1954krawiec 1954krawiec
111
BLOG

Gdzieś tam w EU - rejs/101

1954krawiec 1954krawiec Polityka Obserwuj notkę 0

 Marzec. Telefon. Pierwsza w nocy. O tej porze z reguły nikt się do nas nie dobija. Lekko przestraszona żona podaje słuchawkę … Po kilku sekundach dociera do mnie kto ? Ulga. Rudolf z Pragi, spod Hradczan.



 Pada krótkie pytanie: JEDZIESZ NA TRZY MIESIĄCE NA HUMBOLDTA?
Ja do żony, świszczącym szeptem: PYTA CZY POJADĘ NA KONTRAKT… NA TRZY MIECHY… PUŚCISZ ?

 Dokładnie po 10 sekundach pada odpowiedź, z ogromną dozą rezygnacji:  A JEDŹ…  Do słuchawki już głośno: TAK!!!

 Dalej  z górki. Za kilka dni Warszawa-Okęcie. Przesiadka in Zurych i Nicea. Objuczony jak stado wielbłądów, niezbędnym zestawem bagażowym, wylądowałem w hali odpraw. Z lekko tylko kształtującą się paniką: czy ktoś mnie odbierze? A miał odebrać. Pianistę z Polski. Lustruję tłum i… jest ! Stoi facet z tabliczką na kijku i uspokajającym napisem: Mr ... !

Po około półgodzinnej transformacji limuzyną, przez piękne, rozłożone przy samiutkim brzegu Morza Śródziemnego miasto, zajechaliśmy pod trap. Uprzejmie podziękowałem i zanim zdążyłem na dobre wygramolić się z auta, przynajmniej kilka osób wyciągnęło rękę do powitania a drugie tyle, z moimi bagażami zniknęło w przepastnym brzuchu, poczciwego M/S Alexander von Humboldt. Dotarłem do „domu…”

Przez kilka pierwszych dni, zawrót głowy. Nowy statek. Labirynty korytarzy. Wind. Sklepów. Barów. Moje miejsce pracy w Piano Lounge, nawet niczego sobie. I ludzie! Istna wieża Babel. Captain Anglik. Mr John.

Second captain Włoch. Pierwszy mechanik Ukrainiec. Dyrektor gastronomii Chorwat. I tak dalej. Obsługa restauracji Hindusi a na samym końcu łańcucha pokarmowego Filipińczycy. Z Herbertem, niekwestionowanym królem messy załogowej.

Nas Polaków była tylko trójka. Pan Zenek elektryk, Zbych mechanik i ja. Bodajże trzeciego dnia zacząłem odnajdywać samego siebie. Co oznaczało, że nie musiałem „wychodzić do pracy pół godziny wcześniej”, ze względu na najzwyklejsze w świecie błąkanie się po statkowym labiryncie. A zapytać o drogę, było zwyczajnie wstyd. A więc wszystko, czyli ja też, unormowało się w zgodzie z biologicznym, statkowym zegarem, odmierzającym kolejne dni posiłkami i przystankami w prześlicznych miejscach w obrębie Morza Śródziemnego.

Portoferrairo, Civitavecchia, Bonifacio, Port Mahon, Tabarca Island, Alicante, Gibraltar, 

Portimao, Lizbon z krętymi uliczkami i statuą  Chrystusa z rozpostartymi ramionami…

I w skarpetkach, za które żona będzie mnie rugać do końca świata a nawet ze cztery dni dłużej.

Zacząłem też zawierać pierwsze znajomości.  
 
W drodze na Północ był przystanek w prześlicznej, hiszpańskiej, nie tylko z nazwy, miejscowości Villagarcia de Arosa.    
Z zamkami  na plaży i wcale nie z piasku …  Za chwilę hiszpański port Santander  i dziewczyna w sklepie. 
Żegnały nas portowe światła. 

Niezapomniane wrażenia estetyczne, zupełnie nie przesłaniały wilczego apetytu. Adekwatnego do wysiłku w… i po pracy. A na przykład  PODWIECZOREK to  długachna lada z wszelkimi słodkościami.  Lunch i dinner zajmowały tyle samo miejsca.  I jak tu było nie powtarzać dookoła Wojtek,  że: ŚWIAT JEST PIĘKNY, WIĘKSZYCH KŁOPOTÓW FINANSOWYCH PRZECIEŻ NIE MA  i…  ŻAL BĘDZIE UMIERAĆ …

Ale Captain John – też ciężko pracował …   Obierając  kurs na Anglię. 
Potem  była   oceaniczna śluza w Leith, w hrabstwie Edinburgh. Za  rufą kochanego Humboldta. 
Angielskimi pejzażami i nieodłącznym zamczyskiem sir IVANHOE.   
Sukcesy fortepianowe zsynchronizowały się z towarzyskimi …   Lecz już za chwilkę, za sojuszniczym pośrednictwem Kanału Kilońskiego, Humboldt przy rozczulających dźwiękach dixielandu, dostojnie zacumował w Hamburgu.  

Miasto i ogromne i przepiękne. 

I z motocyklistami,  tunelem pod rzeką Elbą … dziarsko pomaszerowałem na Sankt Pauli !


Po takim spacerze do pionu mógł doprowadzić tylko alarm. CZŁOWIEK ZA BURTĄ !  ALL HANDS ON THE DECK !   W drodze powrotnej na statek, napotkałem KRÓLOWĄ – czyli QUEEN MARY II. Nie zmieściła się w obiektywie ! 

A alarm miał się dobrze.

Wieczorem Raut Kapitański i kurs na Kopenhagę ! Stopy wody pod kilem Mr Captain John!  Yacht  królowej  Danii.  Monumenty.  

Zmiana warty przed pałacem. I autochtonka, ogrodniczka.  Bye, bye – Kopenhago!

Fiordy. Zaczarowany świat trolli, elfów i cór Wikingów.
Po drodze: Eidfjord, Rosendal, Gudvangen, Flam, Molde, Andalsnes, Trondheim,Gravdal-Lofoty, Honningsvag, Stavanger, Bergen.

W trzykrotnych rotundach wzdłuż Norwegii – ujawnił się mój zagorzały fan !
I FANCLUB! 

Aż popadłem w objęcia, o czym zawsze marzyłem – białego misia. 
I Trolli. Koło Podbiegunowe i chrzest morski.                                                                                                                      

W oddali majaczył NORDKAPP.  
I czerwone żagle. 

Bye, bye Norwegio!
 
Kapitanowie w akcji!   Obrali kurs: na GDYNIĘ ! Cała naprzód ! 
Ostatnia fotka. Z generalicją ! 


I kto to czeka na nabrzeżu ? Moja najukochańsza żoneczka !  
Wróciłem do domu. Do naszego domu !
 

Zobacz galerię zdjęć:

1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka