Siedziałem na ławeczce. Na małym skwerku. Na przeciw nowy budynek dzielnicowego komisariatu Policji. Na dachu wysokie anteny radiostacji. Na podwórku zwykła codzienna krzątanina. Podjeżdżające radiowozy. Wprowadzani do środka zatrzymani. Petenci. I ja w tle. Brudny, śmierdzący z opuchniętą mordą. Z życiem człowieka na sumieniu. Czy ja w ogóle mam sumienie? Czułem się tak podle, jak nigdy dotąd.
Dokoła słoneczny czerwiec, A w środku tak czarno, że aż gorzko. Jednego byłem pewien. Jak już tam WEJDĘ, to na pewno NIE WYJDĘ. Z oporami powoli wstałem i pomaszerowałem w kierunku drzwi.
Przy okienku dyżurki stała młoda kobieta. Piskliwym głosem domagała się kontaktu z kimś, kto pomoże odzyskać, ukradzione przed godziną auto. Odsunąłem się na bardziej bezpieczną odległość. Fetor czułem już sam od siebie.
Dyżurny odesłał kobietę na ławkę w poczekalni i z nieukrywaną niechęcią spojrzał na mnie. System mikrofonów z jednej i drugiej strony, działał fatalnie, ale usłyszałem chrypiące: SŁUCHAM....
Chciałbym rozmawiać z kimś z kryminalnej.
W jakiej sprawie?
Przeze mnie zmarł starszy człowiek ...
Kied y?
Tydzień temu ...
Co się z nim stało ... ?
Leży w mieszkaniu ...
Gdzie?
Na Leszczynkach ....
Siadaj na ławce! Zaraz ktoś po ciebie przyjdzie…
Zaczął nerwowo dzwonić. Coraz to spoglądając w moim kierunku. Zaczęło się ... Ogarnęła mnie pustka. Jeszcze tylko bałem się wejścia... Ponownego wejścia do tego mieszkania.
Po 10 minutach zszedł - gliniarz. Po DZIESIĘCIU, bo na ścianie dyżurki wisiał zegar. Zauważyłem w jego oczach: wpierw błysk zaciekawienia. Kiedy jednak zlustrował mnie od stóp do głowy, oczy ujawniły wcale nieskrywaną niechęć.
W pokoju odsunąłem krzesło na bezpieczną odległość. Usiadłem.
Zaczął pierwszy. Naturalne.
Coś nawywijał? Szybko, bo nie mam czasu!
Specjalnie się nie zastanawiałem.
Rąbnąłem znajomemu szmal ... Nachlałem się ... Ruszyło
mnie sumienie ... Wróciłem ... Nie żył ...
Skąd wiedziałeś, że nie żył?
Wpierw nie wiedziałem ... Leżał na podłodze.
Drzwi były otwarte?
Nie ...
To jak wszedłeś ?
Przez otwarte okno. Mieszka na parterze. Właziłem chyba
z godzinę ... ale jakoś wlazłem ...
A później?
Kiedy obudziłem się, leżał nadal. Wpadłem w panikę i zwiałem z mieszkania. Dalej piłem. Wróciłem w nocy ... nie chciałem, żeby mnie widział ktoś z sąsiadów. Nie mogłem też pić na umór i mieć przy sobie tyle szmalu.
Ile tego było?
Niecałe trzydzieści tysięcy....
Co zrobiłeś z tymi pieniędzmi?
Jak ukradłem, to trochę odłożyłem do kieszeni a resztę zakopałem w lesie. Jak wróciłem do niego i rano przekonałem się, że nie żyje, to zostawiłem w mieszkaniu a brałem do kieszeni tysięć, tysiąc pięćset, czasem dwa ... i szedłem pić ... Pić i rozdawać.
Jak to rozdawać?
No, rozdawałem bezdomnym, biednym, dzieciom, ale takim co nie piją ...
Ale ty sam piłeś !
Tak. Ale tak piłem, żeby nie paść, żeby wrócić jak będzie ciemno, do mieszkania. W mieszkaniu piłem tak, aż padałem...
A obok leżał trup?
Tak.
I co dalej? Ile dni piłeś, w tym mieszkaniu?
Mówiłem ... tydzień. Potem, choć otworzyłem wszystkie okna to, no wie pan, zaczęło śmierdzieć ... Wtedy przeniosłem się do kuchni.
Nawet jeśli to prawda, to dlaczego rozdawałeś?
Wpierw, w pijanym widzie, chciałem nawiać za granicę ... Mogę zapalić?
Skinął głową i przysunął popielniczkę. Powoli z ulgą sztachnąłem się pierwszym dymem. Papierosy, choć były nabyte za rąbnięte Zygmuntowi pieniądze załatwiały to, że nie musiałem, o szluga prosić gliniarza. Sledczy ubrany był w koszulkę z krótkim rękawkiem, dżinsy i wysokie skórzane buty. Przy szerokim pasie z jednej strony obowiązkowa kabura a z drugiej długi nóż myśliwski.
Zacząłem się zastanawiać na co mu taki duży nóż a w czerwcu wysokie skórzane buty ... Pada im już na mózg ...
Ostro przywołał do rzeczywistości.
No ! Dalej! Mówiłem, że nie mam czasu!
Chciałem uciec od tego wszystkiego ale kiedy solidnie przetrzeźwiałem, to zobaczyłem, że nie mam żadnych dokumentów ... A zresztą piłem ... Jadłem tylko pierwszego dnia ... Później już tylko piłem .... Piłem, żeby zgłuszyć sumienie a rozdawałem, żeby zrobić coś dobrego ...
Jego nazwisko i adres ...
Zygmunt Nowicki, Pogórna 4 ... to takie baraczki.
Skąd go znałeś?
Z dzielnicy ...
Ile miał lat?
Nie pamiętam. Pięćdziesiąt... siedem, może osiem ...
Pracował?
Nie ...
Wszystko skwapliwie notował w grubym zeszycie.
To z czego żył?
Tu chwilę pomyślałem, ale jemu już i tak nic nie pomoże, ani nie zaszkodzi.
Kiedyś stał pod Pewexem, a teraz handlował ruską wódką i papierosami ...
Robin Hood - uśmiechnął się - teraz grzecznie pójdzie do celi a ja to wszystko sprawdzę.
Wstał, ja też, ale coś sobie przypomniał.
Skąd wiedziałeś, gdzie są pieniądze? Przecież nikt takiej kasy nie trzyma pod dywanem?
Jak mieszkałem w Ośrodku dla bezdomnych, to dość często wpadałem do Zygmunta na szachy. Klienci przychodzili. Podejrzałem skrytkę. Była pod listwą w podłodze. Pod chodnikiem.
Idziemy...
Na schodach zasunął niewybredny dowcip.
A może ty mu pomogłeś? Teraz Unia, można nawiać, ani widu ani słychu ...
No pewno. Macie przecież tę waszą medycynę sądową ...
Razem z łoskotem domykanych drzwi celi, zamknąłem za sobą pierwszy
etap. Jeszcze kilka przede mną ... Ale decyzja o wejściu na komisariat
była chyba najważniejszą. Nawet miałem minimum komfortu. Kac kacem,
ale tak przejęli się Zygmuntem ... jego szmalem, że zostawili nawet
papierosy.
Z namaszczeniem zapaliłem i obrazy same zaczęły nakładać się na
siebie. Jeden na drugi. Poplątane, ale za to moje własne.
Trzask klucza zakłócił rozmyślania. Do celi jak burza wpadło dwóch. Ten, który mnie przepytywał już nie mówił spokojnie. Wrzeszczał.
Ile tam było pieniędzy? Ile wydałeś? O kurwa ! Menel jara w celi ! Coś zostało?
Drugi w tym czasie przeszukiwał mnie tak dokładnie, jak nikt, nigdy dotąd.
Przecież powiedziałem ...
Świadomość, że klamka zapadła, że nie ma odwrotu spowodowała, że byłem o wiele spokojniejszy.
Przeszło dwadzieścia dziewięć tysięcy. Dokładnie nie pamiętam.
Ile ci zostało?
Coś koło tysiąc pięćset ...
Drugi wyciągnął papierosy i pytająco spojrzał na zwierzchnika.
Zostaw menelowi. Niech jeszcze ma coś z życia ...
Gdzie masz te pieniądze?
W kuchni, pod starymi gazetami ...
Wyszli. Zapanował spokój. Gdzieś z oddali dobiegała krzątanina, bieganie po schodach, podniesione głosy do słuchawek telefonicznych. Ale to już mnie nie dotyczyło.
Całe życie piłem. Gdzie piłem - CHLAŁEM. Jedyny dorobek w plusie, to piątka dzieci i tak dokładnie sterroryzowana żona, że nawet w wiele lat po rozwodzie, bała się wystąpić o alimenty. Kiedy nie siedziałem w kryminale, to zdarzało mi się pracować. Często, gęsto na wyładowni węgla.
Płacili od ręki. Za każdy rozładowany wagon. Piliśmy na czarno. Założyłem się, że przybiję własne jaja do taboretu. Za litr gorzały. Ktoś przyklepał. A ja zakład wygrałem.
Wiele lat po tym zdarzeniu poznałem Wspólnotę - AA. Kontakt spowodował kilka lat względnej abstynencji i wreszcie, w miarę normalne kontakty z ludźmi, którzy wspierają się a co najważniejsze to nie chcą pić.
Zmarła matka. Zająłem jej mieszkanie i z ulgą, bo tak się wtedy wydawało wyprowadziłem się z mieszkania żony. Choć byliśmy po rozwodzie już wiele lat, to jej brak oporu i strach przed moją agresją gwałtownością, sprowadzał się i tak do wspólnego łóżka.
W Ruchu poznałem kobietę. Przeciwieństwo żony. Zadbana, elegancka. Z dodatkiem dorosłego syna. Ela zaplanowała sobie, że synkowi zostawi mieszkanie a my uwijemy gniazdko w moim. Plan może i dobry ale veto postawiły wszystkie bez wyjątku moje dzieci. Szczególnie najmłodsza, gdyż zawarła właśnie związek małżeński i na dodatek była w ciąży. Finał.
Dostałem za wymeldowanie i wyniesienie się DONIKĄD, całe sześć tysięcy złotych. Umeblowałem Eli pokój, z dużej kuchni zrobiłem malutki i jeszcze starczyło na dwutygodniowy pobyt nad jeziorem. Czułem się podle biorąc pieniądze od własnego dziecka, ale zaraz sobie szybko wytłumaczyłem, że przecież jestem i podły i fałszywy, więc wszystko w normie.
W tym czasie Baranek, bo tak w myślach nazywałem syna Eli, sprowadził do jej mieszkania kobietę z dwójką małych dzieci. Zrobiło się od razu cholernie ciasno. W pierwszym etapie przeprowadziliśmy się z Elą do przykuchennej przybudówki, w drugim zaczęliśmy popijać, a w trzecim wywalili mnie na ulicę.
Po kilku miesiącach, picia i włóczenia się po melinach wreszcie wytrzeźwiałem. W tym trzeźwieniu jak na ironię pomogła mi była żona. Udało mi się też załatwić pobyt, przedłużany z miesiąca na miesiąc, w Ośrodku dla Bezdomnych. Dało się żyć. Łapałem fuchy, a jak zapiłem, to zwyczajnie nie wracałem. Bowiem regulamin precyzyjnie określał, że wieczorne a nawet jakiekolwiek przywędrowanie na nocleg, w stanie wskazującym, to automatyczne łyżwy za bramę.
Kiedyś, na mieście spotkałem Zygmunta. Razem siedzieliśmy w pudle. Razem graliśmy w szachy. Zaprosił mnie do siebie.
Odtąd raz, czasem dwa, w miesiącu graliśmy w szachy. Przychodziłem do niego trzeźwy. Po kilku miesiącach nabrał do mnie zaufania. Choć od początku wiedziałem, że skrytkę ma gdzieś w pokoju, to nawet nie pomyślałem o złodziejstwie.
Pewnego dnia jakiś kontrahent brał dużą ilość i alkoholu i papierosów. Zygmunt nie domknął drzwi. I chodź powoli domykały się same, zdążyłem zauważyć, w którym rogu przyklęknął, by schować gruby plik banknotów. Zaczęło kiełkować w złą stronę. Ale przecież ja przez całe życie byłem zły. Więc norma. Nie mam się co przejmować....
Jestem w Unii. Mam dowód, wyjadę i nikt nawet nie będzie mnie szukał. Fakt, że okradnę kolegę szybko usprawiedliwiłem innym. Przecież Zygmunt przez całe życie kantował różnych LESZCZY i CZEREŚNIAKÓW, a więc równowaga była zachwiana. No, a teraz ja to wyprostuję.
Nawet przez chwilę poczułem się jak Willhelm Tell i Janosik razem wzięci. Co zresztą później wydało zadziwiający mnie samego, owoc.
W kilką tygodni po tych przemyśleniach Zygmunt wyszedł na dłużej, bo przyjechał beczkowóz do szamba. Baraczki na górkach były nie skanalizowane. Tego mi było trzeba. Rzuciłem się do kąta. Szybko podniosłem, fragment listwy przypodłogowej i moim oczom ukazał się wspaniały widok ogromnego pliku banknotów. Jednym ruchem schowałem stos za pasek. Co przyszło tym łatwiej, że były w grubym worku foliowym a na dodatek związanym gumką. Skrzętnie domknąłem drzwi i ze znudzoną miną usiadłem nad szachownicą.
Po powrocie Zygmunt sam ułatwił mi sprawę, bo powiedział, że musi coś poprawić w ogrodzie. A partię dokończymy innym razem. Kiedy tylko zniknąłem za winklem, wpadłem w taki sprint, że zatrzymałem się dopiero w lesie. I to, w takim miejscu, skąd blisko było do sklepu. Błyskawicznie, bo bez kolejki nabyłem butelkę gorzały. Papierosy. Napój i dalej biegiem w las.
Kiedy ulokowałem się w bezpiecznym miejscu i solidnie pociągnąłem z butelki, zacząłem liczyć szmal. Było tego dokładnie dwadzieścia dziewięć tysięcy, sześćset siedemdziesiąt złotych. Lata spędzone w więzieniu i wśród oprychów na wolności nauczyły mnie wiele. Przede wszystkim byłem pewny, że Zygmunt już jedzie, albo dojechał na Policję. Więc specjalnie nie mogłem pokazywać się, ani w dzielnicy, ani gdziekolwiek, gdzie mnie znali.
Po następnym łyku dotarło do mnie, że chodzenie z taką kasą, to gotowy samobój i nawet koledzy z dzielnicy dobiliby na deser. Olśnienie. Trochę wezmę, a resztę zakopię.
W butelce zostało niecałe dwie setki, kiedy ukończyłem skrytkę, starannie ją oznaczając. Miałem przy sobie długopis i notesik. Przewidując urwany film, naniosłem plan na kartkę i dokładnie opisałem. Jeszcze jeden łyk spowodował, że gwałtownie zapragnąłem towarzystwa. Zresztą zawsze lubiłem być sponsorem.
Gdyż sponsorowanie zapewniało CZASOWY POBYT W CENTRUM UWAGI I WIERNOPODDAŃCZOŚĆ WSPÓŁBIESIADNIKÓW. Musiałem też znaleźć BEZPIECZNY NOCLEG.
Towarzystwo znalazło się ekspresowo. Obudziłem się w zaroślach pod śmietnikiem. O dziwo - prawie trzeźwy. Zacząłem szperać po omacku, po kieszeniach. Znalazłem jeden banknot. Normalka. Oskubali, ale na kaca zostawili. Tylko nie wiedziałam ile. Ciemno jak u murzyna. Podszedłem pod oddaloną o kilkadziesiąt metrów, klatkę schodową. Już przed zobaczyłem, że to pięćdziesiąt złotych. Ucieszyłem się, bo po przebudzeniu, jednak pamiętałem wszystko, ale w nocy, nie trafiłbym do skrytki. A kac męczył.
Chłopcy się cieszą. Skubnęli osiem stów. Ale dobrze, że choć coś zostawili. Sto metrów dalej nocny. Nabyłem 3)4, papierosy i jakąś wodę. Skraj lasu, ciepło spokój ... Można pogłówkować ...
Ratuje mnie tylko wyjazd za granicę. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni w marynarce. Podszewka. Nagle zrobiło mi się zimno. Duży łyk i szybkim krokiem do miejsca gdzie się obudziłem. Było już tak jasno, że nawet z moją wadą wzroku, mogłem szukać.
Zacząłem przewalać wierzchnią warstwę w śmietniku. Powoli, dokładnie. Znowu nic. Ogarnęła mnie zwykła rozpacz. No, tak. Urodziłem się frajerem i zdechnę w kryminale - frajerem. Przecież nie pójdę rano do urzędu wyrabiać dowód osobisty.
Zdawałem sobie sprawę z faktu, że być może nie jest to przestępstwo ścigane międzynarodowym listem gończym, ale nie miałem pojęcia jak jest na granicy. W ciągu swojego całego pięćdziesięcio sześcio, letniego życia najdalej byłem w Tczewie i w Malborku.
W Malborku, na wycieczce ze szkoły podstawowej. W mordę i nożem ... Tylko napić. Z głupoty i rozpaczy. Gnoje nie dość, że oskubali na tyle kasy, to jeszcze zawinęli dowód. Pojawiła się wątpliwość. A może zostawiłem w Ośrodku. Zaraz odpłynęła, bo przecież przypomniałem sobie, że kiedy jechałem do Zygmunta, to wpadli kanary. Dałem dowód, bo bezdomnych nie spisują. Przynajmniej mnie się tak udawało. A więc po dowodzie. I po wyjeździe choćby do Niemiec. Tam zresztą była córka. Może pomogłaby z pracą. Może ... Może ...
Wolno polazłem do piekarni. Od zaplecza można się było umyć. Opłukałem ręce, pysk i wróciłem do lasu.
Znowu łyk. Jeden. Drugi. A może z innej beczki? Poczekam do rana. Odkopię szmal. Oddam Zygmuntowi i sprawa będzie bardziej czysta. Za tysiąc złotych łba mi nie urwie. Będę oddawał z renty. A jeśli będę miał sprawę, to sam fakt, że oddam, spowoduje wyrok w zawieszeniu.
I co nie jestem podły? Jestem. Bo gdybym teraz miał dowód, to już gnałbym na PKP. Byle dalej od Gdyni. Nie ! Pójdę zaraz do Maksa i Rycha. Wejdę też do Wojtka. Przecież wczoraj pili ze mną. Muszą coś wiedzieć !
Nachodziłem się. Naszukałem. I tradycyjnie czeski film.
Nikt nic nie wiedział. Normalka. Przerabiałem wiele razy. Starczyło jeszcze na ćwiartkę, więc razem miałem ze dwie setki w 3)4 i całą ćwiartkę. Nieźle jak na powrót do miejsca przestępstwa i konfrontację ze starym cinkciarzem a kiedyś słynnym oprychem.
Furtka zaskrzypiała. Zatrzymałem się ale z domku-baraczku dobiegała tylko niczym nie zmącona cisza. Wlazłem powoli pomiędzy krzewy bzu i usiadłem na malutkiej ławeczce. Znowu pustka w głowie. Ale od czego jest gorzała. Powoli wszystko zaczęło wydawać się bardziej przejrzyste a tym samym klarowne.
Urwany film.
Wrócił, w tym momencie, kiedy mozolnie forsowałem kuchenne okno. Zadanie było tym trudniejsze, że pod oknem była stroma skarpa. Pewno próby dojścia do okna trwały bardzo długo, gdyż ziemia zorana była dokumentnie. W końcu ulokowałem się w fotelu, nawet nie zaglądając do pokoju kolegi. W marynarce było jeszcze ćwiartkowe lekarstwo. Dopiłem do końca i zasnąłem.
Przebudzenia fatalne. W pysku tak sucho, że nie mogłem otworzyć ust. Zacząłem kojarzyć zdarzenia i strach coraz bardziej wciskał mnie w fotel. Spojrzałem w okno. Słońce wysoko. Z pokoju Zygmunta zero jakiegokolwiek ruchu. Jeszcze śpi? Nie ma go? Wstałem i powoli podszedłem do uchylonych drzwi. Do pokoju.
Zygmunt leżał na tapczanie. Ale jakoś tak dziwnie. Pokręcony. Wszedłem do środka. Już z odległości dwóch metrów wiedziałem, że nie żyje. Zbyt dużo w życiu widziałem umarlaków. Dopadł mnie paraliż. Po długiej chwili, a wytrzeźwiałem momentalnie, zacząłem główkować. Żadnych śladów przemocy. Więc, albo zawał, albo wylew. Miał już jeden, czy dwa zawały. Kiedy zobaczył, że go okradłem, po prostu gwałtownie wykorkował. Zrobiło mi się smutno.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to przeze mnie ...
Po chwili ułożyłem go na boku i po samą głowę przykryłem kocem. W głowie klekot i kacowe szumy ...
Wódka. Tylko napić się wódki. Przemyłem pysk. Zamknąłem drzwi od zewnątrz i pobiegłem do dość odległego sklepu z alkoholem, choć stary cinkciarz miał gorzałę w szafce nad zlewem.
Później przez kilka dni, bodajże trzy, piłem na okrągło. Nawet obsługiwałem klientów. Tylko w dzień, bo Zygmunt w nocy nikomu nie otwierał. Miał KLAMKĘ (pistolet), więc specjalnie się nie obawiał. A łaknących alkoholu przyzwyczaił do określonych godzin. Zawsze byłem podpity, więc spokojnie odpowiadałem, że jest chory. Znajomi, silnie zakolegowani, to nawet zaglądali przez szparę i przyjmowali jego SEN WIECZNY, za dobrą monetę.
Czwartego dnia już intensywnie czułem ciężki, słodkawy smród. Otworzyłem szeroko okno, spuściłem roletę i zamknąłem drzwi do pokoju.
Wytrzymałem jeszcze jedną noc. Zostawiłem klucz pod wycieraczką.
Wziąłem cały szmal i ... zniknąłem. Jeszcze w myślach bredziłem, że może
znajdę dowód, może gdzieś kupię lewe papiery, ale mój stan wielodniowego picia, uniemożliwiał racjonalne działanie. Jakiekolwiek działanie.
Nie wiem co mi odbiło ?! W każdym razie był jakiś pierwszy raz. W chwili przetrzeźwienia natknąłem się na mizerną, zabiedzoną staruszkę. Siedziała przed Pocztą, na małym zydelku. Z wypisaną kulfonami kartką: PROSZĘ 0 WSPARCIE. I małym koszyczkiem na drobne. Pomyślałem, przecież w końcu mnie i tak okradną, więc lepiej będzie jak się podzielę. Zawsze to dobry uczynek. Zniknąłem za nieukończoną budową dużego, nowego Centrum Handlowego i PRAWIE bez wahania odliczyłem dziesięć tysięcy.
Dlaczego pani żebrze o pieniądze?
Starowinka spojrzała na mnie podejrzliwie. Na pewno nie wyglądałem na przedstawiciela służb porządkowych. Odpowiedziała cichutko.
Proszę pana. Jestem zupełnie sama. Krewni dawno przestali się mną interesować ... Kiedy znalazł się właściciel kamiennicy ... Emerytury to starcza mi tylko na czynsz i światło ...
Pani schowa tę kartkę ... Weźmie wszystko i zaczeka przed tymi ... pokazałem ręką - drzwiami ... Wejdę na pocztę i zaraz przyniosę dla pani pieniądze...
Zerknąłem do koszyczka. Przeważały kolorowe i dwie, czy trzy złotówki. Na poczcie dyskretnie dołożyłem jeszcze dwa tysiące. Zupełnie lekko. Czy dlatego, że nie moje? Nie zarobione przeze mnie?
Staruszka siedziała na swoim miejscu.
Dlaczego pani nie spakowała się ? Nie wierzy mi pani ...?
Po chwili szła obok mnie. Weszliśmy do bramy w bocznej uliczce. Na poczcie kupiłem kopertę, więc szmal podałem zapakowany.
Tu ma pani dwanaście tysięcy ... to na stare, sto dwadzieścia milionów ... Proszę ... Niech pani od czasu do czasu ... pomodli się za ... Zygmunta ...
Nie drgnęła. Po długiej chwili ...
Boże ! Tyle pieniędzy! Dlaczego pan to robi ?
Wcisnąłem kopertę do ręki.
Pani się przydadzą.... A mnie już nie ...
Odprowadzę do domu ...
Nie dziękuję. Bardzo dziękuję ... Będę się za pana codziennie modlić ... Dziękuję ... Ale pan nie pije wódki ... to trucizna ...
Odwróciłem się i szybko odszedłem. Z ulgą. Taką jak nigdy dotąd w moim przesranym życiu. Nawet nie popatrzyłem, w którą stronę odeszła. Wiedziałem już co zrobię. Wpierw się napić. I to szybko ...
Przy trzeciej pięćdziesiątce plan był gotowy. Dużo już nie mogłem wypić. A jeść w ogóle. Piłem tylko jakieś rosołki i barszczyki w barach.
Dużo nie przepiję. Rozdam biednym i zgłoszę się na glinę.
Nic nie zostawię, bo albo skubną gliniarze, albo ktoś inny.
Zablefowałem, że pod gazetami jeszcze są pieniądze. Niech szukają.
Zawsze mogę powiedzieć, że ktoś ukradł. Gliniarze tak się spieszyli po szmal, że nawet nie zapytali, gdzie jest schowany spirytus i wódka. Ale to akurat znajdą. Nakryta chodnikiem klapa do piwnicy była w kuchni.
Do końca muszę spać w lesie. Ale przewidywałem, że koniec jest bliski. Najwyżej trzy, cztery, góra dni ....
I sponsoring skończy się albo w celi, albo na cmentarzu. Cmentarz też przewidywałem. Bez określonej dawki, alkoholu, już dziś nie mogłem nawet zawiązać sznurowadeł.
Poprosiłem barmankę o jeszcze jedną pięćdziesiątkę i flaki. Musiałem coś zjeść. Na siłę. Choćby to miało trwać dwie godziny ...
Rozdawałem szmal przez, następne, już nie pamiętam, trzy, czy cztery dni. Starannie selekcjonując ludzi. Ponad wszelką wątpliwość, prawie od urodzenia jestem alkoholikiem, więc innego zawodowca, dostrzegę na kilometr. Rzut oka na twarz i wiem wszystko.
Najczęściej dawałem pieniądze staruszkom i mężczyznom w podeszłym wieku. Ubranym nędznie, ale czysto. A przeciwieństwem czystości i schludności - byłem sam. Choć często zadawano mi pytanie, czy pieniądze nie pochodzą ze złodziejstwa, to nie było wyjątku, żeby ktoś odmówił.
Ostatnią noc spędziłem u kolegi z dzielnicy. W piwnicy, w której pomieszkiwał od eksmisji, przez dobrych kilka lat. Przy cichej zgodzie Wspólnoty Mieszkaniowej. Na odchodne do komisariatu, zostawiłem Mietasowi dwieście a dwieście wziąłem sobie.
Jak wcześniej nie skubną gliniarze, to będę miał na jakiś czas. Na papierosy w areszcie.
I to wszystko. I co powiesz? Inteligencie Ą, Ę ...
Jako wywołany do tablicy entelegent spod znaku Ą i Ę - zastanawiałem się bardzo krótko ...
A wiesz, że NIC ! PO PROSTU NIC ...
Inne tematy w dziale Polityka