już bratałem się z KRAKUSAMI.
Oświeconymi profesjonalnie w paragrafach i artykułach kodeksu Karnego. A na moim zwolnieniu, jak wół stało wypisane, żem czysty jak łza, bo NIEUMYŚLNY..
Zrobiło się swojsko a nawet rodzinnie, bo zaczęli mi upychać po kieszeniach szmal. Zanim urwała się taśma, głośno dywagowałem, o krzywdzącym i niesprawiedliwym a pokutującym w Narodzie twierdzeniu, że jak Krakus, to na pewno CĘTUŚ…
Dokładnie za dwa dni lokalna prasa zamieściła krótką i lakoniczną informację:
- NA TORACH STACJI PKP KRAKÓW - PŁASZÓW ZNALEZIONO ZWŁOKI
MŁODEGO MĘŻCZYZNY. MILICJA USTALIŁA, ŻE DENAT TO MAREK K., KTÓRY
17 bm. OPUŚCIŁ ZAKŁAD KARNY W KRAKOWIE. PRAWDOPODOBNIE ZOSTAŁ POTRĄCONY PRZEZ PRZEJEŻDŻAJĄCY POCIĄG …
Inne tematy w dziale Polityka