Mych oponentów już parokrotnie przestrzegałem, że polityczne nastawienie prowadzi na manowce.
Mych oponentów już parokrotnie przestrzegałem, że polityczne nastawienie w dociekaniu przyczyn tej katastrofy prowadzi na manowce, a często wręcz do ośmieszenia się. Niestety, zbyt często objawiają je też media i publicyści.
Przed paroma dniami przypadkowo natrafiłem w sieci na kolejne wydanie (z 2015r.) książki J. Osieckiego i S-ki „Anatomia katastrofy smoleńskiej – Ostatni lot PLF 101”. Choć pierwsza jej edycja miała miejsce jeszcze w roku 2010, to wniosków z poprzednich kompromitacji ta spółka autorów nie wyciągnęła. I wypuściła kolejnego gniota, aż napęczniałego niechęcią do jednej z opcji politycznych. I pełnego fałszywych oskarżeń pod adresem jej i kojarzonych z nią Ofiar.
Nie sposób się odnieść do wszystkich tych fałszów, zresztą nie warto kolejny raz otwierać sporu o okoliczności, które autorzy tej książki, jak też niektórzy tutejsi komentatorzy, opierają na bardzo słabych przesłankach, lub nawet bez przesłanek, lecz będą te spory toczyć do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale przytoczę jeden wątek, który został już ostatecznie zweryfikowany, czyli tzw. „rozmowę braci”.
Tak zaś wygląda fragment poświęconego jej rozdziału, a w nim podkreśliłem tezy, które po ujawnieniu bilingów z pokładowego telefonu satelitarnego Aero-HSD+ okazały się zupełnym fałszem i legły w gruzach:
„Następne połączenie (po połączeniu z Pałacu – przyp. Alur24) Lech Kaczyński wykonał już z pokładu samolotu. Tuż po wejściu na pokład sięgnął po słuchawkę telefonu. Gdy maszyna kołowała w kierunku pasa startowego, wybrał numer telefonu komórkowego pułkownika doktora Jerzego Smoszny, jednego z trzech prezydenckich lekarzy. Tego dnia to on był odpowiedzialny za koordynację opieki medycznej nad Jadwigą Kaczyńską. Rozmowa zaczęła się o 7:15:00.
– Pan prezydent zapytał o stan zdrowia mamy – opowiadał doktor Smoszna. – Kiedy zadzwonił, byłem pewien, że już wylądował. Rozmawialiśmy krótko. Na koniec życzyłem mu miłego dnia.
Prezydent odłożył słuchawkę. Nie zadzwonił do brata, mimo że miał dobre wiadomości.
Pół godziny później do prezydenckiej salonki weszła dyrektor Zespołu Protokolarnego Prezydenta RP, Izabela Tomaszewska. O 7:46:59 wybrała numer męża. Rozmowa była krótka. Jacek Tomaszewski zdążył zapytać jedynie, czy dopiero teraz ruszają. Był zdziwiony, bo wiedział, że delegacja miała wylecieć z Warszawy około 7 rano. Nie domyślał się, że żona dzwoni z telefonu satelitarnego. Izabela Tomaszewska nie wytłumaczyła mężowi, w jaki sposób telefonuje, bo połączenie zostało przerwane. Trudno dziś dociec, dlaczego nie zadzwoniła raz jeszcze. Może zaczęła rozmowę z prezydentem? Lech Kaczyński bardzo cenił sobie pogawędki ze współpracownicami.
Minęło kolejne pół godziny. Atmosfera w kokpicie zaczynała gęstnieć.
O 8:15:51,8 do kabiny pilotów weszła niezidentyfikowana osoba z informacją, że prezydent chce skorzystać z telefonu satelitarnego. W tym czasie piloci rozmawiali o pogodzie w Smoleńsku. Dowódca zdawał sobie sprawę, że jeśli nie uda wylądować, pasażerowie nie zdążą na zaplanowane uroczystości. W końcu wezwał stewardesę.
– Jest nieciekawie. Wyszła mgła i nie wiadomo, czy wylądujemy – ostrzegł ją.
– Trudno – westchnęła Barbara Maciejczyk, wiedząc, jakie zadanie spada na jej barki.
Wyszła, by zawiadomić prezydenta lub kogoś z jego otoczenia o sytuacji. A załoga zaczęła rozważać możliwość lądowania.
– A jeśli nie wylądujemy, to co? – zapytał Robert Grzywna.
– Odejdziemy – stwierdził Protasiuk.
W tym momencie Lech Kaczyński dodzwonił się do brata. Połączenie rozpoczęło się o 8:21:40; sama rozmowa trwała około minuty. Jak twierdził w prokuraturze Jarosław Kaczyński, została nagle przerwana, a prezydent nie zadzwonił po raz drugi.”
A jak było naprawdę – to ujawnia szczegółowy billing, jaki zarejestrował pokładowy telefon satelitarny Aero-HSD+:
Prezydent próbował dzwonić do lekarza J. Smoszny nie o 7:15, ale od 8:09:52, cztery minuty wcześniej zanim Piloci otrzymali komunikat z Mińska o mgle w Smoleńsku. Niestety, popełniał błędy w wybieraniu numeru, przede wszystkim wprowadzał błędny prefiks, nie zawierający dwóch zer „00”, a było jego takich prób ogółem sześć!
Ok. 8:16 (stenogram CLK) ktoś w imieniu Prezydenta zapytał w kokpicie o rozwiązanie problemu z połączeniem się, a o 8:17:14 prawdopodobnie Stewardessa podała prawidłowy (dwuzerowy) prefiks do połączeń satelitarnych.
O 8:20:57 najpierw go wypróbowała p. I. Tomaszewska, która z drugiej słuchawki zadzwoniła z powodzeniem do męża. Następnie z tej samej słuchawki Prezydent o 8:22:09 nareszcie połączył się z lekarzem, z którym rozmawiał przez 47 sekund. Bezpośrednio po tym, o 8:23:29, połączył się bratem, z którym rozmawiał przez 33 sekundy.
Według oświadczenia J. Kaczyńskiego – ta rozmowa nagle się urwała.
Dlaczego komisja Millera nie dotarła do rzeczywistego billingu z telefonu Aero-HSD+, a niebędące rozmowami przesyły danych bądź ich naliczenia uznała za rozmowy – to też może być ciekawe, ale to już inna para kaloszy. Tutaj istotne jest to, że Osiecki i S-ka aż tak się uczepili błędnych informacji z raportu Millera, że zupełnie zlekceważyli i zataili inne, które już wtedy były powszechnie znane.
Zataili, że rozmowa Prezydenta z lekarzem odbyła się nie o 7:15, ale ponad godzinę później. Jak zeznał dr J. Smoszna – nastąpiła ok. 8:20, a musieli i o tym wiedzieć, skoro znali zrelacjonowaną przez niego treść rozmowy z Prezydentem.
Swoją fałszywkę skonstruowali tak nieudolnie, że przeoczyli, że sami napisali że lekarz „był pewien, że samolot już wylądował”, mimo że od planowej godziny startu upłynęło zaledwie 15 minut!
Za to ich fałszerstwo pozwoliło im zbudować jakże przekonującą narrację, że „Prezydent odłożył słuchawkę i nie zadzwonił do brata, mimo że miał dobre wiadomości”. Sugerującą, że jeśli zadzwonił do niego dopiero po ponad godzinie – to nie w sprawie ich Matki, ale „wiadomo po co”.
Tymczasem okazało się, że Prezydent z bratem się połączył natychmiast po rozmowie z lekarzem – i tak ta ślicznie nadmuchana bańka pękła!
Do tego dochodzi bardzo łatwa do ustalenia, ale też błędnie podana przez Osieckiego i S-kę informacja, jakoby dialog między Pilotami miał miejsce ok. 8:21:40. Tymczasem odbył się między 8:18:12 - 8:18:17, blisko 3.5 minuty wcześniej.
W innym miejscu tej książki napisali: „Oficjalne raporty, najpierw ten przygotowany przez MAK a potem kolejny, komisji
Millera, nieco nas rozczarowały” i zgaduję, dlaczego. Otóż jeszcze przed wydaniem jej pierwszej edycji głosili w wywiadach medialnych z równą jak wyżej pewnością (twierdzili, że mają nawet „dowód”!), że DSP wygonił 2-go Pilota, zajął jego miejsce i tak doprowadził do katastrofy!
Niestety, MAK podał, że cała załoga była przypięta pasami do swoich foteli i nasi „dziennikarze śledczy” musieli swoje oszczerstwo odwoływać. Taka przykrość…
Obecnie zapowiedzieli następną, chyba trzecią edycję swej książki, podobno zawierającą jeszcze więcej „szczegółów”. Nie sądzę, bym się skusił na jej kupno.
Niezmiennie przypominam o zasadach komentowania.
Wzorem innych piszących CV - też się urodziłem. Ale na tym nie poprzestałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka