Zemsta mnie napotkała i srogi odwet. Za co ? A za to ... Bo to mało pyskuję ? Nic mi się nie podoba. I wzięło się tak i oddało z zyskiem. A za to z mojom wiekopomnom stratom. Gdyby siem koleżanka moja prywatna małżonka dowiedziała, to ani chibi poleciałaby tak PRENDTKO do rozwodu, ŻE jak burza pustynna z przeciągiem - razem wzięte.
A tak było dobrze. Tak sielankowo. A jak coś jest dobrze to zawsze na emigracji też, coś innego się spieprzy. W piątek miałem odebrać żonę z zagranicznego lotniska. Do którego jechać trzeba około 2 godzin. I pojechałem. Umyty. Ogolony. Ostrożny na autostradzie. Ale przyjechałem do celu ciut za wcześnie. Kryłem się po krzakach z godzinę aż nie strzymawszy wjechałem na lotniskowy parking. Na którym to stać można tylko 10 minut.
Wiem z opowiadań a i z doświadczenia, że pół godziny postoju dla oczekiwania na przylot to norma. Opowiadają, że można dłużej czekać ... A pointa w tym jest taka tylko, by nie dać się złapać. Służbom wyspecjalizowanym w wyłapywaniu delikwentów. Zbyt długo wyczekujących na odbiór awiatorów obojga płci. I dzieci tudzież.
Podjechałem nie wiedząc, że zmienili przepisy. Wysiadłem dumny i blady. Oto bezkonfliktowo pokonałem 160 kilometrów i maszeruję sobie (jak u siebie) po odbiór koleżanki mej małżonki co to w Ojczyźnie sprawy pilne załatwić miała. I mam na to wypisane wołami na tablicy - 10 minut.
Wpierw małe siku. Potem do ekranu przylotów ... I jest ! Maszyna latająca z moją żoną ma opóźnienie. Około godziny. Czyli razem z wyjściem dwie jak z bata strzelił. Chwila konsternacji i olśnienie. Muszę wymiatać z lotniskowego przytułku i to czem prędzej nawrócić się na powrót w krzaki, chaszcze i inne zarośla. Jeszcze minutka na drobne expresso i dziarsko pomaszerowałem w kierunku autka.
A autka niet ...
Ponieważ już raz to przerabiałem w Ojczyźnie kiedy wychynąłem przez okno a po moim aucie zostały ino koleiny w sniegu, więc wstrząs nie był adekwatny do sytuacji. W takich chwilach w mym mężnym sercu wpierw gości panika a za chwilę racjonalny wypust stracha na biedaka w kontekście reakcji jedynej mej a wyśnionej koleżanki małżonki.
Za chwilę, a za maksymalnie 120 minut z hali przylotów wściubi nosa moja prywatna żona i ... i co ja jej powiem ?
I jak wrócimy wieczorową porą 160 kilometrów ? Uderzymy z sandała ? A może autostopem ? Jak tu nikt aut ani nie zatrzymuje ani rzeczone pojazdy nikogo nie zabierają. Katastrofa z klęską ...
Już słyszałem: A NIE MÓWIŁAM ? NA TOBIE NIE MOŻNA POLEGAĆ ! DLACZEGO MNIE NIC TAKIEGO NIE SPOTKA ?
To byłby wstęp. Ale co by się zadziało po opadnięciu kurtyny, to nawet moja wyobraźnia przestała podpowiadać. Jak sprinter pomknąłem w kierunku budki parkingowego. Dowiedziałem się tyle, że "prawdopodobnie" wyspecjalizowane służby zajęły me auto, tym samym przez pochopny i nie do końca przemyślany wybryk rujnując me szczęście małżeńskie, dotąd trwałe jak skała albo lepiej jak kamienie z angielskiego Stonehenge. Dopowiedział jeszcze, że "gdzieś" tam jest biuro i ONI w tym biurze wszechwiedzący są.
Zaryczałem jak ranny zwierz i pomknąłem w stronę stanowisk autobusowych, z których jedno miało zawieźć mój cherlawy wizerunek, w kierunku krainy szczęśliwości, czyli biur parkingowo-lotniskowych, gdzie z pewną dozą prawdopodobieństwa ODZYSKAM AUTO, JEGO NUMER REJESTRACYJNY, OKULARY PODRÓŻNE i SZCZĘŚCIE RODZINNE. Ale łatwo całkiem nie było.
Nic nie chciało jechać. Ale zaraz zaraz ... Po przeciwnej stronie mój załzawiony wzrok napotkał czterokołową maszynkę do wymiatania takich aut jak dajmy na to moje. Podbiegłem rączo. Tak jak szybko może przemieszczać się stado strusi Pędziwiatrów. Facet w kombinezonie pracowniczym zajarzył, że jeśli biegnie ktoś tak prędko w jego kierunku to ani chibi właściciel uprowadzonego auta.
Wyszedł nawet na przeciw. Z kartką. Kiedy mi tenże papierek podetknął pod nos, bo zmierzchało, odkryłem na ten tychmiast znajomy numer registracyjny. Dobrze, że miałem przy sobie kartę kredytową. Albowiem beknąłem na tyle, że jak koleżanka małżonka na ten czas wywiedziałaby się ILE, to obawiam się, że moja kariera artystyczna przestałaby istnieć. Powiem jej kiedyś. Bo wszystko mówię. Ale na pewno nie w tym tygodniu.
Dzielni i dziarscy wywoziciele aut za kasę ogromną podjechali zaraz ze mną na inny parking. Zdjęli sprawnie blokadę. Odrzekłem ze łzami w oczach w jedynym, oprócz polskiego znanym trochę mi języku: good job, boys i nerwowo zapaliłem papierosa. Przy drugim sztachu. Telefon. Lotnisko właśnie wypluło żonę mą i mogłem JESZCZE RAZ PODJECHAĆ na zaprzyjaźniony parking. Przelotowy.
W drodze powrotnej małżonka szczebiotała relacjonując czterodniowy pobyt w Polsce a ja błądziłem w przestworzach pospołu z natrętnym jak uprzykrzona mucha pytaniem: DLACZEGO ?
I wyszło, że dlatego:
1. Bo nie przepadam za platformą pono obywatelską bo nosi ONA w swoich trzewiach różne dziwne postaci, żeby godności nie tykać. Niewdzięcznikiem byłbym gdybym o jednym nie napomknął, a który to osobnik ma na mnie wpływ niebiańsko pozytywny. Jeśli w telewizorni albo komputerowni zoczę imć insektologa to w tej samej sekundzie nastepuje finał z zajęć kulturalno-oświatowych.
2. Bo nie przepadam za tejże platformy prezesem bo mnie skłamał razy kilka i lata za piłką kopaną miast latać po cmentarzach. Skutek i pewniejszy i racjonalny. Cieszyłem się z Mistrzostw w Piłce w Polsce jak dziecko z kolejki PIKO pod choinką a dziś okazało się, że przez 5 lat nie można wybudować dróg porządnie. Ale to nie jest najistotniejsze. Na kilka dni przed inauguracją WIELKICH SPORTOWYCH ZAWODÓW - okazało się, że 230 firm budujących drogi i infrastrukturę - NIE OTRZYMAŁO i W NAJBLIŻSZYM CZASIE NIE DOSTANIE swoich PIENIĘDZY. I co na to Leader wywołany do tablicy ?;
3. Bo nie kocham ludzi i nigdy nie kochałem, którzy obiecują a niejako przy okazji rzeczonych deklaracji - ichnich nie ralizują. Ba ! Wcale nie mają zamiaru ich realizować;
4. Bo nie przepadam za INTELIGENTNYMI INACZEJ posłankami. Posłankami, dla których uniesienia ekstazowo-uczuciowe równoważą się z trywialnym parciem na szmal;
5. Bo nie kocham jednostronnych mediów. I nawet specjalnych pretensji do sprzedajnych dziennikarzy nie mam. Nabrali kredytów. Powstępowali na salony to i z nich wyjść na razie przynajmniej nie uchodzi. Jak już o pretensjach mowa to tylko do polityków. Bo jak powiedział kiedyś pan Marcin Daniec (znam z satysfakcją osobiście) - ROBIO, CHOLERY CO CHCO ... !;
6. Bo nigdy nie kochałem wszechobecnych za młodości mej symboli młotka i sierpa. W czerwonawym ansemble. Nic owe symbole prócz nieszczęść i zgliszcz nie przyniosły ani oraczom ani robotnikom. A dziś obnoszą się z nimi tak bałwochwalczo jak gdyby nie było więzień Urzędu Bezpieczeństwa, jak gdyby nie było tortur, jak gdyby nigdy nie było egzekucji wystrzałem w tył głowy polskiego patrioty, jak gdyby w grudniu 1970 roku strzelali chuligani i złodzieje do Milicji Obywatelskiej i tak dalej i tak dalej ... Kręć się kręć wrzeciono qórwa jego mać ...
7. Bo nie kocham JEDYNEGO, NAKAZUJĄCEGO, ODMÓŻDŻAJĄCEGO plebs organu pod dyrekcją: KONTROWERSYJNEGO APOSTOŁA - który może ... może trochi nic wiecej. Był taki film: Seven. Nie dobry film.
Precyzując. Jak Kuba Bogu tak i Pan Bózia ... dał nam sznapsa na pokusę, Pan Bózia dał nam sznapsa na lekarstwo od Bertolda Brechta, na nerw skołatany ... I w wolny, emigracyjny dzionek.
A w Ameryce i tak Murzynów biją ... Ale jak ... !
Inne tematy w dziale Polityka