1954krawiec 1954krawiec
101
BLOG

Gdzieś w EU - autko/108

1954krawiec 1954krawiec Polityka Obserwuj notkę 2

Jeszcze w latach sześćdziesiątych dla wielgachnej części społeczeństwa rozlokowanego pomiędzy Bugiem a Nysom - auto uchodziło za symptom niewyobrażalego skoku cywilizacyjnego. Na mojej wcale nie krótkiej ani nie peryferyjnej ulicy - parkowały TRZY SZTUKI.
Przeważał transport konny, choć główną bo przelotową coraz częściej przemykały ciężarówki.

Jak jest dziś ? Każdy widzi. Samochodów z godziny na godzinę przybywa a problemy z zaparkowaniem auta, nawet całkiem daleko od śródmieścia, urastają do kwestii, której nie można ogarnąć. To be or not to be ...

Pamiętam jak w roku 1990, po raz pierwszy w moim zacnym życiu nabyłem w realu, rzecz jeszcze rok wcześniej niemożliwą do realizacji - Czerwoną tfu... Strzałę, czyli siedmioletnią Skodę 105 w powyżej wzmiankowanych barwach. Na raty miesięczne od znajomego.

Jeszcze rok wcześniej prędzej uwierzyłbym, że na mojej ulicy wyląduje UFO, aniżeli w fakt, że w Polsce ja sam, za swoje zarobione pieniędze nabędę pojazd czterokołowy. Używany nawet.

Moje życie zmieniło się diametralnie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stałem się bogaty. Wewnętrznie.
Albowiem od tej pory mój wolny zawód mógł rozwijać się tak bez przeszkód jak i ograniczeń wynikających z jednostronnie uczuciowego trwałego związku z komunikacją miejską tudzież korporacyjnością taksówkową.

Odtąd moje zazwyczaj późnowieczorowe powroty w domowe pielesze odbywały się w sposób prawie luksusowy i ekstrawagancki.

Z naganną satysfakcją i niekwestionowaną wyższością z wysokości własnego auta spoglądałem na zatłoczone przystanki autobusowe czy trajtkowe, że o elektrycznych kolejkach nie wspomnę.
Nocne powroty do domu per pedes bywały nie fanatycznie sielankowe. Kilka razy dostałem za darmo po mordzie, w tym raz przez pomyłkę ale za to ani razu nie popadłem w konflikt z lokalnym rabusiem mającym właśnie w tejże chwili smaka na moje własne cienżko zarąbione pieniędze.

Natomiast często gęsto podpadałem pod serwisową kontrolę dokumentów za którą czaili się dzielni milicjanci nocni. Różnie bywało. Częściej smutno ze względu na niedobór intelektu u władzy. Rzadko na luzie. A raz nawet poszliśmy pospołu na gorzałę.

Ale nie o powrotach do domu pisać miałem. A o autach. Razem ze żoną mieliśmy ich kilka. A każde to w urzędowej biurokracji potyczka z wiatrakami plus długie kolejkowe godziny do odstania. Bez krzesła. I na dodatek w śmierdzącym duchotą pomieszczeniu. Tak samo potem w jakieś autowej ubezpieczalni. Jeszcze pół dnia (bo dojazd) w urzędzie skarbowym, a jakże ... I dopiero można było legalnie pojechać na majówkę własnym pojazdem.

Za 14 albo więcej dni jeszcze raz biegliśmy do wydziału komunikacji po dowód registracyjny i był komplet. Ekstaza z erekcją wynikająca z faktu, że właśnie wzięliśmy dozgonny rozwód z nieudolną komunikacją miejską, jej niepunktualnością a w tłoku głośno wypuszczanymi bąkami błyskawicznie wymazywała z pamięci te wszystkie uprzednie utrudnienia i niedogodności.

Kiedy wszyscy mądrzy Polacy wracali z różnych emigracyjnych wojaży do domu. Kiedy powracali nawaleni kasą jak pan Wojciechowski po wypłacie i krzyczeli, że już nie ma po co zarobkowo emigrować bo cwani kapitaliści na wyścigi obniżają stawki to ja wówczas spokojnie pakowałem walizkę.

Po dwóch miesiącach okazało się w moim przypadku, że bez własnego auta na emigracji bida i dyskomfort. Po coś poszedłem do głowy, ale nic nie znalazłszy, zająłem miejsce w diabelskim a latającym wehikule,  który to ze względu na swoją masę nie ma prawa ani chwili utrzymać się w przestworzach ...

Jednakowoż dwieście tysięcy kilogramów żelastwa doleciało, wylądowało a ja za dwa dni wracałem do pracy własnym autem.

Na polskich blachach bujałem się około roku aż raz kiedyś strach ubezpieczeniowy i licho które nie śpi zadziałało tak, że zmuszony zostałem do zakupu samochodu za granicą.

I przejścia wraz z zaznajomieniem się z obowiązującymi przepisami przez ichnie procedury.

KTÓRYCH de facto NIE MA !  NIE ISTNIEJĄ !

Wybrałem w komputrze auto. Zadzwoniłem do właściciela. Umówiliśmy się na spotkanie. Facet po zainkasowaniu kasy wydarł kawałek dowodu rejestracyjnego i pojechałem. Za kilka dni (TRZY DNI) pocztą przysłano dowód rejestracyjny już na mnie.

Piętnaście minut trwało wyszukiwanie w internecie ubezpieczyciela, który oferuje najkorzystniejsze warunki. W momencie kliknięcia o transferze kasy z mojego konta na konto firmy - JUŻ BYŁEM UBEZPIECZONY.

Zapytałem tuziemców, jak to, przecież nie mam żadnego kwitka, więc co z policją ?
Odpowiedzieli ze śmiechem: musisz pamiętać tylko nazwę firmy i nic więcej ...

Ktoś powie, że w Polsce już jest lepiej, że nie ma kolejek, że są numerki, że Polska w budowie to i musi poczekać trzeba a kolejki to przecież nasz narodowy obyczaj ...

A gówno prawda. Pod koniec ubiegłego roku biegałem po tym samym urzędzie (w którym w roku 1990 rejestrowałem na siebie Czerwoną Strzałę a później inne auta) z pianą na ustach i obłędem w spojrzeniu w poszukiwaniu haubicy.

Nic a nic się nie zmieniło. Nawet smrodek ten sam.

A ja wyszedłem z kwitkiem... Może gdybym znalazł ?

Wyrejestrowanie samochodu, którego właścicielem jest osoba już od trzech lat nie żyjąca, okazało się  niemożliwym do zrealizowania.

A tłum oczekujących pokornie kolejkowiczów był taki sam. Może nawet większy ...

1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka