Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
1483
BLOG

Na początku było słowo

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Terroryzm Obserwuj temat Obserwuj notkę 42

Badacze języków twierdzą, że rdzenie słów Indian obu Ameryk zawierają rdzenie słów języka używanego przez Mongołów rozszerzających swoje Imperium prawie aż do Patagonii. Takie słowa jak: góra, rzeka, niebo, las i tym podobne, najbardziej elementarne słowa opisowe, są do siebie bardzo zbliżone. Jak widać po wyglądzie Indian, Mongołowie zostawili Indianom po sobie nie tylko geny – co widać w podobieństwie - ale i rdzeń języka. Przetrwał mimo braku kontaktu z żywym językiem macierzystym wieki całe, pomimo odległości tysięcy kilometrów.

Najeźdźcy podbijający jakiś kraj w pierwszej kolejności doprowadzają do zmiany języka, represjonują używanie dotychczasowego. Tak na przykład było w czasie zaboru rosyjskiego, gdzie przy wejściu na jarmark wisiały tabliczki: „Palenie i rozmawianie po polsku na jarmarku jest zabronione”. Podobnie było w czasie okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. Nauczanie fizyki i matematyki po polsku groziło śmiercią.

Dlaczego to było takie ważne dla okupantów? Nie trzeba tego tłumaczyć. Każdy to intuicyjnie czuje, że w ten sposób odcinali korzenie świadomości. Jeżeli pozbawiasz człowieka jego języka, a wbijasz mu do głowy swój własny język, to za tym idzie myślenie w danym języku. Oczywiście taki proces musi trwać pokolenia, aby odnieść realny skutek.

Kontrolowanie, aby język podbitego narodu nie był używany jest niezwykle trudne, siły okupacyjne musiałby być znaczne, aby tego dopilnować i wyegzekwować. Bo nawet w języku najeźdźcy może się podbity naród komunikować publicznie przekazując sobie informacje, które będą mu niezrozumiałe, niedostępne, funkcjonujące poza cenzurą. Nie mówiąc już o tym, że w zaciszu domu rodzinnego język podbitego narodu może być nadal pielęgnowany. Nikt nie upilnuje tego, nie ma takiej siły. Nawet najbardziej srogi okupant nie jest w stanie temu fizycznie zapobiec. Nie dokona przecież eksterminacji niewolników, ktoś musi dla niego pracować.

Jak widać z tego krótkiego wprowadzenia, dotychczasowy system zniewolenia języka przez okupanta był wielce nieefektywny. Dlatego gdzieś tam i kiedyś zebrała się grupa ludzi którą - dla uniknięcia posądzenia o antysemityzm – nazwę Jądrem Ciemności. W prostej linii najprawdopodobniej wywodzą się oni z tłumu skandującego przed Piłatem: Ukrzyżuj go! Zebrali się więc kiedyś i gdzieś w tajemnicy przed światem i zastanowili się, gdzie tkwi błąd, który czyni ten system zniewolenia nieefektywnym. To oczywiście political-fiction, ale można uznać, że jest to wielce prawdopodobne, sądząc po owocach ich działania.

Jakie zasadnicze wnioski wyciągnęli? Po pierwsze to zasadniczy błąd tkwi w tym, że w ogóle największym problemem jest okupant. Dlatego należy przeprowadzić tak zniewolenie, aby… okupanta nie było wcale. Wszystko ma wyglądać normalnie. Żadnych represji, Słońce świeci normalnie, językiem można się posługiwać bez problemu. No to jak okupować bez okupanta i jak zniewalać bez wymazania języka? Należy wszczepić w umysłowość podbitego społeczeństwa cenzora-policjanta, który będzie pilnował, co można a czego nie wolno mówić. Taki cenzor-policjant, który będzie wrażliwy na wszystko, co przekazie publicznym będzie opatrzone przymiotnikami: kontrowersyjne, kontrowersyjna, kontrowersyjny. Przymiotniki te mają prowadzić takiego osobnika poddanego represji tego przymiotnika na granicę śmierci cywilnej. Taki osobnik ma mieć poczucie, że samo kontrowersyjne myślenie jest grzechem, zbrodnią, występkiem. Co jest a co nie jest kontrowersyjne będzie decydowało Jądro Ciemności w sposób zupełnie niedostrzegalny. Nie będzie kogo chwycić za klapy i rzucić mu w twarz kilka prostych żołnierskich słów.

Jeżeli ktoś ma klaustrofobię, to może poczuć się niedobrze na samą myśl, że taki system mógłby być kiedykolwiek przez kogoś wymyślony i wdrożony w praktyce. Wygląda na pierwszy rzut oka, że jest to system nie do złamania. Bo przeciwko komu wystąpisz z oporem czynnym lub biernym? Nie ma przeciwnika, nie ma okupanta! Jeżeli proces implantacji cenzora-policjanta przebiegnie sprawnie – oczywiście jest to proces rozłożony na dziesiątki lat – to w końcowej fazie mamy bezładną masę niezdolną do swobodnej komunikacji, poruszającą się w założonych koleinach. Ani kroku poza. Nikt nie piśnie słówkiem spoza zadanego alfabetu. Represyjny system wprost idealny. Ostatecznie można wprowadzić takiemu podbitemu społeczeństwu język, który będzie wyrażał jedynie najprostsze rzeczy: góra, rzeka, niebo, las i tym podobne. Reszta będzie węchem, dotykiem, widzeniem, emocją, instynktem zwierzęcia.

Gdy pierwszy raz zetknąłem się  wiele lat temu z pojęciem politycznej poprawności nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia. Uważałem, że nie mają szans. Uważałem, że to nie przejdzie. Ludzie będą normalni i nie zaakceptują tego. Uważałem tak do wczoraj. Gdy zobaczyłem to zdjęcie z Katedry Najświętszej Maryi Panny Notre Dame w Paryżu, tuż po zamachu – młotkiem! – przez islamistę na policjanta. Mówiło się, że w tym momencie schronienie w katedrze znalazło kilkaset osób. Wszyscy oni maja podniesione ręce do góry. Wyglądali jakby był to akt kapitulacji. I wtedy dotarło do mnie, że ten proces – z założenia! – jest właśnie obliczony na całe pokolenia. Na dziesiątki lat. I jak widać działa już teraz. Wytworzyło się społeczeństwo zniewolone, które prosi oprawcę o łaskę. Byleby tylko dać mu spokój.

Czy jest w tym systemie szczelina? W którą będzie można wsadzić but, aby wyrwać się na wolność, uniknąć zniewolenia. Oczywiście, że jest. Jest niezawodna od dwóch tysięcy lat. Tą szczeliną jest chrześcijaństwo, tą drogą ucieczki jest Kościół. Ten Kościół, o którym C.S.Lewis mówił, że jego drzewce są wbite tu, na Ziemi, ale sztandary osnute na tych drzewcach łopocą w Wieczności. Nie bez przyczyny wszystkie klony wychodzące z Jądra Ciemności na pierwszym miejscu stawiają walkę właśnie z Kościołem. Dlaczego to robią? Bo Kościół jest wciąż mocny. Bo chrześcijaństwo daje zbroję, która uodparnia na takie zniewolenie. Kościół jest mocny. Od kliku lat obserwuję wzrost mego Kościoła. Trzeba tylko przyłożyć ucho do ziemi, aby usłyszeć dobywający się cichy śpiew Taize: Veni Sancte Spiritus, Adoramus te Domine. Dlatego tandeciarz dr Misio nagrał swój szmaciany utwór. Gdyby kościół był w fazie upadku Jądro Ciemności nie poświęciłoby mu ani jednego słowa. Byłoby już pozamiatane. Zniknąłby w grobie pamięci. A ponieważ robią to i nasilają swoje ataki to potwierdzają tylko moje słowa.

To wspomniane wyżej zdjęcie z Notre Dame może też być widziane zupełnie inaczej. Diametralnie inaczej. Można na nie spojrzeć jak grono niewolników, ale jak na Misterium. Pozbawione rzeczywistego kontekstu wydarzeń wygląda jakby było spotkaniem ruchu charyzmatycznego Kościoła, który przywołuje Sancte Spiritus wyciągając do niego swoje ręce, jak pełne ufności dziecko do swego kochającego rodzica. Szczególnie, że wszystko dzieje się to w bezpośredniej bliskości święta Zesłania.

Rzecz dzieje w miejscu poświęconym imieniu Najświętszej Maryi Panny. W kraju zwanym Pierwszą Córą Kościoła.

To jest znak.

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka