W dobie komputeryzacji każdej czynności która da się ograniczyć do ram kontaktu za pomocą łączy, w dobie nawigacji satelitarnej i możliwości zapisu audiowizualnego przy pomocy podręcznego telefonu komórkowego okazuje się, że polskie władze w niektórych przypadkach preferują metody z czasów niezapomnianego Sherlocka Holmesa wyposażenie swoich śledczych ograniczając do lupy. Zapomnieli jednak, ze bohater sir Conan Doyle, a w doskonały używał głowy podczas gdy nasi śledczy w konfrontacji z silniejszym przeciwnikiem głowy użyć zapominają, za to nader chętnie nadstawiają d..y.
Te smutne wnioski można wyciągnąć czytając wywiad –rozmowę red. Krzymowskiego z akredytowanym przy Komisji MAK płk Edmundem Klichem. Książka jest wstrząsającym zapisem (opowieść Klicha - a jeszcze bardziej jego notatki i pisma kierowane do premiera i ministrów rządu RP przewodniczącego Komisji Millera oraz w późniejszej fazie pisma do płk, Morozowa i generalissimus (y) Anodiny) niemocy, braku racjonalnych działań, zaniedbań i kuriozalnych umotywowań jeszcze bardziej kuriozalnych decyzji.
Ze wspomnień i licznych dokumentów wynika, ze polski Akredytowany jego doradcy podobnie zresztą jak i inni (poza prokuratorami wojskowymi) pozbawieni tłumaczy, a w pewnym momencie odmówiono Klichowi możliwości pozyskania tłumacza ze znajomością języka technicznego za 4 tys. zł motywując to ograniczonymi funduszami. Ponoszono jednak bez zmrużenia powiek koszty wymuszonych noclegów dla kilkunastu osób w hotelu Marriott w Moskwie, kiedy przez kilka godzin nie zdołano zapłacić zaległych (400 zł w rublach) za opłaty lotniskowe za samolot Casa, który miał grupę doradców i prokuratorów wojskowych zabrać do Warszawy. Nota bene na opłatę ściepkę robili..piloci.
21 kwietnia, w 11 dni po katastrofie nasz Akredytowany i jego doradcy uznali, że należy im się kilka dni wolnego po ciężkiej pracy w Smoleńsku i zwrócili się do ministra Klicha o możliwość przyjazdu do kraju. Jednym z dodatkowych oprócz przemęczenia argumentów była konieczność wypełnienia PiTów….Uznali, że w Smoleńsku prace zostały zakończone.
Jakie-należy podejrzewać, ze głównie spisywanie materiałów przyniesionych przez Rosjan, bo z podsumowania naruszeń załącznika 13 oraz listy braków dokumentów, które winny być udostępnione polskiemu Akredytowanemu –wynika, że Polacy nie uczestniczyli praktycznie w żądnych badaniach na miejscu katastrofy Ne mieli dostępu do żadnej dokumentacji audiowizualnej z dnia katastrofy, niemieli schematów rozkładu szczątków przed ich przemieszczaniem itp. Z punktu widzenia dowodowego dla możliwości analizy pozostało im kilka przesłuchań, trochę dokumentów technicznych ( w tym z wyciętymi stronami), stenogramy rozmów z kokpitu i WYBRAKOWANE zapisy rozmów z wieży. Nie byli dopuszczeni do oblotu lotniska, a przedstawione przez Rosjan wyniki są niechlujne i nie spełniają żadnych norm dowodowych.
Z czynności podjętych osobiście przez Akredytowanego i doradców na miejscy zdarzenia można jedynie zaliczyć spacer wzdłuż śladów uszkodzeń linii energetycznej i drzew z końcem tej wyprawy pieszej na pancernej brzozie. To tam Akredytowany zyskał pewność,ze jego przekonanie od momentu powzięcia informacji o zaistniałej katastrofie o winie zaniedbań systemowych jest jedynym wyjaśnieniem tego, co się wydarzyło w Smoleńsku. Jego pewność wzmocniły efekty badań dwóch towarzyszących mu w tym spacerze doradców-ekspertów: p.Szczepanika -, który na podstawie uczenia łopatek silnika uznał, ze silniki pracowały do końca, oraz pana Milinkiewicza(specjalisty od meteorologii), który nie zauważył śladów działania osób trzecich….
Należy do tego dołożyć opisy skandalicznego braku reakcji na monity Akredytowanego u Tuska, Grabarczyka, Klicha, Arabskiego i Millera. Wewnętrzne rozgrywki Akredytowanego z prokuraturą wojskową.
W Rosji działały jakby trzy grupy śledczych: Akredytowany i grupa jego 20 doradców, ludzie z Komisji Millera i grupa Prokuratorów Wojskowych. Z książki Klicha wynika, że nie było jasnego określenia kompetencji i zasad działania co umożliwiło Rosjanom jawne kpiny z Polaków wyrażone w odpowiedzi na zastrzeżenia E.Klicha Morozow pisze:”Pan jako Akredytowany Przedstawiciel Rzeczpospolitej polskiej,jak również bezprecedensowa grupa Pana doradców od pierwszego dna uczestniczycie ** w badaniach w zakresie przewidziane standardem 5.25 Załącznika 13.Tryb pracy oraz współdziałania z Panem i Pańskimi doradcami ,włącznie z przeprowadzaniem spotkań roboczych w celu przedyskutowania takich czy innych zagadnień, jest określany przez Komisje Techniczną MAK (…)Zakładam,że wyznaczenie Pana i Pańskich Doradców przez Rząd Rzeczpospolitej Polskiej powinno zezwalać na bezpośrednie rozwiązywanie problemów wynikających w trakcie badań , a nie wymagać wzywania dodatkowo kompetentnych specjalistów, wstrzymując bieg badania.”
Jak się okazuje formalne powołanie Klicha na Akredytowanego podpisał minister ON Bogdan Klich. Podczas gdy szef KBWL podlegał formalnie ministerstwu infrastruktury. Przy okazji MON powołał na akredytowanych E. Klicha jeszcze 20 osób wbrew zasadom załącznika 13, która takiej możliwości nie dawały.
Z każdej strony tej książki wyziera obraz niekompetencji i braku choćby prób samodzielnego wyjaśnienia przyczyn tej Katastrofy. Polskiego Akredytowanego nie wsparli ani doradcy od premiera ani polskiego MSZ!
Klich ujawnia też nowe fakty.. Wg niego informacja Sikorskiego o odwołaniu lidera nie została potwierdzona przez Rosjan, którzy oświadczyli, ze nie odpowiadali na pismo o wyznaczenie lidera, a Polacy nie przysyłali pisma o odwołaniu własnego wniosku. Klich prosił o wyjaśnienie tej kwestii przez ambasadora Bahra(odmówił odpowiedzi) oraz nie uzyskał odpowiedzi na pismo w tej sprawie od Sikorskiego (E.Klich wnioskował o oświadczenia pracowników ambasady którzy prowadzili korespondencję w sprawie).
Dziwne uniki i rola MSZ przed i po katastrofie wymaga szczególnie solidnej analizy. Jeśli relacja Klicha o braku odwołania lidera się potwierdzi to, jaki interes mógłby mieć polski minister spraw zagranicznych w obronie interesów Rosjan? Należy wyjaśnić jaki był udział MSZ w braku przepustek umożliwiających swobodne poruszanie się po terenie katastrofy), niezapewnieniu tłumaczy natychmiast po katastrofie,dziwnych historiach z wizami dla polskich śledczych (dwie godziny siedzieli w samolocie zanim otrzymali wizy) a także kto odwołał notę wice ambasadora w wnioskami o uznanie terenu katastrofy za exterytorium i wzywającej do stosownych działań zabezpieczających interesy Polski, które jak widać zostały przez Rosjan całkowicie zignorowana. Niestety nie widać w tej książce śladów działań zapobiegawczych strony polskiej.
Co do intencji jakie kierowały E.Klichem przy ujawnieniu różnych szczegółów z dni po katastrofie pozostawiam analizę wyspecjalizowanym w takich analizach psychologom. Dla mnie to próba obrony przed potencjalną odpowiedzialnością za brak działania (notka z protestem o nie dopuszczenie do oblotu w Smoleńsku została sporządzona w dwa miesiące po wydarzeniu) Akredytowanego od pierwszych chwil po katastrofie.
Dla mnie Edmund Klich bardzo chciał odegrać pierwszoplanową rolę w badaniu katastrofy, nie interesowały go żadne szczegóły (poza dostępem do dokumentacji samolotu.lotnisk i wiedzy na temat zapisów rozmów), ponieważ z góry założył, ze nie ma innego powodu jak błędy systemowe w wojskowych szkoleniach.Stąd kompletne zignorowanie braku możliwości przeprowadzenia własnych badań w Smoleńsku i uprzejme oczekiwanie na dostarczenie gotowców od Rosjan. Dopiero kiedy okazało się, że nie ma większości podstawowych materiałów, które są rutynowo robione na całym świecie w takich przypadkach(zapisy audiowizualne z każdej czynności badania, schematy itp.) nawet Akredytowany musiał zareagować.
Edmund Klich w rozmowie z Tuskiem nazwał ministra Millera bucem.(Smaczkiem jest, ze Tusk to Millerowi powtórzył doprowadzając do otwartej walki pomiędzy szefem Komisji a Akredytowanym!). Wspomnienia akredytowanego dla mnie wiodą wprost do oceny, że autorowi niedaleko jest do pozyskania miana bufona o nieco ograniczonym polu percepcji. Do kompletu dołóżmy psychiatrę, który zamiast wsparcia merytorycznego wysyłał do Moskwy swoich kolegów po fachu z WIP z Bydgoszczy oraz rozmowę Klicha z dr Wilkiem i późniejsze rozważania autora na temat inspiracji do wizyty Wilka- to kolejny smaczek opowieści Akredytowanego).
Tak to jest, jeśli w sprawie największej w dziejach Polski katastrofy polskiego rezydenta wraz z małżonką, całego dowództwa PSZ i wielu najważniejszych urzędników, posłów, senatorów i innych osobistościach życia publicznego wyjaśnienie jej przyczyn zleca się urzędomatom, dyplomatołkom i cwaniakom (na wysokich stołkach) od zacierania śladów własnych zaniechań. Pytanie o przyczyny tych zaniechań pozostaje nadal otwarte…, Chociaż coraz więcej wiedzy wskazuje na to, że wynikało ono nie z lenistwa czy wrodzonej głupoty a z rozmysłu.
P.S.
Książkę należy bezwzględnie przeczytać. Choćby z uwagi na załączone teksty pism. Ciekawe są też notatki, ale nie mają znaczenia dowodowego.
P.S 2
Klich stawia przysłowiową kropkę nad i wskazując na karygodne zaniedbania premiera Tuska i jego ministrów. Jakim krajem stała się Polska, skoro nikt nie odpowiedział za to do tej pory nie tylko utratą stanowiska, ale dochodzeniem prokuratorski a także wnioskami do TS.Zgroza.
Inne tematy w dziale Polityka