Anna Bojarska Anna Bojarska
441
BLOG

"Agitka" - odcinek 6.

Anna Bojarska Anna Bojarska Kultura Obserwuj notkę 1

Zamieszczamy dzisiaj kolejny, szósty już fragment powieści Anny Bojarskiej "Agitka".


10

 

— Co się stało z rewolucją?

— Roland, nie nudź!

— Zmarnować taki entuzjazm! Taki wielki zryw, jak w 1968, jak w Maju: co z nami będzie? Do jakiej partii? Komuniści mówią tylko o wyborach municypalnych i płatnych urlopach: a rewolucja? A my? Nas wszystkich spisano na straty!

Przestań, Roland, słyszeliśmy to tysiąc razy, dziesięć tysięcy!

— Z każdym dniem coraz większa obojętność, rewolucja wylewa się wszystkimi ranami świata, jak krew...

Roland, co za język, zacznij pisać wiersze!

— A my? A oni? Nikt nic nie robi! Rewolucja ze wszystkich ran, stary świat cały w ranach, a ruch robotniczy w rozbiciu, w takim strasznym rozbiciu! Rewolucji nie będzie, bo nie pozwolą na to rewolucjoniści! W Indonezji wymordowali półtora miliona...

Podobno milion! Podobno dwa!

— ... i nikt nic nie zrobił, nikt nie pomógł, przetargi między partiami, przetargi między partiami zabijają rewolucję, jeżeli na Kongresie nie osiągną jedności...

Roland, nawet jeśli osiągną, kto się zjednoczy? Grupa Manifesto z grupą Lotta Continua plus trockiści! Albo: trockiści plus maoiści bez Mao Spontex. Albo anarchiści z kimś tam... To będzie tylko część, tylko pierwszy krok...

Ja nie mogę tak żyć!

Roland, co my możemy zrobić?

Zabiję się przeciw tym, którzy nie chcą rewolucji!

Jak to zrobisz, Roland, oszalałeś?

— Obleję się benzyną i podpalę przed gmachem Kongresu, i zostanie po mnie tylko transparent... ale jaki transparent?

Właśnie, Roland, nie wiesz nawet, co byś chciał napisać na transparencie.

— Na przykład: Koniec z wyborami municypalnymi! Niech żyje rewolucja światowa! Dobre hasło.

— Albo: Dopóki komuniści walczą tylko o budowę żłobków...

— To już jest za długie! To żadne hasło, Roland!

— Poza tym musisz określić, jacy komuniści: że chodzi ci o oficjalne partie, i które partie, Roland, musiałbyś kupić kilometr kwadratowy płótna, żeby to wszystko napisać!

— No więc: Precz ze zdrajcami rewolucji!

To by wyglądało, że przeciw uczestnikom Kongresu, Roland, takie rzeczy trzeba przemyśleć...

— Więc... więc coś takiego: Opamiętajcie się! Nie zdradzajcie rewolucji!

Za słabe.

— Albo: W tej chwili tysiące giną za rewolucję! Zbudźcie się!

Źle skomponowane.

Rewolucja mnie przeżyje!

Nikt nie zrozumie, o co ci chodzi.

Partia zdradziła rewolucję!

Jaka partia, Roland, nie jesteś w żadnej partii...

— Żądamy nowej Międzynarodówki!

Każdy cię zapyta: to po co się zabijasz, zamiast ją tworzyć?

Poza tym jest IV Międzynarodówka, precyzuj, o co ci chodzi.

— Więc po prostu: Niech żyje rewolucja!

Ach, Roland, z tego, że rewolucja ma żyć, nie wynika, że ty masz umrzeć, zbagatelizują to, powiedzą: wygłup, poza tym każdy mówi „Niech żyje rewolucja”, nawet najczarniejsza reakcja, tak bez konkretów, to żadne hasło...

— No, to już nie wiem.

 

 

11

 

Światło gaśnie, ekran się rozjaśnia: na ekranie oko, straszliwe, mrugające, okrągłe oko, to oko sępa — sęp zrywa się do lotu, bije ogromnymi skrzydłami, niebo nie ma dna, sęp leci nad górami Colorado, widać je w dole, żółte, niewiarygodne, I’m flying so high! — śpiewa ktoś w tle, śpiewa Piosenkę Sępa; stary, siwy Indianin, Pies Prerii, kona, pozostawiając mapę, jedyną prawdziwą mapę, pozwalającą trafić do Złotej Doliny, mapa wpada w ręce pozytywnego bohatera, ale już po chwili schwytali go wrogowie, mapę zdążył spalić, co z tego? Wiedzą, że ją zna. Ma ich zaprowadzić do Złotej Doliny. Nawet krzaki są tam pokryte złotym piaskiem! Dno rzeki wypełnione bryłami złota! Wędrują więc — cała karawana! — dowodzeni przez łajdaka i bandytę, czarną legendę Dzikiego Zachodu — pozytywny bohater jako niewolnik, bez którego nikt nie dotrze do celu; kocha się w nim dzika, płomienna Indianka ze sztyletem, ale dla niego istnieje tylko wymoczkowata blondynka, porwana przez bandę, córka jakiegoś sędziego; Indianka raz po raz usiłuje zabić rywalkę, ale nigdy jej się to nie udaje; zrzuca ubranie i skacze — naga, złocista, cudownie piękna — do jeziora, w którym kąpie się w czasie postoju pozytywny bohater, podpływa do niego pod wodą, przywiera całym swoim ślicznym ciałem i wpija się purpurowymi ustami w jego usta, ale pozytywny bohater odpycha ją ze wstrętem i z całej siły. Tylko małe drgnienie na twarzy zakochanej bez wzajemności: podpływa z kolei do rywalki, do tego bladego wymoczka płci żeńskiej i wciąga ją pod wodę, przy dusza, usiłuje utopić; ale pozytywny bohater czuwa! W końcu w szalonym pędzie koni nad przepaścią, podczas ucieczki, w galopie po kamienistej perci, koń Indianki zrównuje się z koniem wymoczka — od zewnętrznej strony! — Indianka unosi rękę ze sztyletem, ale jedno szarpnięcie konia złotowłosej, przypadek, łut szczęścia, i oto indiańska piękność ze swym wierzchowcem stacza się w przepaść, dzikie rżenie i stukot kopyt po ścieżce; koniec. I zaraz bitwa. Ileż okrucieństw! Indianie mordują bezbronnych, błagających o litość pasażerów dyliżansu, indiański wódz zerwał okulary z twarzy siwego mężczyzny, wyglądającego na profesora, i sam je wkłada, tomahawk w górę i już po siwym profesorze; ale mimo tego wszystkiego karawana dociera do Złotej Doliny, Boże miłosierny, skały są ze złota, wszędzie leży złoto, majątek! majątek! Jasnowłosy wymoczek rzuca się do złotego jeziora i kąpie się w nim; pokazuje pozytywnemu ramiona ozłocone pyłem, ale między brwiami pozytywnego zmarszczka: wie, co go czeka. Zbir, czarna legenda Dzikiego Zachodu, wymordował już prawie całą karawanę, przed chwilą dobił wiernego Indianina, zostali tylko oni, pozytywna para kontra wyklęty Colorado, który chce zagarnąć całe złoto, żeby bawić się za nie w Paryżu, to marzenie całego jego życia, Ameryka go znudziła, chce Paryża, jak największy skarb nosi przy sobie strzęp „La Vie parisienne” z tancerkami w pantalonach... Dochodzi do walki: pozytywny walczy dzielnie, to trwa godzinami, napięcie widzów dochodzi do zenitu, wreszcie zwycięstwo, sami, pozytywny i wymoczek, sami w Złotej Dolinie: miliardy należą do nich! O, nie: słychać jakiś huk, między brwiami pozytywnego zmarszczka; to góry się walą! Uciekajmy! Ach, uciekajmy! Spięte, rozpędzone konie. A tuż za pędzącymi końmi sypią się skały, góry, żółte, cudowne góry Colorado pękają na pół i walą się w dolinę, huk, pył, to zemsta indiańskich bogów, zemsta, przed którą ostrzegał Pies Prerii... Ale pozytywny i wymoczek ocaleli ze swoją miłością, miłość jest ważniejsza od wszystkiego, cóż, że stracili miliardy; całują się więc namiętnie na tle ruiny, która została z gór Colorado i pod którą utonęła na wieki Złota Dolina; nie wiedzą jeszcze, że w torbie, przytroczonej do siodła jej konia, cudzego konia, na którego wskoczyła w panice, jest wielka bryła złota — bryła, którą na chwilę przed śmiercią podniósł i schował zamordowany w Złotej Dolinie sługa Czarnej Legendy... A czuły głos męski śpiewa w tle Piosenkę Sępa.

Wychodzimy z kina, rozmarzeni i złotem, i miłością; wychodzimy, jedząc ostatnie cukierki, wprost na gmach, w którym jest jakiś kongres lewaków; ach, Boże, kiedy wreszcie skończymy z lewakami? Klęło się na komunistów, a potem się okazuje, że nie są tacy źli, to znaczy oficjalni komuniści, też chcą spokoju, porządku, parlamentu i praworządności, nie podpalają samochodów na parkingu! Jemy więc ostatnie cukierki, kiedy przed wejściem coś się zapala: to człowiek!

Wylał na siebie bańkę benzyny, bańka stoczyła się po tych samych schodach, po których on się teraz toczy, płomienna kula, z resztą krzyku, z tym dzikim wyciem, cały się szarpie, skacze, tańczy wewnątrz żółtego płomienia, w środku ognistej kuli, ktoś ma przy sobie aparat fotograficzny, robi zdjęcie, jeśli wyjdzie, będzie warte majątek, w każdym razie nieźle zapłacą, człowiek już nie krzyczy, upadł, znieruchomiał, dopala się i tyle, to wszystko... O ścianę u szczytu schodów oparto transparent, czerwone tło, białe litery:

 

KONIEC Z WYBORAMI MUNICYPALNYMI!

NIECH ŻYJE REWOLUCJA ŚWIATOWA!

 

 

12

 

— Czy widziałaś corridę?

Nigdy, mówi Martha Doherty, podkulając nogi na łóżku, nigdy, mówi z obrzydzeniem, corrida, kwintesencja sadyzmu, mimo wszystko to Hiszpan, a Hiszpanie to nie tylko rewolucja, ale i corrida, nie tylko Eskurial, ale i Inkwizycja, przykro o tym pomyśleć, ale trzeba; ma nadzieję, że nigdy nie zobaczy corridy!

— Nie masz racji — odpowiada Estravados.

I zrywa się z krzesła, staje na środku pokoju, rozstawienie stóp, uniesienie ręki, spójrz, trzymam muletę, rozpościeram muletę, byk szarżuje, patrz...

Nic nie rozumiem — mówi Martha — co to jest muleta?

Czerwona płachta. Patrz. Pokażę ci, jak się robi natural. Czy możesz sobie wyobrazić muletę? Jeśli nie, mogę ją zrobić, z tej kapy, prowizorycznie oczywiście, potrzebny mi tylko jakiś drążek... wiesz, chciałbym, żebyś zdała sobie sprawę, jak wygląda natural!

Mogę sobie wyobrazić muletę — mówi Martha.

Więc patrz.

Stoi na środku pokoju, z prawą nogą wysuniętą do przodu, nieco pochylony; wyciąga lewą rękę nie podnosząc jej.

— Tu trzymam muletę. Wysuwam ją. Patrz. Potrząsam. Lekko. Byk reaguje. Szarża! Byk pędzi w stronę mulety. Widzisz to?

— Tak.

Estravados wyciągnął lewe ramię na całą długość, obraca się jak w tańcu, Martha patrzy teraz na kostki jego nóg, powolny, spokojny obrót, tak się wydaje...

— Poczekaj! — woła Martha — więc masz tylko tę... muletę, nic więcej? Tylko czerwona płachta, i tak walczysz z bykiem? To nie ma sensu!

Estravados znieruchomiał; ma na twarzy zupełnie dziecinne zmartwienie.

Ależ nie, w prawej ręce mam szpadę! Przecież to oczywiste, myślałem, że przez cały czas o tym pamiętasz! Mam szpadę, ale szpada jest w ogóle nieważna, chodzi o zmuszenie byka do takiego ruchu, patrz, za ruchem mulety, byk idzie za muletą, o, tak, widzisz, zwalniam, ćwierć obrotu, a teraz tak! Rozumiesz?

Co zrobiłeś?

Strząsnąłem muletę. Byk stanął. Widzisz? Stoi. Teraz mogę powtórzyć wszystko od początku. Widziałaś to?

Patrzy z takim napięciem, jakby naprawdę było dla niego takie ważne, czy widziała to wszystko dokładnie, piasek na arenie, torreadora powiewającego czerwoną płachtą i czarnego byka, prowadzonego prawie niedostrzegalnie samym tylko ruchem tej czerwieni, tuż przy walczącym z nim człowieku, byka zwiedzionego manewrem, a tak niebezpiecznego: Widziałam.

— Chciałbym, żebyś zobaczyła kiedyś molinetd.

Nikt by nie pomyślał, że jest właśnie taki: Pablo Estravados!

Corrida jest strasznie średniowieczna — mówi Martha.

Lubisz Spartakusa?

Co za pytanie!

Spartakusa?

Kiedy byłem chłopcem, był moim ulubionym bohaterem. Wyobraź sobie, powstanie gladiatorów! Czy można sobie wyobrazić coś wspanialszego?

To było powstanie niewolników — mówi Martha — wszystkich niewolników.

Ale zaczęli je gladiatorzy! I gdybyś wiedziała, jak mnie fascynowały walki gladiatorów! Ich reguły, ich historia, rola, jaką w nich miała zręczność, rola, jaką w nich miała siła! Czy zauważyłaś, że w klasycznej walce — jeden z mieczem, drugi z siatką — rozum zrównano z bronią, determinację z potęgą, zręczność z siłą, ciężarem, grozą? Kazano walczyć ze sobą dwóm ludziom, z których jeden był ogromny i potężny, drugi — mały i słaby, jeden miał świetny miecz, drugi — drewnianą zabawkę; ale dano słabemu jeszcze jedno: sieć. Sieć, w którą może złowić przeciwnika. Jakiego przeciwnika! Co za zadanie! Pomyśl, wyobraź sobie: wielki spektakl, przez arenę defilują gladiatorzy z tym swoim: „Ave, Caesar, morituri te salutant!”; kiedyś były to dla mnie najpiękniejsze słowa... Potem walka. Olbrzym, cały w muskułach, w zbroi, z mieczem — i młodziutki chłopak, nagi, odsłonięty na każdy cios, wobec każdego bezbronny... Jeden wymierza ciosy, drugi przed nimi ucieka. Któregoś nie uniknął, jest ranny. Uskakuje. W pewnej chwili ruch siatką. O mało nie narzucił jej na wroga. Wróg się cofa. Co widzimy? Taniec. Siła umyka przed siatką, chłopiec wyśpiewuje to swoje „Non te pęto, piscem pęto, czemu zmykasz, Gallu?” Sama brawura, prawda? Płaci za nią: druga rana. Pomyśl, Martha, to walka o życie! I co widzimy? Taniec, uskakiwanie i atak, jak dla zabawy, wymachiwanie siatką, jak przy łowieniu motyli, i głupiutką piosenkę. Potem nagły ruch. Siatka zarzucona! Bezbronny schwytał siłacza! Teraz odrzuca swoją drewnianą zabawkę, ma prawo wziąć jego miecz. Zabija.

Tak — mówi Martha — ale tu siły są wyrównane, siły psychiczne, walczy człowiek z człowiekiem, nie lubię corridy, bo walczy się tam ze zwierzęciem, siły psychiczne są nierówne, to ohydne, to pastwienie się nad zwierzęciem!

Brytyjka! Oczywiście, że jest w tym element — tylko jeden, Martha — element nie fair: byk nie zna reguł gry, uczy się ich w trakcie, żaden byk nie bierze dwukrotnie udziału w corridzie, bo przy drugim razie jego zwycięstwo byłoby pewne i gra przestałaby być grą. Ale jednak dla mnie jest w tym wszystkim coś pięknego... gdybym miał więcej czasu, gdybym miał czas na zajęcie się filozofią... zawsze myślałem o napisaniu książki o etyce walki, wielkiej książki! Od walk gladiatorów po corridę. Pojedynek. Zasada równych szans i to, w jaki sposób była interpretowana w ciągu tysiącleci, co uznawano za równe szansę, to jest fantastyczne! Ale kiedy miałbym to zrobić? Nie sądzę, żebym dożył starości, a na razie... Martha patrzy na niego.

Dlaczego tu przyjechałeś?

Jego twarz.

Dlaczego przyjechałem?

— Dlaczego tak ryzykujesz? Wiesz, ile daliby za twoją śmierć... jak można? Przecież wiesz, że mogą cię zabić! Nawet w tej chwili, nawet w tej chwili wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wyważyli drzwi albo strzelili przez okno... Jak mogłeś przyjechać?

Estravados wyjmuje cygaro.

Bo to jest ważniejsze.

Od życia? Ale nie od twojego!

Nie przeceniaj mnie.

Jak gdyby można było cię przecenić! Gdyby coś ci się stało, kto by kierował tymi wszystkimi... Słuchaj, jak gdyby zjednoczenie paru partii i ugrupowań było ważniejsze...

Miałem ci pokazać molinete.

Powiedz, chciałbyś dojść do władzy? Ale powiedz szczerze!

Chciałbym. Jakie to niskie, prawda?

Dlaczego chciałbyś dojść do władzy?

Bo to byłoby daniem im w twarz. Oportunistom. Tym, którzy mówią o donkiszoterii! Wiesz, czasem właśnie ten motyw jest najsilniejszy. Idiotyczny motyw, motyw małego chłopca, którego obrazili na podwórku, ale nic bardziej nie dodaje sił. Czasem myślę, że może właśnie mściwość i urażona ambicja pchają świat naprzód... Myślę: oni pożałują! Myślę: przekonają się, zobaczą, dostaną po gębie, ja im udowodnię, ja im pokażę! To aż śmieszne; ten sam motyw w najmniejszych sprawach — i w największych. Miałem ci pokazać molinete.

— Ale...

— Chcę, żebyś wiedziała, jak wygląda molinete!

Znów staje na środku pokoju, z niewidzialną muletą w ręku; muleta prawie dotyka rogów byka. Ruch ręki. Obrót. Pełny obrót, patrz. Patrz na ruch mulety. Robię pełny obrót, spójrz na stopy, widzisz? A widzisz byka? Co robi byk? Zastanów się. Spójrz, co się dzieje z muletą. Widzisz to?

Muleta...

Owija się wokół mnie, prawda? A byk?

Byk... idzie za muletą...

Obrót skończony, widzisz? Muleta owinęła się wokół ciała. A byk? Byk dokonał obrotu w miejscu, całkowitego! Przez cały czas szedł za końcem mulety, aż do chwili, kiedy koniec całkowicie się nawinął... byk zakręcił się w kółko w jednym miejscu! Widzisz to? A widzisz ten ruch czerwieni, ten obrót czerwieni?

 

 

13

 

Nie stało się to pierwszego, drugiego ani trzeciego dnia. „Żyjemy w momencie najintensywniejszej konwulsji społecznej stulecia”, mówi trockista Raymond Krivitzky głosem wzmocnionym przez mikrofony, piękne przemówienie, „krwawe kąpiele kontrrewolucji”, mówi Raymond Krivitzky, przeżyliśmy to, widzieliśmy, znamy, nigdy nie zgodzimy się z tymi, którzy żyją chwilą, z tymi, którzy jak Zinowiew malują nacjonalizm na czerwono, byle usprawiedliwić fakt, że doraźne interesy państwowe stawia się — zawsze, stale, z zasady! — przed interesami rewolucji, byliśmy za słabi, zbyt rozbici, ale nigdy nie zhańbiliśmy się jednym: nigdy nie malowaliśmy nacjonalizmu na czerwono, nigdy nie malowaliśmy egoizmu na czerwono, nigdy nie mieliśmy spokojnego sumienia! My, „skrajna lewica”, prawdziwa lewica, jedyni, którzy usiłowaliśmy poruszyć świat przeciw każdej kontrrewolucji, usprawiedliwianej przez nowych Zinowiewów i nowych Stalinów...

Tu, oczywiście, przerywają maoiści:

— MARKS! — ENGELS! — LENIN! — STALIN! — MAO!

Każdy ma takiego Stalina, na jakiego zasłużył! Dobrze, przemyślimy to, przedyskutujemy: w tej chwili najważniejsza jest jedność. Obyśmy nigdy nie mieli spokojnego sumienia! Ani teraz, ani gdy dojdziemy do władzy, ani gdy dokona się wreszcie rewolucja światowa, nigdy! Oto wyróżnik prawdziwej lewicy: nie mieć nigdy spokojnego sumienia! Oklaski. I jeszcze coś, Raymond Krivitzky cytuje coś rosyjskiego, tak oto możemy teraz mówić o sobie: — „W trzech wodach topili, w trzech krużach kąpali, w trzech ługach warzyli. Czystsi jesteśmy od najczystszych!”

Oklaski, przechodzące nagle w chwili, gdy słabną, w prawdziwą burzę: Estravados! Idzie w stronę mównicy, przez chwilę odwrócony jest plecami do sali, hałas kłębi się od wklęsłego sufitu po miękką czerwień posadzki, okrzyki są tak podobne do wystrzałów, że prawdziwego wystrzału nie usłyszano.

Pełny obrót, zobacz. Patrz na ruch mulety.

Kongres zerwany. Wszystko stracone. Nikt już nie zdoła... Patrz na ruch mulety. Było jedno wielkie nazwisko, i teraz, kiedy go zabrakło... Tylko Estravados mógł tego dokonać, zjednoczenia, zaryzykował życiem, przegrał, koniec. Patrz na ruch mulety. Tłum na ulicach. Kamieniami w szyby. Wysoko uniesione portrety. Chrystus rewolucji. Nowe hasło dla Jean-Pierre'a i Sylvie: NOUS SOMMES TOUS PABLO ESTRAVADOS!

Szczęśliwy Roland, nie doczekał. Biedny Roland, nie doczekał także i tej manifestacji. Nareszcie coś się dzieje! Europa poruszona! Patrz na ruch mulety. Robię pełny obrót, spójrz na stopy, widzisz? Marat na scenie teatralnej, z głową wystającą z wanny, krzyczy:

SIMONA! JA JESTEM REWOLUCJA!

Patrz na ruch mulety. Profesor Wiener znów czyta Bergsona! A byk? Co robi byk? Spójrz na muletę. Widzisz to? Muleta... Owija się wokół mnie, prawda? NOUS SOMMES TOUS PABLO ESTRAVADOS! ON NE NOUS AURA PAS![4] — Byk... idzie za muletą. Obrót skończony. Kochałam cię. Kochałam cię! Widzisz? Muleta owinęła się wokół ciała. A byk? Byk dokonał obrotu w miejscu, całkowitego obrotu! W Madrycie i w Grenadzie, w Sewilli i w Barcelonie, w Dżakarcie i w Higuereas, Katalonia, Asturia, Andaluzja, Walencja, Sierra Morena, Kastylia. Ktoś musi zacząć. Patrz na ruch mulety. Przez cały czas szedł za końcem mulety, aż do chwili, kiedy koniec całkowicie się nawinął... byk zakręcił się w kółko, w jednym miejscu! Widzisz to? A widzisz ten ruch czerwieni? W drugiej ręce szpada, nikt już o niej nie pamięta. Patrz na ruch mulety.

"A jednak ona istnieje, was biorę na świadków, dusze wrażliwe i czyste, istnieje ta namiętność czuła, przemożna, nieodparta, męka i radość wielkich serc, ten głęboki wstręt do tyranii, to rozpaczliwe współczucie dla uciśnionych, ta święta miłość ojczyzny, ta najwznioślejsza i najświętsza miłość ludzkości, bez której wielka rewolucja jest tylko olśniewającą zbrodnią, unicestwiającą inną zbrodnię; istnieje ta szlachetna ambicja stworzenia na ziemi pierwszej republiki świata, ten egoizm ludzi nieupodlonych, znajdujący niebiańską radość w spokoju czystego sumienia i w porywającym widoku powszechnego szczęścia. Czujecie ją w tej chwili, płonącą w waszych sercach; ja czuję ją także." (Robespierre)*************************************** "W polityce nie ma, nie było, i nigdy nie będzie sentymentów." (Stalin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura