Kiedy już wydawało mi się że eksperci Antoniego Macierewicza nie zaskoczą mnie niczym odnośnie katastrofy smoleńskiej, prof. Binienda postanowił pokazać, że stać go jeszcze na wiele i że jego kreskówki to dopiero zaczątek poważnych badań. Profesor badał wnikliwie, liczył, robił wzory, nic z tego że kwestionowane przez niektórych fizyków, ot po prostu expert at work.
W programie "Jeden na jeden" (TVN24) naukowiec wyjaśnia, że symulacje komputerowe to nie wszystko. Przeprowadził bowiem także eksperyment polegający na tym, że w jego laboratorium strzelano do krawędzi zbudowanego skrzydła z ...galaretki (sic!). Z tego powodu i nie tylko, praca Biniendy "jest perfekt" jak zaręcza sam ekspert, podkreślając że brzozę należy sobie zatem darować.
Profesor to istny geniusz, kto by pomyślał że za rozwiązaniem tak ważnego elementu katastrofy Tupolewa stoi zwykła galaretka. Najtęższe umysły lotnicze z Polski i z Rosji nigdy by na to nie wpadły. Ba, to zadziwiające że Amerykanie robiący testy na samolotach, niszcząc maszyny by sprawdzić ich wytrzymałość, zamiast zgłosić się do profesora Biniendy wyrzucali kasę w błoto. Co za marnotrawstwo!
Jest jasnym że zwolennicy teorii spiskowej mają teraz w rękach poważny argument. Któż śmie podważać badania uznanego naukowca. Już widzę te pielgrzymki badaczy katastrof z całego świata chcących uszczknąć choć trochę geniuszu "galaretkowego profesora". Drogie urządzenia pomiarowe plus tradycyjny zestaw produktów spożywczych. Do roboty profesory!
Inne tematy w dziale Polityka