1954krawiec 1954krawiec
70
BLOG

Gdzieś tam w EU - Princessa/95

1954krawiec 1954krawiec Polityka Obserwuj notkę 0

 Gdybyśmy sami nie mieli wad, nie sprawiałoby nam takiej przyjemności wytykanie ich u innych.


                                                                                                                                         La Rochefoucauld
                                     
 


Pełnia sezonu. Lato. Dojrzała i wyrośnięta zieleń. Charakterysty­czna dla przełomu letnich miesięcy. Gęste powietrze aż lepkie od kurzu i wielkomiejskiej zawiesiny. Z niesmakiem pomyślałem, że jesz­cze przez cztery przystanki będę kwitł w cuchnącym autobusie, wśród inten­sywnego zapachu potu i niemytych ciał.
 
Ulga. Wreszcie wysiadłem. Przeszedłem pieszo kilkadziesiąt metrów i przeskakując po dwa stopnie, bardziej wbiegłem niż wszedłem do lokalu.


Wprawdzie dziś miałem wolny dzień ale będąc w pobliżu nie mogłem oprzeć się pragnieniu zobaczenia Księżniczki.
Powiedziałem CZEŚĆ barmance i szybko przeszedłem wzdłuż długiego rzędu butelek z kolorowymi nalepkami, znikając w drzwiach prowadzą­cych na zaplecze.
Robiłem tak każdego dnia. Aby tak długo jak tylko można, jak to tylko możliwe, WYDŁUŻYĆ CHWILĘ  w której znów mogłem JĄ zobaczyć.

Przychodziła codziennie ze swoją paczką z osiedla betonowych bloków.
Jasne, że chciałem zobaczyć Księżniczkę ale też KUSIŁ numer z cytryną. Codziennie grałem tu na dancingach, A kiedy przypadał nam wolny dzień, dyrekcja gdyńskiej gastronomii, nie tolerująca pustych przebiegów, wstawiała tak zwany zespół zastępczy.


Księżniczka i jej świta, niezmiennie zajmowali stolik tuż przy podeście dla orkiestry. I żeby nie bredzić powiem tak: Księżniczka była piękną, młodą kobietą! Zawsze siadała na honorowym miejscu, wręcz doskonała w aureoli naturalnych, długich blond włosów.
Niczym królowa, bezustannie adorowana spojrzeniami własnej świty jak i wszystkich bez wyjątku, facetów na sali.


Księżniczka nigdy nie tańczyła przy muzyce starszych panów przed emeryturą. Ale zarówno ona jak i jej orszak, znali na pamięć re­pertuar. Choć już raz widziałem misterium z cytryną, to za Chiny Ludowe nie mogłem przepuścić ostatniej okazji obejrzenia dramatu w jednym akcie. Z dwiema osobami w roli głównej.
Jeśli aktualnie muzykujący element OLD BOYS BANDU, sygnalizował kolegom, ze zagra na saksofonie, to natychmiast w rękach chłopaka Księżniczki, pojawiała się dorodna cytryna. Z pietyzmem obierał owoc, delektując współbiesiad­ników długą obierzyną.


W  tym czasie muzycy kończyli utwór na ¾  „Francois” i na podeście następo­wała wymiana instrumentów.
Pianista wstawał od fortepianu i odbierał od kolegi akordeon. Akordeonista zaś z czarnego, nadgryzionego zębem czasu, futerału wydobywał lśniący alt.
 
Przesuwał się o krok do przo­du, gdyż nie stosowali nagłośnienia, nabijał stopą tempo: raz, dwa, trzy, cztery .... i w parkiet mknęła beginka. Instrumentem wiodącym był akordeon a saksofonista cierpliwie, z przymkniętymi oczami, ocze­kiwał na swoje życiowe solo.


W chwili gdy nadchodziła jego wielka fraza, właściciel cytryny odwracał się do stojącego tuż przy nim muzyka i tak jakby wykonywał najbardziej pospolitą czynność w całym Wszechświecie, WBIJAŁ białe zęby w żółto zielonkawy miąższ. I to była kulminacja.

Fraza zamierała. Jak nie przymierzając, przed wiekami hejnał kra­kowski, po celnym trafieniu Tatarzyna. Starszy pan gwałtownie przeły­kał nadmiar śliny, wydobywając jednocześnie z tajemnego schowka marakasy.

Akordeonista łapał orient. Przez takt biegał po klawiaturze szuka­jąc właściwego miejsca, po czym linia melodyczna rozwijała się już bez przygód. Jeśli nie liczyć ekspresowo wzmocnionej o marakasy sekcji rytmicznej, składającej się z ogromnego ale nieproporcjonalnie płaskiego, jakby strażackiego bębna.

Księżniczka z przyzwalającą aprobatą przyglądała się cotygodniowej tragedii muzyka rozrywkowego, a ja ze łzami w oczach i wizerunkiem Księżniczki pomknąłem na zaplecze.

W  Księżniczce byłem zakochany po uszy. Za to, że po prostu była. Za to, że czasem zaszczyciła mnie niebieskim spojrzeniem. Równolegle z uwielbieniem pojawiała się skondensowana złość. A więc uczucie zdecydowanie negatywne.

Wypielęgnowane na podłożu moich trzymiesięcznych zabiegów o spotkanie lub chociażby tylko samą roz­mowę. Tylko we dwoje ... Zabiegów z fiaskiem w epilogu.

Księżniczka choć wykazywała nikłe zainteresowanie randką, to nie na tyle, by doszło do realizacji wymodlonego przeze mnie zamysłu.

Ten dzień był inny … Był moim ostatnim dniem w pracy a na dodatek
coś dziwnego działo się przy stoliku Księżniczki.

Zawsze wychodzili z lokalu trzeźwi i to krystalicznie a dziś spożywali ogromne ilości
alkoholu. Szampany, Słoneczne Brzegi, Armaniaki, Winiaki

Wtedy też, chyba pierwszy raz, po zakończonej pracy wyszedłem sam. Czekało mnie kilka dni wolnego. A w domu na biblioteczce leżał bilet do Armii. 

W rozmiękczonym przez nadchodzący świt, mroku, z sentymentem przyglądałem się ciemnym oknom. Za którymi przebywałem  kilkanaście mie­sięcy . I uczestniczyłem też w tym wszystkim, co przyno­sił każdy dzień.

Powoli odwróciłem się i wolno, pomiędzy bryłami uśpionych bloków, pomaszerowałem na przystanek. Nagle!
Na jednej z ławek skweru z piaskownicą zobaczyłem Księżniczkę. Była sama! Gdzie orszak? Gdzie jej świta? Go się stało?

Na metr przed ławką pochyliłem się. Księżniczka była kompletnie- pijana. Zamroczenie zdarło z niej nimb nieprzystępności.

Kiedy nieświadomie ułożyła głowę na moim ramieniu, zacząłem delikatnie muskać ustami jej kształtną szyję.
Tak jakby to spotkanie było wcześniej uzgodnione i zaplanowane w naj­drobniejszych szczegółach.
Kiedy ufnie objęła mnie mocno rękami, przytuliłem usta do jej policzka.

Wtedy zdawało się, że wszystko ma swoje logiczne uzasadnie­nie.
I zupełnie nie czuję przesiąkniętego alkoholem, oddechu
dziewczyny.
 
1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka