Ma rację Rybitzky, że nadmiar pytań o rzeczy oczywiste może sprawić, że ze stanu zadowolenia spowodowanego świetną zabawą możemy łatwo przejść w stan irytacji, który odmieni nasz sposób postrzegania tego, co jeszcze przed chwilą wydawało się być wspaniałe i godne zapamiętania.
Wielokrotnie podczas swoich podróży po świecie doznawałam takiego uczucia gdy namolni tubylcy psuli mi obraz własnej gościnności nachalnymi pytaniami, czy sa ok. O ile jednak pytanie członka plemienia Kikuyu w Kenii, Joruba w Nigerii, Indianina Warrao z dorzecza Amazonki, Dajaka z Borneo czy też Lao Loum* z Laosu nie może budzić zdziwienia przybysza z krajów o nieporównywalnie większym rozwoju cywilizacyjnym - w przypadku zbliżonych warunków musi budzić refleksję.Bo może być odczytane jako dowód na zakompleksienie. A wypytywanego co i rusz gościa czy Polska jako gospodarz zdała egzamin ma się ochotę pognać gdzie pieprz rośnie. Ślepy ten wywiadowca czy co? Nie widzi jak się goście bawili? A i pewnie głuchy (lub z Alzhaimerem), bo pyta już kolejny raz…
Jeszcze gorzej jednak muszą się czuć ci, którym efekt owych wywiadów z gośćmi nachalnie pokazuje się od rana do wieczora w mediach. Bo z jednej strony mamy zalew informacji o własnym skoku cywilizacyjnym.O tym, że w Europie jesteśmy nawet równiejsi od innych – a tu taki szpas.
Było kolorowo, wesoło. Byliśmy gościnni, bo to nasza zaleta od lat. Nie bez kozery polskie przysłowie mówi: zastaw się, a postaw się. To przysłowie świetnie charakteryzuje motywy postępowania naszej władzy: na okoliczność Prezydencji w UE zafundowano „inteligentny” dom za dziesiątki milionów euro, a na okoliczność EURO 2012 polskie firmy gnane przez władze terminami oddania poszczególnych odcinków padają jak przysłowiowe muchy, a władza teraz musi drugi raz płacić za odebrane i niezapłacone podwykonawcom odcinki oraz za buble. Od bankruta raczej pieniędzy władza już nie wyegzekwuje. Minister Sawicki pobił wszystkich: pieniądze z budżetu wykorzystać na autopromocję przy okazji euro to majstersztyk. W sytuacji w której brak jest pieniędzy na oświatę, na zdrowie, na ochronę bezpieczeństwa państwa i obywateli. zabiera się właśnie ulgi internetowe i na dzieci. Ale co tam: Polska stanowiła jedną drużynę ze swoimi zawodnikami-(jak powiedział słodko-słowny Bul_Komorowski-oby żył wiecznie-na spotkaniu z polskimi zawodnikami). Zważywszy na obiektywny wynik i uznanie polskiego zespołu za najsłabszy w najsłabszej grupie byłabym na miejscu Komorowskiego bardziej ostrożna w publicznych porównaniach….Bo nie daj Boże ktoś się przez chwilę zastanowi nad znaczeniem i z wizerunkowego cudu( jak z tylu poprzednich) pozostanie tylko przykry zapach.
Kiedy kilka miesięcy temu trafiłam do Luan Prabang w Laosie. Trafiliśmy z Lesiem na tygodniowy festyn z okazji buddyjskiego Nowego Roku (2055). Zgodnie z tradycją przez trzy dni trwa szaleńcze polewanie wodą każdego przechodnia. Zgodnie z wierzeniem woda obmywa wszelkie przewiny przeszłe a także stanowi o powodzeniu w nowym roku. 68 tysięczne Luang Prabang zamieniło się w mekkę ulicznej zabawy mieszkańców i wszystkich turystów. Poprzedzający zabawę barwny pochód mieszkańców prowincji i mnichów pomiędzy świątyniami miał charakter radosny, ale oficjalny (te pochody odbywały się przez kolejne trzy dni). A potem zabawa wszystkich ze wszystkimi. Głośna muzyka, przejazdy samochodów (pełnych kolorowo ubranych Laotańczyków) z których lano wodę wokół ze wszelkiej maści zbiorników wodnych: od plastikowych karabinów po beczki z wodą. W licznych w centrum miasta restauracjach puszczano głośną muzykę, a na ulicach całe rodziny tańczyły w strugach lejącej się wody. Atmosfera radości udzielała się bez wyjątku wszystkim: turyści bardzo szybko włączyli się do powszechnej zabawy z laniem i tańcami. Przy temperaturze około 40 stopni niespodziewana kąpiel uliczna była prawie spełnieniem marzeń. Na nieznających zwyczajów noworocznych turystów, którzy bali się o swój sprzęt (komórki, aparaty fotograficzne i kamery) czekały stojące na każdym kroku stoiska z plastikowymi torebkami, które skutecznie zapobiegały uszkodzeniu sprzętu.
Festyn trwał do późnych godzin wieczornych. Ale de facto radosne spotkania i publiczne zabawy trwały tydzień. Oprócz wspólnej zabawy zgodnie z buddyjską tradycją odbywały się też spotkania całych rodzin w domach. Być może moja aktywność w akcji polewania i taniec na ulicy z Laotańczykami był powodem dla którego kierowca, z którym zwiedzaliśmy okolice zaprosił nas z Lesiem na uroczystość składania życzeń do swojego domu. Dom bardzo skromny. W jednej izbie (która normalnie stanowiła sypialnię głównych lokatorów i salon przyjęć dla gości) na podłodze były rozstawione niskie małe stoliczki, na których stały barwne podarunki **dla każdego uczestnika przyjęcia.
Wszyscy zasiadali przy nich siadając „po turecku” na matach. Zachowując rangę obdarzanego życzeniami (najpierw najstarsi członkowie rodu, potem goście i dopiero potem reszta rodziny) ceremonię rozpoczął tzw. szaman, czyli najbardziej poważany członek rodziny bądź lokalny „sołtys”. Składaniu życzeń towarzyszyło zawiązywanie przez każdego bawełnianego sznureczka wokół dłoni. (mnie i z Lesiem przypadło w udziale po 7).Całą grupa składała do koszyczka przy głównym stoliku pieniądze. Potem rozdzielano te pieniądze pomiędzy najstarszych członków rodziny. Taka rodzinna renta ……Na koniec podano na stoliki lokalne przysmaki, opiekane na ogniu kawałki ryb (doskonale wcześniej zamarynowanych).ryż, pieczone mięsa i owoce. Cały rytuał trwał około półtorej godziny. Na szczęście, bo temperatura w pomieszczeniu przekraczała już 40 o C.
Kiedy żegnaliśmy po kilku dniach naszego przewodnika i owego kierowcę – obaj bardzo poważnie obiecali nam, ze będą prosić Buddę o powodzenie dla nas. Obiecaliśmy pamiętać w naszych modlitwach za ich powodzenie u naszego Boga. I każdy z nas powrócił do własnego świata z szacunkiem dla inności drugiego.
Impreza noworoczna w Luang Prabang odbywa się co roku. W Polsce na kolejne EURO będziemy czekać zapewne dziesiątki lat. Tak więc nawet jeśli radosne korowody uliczne w Polsce zaowocują napływem turystów podobnie jak to ma się w przypadku laotańskiego Luang Prabang to oni w tej dziedzinie wygrywają…
Ale też nie ma to żadnego wpływu na ogólną ocenę rozwoju państwa- radosnego gospodarza jakiegoś eventu. I najmniejszego wpływu na ocenę poziomu wolności i demokracji. Na nic zaklinanie rzeczywistości przez władze. Tam gdzie powinny stać otworem drzwi nadal widzimy jedynie „okienko na świat”.***
*mieszkańcy nizinnych obszarów Laosu
**w zwinięte liście banana wetknięty papierowy pieniądz o symbolicznej wartości ,kolorowe kwiatki i barwne trawki) oraz celofanowy mały woreczek odpieczonych na tą okoliczność płatków ryżowo-kokosowych w kolorze różu i żółci)
*** jasne będzie po obejrzeniu załączonego skeczu kabaretu TEY
Luang Prabang, miasto w północnym Laosie, nad rzeką Mekong, stolica prowincji Luang Prabang. 68,4 tys. mieszkańców (1985). Centrum religijne Laosu, największe w kraju skupienie świątyń buddyjskich (20 pagód).Ośrodek handlowo-usługowy regionu rolniczego (uprawa ryżu, kukurydzy). Przemysł włókienniczy, materiałów budowlanych, obuwniczy, drzewny i spożywczy. Port rzeczny i port lotniczy.Zabytki: świątynie buddyjskie z XVI-XIX w. m.in. Wat Chieng Thong z XVI w., zabytkowy pałac królewski.
Inne tematy w dziale Polityka