Alur24 Alur24
324
BLOG

SMOLEŃSK 2010 – Czas na ‘kropkę nad i’

Alur24 Alur24 Polityka Obserwuj notkę 29
Właśnie dobiega dwunasty rok po katastrofie smoleńskiej.

Właśnie dobiega dwunasty rok po katastrofie smoleńskiej. Jutro J. Kaczyński ma ogłosić podobno ważne ustalenia w sprawie jej przyczyn, więc ta notka będzie wisieć albo jako dowód mojej totalnej wpadki, albo jako wezwanie, niestety słabo słyszalne, do opamiętania się.
Gdyż, jak już wielokrotnie pisałem, choć Putin jak dziś tak wtedy był zdolny do czynów najpodlejszych, to nic nie wskazuje, że tę tragiczną katastrofę z góry zaplanował. Choć są przesłanki wskazujące, że w ostatniej chwili powziął nieco skromniejszy zamiar, który udało mu się zrealizować z dużym nadmiarem. Ale o tym będzie mowa dalej.
A swoje przekonanie opieram nie „na wierze”, ale na twardych zapisach rejestratorów tej tragedii. Co najmniej w pięciu takich rejestratorach, więc ich sfałszowanie w zaledwie kilka-kilkanaście godzin byłoby niemożliwe. Do tego do jednego z tych rejestratorów Rosjanie początkowo nie mieli nawet dostępu, więc tym bardziej było to niemożliwe. A rejestratory poświadczają zgodnie, między innymi również bardzo dokładny zapis położenia wyznaczony przez GPS, że samolot miał kontakt z brzozą mniej więcej w miejscu i na wysokości odłamania lewego skrzydła.
Tak więc spór między przeciwnikami teorii zamachowych a ich zwolennikami można rozstrzygnąć tak, że pierwsi mają rację w ogólności, a drudzy – w szczegółach. A błędów nie brakuje po żadnej stronie.
Jest jeszcze trzecia teoria – że katastrofa została sfingowana, a polską delegację do Katynia uprowadzono i być może zamordowano gdzie indziej. Tu uprzedzam z góry, że nie zamierzam wdawać się w analizy „dowodów” opartych na tym, że ktoś w początkowym chaosie wypuścił lub otrzymał błędne informacje, albo komuś się spóźniał zegarek. Bo byli też tacy, którym zegarek się spieszył, tylko ich przypadki nie były już tak atrakcyjne. A jeśli do zwolenników tej teorii nie trafia, że katastrofę jest łatwiej spowodować niż ją zainscenizować, zaś ostateczny skutek obu metod jest identyczny, to ja już na to nic nie poradzę.
Mój sceptycyzm co do celowego sprowadzenia tej katastrofy jednak nie znaczy, że trzymam z większością podobnie sądzących, gdyż ich z kolei fałszywe i tendencyjne tezy szczegółowe często są aż żenujące. Wstąpiłem na to forum stosunkowo niedawno, w zasadzie z już ugruntowanymi własnymi konstatacjami, ale z kalkulacją ich szczegółowej weryfikacji. I muszę przyznać – nawet moi oponenci w tej weryfikacji mi bardzo pomogli. Ale nie byli to oponenci z „pierwszego szeregu”, bo tacy zawiedli na całej linii. Przede wszystkim dlatego, że okazali się zaangażowanymi „politrukami”, a to ich oślepiło do tego stopnia, że zupełnie ich wyzuło z obiektywizmu. Gdyż do takich badań należy podchodzić nie ze wstępną zapowiedzią „ja udowodnię, że …” (a niektórzy zaczynali od takich zapowiedzi!), ale z „zobaczę, co się stało”.
Przykładem jest dość znany ulubieniec mediów, który twierdził, że w 36. Pułku panowało kompletne bezhołowie, a piloci dopuszczali się „przewałek”. Nie, mój Panie, 36. Pułk nie był jakąś bursą, pełną rozpasanych wyrostków, której wychowawcy wzięli sobie wolne. 36. Pułk był jedynie soczewką całego polskiego lotnictwa wojskowego, a może nawet całej polskiej armii. I borykał się z kolosalnymi brakami sprzętowymi, kadrowymi i finansowymi, które zafundowały mu opcje rządzące od lat 90-tych ub. wieku, a ówczesna (mam na myśli lata 2007-2010) jeszcze je pogłębiała i utrwalała.
Pisałem o tym dość szczegółowo w notce „Jak 36. Pułk (i całe lotnictwo) zwijano”, więc tu nie będę szerzej do niej wracał. Powtórzę tylko fakty o dwóch postaciach, które objęto bezprzykładną nagonką medialną:
Pierwszy – śp. Gen. A. Błasik. Jako Dowódca lotnictwa wojskowego robił co mógł, aby od decydentów politycznych wymóc środki na podtrzymanie jego istnienia, lecz ci okazali się nieugięci. Nigdy nie wkraczał w kompetencje podwładnych, co stwierdzili oni sami, a przyznał nawet raport Millera. W locie do Smoleńska ani nie był „pod wpływem” (to kompletny wymysł MAK-u, na który MAK, mimo wezwania strony polskiej, odmówił przedstawienia dowodu), ani też nie ma ostatecznego dowodu, że wchodził do kabiny pilotów. Nie będę już powtarzał zapisu, jak komisja Millera w trybie rekomendacji „uchwaliła, że wchodził”.
A drugi – śp. Kpt. A. Protasiuk. Jak znowu zgodnie go oceniło paru jego pułkowych kolegów (a nie o wszystkich to powiedzieli), był wysokiej klasy profesjonalistą, zawsze spokojnym i opanowanym. A spośród wtedy trzech 1-szych pilotów Tu-154 prawdopodobnie miał na tym samolocie najwyższy nalot dowódczy. Na pewno wyższy, niż jego D-ca Eskadry, i prawdopodobnie wyższy, niż jego kolega, który na tym samolocie był również instruktorem. A media zarzuciły mu, że był „niedoświadczony”, a do tego lotu wytypowano go jako „załatajdziurę”!
Choć według mnie jedną z dwóch przyczyn sine qua non katastrofy było niefortunne i przypadkowe nieporozumienie między Pilotami, to nie podejmuję się orzec, który za to nieporozumienie ponosi odpowiedzialność. Za to jestem niemal pewien, że Kpt. A. Protasiuk, po usłyszeniu ostrzeżenia kolegi z Jak-a „Arek, teraz widać 200”, już na początku ostatniej prostej porzucił kalkulację na wylądowanie, jeśli ją w ogóle miał. I odtąd zamierzał jedynie przelecieć nad lotniskiem na dozwolonej wysokości 120 metrów.
Zaś śp. Mjr R. Grzywna w opinii jednego z kolegów był „rutyniarzem”. I tu paradoksalnie nie „złamanie procedur”, ale ich utrzymanie mimo zmienionego celu, okazało się zgubne.
Opisałem to szerzej w poprzednich notkach, np. „Kilka faktów”, więc znowu nie będę do tego wracał.
A skoro jesteśmy przy przyczynach – to drugą uskutecznił smoleński kontroler W. Ryżenko, który tylko tupolewowi nie podał ani jednej komendy korygującej. I mimo że wcześniej korygował zarówno polskiego Jak-a 40, jak dwukrotnie podchodzącego rosyjskiego Ił-a 76, to zagadkowo zamilkł w czasie podejścia Tu-154. Bo, Szanowni moi oponenci, brzozy nie „posadził Tusk z Putinem”, brzoza stała 75 metrów z boku pasa, gdzie Ryżenko dozwoloną mu tolerancję na utrzymanie toru tupolewa przekroczył aż czterokrotnie!
I wrócę do kwestii zapowiedzianej na wstępie – początkowo nawet płk N. Krasnokutski, choć na wieży przebywał nielegalnie, zaniepokoił się narastającą mgłą i dzwonił „wyżej”, aby polskiego tupolewa powstrzymano od lotu do Smoleńska. Potem wyszedł na teren lotniska, a wtedy telefonicznie poszukiwał go niejaki gen. Benedyktow z Moskwy. Ale z legalnym Kierownikiem Lotniska – ppłk. P. Plusninem generał rozmowy nie przyjął, więc możliwe, że krążącego po lotnisku Krasnokutskiego złapał na komórkę. A gdy Krasnokutski wrócił, to „wciął się” Plusninowi w jego rozmowę z Kapitanem A.  Protasiukiem. I właściwie za Plusnina wydał zgodę na próbne podejście, bo gdy Plusnin wyraźnie się zawahał, a mając taki obowiązek – możliwe że rozważał odmowę, to Krasnokutski pytaniem o zapas paliwa sprawił, że ta zgoda stała się faktem. Co przyznał nawet MAK!
Równie zagadkowo zmieniło się zachowanie moskiewskiego Centrum Kontroli Lotów. Bo kiedy około 8:23 polski samolot wleciał w strefę jego odpowiedzialności, to wbrew twierdzeniom trolli nie tylko nie powtórzyło wcześniejszego mińskiego komunikatu o mgle, ale wprost mu zleciło dalsze zniżanie się w kierunku Smoleńska, co na Pilotach mogło wywrzeć wrażenie, że nie widzi w niej specjalnego problemu. A parokrotnie dane Kierownikowi smoleńskiego lotniska ppłk. P. Plusninowi obietnice zabrania polskiego samolotu do Moskwy-Wnukowa okazały się próżne.
Te dziwne zachowania się Krasnokutskiego i moskiewskiego CKL mogą wskazywać, że gdy informacja o mgle w Smoleńsku dotarła do „góry” – ta dostrzegła okazję do skompromitowania polskiej załogi Tu-154 i oskarżenia jej o „próbę lądowania w niedozwolonych warunkach”. Nawet, gdyby tylko zbliżyła się do lotniska, do czego rosyjskie centra decyzyjne odtąd wyraźnie dążyły. I wrzawa medialna na ten temat przykryłaby politycznie bardzo dla Putina niewygodne skutki wystąpienia Prezydenta L. Kaczyńskiego w Katyniu.
A że efekt nawet przeszedł te oczekiwania, to dziś już wiemy, że Putina to wcale nie rozczarowało. On już wiedział ściskając Premiera Tuska, że w rozgrywkach z Polską ten nadzwyczajny dar losu będzie wykorzystywał jeszcze przez długie lata.
Na koniec jeszcze odniosę się do trzech szeroko dyskutowanych okoliczności. Choć na elementach wraku stwierdzono obecność trotylu, a był to rzeczywiście trotyl, a nie jakaś „pasta do butów”, to jego ilości były zbyt małe, dosłownie śladowe, aby dowodziły jego celowego naniesienia. Takie ilości mogły pozostać po żołnierzach przewożonych do/z Afganistanu, tym bardziej, że wykryto je na fotelach.
Co jednak nie znaczy, że w tupolewie nie było eksplozji, gdyż zapis wstrząsów i charakter zniszczeń potwierdza co najmniej dwie, a te mogły wystąpić w skrzydle i w śródpłaciu. Tyle, że były to eksplozje znajdującego się w tych miejscach paliwa lotniczego, gdyż jego 12 ton wyraźnie się zdematerializowało, nie wywołując adekwatnych pożarów na wrakowisku.
Zaś drzwi nie musiały być w ziemię „wstrzelone”, ale wtłoczone przez przetaczający się fragment kadłuba.
Jutro ma nastąpić (podobno) ogłoszenie przyczyn tej katastrofy, ustalonych przez Podkomisję MON, a konkretnie przez tych, którzy w niej pozostali. Jak moja notka się skonfrontuje z tym komunikatem – okaże się. Jednak nie mam złudzeń, że się choć zbliżą. Co niestety oznacza, że narodowy spór będzie gorzał dalej.

Alur24
O mnie Alur24

Wzorem innych piszących CV - też się urodziłem. Ale na tym nie poprzestałem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka