13 czerwca 2007
Gdy tylko wyszedłem z gmachu lotniska w Kabulu, zmęczonym od niewyspania wzrokiem wodziłem po tłumie oczekujących. Wszyscy ubrani byli w tradycyjne pirohane-tumbon, kamizelki- łoskiet. Część z nich miała na głowach turbany, inni chusty lub czapki ‘pakol’, tylko nieliczni mieli gołe głowy.
Wreszcie zobaczyłem wypoczętego, świeżutkiego i uśmiechniętego Nazira. Mimo poranka, upał dochodził na razie do +28ºC. W południe będzie pewnie 35ºC. Słońce świeciło z mocą miliarda luxów, a na błękitnym niebie nie błąkała się nawet malutka chmurka. Lekki wiaterek nie przynosił ochłody, ani orzeźwienia. Nawiewał tylko naturalne zapachy miasta – smrodek rynsztoków, swąd baraniny smażonej na węglu drzewnym, odór gnijących kup śmieci oraz dużo czerwonego kurzu miałkiego jak kakao. Wycie samolotów, gwar miasta, powitalne wrzaski i łzy wzruszonych ludzi na placyku dopełniały ten radosny landszaft.
Mój kochany Afganistan.
Czułem się, jakbym stał w strumieniu spalin z silnika odrzutowca, ale Nazira to się „nie imało”, był zaimpregnowany. Ociekałem potem, Nazir wodą po goleniu. Moje ubranie rozsiewało dwudziestogodzinną woń toalet, podłóg korytarzy dwóch lotnisk i tyluż samolotów, z szaty Nazira dolatywał zapach dezodorantu „Magic mist”
Słowem czysty Afgańczyk spotyka typowego Polaka.
EAST MEETS WEST.
Po zwyczajowych powitaniach i tradycyjnym „niedźwiadku” kolega zaprosił mnie do siebie, ale….
- Najpierw wpadniemy do warsztatu by wymienić kabelki zapłonu i łożyska w przednich kołach”.
Dobrze, cóż robić. Po siedmiogodzinnym, nocnym locie w samolocie pełnym kręcących się i gadających głośno Afgańczyków, miałem jedno pragnienie – SPAĆ! Ale Nazir miał inny plan, a ja musiałem się do niego dostosować. Piętnastoletni hunday wymagał natychmiastowej reperacji, więc nie miałem wyboru i też „wpadłem” do stacji napraw wszelkich pojazdów.
Warsztat samochodowy w Kabulu to duże dwa słowa.
NIE ISTNIEJE.
Remont silnika, lutowanie chłodnicy, wymiana okablowania, zmiana oleju, a nawet lakierowanie nadwozia odbywa się na chodniku przed małym sklepikiem-garażem. Właściciel “warsztatu” ma kilkanaście kluczy, parę młotków, kombinerki, szczypce i dwa lewarki do podnoszenia bryczki - amen. Główny mechanik i szef w jednej osobie zarządza grupą młodych chłopaków w wieku od 7 do 15 lat. Oni rozkręcają samochód i wyjmują zepsute części. Tam gdzie potrzeba więcej siły przychodzi szef i załatwia sprawę. Podczas zdejmowania bębnów z przednich kół, okazało się, że w zawieszeniu trzeba wstawić gumowe poduszki, bo stare zniknęły. Przy tej reperacji poznałem kolejne zastosowanie zużytej opony. Oryginalną podkładkę, bardzo drogą, odrysowano na starej oponie i wycięto. Może nie pasowała idealnie, może trzeba było naciągać ją na siłę, na śruby mocujące amortyzator do karoserii, ale po zamontowaniu nowa część spełniła swoją rolę całkiem dobrze. Ponieważ opona ma w środku stalową siatkę, to kopia jest o wiele mocniejsza od oryginału.
Co Afgan jest w stanie wyczarować ze zużytej opony?

Wiadro z opony (fot. K.Wódka)
Strach się bać.
Siedziałem przed sklepem i obserwowałem pracujące w upale dzieci; znały się na swojej robocie i pracowały niczym dorośli.
Ciężkie mają dzieciństwo.
Mężczyźni siedzą godzinami pod ścianami domów, piją herbatę w herbaciarni od rana do wieczora, narzekając na brak pracy. Tu szef ma szóstkę dzieciaków, które zamiast chodzić do szkoły, na basen lub do kina, pracują za jedzenie i parę afgani na tydzień.
Jest kilka czynników składających się na taki obraz Afganistanu i prawie wszystkich krajów azjatyckich.
Primo to tradycja – chłopiec jest od wczesnych lat przygotowywany do zawodu, za naukę nie dostaje kasy tylko nabywa umiejętności, które jak dorośnie wykorzysta dla siebie i później sam przyjmie dzieci do roboty.
Secundo praca dzieci to zwiększenie rodzinnego budżetu.
Tertio zainteresowanie szefa w zatrudnieniu taniej siły roboczej. Porcja ryżu w restauracji kosztuje 1-2 $, w domu taniej. Taką porcją z tutejszym chlebem „nasyci” się trzech chłopców. Rachunek jest prosty za 2 duże porcje ryżu plus dwa chleby trzeba wydać 3$, a wody uczeń może pić ile chce.
Quatro niski poziom świadomości społecznej, edukacji i spore zapotrzebowanie na darmową pracę.
Quinto chybione oświatowe programy ONZ-towskie, z których zdecydowana większość pieniędzy idzie w “gwizdek” lub do kieszeni pracowników z niebieskimi paszportami oraz bogatych afgańskich cwaniaków, a nie na opiekę nad nieletnimi.
PARŁA AST
“Szybka” wymiana części zakończyła się po trzech godzinach, więc mogłem podjechać do Ambasady RP, by podrzucić znajomemu przesyłkę z Polski. O wizycie nie będę pisać, nie warto.
Panuje tam psychoza strachu przed terrorystami i tyle.
Wreszcie dotarłem do domu Nazira. Byłem zmęczony jak diabli, padłem w kącie na materac i natychmiast zasnąłem.
Spałem szybko, Nazir obudził mnie i zameldował, że zaraz jedziemy do miejscowości Sari Pul, około 300km na północ od Kabulu.
Kurcze! Ledwo, co wysiadłem z samolotu, zjadłem obiad i zdrzemnąłem się godzinę, a tu znowu w podróż i to, jaką? Nocą, przez jedną trzecią Afganistanu. Wiele razy jeździłem przez tunel i przełęcz Salang, ale ta podróż odbędzie się nocą. Dreszczyk emocji i ciekawości, co z tego wyjdzie. Personelowi ambasady na zakupach w Kabulu towarzyszą uzbrojeni „borowiki”, a ja małym samochodem jadę za Szebergan do wsi Egzak.
-Tumik, w nocy jest chłodniej i bezpieczniej jeździć po górach. Mniej samochodów jeździ po trasie, no i ludzi mniej wokoło - wyjaśnił mi swoją decyzję Nazir.
Cóż on jest tubylec a ja tuby-walec.
O 17.30 wyruszyliśmy w drogę.
Zanim zrobiło się ciemno można było zobaczyć zmiany, jakie zaszły na drodze przez Salang, od mojej wizyty w sierpniu 2006 roku. W wielu miejscach zniknęły z pobocza czerwone chorągiewki, widomy znak obecności min. Wraki czołgów i pojazdów pancernych stały się rzadkością, może jedna skorupa na 20 kilometrów. Wszystko poszło do przetopu w pakistańskich hutach, bo miejscowych zakładów hutniczych jeszcze nie ma.
Słowem dobrobyt rośnie w oczach.
Nawierzchnia na większej części trasy została bardzo przyzwoicie odnowiona. Ostatnia powódź w marcu 2007 w kilku miejscach zniszczyła asfalt, ale do września i ten problem ma zostać rozwiązany.
Za oknem krajobraz migał mi wspaniały.
Na tle zachodzącego słońca wszystkie góry były rude, a gdzie niegdzie w żlebach i kotlinach wciąż leżał śnieg.
Będzie na nizinach urodzaj w tym roku, jak mawiają starzy Afgańczycy.
PARŁA AST
Z chwila zapadnięcia nocy góry sczerniały, natomiast bezchmurne niebo rozbryzgło gwiazdami.

2007 Droga przez Salang

2011 to samo miejsce w dzień
Bomba.
Immanuela Kanta z Królewca „niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie”
Tylko mijające nas od czasu do czasu samochody rozpraszały ciemności i brutalnie przypominały, że jesteśmy w XXI wieku.
Obudziłem się o 5.00 rano, na tylnym siedzeniu w samochodzie. Zatrzymaliśmy się przy łaźni publicznej w Szeberganie. Czułem się jakby oddział konnicy przegalopował mi po plecach.
Na dworze cieplutko plus 28 stopni. Nazir zarządził hammam ‘łaźnię, kąpiel’ z masażem i masażystą.
I jak tu nie iść skoro człowiek gnatów nie czuje.
nietuzinkowy, podróżnik po Azji, gawędziarz, od 36 lat zafascynowany Afganistanem, ale trzeźwo patrzącym na tematykę tu i tam.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości