Kpię sobie z niewolniczej uległości względem czyichkolwiek sądów, albowiem najdoskonalszy nawet człowiek błądzi. J. Chapelain
Art. 203 Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudze mienie ruchome podlega karze pozbawienia wolności 0d 6 m-cy do 5 lat. Akt I Rok 1978.
Mam dwadzieścia kilka lat. Raczej pusto w głowie. Snuję mrzonki o karierze muzycznej, która już WKRÓTCE stanie się moim udziałem ... Gram w dobrym lokalu. Piję jak wszyscy. Praca w gastronomii to przecież ZIELONE światło.
Już w klasie maturalnej grałem zawodowo. Krótki związek uczuciowy z wyższą muzyczną i ... armia. Siły zbrojne, to Zespół Estradowy Marynarki Wojennej. Nieustające DOLCE VITA!. Wojaże po kraju. Koncerty. Bankiety. Dziewczyny. I bardzo dużo muzyki.
W każdym razie po odbębnieniu a raczej odegraniu służby w armii - niejako z marszu, rozpocząłem przygrywać do kotleta, w jednym z sopockich lokali. Podczas wolnego dnia, zapraszam przygodnego znajomka do domu. Przysypiam, prozaicznie, podczas biesiady. Ów gentelman, nie zasypia gruszek w popiele i lekko tylko okrada mieszkanie.
Ojciec wściekł się. Ja natomiast połykam jak pelikan JEDEN ROK POZBAWIENIA WOLNOŚCI. W zawieszeniu. Sąd, koniecznie Wysoki, utrzymywał, Wysoki Sąd zawsze utrzymuje, albo STOI na STANOWISKU, że ja też, co było piramidalną bzdurą, w tym skądinąd podłym występku - maczałem swoje brudne palce.
Pierwszy akt. Pierwsza odsłona i NIESMAK ekspresowym tempem i powierzchownością z jaką sąd rozpatrzył moją sprawę. Oskarżony kilka razy głośno artykułował, że nie miałem z jego złodziejstwem, NIC a NIC WSPÓLNEGO. I nic a nic nie pomogło.
FALSTART u progu mego dorosłego życia. Z gmachu gdyńskiego sądu wyszedłem bardzo przygnębiony. I naiwny, jeśli myślałem: NIGDY WIĘCEJ. Wszak kolejne skrajnie negatywne doświadczenia z polskim wymiarem niesprawiedliwości ludowej i każdej innej - były dopiero przede mną! Tuż ! Tuż ..! Ale inicjację i preludium - miałem z głowy !
W 12 miesięcy później ..... kolejny intymny kontakt z Majestatem. Zaczęło się groteskowo a skończyło: jak zwykle. Ale wtedy jeszcze epilog był uśpiony.
Od trzech, bodaj, miesięcy przygotowywaliśmy z kolegami, program muzyczny na wyjazd do - naonczas - Republiki Federalnej Niemiec. Kolega z racji imienin zadbał o szkło okolicznościowe. Koniec próby odleciał w oparach alkoholu i marzeniach wynikających z przekroczenia aż dwoch granic. Wracałem do domu w stanie ewidentnej pomroczności. Dla odmiany CIEMNEJ, bo noc głęboką była ... Przebudzenie najkoszmarniejsze z koszmarnych ...
Brudna, śmierdząca i zapluta dziura - dzielnicowego komisariatu. No, tu dawno mnie nie było ... Kiedy prowadzili na przesłuchanie, zupełnie nie wiedziałem za jakie grzechy znalazłem się w tym skundlonym miejscu ?
Usiadłem. Na przeciw - skacowany, ale wesoło usposobiony, łysiejący trzydziestolatek. Co chwilkę pociągał spory łyk piwa, po czym butelkę skrzętnie chował w biurku. Mnie też zaproponował piwo. Pod warunkiem, że się przyznam. Fakt. Miałem kaca. Moralnego też.
Okazało się, że zatrzymał mnie patrol MO - w teatralnej scenerii. Stałem przed rozbitą wystawą sklepu fotooptycznego. I z zacięciem, znamionującym pasję podglądacza, przy czynnym współudziale lornetki, najprawdopodobniej zabranej z wystawy - obserwowałem nocą ... Do dziś nie wiem co ..!
Prawdopodobnie niechlubną PRZYSZŁOŚĆ ! Remanent nie wykazał jakiegokolwiek niedoboru. Do dziś też nie wiem, czy rozbita szyba to moja sprawka. Raczej dotąd nie wykazywałem cech charakterystycznych, dla pospolitych odmian agresji. Bez względu czy jestem w stanie wskazującym - czy też nie.
Na początek trzy miesiące aresztu. Rzecz jasna dla dobra śledztwa! Jakiego dobra? Tuż przed upływem tego okresu, odbyła się rozprawa. LUSTRZANE ODBICIE POPRZEDNIEJ. Zresztą.
Spektakl odbywał się na akord. Tak to wyglądało. Przynajmniej z mojego miejsca. Ławy ciężko oskarżonej. W efekcie półtora roku. Żarty się skończyły !
Półtora roku POZBAWIENIA WOLNOŚCI. Szybko odwiesili, co zawiesili wcześniej ... I przemieszczając się do więzienia w P., zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że właśnie odebrano mi w Majestacie Prawa - DWA i PÓŁ ROKU - MOJEGO WŁASNEGO, JEDEN RAZ TYLKO DANEGO MI ŻYCIA !
Wysoki Sąd był uprzejmy i za występek niegodny nawet kwalifikacji do tzw. Kolegium d/s Wykroczeń - przyłożył bez specjalnego wysiłku równe 30 miesięcy.
Więzienie w Potulicach roku 1979 to modelowy, in minus, przykład BEZPRAWIA. DEPRAWACJI. SAMOSĄDÓW. GWAŁTÓW. A więc tego wszystkiego co składało się na wzorcowy przykład SYSTEMU PENITENCJARNEGO mojej umiłowanej Ojczyzny.
To, że nikt mnie nie skrzywdził ani ja nikogo nie zabiłem, zawdzięczam tylko Tatusiowi. Wykładającemu ongiś swoje prywatne pieniądze na moją fortepianową edukację. Po kilku tygodniach czarnej rozpaczy wylądowałem w Świetlicy Centralnej.
Odebrałem tę zmianę jako awans do RAJU. I na dodatek w pobliże samego STWÓRCY. Świetlica Centralna to samodzielny obiekt. Zawierała w swoich trzewiach ogromny księgozbiór, introligatornię, sekcję kolportażu prasy. A nawet wymiarową salę kinową. I ku mojej radości - lekko tylko rozstrojone pianino.
Popatrzcie Państwo ! Jak bardzo niewiele trzeba, aby bądź co bądź w EKSTREMALNYCH WARUNKACH - poczuć odrobinę szczęścia. Odtąd w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi - rozbrzmiewały dźwięki Rapsodii Węgierskiej. Mazurków i Polonezów wielkiego Fryderyka. I jazz. Z moim jazzowym Guru w tle. Samym Oskarem Petersenem.
Wreszcie po przeszło dwudziestu kilku miesiącach - zatrzasnęła się więzienna brama. Z tej właściwej strony. Identycznie jak na filmach. Dziarsko tupnąłem. Wykrzyczałem: NIGDY WIĘCEJ!
I krokiem defiladowym pomaszerowałem na pobliski przystanek. Kierowca doskonale widząc skąd zabrał pasażera, nawet nie chciał kasy za, wtedy jeszcze państwowy bilet i z prędkością 60 kilometrów na godzinę powiózł ku - TAK BARDZO WYCZEKIWANEJ WOLNOŚCI ...
Kilka dni spędziłem w Trójmieście, nie dość, że prawie bezalkoholowym, to rozhisteryzowanym WOLNOŚCIĄ. I wtedy jeszcze SOLIDARNYM - SOLIDARNOŚCIĄ. Przeniuchałem dokładnie trójmiejski rynek pracy w kontekście własnych możliwości. Cieniutko.
Wcisnąłem na szare komórki kapelusz z szerokim rondem i jako ROMANTYCZNY PRAKTYK, albo PRAKTYCZNY ROMANTYK - w stanie tylko lekko wskazującym, zająłem wygodne miejsce w pociągu dalekobieżnym - relacji Gdynia - Przemyśl.
Za oknem pozostało wakacyjne Trójmiasto i nieliczna grupka przyjaciół na peronie. Bieszczady urzekły maksymalnie. Zostałem porażony pięknem przyrody. Połoniny. Chryszczata. Tarnica. Ogromne puszczańskie ostępy, zdawałoby się, że nietknięte ludzką stopą.
Zacząłem też zarabiać. Wpierw w kamieniołomach. Praca okazała się jednak zbyt wymagająca jak na moje możliwości. A raczej, ich ewidentny niedobór. Ciupasem przenieśli do grupy wytyczającej leśne trasy.
Jak zwykle przypadek sprawił, że na mojej dróżce, napotkałem dyrektora Bieszczadzkiego Domu Kultury w Lesku. Bieszczadzki Niedźwiedź bez namysłu zaproponował etat. Świeżo upieczony instruktor muzyk - został nawet przyzwoicie zakwaterowany. Zamieszkałem w garderobie. Przylegającej do zaplecza sali widowiskowej - bieszczadzkiego przybytku kultury.
W garderobianym pokoiku było lustro, łóżko i PIANINO. Doskonale pamiętam jajcarski moment, w którym, z wszystkich sił wciągałem za pośrednictwem okna - wielbicielkę gam i pasaży. A z drugiej strony dwóch dzielnych milicjantów, ściągało dziewczynę w dół. Wróciła. Drzwiami.
Zbliżała się zima. Mroźna zima. A więc zamiana zatrudnienia: z fizola na umysłowego, była niczym innym, jak kolejnym pomyślnym splotem okoliczności, w mojej bieszczadzkiej uwerturze. Praca z młodzieżą rozsypywała się proporcjonalnie do coraz gorszych warunków bytowych. Uczniowie, przeważnie zakwaterowani w internatach i stancjach - wykorzystywali każdą chwilę, by nawiewać do domów.
Koniec listopada 1981 roku. Czasy niepewne. Ogólnie znane kłopoty. Katastrofa z zaopatrzeniem, którą odczułem sam boleśnie. Jedyne, dostępne, DYŻURNE danie w restauracji- to KASZANKA, KAPUSTKA i CZERSTWY CHLEB. Nawet piwo było drastycznie limitowane. Albo udało się kupić jedną butelkę w tygodniu, albo nie udało.
Podaję te informacje z kronikarskiego obowiązku. Bo tak tam wtedy było. A na alkohol w żadnej konfiguracji - nie mogłem sobie pozwolić. Prozaicznie, ze względów finansowych. Z racji codziennych kontaktów z młodzieżą, etc.
Sytuację polityczną, wówczas tak napiętą jak cięciwa łuku Robin Hooda, był grudzień 1981 roku, rozładowywał każdego ranka Dyrektor. Wbiegał kłusem do pokoju instruktorów i już od progu, jak przystało na Niedźwiedzia - grzmiał pytaniem: - WEJDĄ CZY NIE WEJDĄ ... ?
Okazało się, że nie weszli. W chwilę potem wprowadzony stan, tu i ówdzie nazywany wojennym, wypłoszył mnie, niczym szczura z utulonych śniegiem gór. Kilka następnych lat upłynęło w symbiozie z wykresem sinusoidy. Co w moim skromnym wypadku, niezmiennie oznacza: częściej pod górkę a zdecydowanie rzadziej w kierunku przeciwnym.
Więzienna szkółka niedzielna wydawała plon. Pomimo, że wcale nie byłem BIERNY (opornik) to nie udało im się mnie posadzić. Dziś już tylko WYPADKIEM PRZY PRACY mogę nazwać de facto: SINE PLECY. Gdzie tam sine? CZARNE ! Aż nadszedł pamiętny dzień 13 marca 1986.
Art. 136 paragraf 2. Kto sprowadza zdarzenie, które zagraża życiu lub zdrowiu ludzi a mające postać katastrofy, w ruchu lądowym podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 8.
Akt II
W wyniku poważnego wypadku drogowego, co jest istotne, BEZ ZWIĄZKU z ALKOHOLEM, bądź moim błędem, wylądowałem w więzieniu w Nowym Sączu. A po upływie siedmiu miesięcy, z wyrokiem trzech lat na plecach, w ośrodku dla opryszków NIEUMYŚLNYCH w ...ZAKOPANEM ! Bomba !
Sto metrów od poczty na Krupówkach, mieścił się skromny i niepozorny baraczek. Lokalizacja niesamowita. Z jednej strony fantastyczny widok na Śpiącego Rycerza, czyli Giewont. Z drugiej na Gubałówkę.
W baraczku z natury solidnie przechłodzonym, był przełom listopada i grudnia, tylko jedno miejsce sprawiało mi autentyczną radość. Tym miejscem była stylowa, wymodelowana w kamieniu - KAMIENNA ŚWIETLICA. Z bardzo starym, o dziwo, przepięknie strojącym fortepianem.
Pierwszorzędna akustyka. Wręcz idealna. Jak na moje dębowe ucho. Brać PRZESTĘPCZO-NIEUMYŚLNA - alkoholizowała się wzruszająco ! Z kolorowymi elementami kawaleryjskiej fantazji i nietuzinkowego POLOTU !
Pewnego dnia pod KAZAMATY zajechało dwóch pensjonariuszy. Czym ? DOROŻKĄ ! Z wielkim śpiewem na ustach. Zakopiańskie smreki, turnie i wiersycki z nostalgią wsłuchiwały się w kolejne strofy rzewnej pieśni: GÓRALU CZY CI NIE ŻAL, GÓRALU WRACAJ DO HAL ...
Powożący galopującym zaprzęgiem GÓRAL, był w RÓWNIE BŁOGOSŁAWIONYM STANIE jak dwójka jego pasażerów.
KLIMATY z fortepianową muzyką w kamiennej świetlicy odbywały się i często i z ozdobnikami nie mającymi zupełnie nic a nic wspólnego z WIELKIM FRYDERYKIEM.
Wyszedłem na wolność po upływie 20 miesięcy. Spłynęło dobrodziejstwo i łaska warunkowego zwolnienia. I rzecz jasna wpadłem z deszczu po rynnę !
Moje gdyńskie mieszkanie zajęli DZICY. Małżeństwo w średnim wieku. Zmienili zamki w drzwiach. I wcale nie reagowali na moje nieśmiałe próby jakiegokolwiek porozumienia.
Z reguły po subtelnym i delikatnym seansie forsowania WŁASNYCH DRZWI, dziarsko wędrowałem do pobliskiego baru o wdzięcznej nazwie PODMIEJSKI - gdzie już po dwóch setkach WSZYSTKO stawało się bardziej proste a tym samym mniej bolesne.
Minęło kilka miesięcy. Szczególnie długich ... Wyrok sądu o eksmisji DZIKICH LOKATORÓW z klauzulą NATYCHMIASTOWEJ WYKONALNOŚCI, miał taką samą MOC SPRAWCZĄ jak UTRZYMANIE KROKU DEFILADOWEGO na GRUNTACH PODMOKŁYCH.
Dzicy rechotali z ukontentowaniem. Wydział Lokalowy, Prezydent Miasta, tudzież inni decydenci - bezradnie rozkładali ręce: MIESZKANIA PAN NIE ODZYSKA, PANIE JURKU ! TO JEST KLASYCZNY PAT ... !
Może dla prezydenta był to pat. Ale nie dla mnie. Rozsądek i spokój wyciekł a ja zwyczajnie WKURWIŁEM SIĘ ! W drobny mak ROZPIEPRZYŁEM szybę wystawową jakiegoś sklepu, po czym w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, pomaszerowałem do najbliższego komisariatu.
Szczere wyznanie spowodowało w umysłach dzielnych funkcjonariuszy, od ładu i porządku - szok termiczny i niewiarę w realizm relacjonowanego zdarzenia. Na szczęście po chwili niemoc ustąpiła i jak w tragedii antycznej, intryga, podejrzliwość, spisek - przeobraziły się w radość i entuzjazm. Niestety ...
Wysoki Sąd nie miał tak wysublimowanego, in minus, poczucia humoru ...
Art. 208 Kto kradnie w sposób szczególnie zuchwały lub z włamaniem podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Akt III
Rok 1988. I tu czytelnie skrystalizowała się paranoja polskiego wymiaru sprawiedliwości. Przecież nic NIE UKRADŁEM, nawet nie pomyślałem, żeby w życiu kiedykolwiek i cokolwiek UKRAŚĆ to i tak Majestat w swej nieskończonej dobroci, był uprzejmy i przyłożył 18 miesięcy więzienia.
Co przecież tylko w powierzchowny sposób rozwiązało moje kłopoty lokalowe. Na dodatek kierownik sklepu od wytłuczonej witryny - organicznie zapragnął złożyć na moje wątłe barki - własne sklepowe niedobory. Kiedy jednak wyszczególniono ilości - fizycznie nieobecnego w sklepie towaru - wyszło szydło z worka. Do wywiezienia, nie mówiąc o WYNIESIENIU - potrzebowałbym co najmniej dwóch dostawczych mercedesów.
W efekcie NIEKONWENCJONALNEJ batalii o własne mieszkanie - zupełnie przypadkowo wpadł kierownik. Natomiast sam FAKT skazania na więzienie, uzasadnionego przez WYMIAR NIESPRAWIEDLIWOŚCI LUDOWEJ - wyroku, za kradzież, której nie popełniłem - UTRWALIŁ we mnie na zawsze tylko jedno możliwe uczucie do tej INSTYTUCJI. Uczucie NIENAWIŚCI.
Pomieszkiwałem w takich miejscach, że dziś jeszcze ciarki biegają po plecach. Ba ! Nawet chodziłem do pracy. Ile miesięcy można wisieć na kołnierzu rodziny ? Znajomych ? Bo w wyniku nieudolności i niekompetencji URZĘDASÓW - sytuacja jest patowa ...
Miałem tego serdecznie dość. W desperackim akcie rozpaczy rozbiłem ową, nieszczęsną szybę. W podskokach i lekki jak skowronek pobiegłem opowiedzieć bucom z milicji - jak straszliwego dopuściłem się wykroczenia.
I co ? Gówno! Kradzież z włamaniem i przypisany jej artykuł 208 - jest tak samo mój - jak podarte kalesony w zimie 2004 roku.
W gdańskim pudle przebywałem 13 miesięcy. Po tym okresie zwolnili do domu. Bardzo niechętnie. Choć moim mieszkaniem nadal zarządzali DZICY PODNAJEMCY - to na wolność wyszedłem z przeświadczeniem, że albo sam stanę na własne kopyta albo NIE.
Drugi wariant skreślał. Spisywał na STRATY! Pierwsze noce na dworcu. W zaprzyjaźnionej kotłowni. Różnych, czasem spektakularnie, dziwnych miejscach. I tak przeleciało kilka miesięcy. Trudnych ...
W zgodzie z wcześniejszym założeniem, że meldunek w kryminale, może kiedyś zaprocentować - uzyskałem poparcie Pana Posła pierwszej kadencji. W dzielnicy zapachniało sensacją a co najmniej programem kryminalnym 997 - kiedy za cichym, poselskim przyzwoleniem - WYEKSMITOWAŁEM z jedenastką kolegów - tak samo dzikich lokatorów, jak i ich kanapy, szafy, lampy i dywaniki. Na podwórko.
Nawet dwa radiowozy z bananami nie przerwały tej spontanicznej wyprowadzki. Dopiero trzeci, też z BANANAMI - ostudził zapał. Dlatego tylko, że w żaden sposób nie chciałem narazić na przykrości - pomagających mi kolegów. Ale ...
ODZYSKAŁEM WŁASNE MIESZKANIE ! Kasandryczne proroctwo prezydenta miasta zdało się psu na budę. NARESZCIE MIAŁEM DOKĄD WRACAĆ. Byłem też mądrzejszy o całkiem pokaźny bagaż doświadczeń. Testowanych przez lat wiele na własnym, prywatno-państwowym ORGANIŹMIE.
Czasem bolało. Oj, i to jak !
Z własnego już mieszkania rozpocząłem kolejną batalię. Tym razem o własną, malutką STABILIZACJĘ. Cel osiągnąłem. Rzecz jasna intensywną pracą. Dwa etaty naraz - to była moja norma. Remontowałem mieszkanie. Gromadziłem coraz bardziej profesjonalny sprzęt muzyczny. Zasadniczym chlebodawcą był etat w knajpie.
Równolegle kierowałem spółką i uczyłem dzieciaki - muzyki. Kiedy w czerwcu 1991 roku straciłem szkolną pensję a praca na zlecenie nie wróżyła odległej perspektywy - profilaktycznie zarejestrowałem się w Biurze Pracy. Zresztą doradził mi ktoś z grona bardziej obeznanych z realiami - znajomków.
W kolejce do kuroniowej kasy stałem od września 1991 do stycznia 1992. W lutym eksplodowała bomba. I naturalnie, bo jakżeby inaczej - musiało pierdolnąć !
Od urzędasów z pośredniaka nie otrzymałem marnego świstka. Od milicji jak najbardziej. Zdziwiony do granic - dowidziałem się, że kasa w pośredniaku wypłaciła dwa NIENALEŻNE zasiłki. Z czterech. I oba WYŁUDZIŁEM na kwotę STU DWUDZIESTU CZTERECH ZŁOTYCH !
Coś się u nich w przepisach pozmieniało w taki sposób, że przez dwa miesiące obierałem szmal legalnie a podczas dwóch kolejnych miesięcy już nie. I na dodatek perfidnie wyłudziłem.
Pracowałem na zlecenie i przekroczyłem o niespełna dwadzieścia złotych, określony przez ustawodawcę - pułap miesięcznego dochodu. W porządku. Nie świadomie. Ale zamiast pisma z nawet najbardziej KATEGORYCZNYM, NATYCHMIASTOWYM MONITEM O ZWROT WYŁUDZONEJ KWOTY i zarazem astronomicznej sumy - wrzucili moje stłamszone EGO prosto przed oblicze prokuratora.
I w tym miejscu zupełnie nie ODKRYWCZE ale za to DOTKLIWE spostrzeżenie: W TYM KRAJU WSZYSTKO DZIEJE SIĘ NA OPAK !
To co wolno robić DZIŚ, nie wolno JUTRO. I na odwyrtkę ... Przykłady?
Sfora pośredniakowych darmozjadów, na dodatek NIEKOMPETENTNYCH - nie kiwnęła nawet palcem, żeby poinformować, zapobiec, czy wręcz zwyczajnie WSTRZYMAĆ wypłatę. Ale jak prędko donieść o zdarzeniu i komu - wiedzieli bezbłędnie.
Fakt. Nieznajomość przepisów obarcza wpierw mnie - urzędnika NIGDY ! W końcu ja tej pieprzonej kwoty nie wyrwałem wraz z torebką, staruszce na ulicy. A wypłacono ją w światłach rampy - w kasie Rejonowego Biura.
W tym często nie do końca wesołym wycinku mojego własnego życia, zdecydowanie bardziej przedkładam inspirujące rozmyślanie o utrzymaniu kroku defiladowego na gruntach podmokłych, aniżeli na poszukiwaniu sensu i logiki, we WSZYSTKIM - co dzieje się dookoła.
Art. Kto zagarnia mienie społeczne podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 5 lat.
Akt IV
Rozprawa odbyła się 8 stycznia 1993 roku i choć już w Wolnej i Najjaśniejszej, to i tak nic się nie zmieniło. Zresztą co miało się zmienić ? Skoro do dziś oprawcy uchodzą za LUDZI HONORU a rządzący mozolnie wspinają się na Himalaje obłudy, kłamstwa, indolencji umysłowej, chamstwa i ANALFABETYZMU.
Ponoć jakich wybrałem - takich mam. Jest to trywialny skrót. A wynika ze skonstruowanej, w taki a nie inny sposób -ORDYNACJI WYBORCZEJ. Wrócę do ósmego stycznia ... Bo podczas rozprawy objawiło się dosyć istotne novum. Jak zwykle zostałem skazany. Tym razem na jeden rok pozbawienia wolności.
Natomiast w żenującym spektaklu, nowatorskie było to, że po raz pierwszy w mej KRYMINALNO-PENITENCJARNEJ KARIERZE, chory system znów dopiął swego, PIĘTNUJĄC na dokładkę dozgonnym mianem : RECYDYWISTY !
Art. 60 Jeżeli sprawca skazany za przestępstwo umyślne na karę pozbawienia wolności popełnia w ciągu 5 lat po odbyciu co najmniej 6 miesięcy kary, za umyślne przestępstwo podobne do przestępstwa za które był już skazany, sąd wymierza karę pozbawienia wolności w granicach od podwójnej wysokości dolnego zagrożenia do najwyższego ustawowego zagrożenia, zwiększonego o połowę.
Urojonej sprawiedliwości - stało się zadość !
To nic, że CHORY SYSTEM ZAGRABIŁ wiele lat, z raz tylko danego życia !
To nic, że PRZESZŁOŚCIĄ wycierał pysk, PROKURATORZYNA, prowadzący sprawę o ... nieumyślne zdarzenie losowe !
To nic, że EKSPRESOWO i POWIERZCHOWNIE ferowane wyroki - RAZ i na ZAWSZE - pogrzebały moje zawodowe ambicje.
To nic, że moje życie osobiste, miłość, małżeństwo - zacząłem smakować po pięćdziesiątce.
Cel OSIĄGNĘLI ...
Bo JEDNOSTKA w systemie patologicznej iluzji, we wszystkich, bez mała, dziedzinach życia, to tylko zbiór kilkunastu tysięcy literek, wydmuchanych do wirtualnego wszechświata.
W poczuciu żalu, bezmiernej krzywdy i niemocy ...
Nie na darmo wielu ludzi w świecie, określa mój kraj symptomatycznym mianem POLSKIEGO PIEKŁA.
Inne tematy w dziale Polityka