„Przywódcy państw UE o 5 rano w piątek zakończyli rozmowy na szczycie bez porozumienia ws. zmiany traktatu UE. To otwiera drogę do umowy międzyrządowej eurolandu oraz innych chętnych, ale bez Londynu”
Tusk określa to jako: krok do przodu, a same ustalenia jako „neutralne” dla Polski.
Nie wiemy co oznacza słowo neutralne- premier nie był uprzejmy przedstawić swojego stanowiska i planów przed wyjazdem na szczyt do Brukseli ani społeczeństwu ani polskiemu Sejmowi. Nawet Komisja Europejska w polskim Sejmie nie dostąpiła zaszczytu jakiekolwiek debaty z udziałem decydentów (Tusk, Rostowski, ani nawet duch Bieleckiego).
Rutynowo przed szczytem UE odbyło się posiedzenie partii EPL – na które Tusk również pojechał sam. Chociaż formalnie miał zabrać swoich ministrów(absolutnie nie przekonuje mnie wyjaśnienie, że ministrowie nie pojechali, bo nie byli na głosowaniu!),a na liście bywalców owych spotkań widnieją też nazwiska prezydentów, w tym Komorowskiego. Musimy więc polegać na ocenie premiera oraz jak zwykle pilnie analizować relacje z innych państw ze szczególnym uwzględnieniem relacji brytyjskiej.
Histeria, że nie ma ani dnia czasu aby zawrzeć porozumienie zmierzające do mocnej konwergencji pod skrzydłami Merkozy ( de facto pod dyktat Niemiec) jest mocno przesadzona. Istotne są propozycje rozwiązań gwarantujących spłatę zadłużenia strefy, a źródeł kasy jeszcze nie określono. Hamulce budżetowe są oczywiście potrzebne, ale nie wymagają zmiany traktatu.
Z oceną charakteru ustaleń musimy poczekać. Mnie ciekawi jedno- może z mniej ważnych- ustaleń: czy ktoś miał odwagę powiedzieć o wpływie na obecny kryzys nadregulacji w tym biurokratycznym i niezmiernie kosztownym potworze?
Czy – tak jak w Polsce – do zaciskania pasa nawołuje się innych, (którzy i tak mają dziurki od paska podtrzymującego spodnie zapięte na maksa), a sobie pozostawia swobodę przeżerania bez ograniczeń? Polski premier jest tutaj mistrzem: nam w expose zapowiada krew, pot i łzy oraz wyrzeczenia, a sam –doskonale znając poziom zadłużenia państwa dla pozyskania kolejnych posłów w innych opcji lub wynagrodzenia wierności – tworzył ministerstwa (Pitera – 4 lata, Arłukowicz-kilka miesięcy), a obecnie dzieli istniejące (również wg klucza osób a nie potrzeb). Ludzkie panisko, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie fakt, że pieniądze na podziały i dodatki pobiera z dziurawej kieszeni polskiego budżetu.
Zebe – namawiając do prostego zabiegu, jakim jest promocja krajowych wydatków podał przykład firmy zagranicznej, która czyni na swoje potrzeby wszystkie zakupy w krajach-matkach. Ma rację- przez kilka lat musiałam walczyć, aby pulpę z polskich truskawek kupować w Polsce, a nie w systemie: polskie truskawki za grosze do Niemiec – tam przerabiane na pulpę- a potem były kupowane jako produkt przetworzony w cenie kilkakrotnie wyższej.
Polska w okresie rozmów akcesyjnych, a także i potem była traktowana instrumentalnie. Konia z rzędem temu kto policzy ile daliśmy na sobie zarobić tym, którzy nam teraz w formie dofinansowania dają. Ciekawy były bilans strat i korzyści z tego tytułu. O tym, co często bezpowrotnie straciliśmy przez limity produkcji i eksportu oraz likwidację firm zgodnie z wolą UE – też warto porozmawiać w aspekcie kosztów poniesionych na rzecz rozwoju UE. Zawsze padało jedno hasło- podnieść konkurencyjność Unii.
Na koniec warto sobie zadać pytanie, czy konkurencyjność UE jako suma dobrej konkurencyjności każdego z jej członków nie jest lepsza od wydumanej konkurencyjności tak mocno zróżnicowanych w stopniu rozwoju państw? Urawniłowka już raz skończyła się spektakularną klapą.
W tej sytuacji oddawanie kolejnych elementów suwerenności w ręce Markozy jest zagrożeniem dla niepodległości Polski, a nie jej umocnieniemk, jak na videoblogu zapewnia Tusk.
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/porazka-ws-zmiany-traktatu-ue-w-kierunku-umowy-17,1,4961798,wiadomosc.html
Inne tematy w dziale Polityka