1954krawiec 1954krawiec
159
BLOG

Gdzieś tam w EU - piekło/97

1954krawiec 1954krawiec Polityka Obserwuj notkę 0

 Młodzieńcze, co wahasz się jak żyć, nie namyślając się, wzór podam ci bliski, pamiętaj i nie zapomnij o tym i żyj, jak żył towarzysz Dzierżyński.

                                                                                                                 W. Majakowski

 
 
Nie marzymy o tym, żeby dokładnie naśladować Krwawego Feliksa. Wspólny mianownik odkrywamy wtedy, kiedy idziemy siedzieć.  Z tą nieistotną różnicą, że Dzierżyński żył na koszt klasy robotniczej, a my podatnika.
I postępujemy dokładnie z instrukcją korzystania z dźwigu osobowego:
 
- w razie gdy winda się urwie, absolutnie nie wpadamy w panikę, wewnątrz, jesteśmy BEZPIECZNI ..!  
 
 
Chris Rea jest bezsprzecznie wszechstronnym muzykiem. Zwraca uwagę. Niski zdecydowany głos. Dokładne aranżacje. Inspirujące teksty. Ciekawe improwizacje gitarowe. Tu wtrącę, że każda improwizacja, w moim życiu, wyjąwszy te muzyczne, kończyła się totalnym fiaskiem.
Dodam jeszcze, że bardzo sobie cenię systematyczność z jaką muzyk
obdarza fanów PEREŁKAMI, w swoim własnym wykonaniu.
 
 
Jego DROGĘ  DO  PIEKŁA, mam już za sobą i to od chwili, kiedy sędzia
w sali rozpraw, powiedział do mnie: SKAZANY zamiast OSKARŻONY. Naturalnie oburzyłem się:
- Proszę Wysokiego Sądu, dlaczego SKAZANY, przecież
rozprawa jeszcze nawet się nie rozpoczęła ..?
Sędzia podszedł do mnie i powoli podprowadził pod wielkie okno. Zobaczyłem ogromny plac i tłum ludzi, którzy jak mrówki, przemie­szczali się w różnych kierunkach. Sędzia położył rękę na moim ramieniu i odparł:
 
- Widzisz synu? Ci wszyscy ludzie na placu  są oskarżonymi.
A ty, tu, w tej sali rozpraw, już jesteś SKAZANY...
 
Skoro słówko się rzekło, to pozostało Czytelnikowi, jeszcze PIEKŁO! Skrzepiony na duchu DROGĄ DO ... skupię się na małą chwilkę, więziennym PIEKIEŁKIEM.
Ile ludzi, tyle opinii. Różnych. Ale też w każdej można trafić źdźbło prawdy, nazwijmy umownie, OBIEKTYWNEJ.
 
Kiedyś pomyślałem, że jeśli człowiek nie PRZEMIESZKAŁ w PUDLE, CHOĆBY KILKU MIESIĘCY, to ma o nim zupełnie mgliste pojęcie. SCIENCE FICTION w wymiarze kilku lat świetlnych.
 
A cela z oknem,   obowiązkowo  okratowanym.   Łóżkiem.   Zlewem.   Kib­lem i jej mikroklimatem,   to nic innego,   jak amerykański obraz klasy B,   traktujący o policjantach i  złodziejach.
Pod tym tylko  warunkiem,   że oglądamy film siedząc w wygodnym fotelu. Palimy aromatycznego  papierosa a drzwi wyjściowe  zaopatrzone   są w klamkę, tak  z  jednej,   jak i  z  drugiej  strony.
 
Choć przy wydatnej  pomocy WYMIARU  NIESPRAWIEDLIWOŚCI,   spędziłem kilkadziesiąt miesięcy w zakładach penitencjarnych mojej  ukochanej Ojczyzny i wiem co nieco,   to   jak dotąd nie   spotkałem rzetelnej publikacji.
 
Albo piramidalne bzdury,   albo  fantasmagorie   jak w  CO  JEST  ZA  TYM  MUREM....  czy w    ZBRODNI I  ....  niejakiego pana Nasierowskiego.
 
Najczęściej  ujawniają  się  pokutujące w Narodzie,   obiegowe  opinie o  WYWCZASACH w ZOPPOTT!   Zamiast  lochów,   słomy,   izby tortur i  tym podobnych akcesoriów.   Precyzujących  jednoznacznie  filmową wyobraź­nię  autora.   Jego  intelekt.  Humanitaryzm.   I ewidentny błąd wynika­jący z niewłaściwego wyboru epoki historycznej.
 
Więzienną moralność  i  etykę pominę.  Albowiem  jest ona tożsama, tak z  jednej,   jak i z drugiej  strony muru.
Diabolicznie uogólniając:
  CI  W  ŚRODKU  DALI SIĘ  ZŁAPAĆ,   WIĘC  SĄ    ŹLI…            
 
 A CI, CO  NA  ZEWNĄTRZ – DOBRZY…  Brrrrr    -
 
Ale  spoko !  Nie mam najmniejszego  zamiaru komukolwiek dowalać! Ludzie UCZCIWI są wśród nas.   Jest ich zdecydowanie więcej.   Bo  gdyby tak nie było,   to  jaką wartość i  sens,   miałoby nasze  życie ? Świadomie  pomijam patologiczne   skrajności.   Brutalną przemoc. Myślę o  ludziach takich  jak  ja.   Podobnych.  Którym złe  fatum,   bez­duszny paragraf,   elementarny brak wyobraźni,   zamknął  drogę do  nor­malnego  życia.
 
Nie odkryję Ameryki  jeśli powiem,   że świat opiera się o  występek i ma głęboko w nosie przykazania wyryte,  na kamiennych,   Mojżeszo­wych tablicach.
Nie tak dawno w elektrycznym do  Gdańska,   obok mnie  zatopionego w gazecie,   Usiadła kilkuosobowa grupa młodzieży z  jakieś  szkoły średniej.  Młodzi. Przystojni.  Dobrze ubrani.   Zapewne mocno  dofinansowy­wani przez  rodziców.   Koniecznie ładna dziewczyna,   wybiórczo  przeglądała  DZIENNIK BAŁTYCKI i głośno komentowała grupie przyjaciół,  gazetowe artykuły.
 
Relacje dotykały paradoksów wynikających z polskiej rzeczywistości, polskich realiów. A przede wszystkim afer i uwikłanych w nie, przenigdy nie skalanych winą, P.T. POLITYKÓW , bądź dygnitarzy partyjnych.
 
Młodzi a więc  beztroscy szczęśliwcy, raz po raz reagowali wybuchami niekontrolowanego śmiechu. W pewnej chwili jeden z chłopców rzekł krótko:
 
 PIERDOLE !  WYCIĄGAM ZZA SZAFY BRECHE   I  HEJA ....
 
Onegdaj nie pomyślałem nawet, aby w taki sposób powiększać swoje uczniowskie kieszonkowe. Zawsze próbowałem GDZIEŚ zarobić. Ba! Nawet jeśli ekspedientka rąbnęła się i wydała za dużo, z satysfakcją zwracałem.
 
Ale widocznie czasy się zmieniają. Ja ewidentnie ramoleję, a po­koleniowy konflikt zaczyna mieć się zupełnie dobrze. Odbiegam od tematu. Cóż, przykład tak świeży, że aż żal było go pominąć.
Bardzo istotnym elementem więziennej egzystencji, pewno nie tylko więziennej, jest WYŻYWIENIE! I tak:
 
ŚNIADANKO - obowiązkowo mleczna. Kawałeczek raczej kiepskawej węd­liny. Serek topiony lub żółty. Chlebek. Margarynka. Kawka. Czarna. Raz w tygodniu kakao lub zamiennie kawa z mlekiem.
 
OBIADEK  - tytuły zup, jak w szanującym się menu. Na chybcika przy­gotowane. Nie apetyczne. Dominują nie do obierane jarzyny. A pływają niezidentyfikowane frędzle i farfocle.
 
DRUGIE DANIA - obowiązkowo ziemniaki. Niesmaczne. Przemysłowe. Rzadziej kasza. Niezjadliwy, gęsty sos. Do tego przemiennie: nieśmiertelny mielony, pulpet, kawior czyli kaszanka, gulasz ze świniaczego tłuszczyku.
 
Bigos myśliwski – mięsko nawiało do lasu…
     
Raz w tygodniu śledzik.
     
Tak zaserwowany, jakby przed chwilą umknął z bałtyckiego morza. Okraszony surową cebulą. Są i surówki warzywne. I kompocik. Rzadko bardzo smakowity, a często kwalifikujący się tylko do wyla­nia.
KOLACYJKA - salcesonik BLACK OR WHITE, metka, marmelada, białe sza­leństwo vel twarożek z cebulką.  I od czasu do czasu jabłuszko pełne snu ... Tyle menu.
 
Większość wymienionych potraw brzmi zupełnie obiecująco, ale tylko dla ucha i z nazwy. Choć dopowiem zupełnie szczerze, że w porywach, na wolności, żywiłem się zdecydowanie GORZEJ. Bo … Bo na przykład nie miałem szmalu.
 
Wtedy kilkudziesięciogroszowy zakup dwóch korpusów z kurczaka, zupeł­nie przyzwoicie KONWENIOWAŁ w MYŚLACH z pieczoną kaczką i do tego nadziewaną jabłkami. W każdym razie a ogólnie rzecz ujmując, ŻARCIE jest KIEPSKIE. A porównanie do zdechłego Azorka, deprecjonuje tego ostatniego. Od choroby wrzodowej uchroni nas KOCHAJĄCA RODZINA.
 
Dla której byliśmy DOBRZY, OPIEKUŃCZY i TROSKLIWI. I dlatego teraz w ramach dobrze komponującego się odwetu, nasi kochani rodzice-emery­ci, miłująca do szaleństwa żona, a w porywach sąsiadka z naprzeciwka, ŚLĄ nam na konto NON-STOP pieniądze. Kiedy mamy już tyle szmalu co diabeł gwoździ, na ten tychmiast nabywamy w kantynie markowe papierosy, kawę i wszelkie inne dobra podlegające regułom handlu wymiennego. Wykonujemy jeszcze kilka drobnych zabiegów kosmetycznych i już za chwilę możemy napawać się wonią wydawaną przez smażony, wielki jak koło od wozu drabiniastego, pulchny i skwierczący- KOTLET SCHABOWY.
 
SPANKO. Spać można na okrągło. O ile ktoś emanuje w tym kierunku, nie tuzinkowym talentem. Wyjąwszy dwa kwadranse na apel: poranny i wieczorny. Ale ile możemy spać?
 
Gryziemy się naszą zupełnie niepotrzebnie odraczaną sprawą. Martwimy się, gryząc paznokcie, żeby nie przyłożyli nam za dużo. Bijemy się z myślami o domu rodzinnym. Jeśli go mamy. Wnikliwie analizujemy postępowanie naszej żony czy dziewczyny, w kontekście przystojnego sąsiada z przeciwka. Który ma to nie­szczęście, że jest pisarzem i przez to siedzi cały czas w domu. A jego okna wychodzą wprost na łazienkę, w której nasza uroczo-zjawiskowa partnerka kilkanaście razy dziennie, nago, bierze pry­sznic. Przy otwartym oknie i na dodatek bez względu na porę roku.
 
Jasno wynika z powyższej wyliczanki, że na spanie doskonale wystarcza niespełna 120 minut nerwowego letargu. I przewrotek z boku na bok.
 
PRACA. Pusty śmiech. Za komuny milicaje zagarniali wszystkich OBIBOKÓW, NIEROBÓW i innych PROFESJONALNYCH UCHYLACZY od socjalistycz­nego zatrudnienia i pakowali do więzienia. Był nawet specjalny paragraf.  Bogu ducha winny PASOŻYT wędrował na kilka, bądź kilkanaście miesięcy do ciepłej i przytulnej celi. Gdzie wreszcie mógł się porządnie wymyć, wyspać i odeżreć. W efekcie z mocno zarysowanym brzuszkiem wychodził na wolność.
 
Po to tylko, by odrobić zaległości i tak zintensyfikować uszczup­lanie państwowego monopolu spirytusowego, że powrót do więzienia dla regeneracji mocno nadwątlonego organizmu, stawał się konieczno­ścią. Z gatunku tych życiowych.
 
Wtedy w więzieniach zmuszano do pracy. Więc kiedy klient wycho­dził znów za bramę, to miał tyle kasy, że spokojnie wystarczało na miesiąc chlania. Z uwzględnieniem papierosów i popojki.
 
PRACY W KRYMINALE NIE MA! NIE MA! NIE MA I NIE BĘDZIE! Brak pracy powoduje naszą stagnację, marazm, złe samo poczucie i zupeł­nie realnie może nam przedłużyć pobyt. Czego organicznie nie prag­niemy. Bo chcemy wyjść SZYBKO na wolność i ZADOŚĆUCZYNIĆ CAŁEMU SPOŁECZEŃSTWU, za nasze WRAŻE, PODŁE i INFANTYLNE a oparte o AMERYKAŃSKIE FILMY - ZACHOWANIE!
 
I choć pragniemy pracować jak nigdy dotąd w całym naszym życiu, to fakt, że nie ma dla nas pracy i to nie z naszej winy, sprawia, że nie możemy zmniejszać naszego zadłużenia alimentacyjnego. Nękających nas jak gwoździe fakira, wierzytelności komorniczych.
Astronomicznych grzywien, nawiązek i kosztów sądowych.
 
Kiedy w bezbrzeżnej rozpaczy pojękujemy z żalu nad własnym losem, wiązką słomy i łańcuchami – nasz współtowarzysz niedoli, zapyta: - CZY CZASEM NIC CI NIE JEST ?  
 
 Odpowiemy wtedy cichutkim szeptem:   NIE, TO TYLKO ODGŁOS, JAKI WYDAWAĆ BĘDZIE MOJA KARIERA ZAWODOWA, KIEDY PO WYJŚCIU NA WOLNOŚĆ – WYLĄDUJE NA SAMIUTKIM DNIE … -                                                                                        
 
Ale to nic ! Najgorszy jest zerowy stan naszego konta. Zupełnie gubimy się w domysłach, DLACZEGO nasze rodziny, żony, przyjaciółki – przestały je zasilać – wpływami z zewnątrz ?  Przez co nasza wypiska jawi się tak mgliście i ulotnie, jak nie przymierzając, nasze szczęśliwe dzieciństwo w DISNEYLANDZIE.  Brak papierosa, kawy, herbaty, wywołuje w nas zazdrość, złe samopoczucie i agresję. Kochamy do szaleństwa Kalego…
 
Jeśli my, zabierzemy koledze z naszej celi – miarkę kawy – szybko pijąc wrzątek, bo może zaraz wrócić, to wtedy wszystko jest o.k. – wyjąwszy oparzenie III stopnia jamy ustnej. I przełyku. Natomiast jeśli on nam zabierze jednego papierosa z siedemnastu, pozostawionych przez nas w paczce, przed wyjściem na  spacer,  TO  JUŻ  JEST  NAPAD  Z  RABUNKIEM  !
 
 Wtedy gwałtownie, przy świadkach, domagamy się natychmiastowej rekompensaty i błagamy strażnika aby przeniósł nas do innej celi.  W której, pokutują razem za grzechy: ksiądz, alumn i ministrant.  Ale jeśli  POMOC z  ZEWNĄTRZ,  zawodzi na całej linii i oscyluje w pobliżu zera bezwzględnego a nawet poniżej, to wtedy gryziemy paluchy, tynk, taborety – byle tylko dotrwać do rana.                                                                                                                                              
ŁAŹNIA.     Kąpiel w kryminale jest takim samym relaksem i dobrodziejstwem, jak nagrodzony piętnastoma Oskarami film, niekoniecznie amerykański. Rock opera w teatrze muzycznym, czy lekko zakrapiana dobrym alkoholem prywatka. Na której tylko my jesteśmy elegancko i kompletnie ubrani a obsługujące nas dziewczyny są bez wyjątku młode, szczupłe i ładne. Obligatoryjnie ONLY w STRINGACH.                              
 ŁAŹNIA  jest  raz  w tygodniu. Pluszczemy się pod gorącym natryskiem około 45 minut. Czyli tyle, ile trwa  jedna połowa meczu w piłkę kopaną. Po upływie której Polska Reprezentacja schodzi do szatni, prowadząc z Irlandią Północną  4 : 0 !
 
 Rzetelna kąpiel polega na  INTELIGENTNEJ  manipulacji.  Musimy wystawić do wiatru tak dozorcę jak i współwięźniów. Często, gęsto, bywa bowiem tak, że ilość osobników łaknących kąpieli,  JAK  PRODUCENT PARASOLI – DESZCZU – przewyższa liczbę umocowanych na pobyt stały -  ograniczoną ilość NATRYSKÓW.
 
 A więc kiedy tylko klawisz uchyli drzwi naszej celi, mamy w zanadrzu zaledwie kilkadziesiąt metrów, aby z szarego końca, niczym  LEŚNY  ELF,  przemieścić się na czoło kolumny.  Pod żadnym pozorem nie możemy ujawnić naszych zamiarów.  Albowiem zbyt gwałtowne przepychanie, spowodowałoby natychmiastowe załamanie dwójkowej marszruty. Wówczas eksplodowałby – RWETES, HAŁAS i HARMIDER.
 
 Na poczekaniu dostalibyśmy w zęby. I to od umięśnionego osobnika. Wytatuowanego dookoła GOŁYMI DUPAMI, jak plaża naturystów w Acapulco. A dozorca z satysfakcją i za karę -  pozbawiłby nas – BEZTERMINOWO -  wyczekiwanego,  przez cały, długi tydzień,  pluskania pod natryskiem.  Jeśli jednak w pierwszej dwójce, wbiegniemy na łazienkowe gretingi, to czeka nas już tylko ROZKOSZ !   Z radości, że zdobyliśmy NATRYSK i OKOLICE na wyłączność,  POPIERDUJEMY  rytmicznie do melodii  zespołu: Czerwone Gitary:
 
 JESZCZE DZIEŃ NAJWYŻEJ DWA  ... WSZYSTKO SIE ODMIENI ...
 
Trzeba było transformacji ustrojowej i musieli fiknąć koziołka Sowieci, żeby przeciętna polska cela została wyposażona w GNIAZDKO ELEKTRYCZNE. Jeśli do tego dodamy statystycznego pensjonariusza, dzierżącego dumnie w dłoni, jak ułan lancę, grzałkę elektryczną, to problem higieny dla czyściocha i pedanta nie istnieje.
 
Ze znudzoną miną oczekujemy na wyjście z celi naszego współmiesz­kańca, na przykład do stomatologa. I kiedy tylko zamkną się za nim drzwi - błyskawicznie nagrzewamy odpowiednią ilość wody, rozbieramy się do Adama i z piętrowego łóżka wykonujemy klasyczny skok, do wypeł­nionej gorącą wodą ogromnej miski.
 
Gdzie taplamy się radośnie i niewinnie jak wróbelek w kałuży, w ogródku babci Kasi. Kiedy z opu­chniętą mordą po resekcji trzonowego, wraca nasz kolega, błyskawicznie, na powrót przywdziewamy na nasze oblicze znudzoną minę i wykorzystu­jąc jeszcze ciepłą wodę, przepieramy ponownie i tak już czyste dre­lichowe spodnie.
 
Administracja raz w tygodniu ordynuje gruntowne sprzątanie i wie­trzenie cel. A raz w miesiącu z własnej inicjatywy przydziela nam rolkę papieru toaletowego. Ponieważ nie jesteśmy w stanie jej zużyć to skrupulatnie zbieramy nadwyżki. W tajemnicy przed wszystkimi, konstruujemy latawca i kiedy tylko wieją silne wiatry, niebezpiecznie wychylamy się przez i tak okratowane okno, po czym w poczuciu dobrze spełnio­nego obowiązku, wypuszczamy, nasz latający model na WOLNOŚĆ!
 
Z precyzyjnie zaprogramowaną trasą do AMNESTY INTERNATIONALE. Latawiec na swoim grzbiecie przenosi zaszyfrowany list, w którym uprzejmie donosimy, że na co dzień  szczelnie oplatają nas łańcuchy. Sypiamy na  przegnitej  wiązce słomy. A u lewej nogi, dynda też na łańcuchu, 20 kg kula. W POSTSCRIPTUM, błagamy o litość i wstawiennictwo albowiem jesteśmy niewinni i swoją osobą stanowimy namacalny przykład ewiden­tnej pomyłki sądu.
 
ADMINISTRACJA. Tu możemy ograniczyć się tylko do założenia, natych­miast popartego tezą: jeśli my nikomu NIC, to nikt nam też NIC!
Bo i po co? Najcenniejszy, a w kryminale szczególnie, jest święty spokój. Co wyśpiewywała kiedyś z powodzeniem, szansonistka Rodowicz.
 
Z malutkim tylko niuansem, bo fizyczną nieobecnością rozłożystej gruszy. Ale za to, prawie zawsze możemy zobaczyć drzewko, kawałek trawniczka i grządkę kwiatową.
Kiedyś szykany i represje wyłaziły z każdej szpary jak pluskwy w słynnym więzieniu w Potulicach. Bolesne ukąszenia insektów smakowałem osobiście. Kary sypały się dosłownie za wszystko. A przede wszystkim za to, że tam byliśmy.
 
DZIŚ, JAK KUBA BOGU, TAK BÓG KUBIE. I chwatit, że się zmieniło. Za najzwyklejsze w świecie zaparzenie szklanki herbaty można było w biegu wyłapać dwa tygodnie celi izolacyjnej, z wyjściem do pracy. Nie istniała równowaga pomiędzy hipotetycznym wykroczeniem a wy­mierzaną natychmiast dotkliwą i niewspółmierną, opartą o absurd -karą.
 
Zresztą spolegliwy system kar i tak ma się dobrze. Z powodzeniem funkcjonował w PEERELU i egzystuje w Najjaśniejszej. Zasadnicza kara pozbawienia wolności, lawinowo uruchamia dodatkowe. I od razu robi się tak wesoło jak w rodzinnym grobowcu.
 
Sądowe orzeczenie dwóch lat więzienia, dla człowieka, który pierwszy raz wyciągnął rękę po cudze, natychmiast sprowadza na delikwenta nieodwracalną katastrofę. Z impetem niszczącą OPRYSZKA, ale też jego rodzinę. Wcale nie demonizuję.
 
Kogo SYSTEMIE obchodzi kierowca z państwowej firmy, który ukradł  dwadzieścia litrów ropy ? Za co dostał dwa lata, nie tylko więzienia, ale przede wszystkim, psychicznej katorgi, która wynika z niewspółmie­rnej wysokości kary do winy.  Zamartwiania się o rodziców, żonę, dwójkę dzieci. I zupełnie nie krystalizującą się PRZYSZŁOŚĆ.
 
A więc kogo obchodzi? NIKOGUSIEŃKO !
 
W kryminale z powodzeniem funkcjonuje obiegowa opinia: klawisz to nie zawód a charakter .... Zawsze kiedy zamykała się za mną więzienna brama, z tej właściwej strony, największą troską była wielka niewiadoma: JAK SOBIE PORADZĘ ? JAK PRĘDKO ZNAJDĘ PRACĘ ?
 
 Zwykle radziłem sobie lepiej lub gorzej, ale radziłem. To, że zobaczyłem na własne oczy JAK JEST NA DNIE ?
 
Zawdzięczam tylko i wyłącznie ŚLEPIEJ TEMIDZIE i to tak dotkliwie upośledzonej, że jakiekolwiek porównanie, choćby z JURANDEM ze SPY­CHOWA, jest co najmniej nie na miejscu.
Powrót do więzienia, był tylko klinicznym przykładem ZŁEGO FATUM. Bo czymże innym jest niezawiniony przeze mnie wypadek drogowy ?
 
Lub też wynikał z przypadłości umysłowej pajaca umiejscowionego pośrodku CHOREGO WYMIARU SPRAWIEDLIWOŚCI, który wymierzył karę więzienia za RZEKOME WYŁUDZENIE ZASIŁKU DLA BEZROBOTNYCH, w wyso­kości dzisiejszych stu dwudziestu polskich złotych..?!

W każdym razie za żadne pieniądze, NIGDY nie zdecydowałbym się aby przyjąć jakąkolwiek posadę  w więziennictwie.
Moja konstrukcja psychiczna jest zbyt wątła, by zamykać drzwi, czy też otwierać. Za tymi drzwiami są LUDZIE ...
 
A dopowiem, że zabiegi o pracę, nawet tę byle jaką, po gwałtownym zderzeniu  z wolnością, były zawsze najtrudniejsze ....
 
RESOCJALIZACJA. Termin PUSTY jak moja głowa i science fiction razem wzięte. Szyderstwo i okrutna drwina z więziennej rzeczywistości.
 
Mroczna hala. Byle jakie stoliki. Przy których siedząc na tabore­tach więźniowie skręcają koła rowerowe. Ponure oświetlenie przywodzi na myśl raczej dom pogrzebowy niż wytwórczą manufakturę. Ożywienie przy stolikach. W zasięgu wzroku pojawił się osobnik o którym wiadomo, że świadczy usługi seksualne. My  NOWI, też już wiemy. Rozejrzał się spokojnie i wszedł do magazynu ogumienia. Co jakiś czas obserwujemy zmieniających się usługobiorców. Dla mnie koniec świata. Pierwszy kontakt z więzieniem i film, którego jeszcze nie oglądałem.
 
Wysiłkiem woli odpycham od siebie chory i wykoślawiony obraz. Krzyk wyobraźni natrętnie podpowiada: CO DZIEJE SIĘ W ŚRODKU... Przypomniałem sobie o nim dopiero pod koniec zmiany, kiedy nachylony nad   małym   zlewem,  w  kąciku   hali – płukał   usta ...
 
Do naszej celi K.O. - mocno kulturalnej a mniej oświatowej, trafił wychudzony siedemnastolatek. Homoseksualista. Na chwilę przed transportem do innego więzienia. Do naszej, bo w innych albo świadczył usługi, albo był bity. Administracja doskonale wiedziała gdzie go  ulokować. Pracowaliśmy w świetlicy central­nej a liczba zatrudnionych opryszków z wyższym wykształceniem, zdecydowanie przebijała ilość tych z maturą.
 
Sytuacja skomplikowała się po kilku dniach. Chłopakowi skończy­ły się papierosy i namolnie proponował swoje usługi w zamian za drobne gratyfikacje. Kilku bądź kilkunastu papierosów, w zależ­ności od kondygnacji jaką oddawał do dyspozycji. Choć potencjalny popyt i tak umarł śmiercią naturalną, to mikro­klimat w celi niebezpiecznie się zagęścił.
 
Koledzy orzekli, że na swoje własne nieszczęście jestem najbar­dziej wygadany, więc muszę tę sprawę rozwikłać. Przeskoczyłem kilka szczebelków więziennej drabinki służbowej, zmiksowanej też, z więzienną biurokracją, spychotechniką i wszech­władnym TUMIWISIZMEM, zanim dotarłem do głównego winowajcy - psycholo­ga. Koniecznie magistra.
 
Zreferowałem problem. Specjalista od umysłu wpierw przesłał w moim kierunku, promienny uśmiech, po czym rzucił trzy krótkie słowa: TO GO WYRUCHAJCIE ...
I tyle go widziałem.
 
Celowo wrzuciłem do ogródka RESOCJALIZACJI dwa niestrawne kwiatki. Ale tak było. Było jeszcze drastyczniej.
 
 Wynoszone w kocu zwłoki z czeluści pawilonu represyjnego. Samobójstwa. Zapewne nie tylko...
Nagminne wypadki przy pracy, dotykające ludzi obsługujących piły tarczowe.
Kumulująca się agresja STADA, kontra osamotnionej jednostce. O słabszej tylko kondycji psychicznej, bądź niewielkim upośledzeniu umysłowym.
 
I właśnie dlatego NIGDY nie podjąłbym pracy w więziennictwie. Administracja codziennie uczestniczyła biernie, w tragediach, dramatach. Często w zupełnie nikomu niepotrzebnej śmierci. O piętnastej wychodzili do domów, rodzin i dzieci. Ale już następ­nego ranka ponownie wchodzili w gówno. Piszę o P. Może dziś tam jest inaczej...
 
Istota problemu tkwi w systemie. Sędzia dosłownie decyduje o życiu lub śmierci. O śmierci intelektualnej na pewno.
Wpierw w trzeciej osobie feruje święty wyrok a potem przez kilkanaś­cie miesięcy RESOCJALIZUJE ! Za młodzieńczy wygłup. Nie agresji. Nie złodziejstwa. Nie dewiacji, ale szczeniactwa zmiksowanego z alkoholem.
 
Od tamtej pory instytucja wymiaru sprawiedliwości tak ZOCHYDZIAŁA, że do śmierci nie zmienię swojej opinii.
 
WYCHOWAWCA. Krótko i rzeczowo. Niewiele zaszkodzi ale za to już na pewno w niczym nie pomoże. Choć znalazł się jeden, który szkodził, ale to tylko niechlubny wyjątek potwierdzający regułę.
Narozrabiałem trochę w zakopiańskim ośrodku dla opryszków nieumyśl­nych. Po Krupówkach chodziliśmy jak święte krowy, celowo wypinając plecy z wymalowanymi regulaminowo wielgachnymi literami: ZK !
 
Co interpretowaliśmy bardziej dowolnie i niewinnie, że niby tylko: ZASTĘPCA KIEROWNIKA. Emblemat na plecach i WIEDZA GÓRALI, że jesteś­my łagodni jak baranki i stanowimy ewidentną pomyłkę sądu, miała swoje dobre strony. Brataliśmy się z autochtonami na wszystkich możliwych płaszczyznach: towarzyskiej, estradowej, tanecznej i rzecz jasna wokalnej. Jeśli w gospodzie na Krupówkach, bez grosza w kiesze­ni popijaliśmy w pięciu na spółkę JEDNO piwo, a przy tym odśpiewaliśmy chóralnie: HEJ GÓRY NASE GÓRY, HEJ GÓRY I DOLINY .... To bar otwierał się dla nas tak samo prędko, jak serca aktualnie przebywających w nim zakopiańczyków.
 
I wszystko to opierało się o anglojęzyczny termin:  NO LIMITS!
 
Jak już wspomniałem podpadłem lekko kilka razy. Administracja przymykała oczy na błyszczące oczka, czerwone gęby i bełkotliwą konferansjerkę. Za żadne, jednak, skarby nie wolno było przekroczyć progu ośrodka w pozycji horyzontalnej.
 
Zawsze wesoło śmieliśmy się, że gdyby choć jeden raz kazano nam dmuchać w balonik, to ośrodek po prostu, w tej samej chwili, przestałby istnieć. I jak tu nie podpaść ?
Czara goryczy z moimi wpadkami zaczęła wychylać się w niewłaści­wym kierunku, kiedy to przypadkowo napotkałem pana wychowawcę, w zakopiańskich Delikatesach.
 
Już tylko z kronikarskiego obowiązku dopowiem, że wtedy choć bardzo chciałem nabyć najlepiej owoc południowy i drożdżówkę, to namierzył mnie wzrokiem właśnie w chwili, kiedy skwapliwie, za pazuchę, chowa­łem butelkę gorzały. Kiedy później mijaliśmy się na korytarzu ośro­dka, radośnie wykrzykiwał za mną, że właśnie wysłał moje dokumenty traktujące o warunkowym, przedterminowym zwolnieniu na .... Alaskę.
 
Czarę goryczy przepełniło znamienne wydarzenie. Byłem lekko tylko napity i wiedząc, że mojego pana wychowawcy nie ma w ośrodku, mozolnie i z determinacją, zdrapywałem scyzorykiem z szyldu 
umiejscowionego na drzwiach do pokoju, dumny a i zobowiązujący napis: WYCHOWAWCA!
 
Moja wiedza tycząca kwestii fizycznej nieobecności właściciela szyldu okazała się mocno przesadzona. Moje zdumienie nie miało granic, kiedy zobaczyłem, że stoi tuż za mną i zza pleców z zainteresowaniem przygląda się mojej pracy. A nawet zaczął mnie krytykować za niewłaś­ciwy dobór narzędzi.
 
Po czym wściekł się. Zamknął w izolatce, A rano wywiózł osobiś­cie do zakładu zamkniętego w Nowym Sączu. I wszystko byłoby o.k.! Przecież to ja złamałem regulamin. Ale dlaczego przed podróżą, skuł kajdankami nie dość, że ręce, to jeszcze nogi ?
 
Co może pozytywnego w kontekście WYCHOWANIA, zdziałać JEDEN czło­wiek, mający w swojej pieczy stu opryszków. A często i więcej ? Nic !
 
Ledwo mu starcza czasu, żeby rozdać listy, wypisać kilka talonów na paczki i zaprowadzić delikwentów do raportu, przed oblicze samego naczelnika. W każdym razie ŻADEN z wychowawców, których spotkałem na swojej drodze, nie miał prawa nawet zbliżyć się do pojęcia: WYCHOWAWCA. W moim rozumieniu tego terminu i interpretacji. Byli to ludzie prymitywni, wulgarni, uciekający przed naszymi życiowymi  problemami jak przed zepsutym powietrzem.
 
Tak więc nie mając znikąd ani oparcia ani pomocy, ze zdwojoną energią i fanatyzmem oddajemy się marzeniom sennym, pośród których taniec brzucha porażająco pięknej a kompletnie rozebranej odaliski stanowi zaledwie niewinną grę wstępną i preludium.
 
WSPÓŁPENSJONARIUSZ. Mocy urzędowej nabiera znów stara prawda, że komu płynęło na wolności to i płynie za murem. Z tym, że tych którym PŁYNIE, jest mikroskopijnie MAŁO. Przeważają hordy bieda­ków i więziennych muzułmanów. Co też kapitalnie odzwierciedla: KTO i za jakie GRZECHY, robi frekwencję polskim kryminałom. Jednym słowem: SMUTEK W KOPALNI CYNKU.
 
Jeśli w małej, zamieszkiwanej przez dwie osoby celi, otwieranej tylko SIEDEM razy w ciągu doby, nie ma szczypty tytoniu, ziarnka kawy, herbaty, a charaktery osadzonych, co jest normą, przywodzą na myśl: PIUS z MINUSEM, subtelnie tylko ujmując, to ogarnia nas CZARNA ROZPACZ. Z każdą sekundą potęguje się NIENAWIŚĆ. Do ludzi. Prezydenta. Premiera. Rządu. Sejmu z Senatem ... Do całego świata! A przede wszystkim do obowiązującego prawa. SĘDZIÓW postrzeganych w kategorii płytkiego i powierzchownego urzędasa.
 
Nienawidzimy też samych siebie. Bez wzajemności zaczynamy kochać Osamę bin Ladena. Marzymy aby tylko z  nim, ramię w ramię  zaprowadzać nowy porządek.  Przy czym my chcemy tylko NAPRAWY są­downictwa w naszej ukochanej Ojczyźnie. W taki sposób, by już nigdy więcej IGNORANT w TODZE, nie mógł nikogo skrzywdzić.
 
Ingerencja wbrew mojej naturze i pozbawienie wolności za pie­truszkę, jest karą dotkliwą. Ale izbę tortur i dantejskie piekło z reguły zapewnia, NIE KLAWISZ, ale WSPÓŁMIESZKANIEC! Ideałem jest tylko pojedyncza cela. Zamysł nierealny, gdyż przelu­dnienie kryminałów, przymusza administrację do likwidacji świetlic, czy bibliotek, innych pomieszczeń, byle wygospodarować dodatkowe miejsca do spania. Przy moich niezdrowych skłonnościach bibliofila pojedyncza cela, rozwiązałaby na pniu dylemat wynikający z NIECH­CIANEJ współegzystencji. POMARZYĆ.
 
Z reguły obligatoryjnie ewidentny niedobór osadzonych w jednej celi ludzi, wynikający z różnicy charakterów, usposobienia, intele­ktu, w proporcjonalnie małym pomieszczeniu, rodzi tylko patologicz­ną nienawiść. Nasze myśli oscylują wokół przegryzanych tętnic, wyry­wanych kończyn, nawlekania na pal, a przede wszystkim wesołego ogniska, w którym smaży się nasz prywatny sędzia.
 
Z każdej szpary skrzeczy przeświadczenie, że nasz występek kwali­fikował się tylko i wyłącznie do ukarania nawiązką na rzecz, dajmy na to, uchodźców z Afganistanu. Bywa tak, że rozgrywający się w mojej obecności, konflikt, zupełnie mnie nie dotyczy. Ale nie mogę wyjść na zewnątrz, bo ktoś  ZAPOMNIAŁ  i prozaicznie w drzwiach nie ma klamek. Bierne uczestnictwo, choćby to była tylko wulgarna polemika, na wiele godzin wytrąca z równowagi.
 
Nie mogę ani jeść, ani spać, ani czytać, ani tym bardziej grać w szachy. Moje senne marzenia rzadko ocierają się o południowe morza. Tropikalne wyspy. I nagie, opalone, uśmiechnięte dziewczyny. Paradoks ! Częściej błądzę myślami wokół systemu penitencjarnego Szwecji, w którym delikwent skazany za  PIETRUSZKĘ, odbywa karę pozbawienia wolności, we własnym domu. Sąd zobowiązuje urząd kuratora do zorganizowanego w taki sposób nadzoru, by więzień wręcz MARZYŁ tylko o tym, JAK nie przekroczyć progu własnego mieszkania.
 
Możliwe ? I możliwe i realne... Proste jak drut. I choć dotyczy określonej kategorii przestępstw, to na pewno oszczędza szmal podatnika, system nerwowy delikwenta i nie tylko... A ponadto skutecznie zapobiega degeneracji umysłowej, wynikającej z pobytu w więzieniu. Odbywając karę w domu, ile można wykonać przy tym, pożytecznych rzeczy ? Dla siebie... Dla żony... Czy dla naszych milusińskich ..!
 
Z tej perspektywy zupełnie inaczej wygląda dziś  POTOP SZWEDZKI i uporczywa obrona klasztoru na Jasnej Górze.  Przecież nie JA – wymyśliłem więzienia DOCHODZĄCE !  I tak: dzień spędzamy w kryminale, pilnie uczestnicząc w terapii zajęciowej, bądź zarobkowym dorabianiem na rzecz naszej rodziny, czy wierzycieli.
 
A wieczorem ...?  A wieczorkiem pędzimy na łono naszej familii. Gdzie wspólnie, przy świecach spożywamy kolację. Następnie pomagamy niesfornej latorośli, w uczuciowym związku z sinusem i tangensem. Po czym szybko biegniemy do łóżka. Albowiem WIEMY, że za żadne skarby nie możemy się spóźnić. Bo wtedy wykluczą nas z zajęć i terapii.
 
Wtedy BEZPOWROTNIE UTRACIMY przyspieszony kurs języka angielskiego. Udział w konkursie tańca na lodzie z gwiazdkami lokalnych agencji towarzyskich. A także intelektualną konwersację z czołowymi przedstawicielami tak Sejmu, jak Senatu. Ze szczególnym uwzględnieniem naszych oblubieńców, tj. Komorowskich, Niesiołowskich, Wałęsów, Palikotów, Chlebowskich, itp. W wypadku spóźnienia, możemy też utracić unikatowe spotkanie, z jedynym, pozostającym, chwilowo, na wolności przedstawicielem Samoobrony. Podczas, którego przewodniczący wiodącej partii udowodni ponad wszelką wątpliwość, że już w bitwie pod Grunwaldem zawinili Kaczyńscy.  
 
Z czym się zgadzamy. Albowiem twórczy intelekt, konstruktywny i chłonny umysł – konesera słupków sondażowych – nie ma sobie równych.
 
W Polsce utłukłem szybę i w TRYMIGA, jak mawiał inny IDOL, Nikodem Dyzma, przeflancowano mnie do zacisznej i milutkiej celi. Pomiędzy zwyrodnialca, gwałciciela dziewczynek i dziarskiego milicjanta.
 
PRZY KTÓRYCH, OSOBNIK UGANIAJĄCY SIĘ WIECZOROWĄ PORĄ, PO ULICACH NASZEGO MIASTA – Z NIEODZOWNĄ METALOWĄ RURĄ – jawi się jako wcielenie DOBRA i EWIDENTNEJ pomyłki sądu: JEŚLI TYLKO GRA W SZACHY ! MA WESOŁE USPOSOBIENIE ! I JEST KOMUNIKATYWNY !                                            
 
 KULTURA I OŚWIATA.     Wdzięczny temat. Szczególnie w kontekście lochu, TOWARZYSTWA i kiepskiego żarcia. POTENTAT  ma w celi swój prywatny, kolorowy telewizor, odtwarzacz DVD, dużą ja góra GIEWONT – wypiskę i całe tabuny wielbicielek. Na wyścigi odwiedzających, ślących pachnące listy i NON-STOP wysyłających smakowite paczki. W kartonach po telewizorze Neptun 505. 
 
 Jest SAMOWYSTARCZALNY. Ba ! Może nawet, dzięki koneksjom i układom dobrać sobie współmieszkańca. I wtedy sytuacja jest tak klarowna jak sojuszniczy związek Tuska i Pawlaka w koalicji PO-PSL, albo TYLKO koleżeńska przysługa obsmarkanej łapówkary Sawickiej dla przystojniaka z Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
 
 
Zaś biedak i Muzułmanin chodzi raz dziennie do świetlicy. Gdzie z radością uczestniczy w TOWARZYSKIM i PRZESTRZENNYM PARTY. Jest to dobrodziejstwo i ukłon Administracji w naszą stronę. Przede wszystkim załatwiamy swoje istotne i partykularne interesy. Porady prawne. Działają, wielokrotnie z sukcesem, improwizowane kancelarie adwokackie.
 
Priorytetem zaś jest handel wymienny. Bratamy się z nowo poznanymi ziomkami z naszego miasta a nawet dzielnicy. W tym czasie tylko kilka osób z kilkudziesięciu UDAJE zainteresowanie popłuczynami amerykańskiej sensacji na kase­cie. Bardzo, ale to bardzo rzadko natrafimy na godną uwagi pozycję emitowaną w telewizji publicznej.
 
Horror zaczyna się wtedy, kiedy nieskończona w swojej dobroci Administracja, w trosce o intelekt podległych jej pensjonariuszy, znienacka, zaserwuje filmik na dużym ekranie. A jak przypadną nam
w udziale Spielbergowe dinozaury, to wtedy mamy komplet wrażeń.
 
 I na dodatek możemy się solidnie wystraszyć.
 
Jeszcze tej samej nocy wrócą do nas bumerangiem celuloidowe pot­wory, pospołu z naszym sędzią, prokuratorem, policjantem i komor­nikiem. Obudzimy się w panice i na dodatek spoceni jak po saunie w Hotelu Bristol.
 
Dopiero wtedy zaczniemy się naprawdę bać ! Kiedy zorientujemy się jednak, że to tylko zły sen, a przecież otaczają nas wysokie mury, uzbrojona po zęby straż, solidnie zamknięte drzwi i obowiązkowe kraty w oknach, to wówczas stwierdzimy z ulgą, że po raz PIERWSZY  W  NASZYM  ZACNYM  ŻYCIU  mamy  PEŁNE  POCZUCIE  BEZPIECZEŃSTWA !
 
Z lekceważącym nastawieniem dla wszelkiej maści upiorów, strzyg, sędziów i prokuratorów, energicznie przewracamy się na drugi bok. Tuż przed ponownym zapadnięciem w otchłań, medytujemy o drobnej wygranej w totolotka, za którą nabędziemy na własność niewielką, bezludną wysepkę na Morzu Śródziemnym.
 
Dwa razy w tygodniu Naczelnik szasta szmalem podatnika, przez co my dostajemy do ręki gazetę. W wielo stronnicowym, lokalnym dzienniku największą popularnością cieszy się KRONIKA KRYMINALNA, oraz infor­macje o kolejnych poczynaniach formacji militarnych bin Ladena. Co jest zupełnie zdrowym objawem. Zważywszy, że z reguły w więzieniu przebywają wyłącznie NIEWINNI. A tylko niewielki odsetek SIEDZI za grzywnę.
 
Raz na pół roku zapraszany jest lokalny artysta.  Gwiazd w konstelacji KRAT i PASIAKA – nie zauważyłem.


SPACER. Narkotyk bez którego nie możemy się obejść. Za komuszej hege­monii, wyjście z celi na zewnątrz, na tylko kilkanaście minut, było niczym innym jak kolejną represją. Należało zachować pomiędzy space­rującymi kilkumetrowe odstępy. Łaziło się koniecznie w kółko. Nie wolno było się odezwać. Nawet szeptem. Niestosowanie natychmiast podpadało pod tak zwane kary regulaminowe. Nie kijem, to pałką.
 
Dziś możemy robić, co nam się żywnie podoba. Oczywiście w grani­cach rozsądku i wysokiego muru. Po kilku niezobowiązujących kółecz­kach dookoła, wybieramy zazwyczaj, przystrzyżony, angielski trawnik, gdzie przez całą GODZINĘ leżakujemy. Pośród oszałamiająco-odurzającej woni letniego kwiecia. Z nieboskłonu promiennie uśmiecha się sło­neczko i tylko w tym jednym, jedynym kontekście nie widać żadnej kraty.
 
BIBLIOTEKA. Tak jak telewizja. Bez cenzury. Nawet można wyszperać całkiem przyzwoitą pozycję. Pod warunkiem, że się wie, czego i gdzie szukać. Za komuny nie do pomyślenia!
Moja ukochana Siostra na wieść, że powędruję do więzienia, radośnie spointowała:
 
 BRACISZKU !  DZIŚ  DO  PUDŁA ? W  TYCH  CIĘŻKICH  CZASACH ?  TOŻ TO  WYGRANY  LOS  NA  LOTERII …
 
Zrobiło mi się niewymownie głupio. Cóż. Siostra pewno nawet w myślach nie zgrzeszyła ... Więc skąd ma wiedzieć: jak jest ZA TYM  MUREM ?  
 
Bo przecież nie z amerykańskiego filmu ! Ale kiedy nadszedł moment stawiennictwa w kiciu i z siateczką wypełnioną wolnościo­wym dobrem, nieodzowną w takiej chwili, szczoteczką do zębów  maszerowałem aby rozpocząć ODBYWANIE NIKOMU NIE POTRZEBNEJ KARY  zauważyłem, że pomimo wcześniejszej, buńczucznej wypowiedzi,  łzy zakręciły się w szczerych i niewinnych oczach mojej Siostry...
 
1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka