Maciej Eckardt Maciej Eckardt
81
BLOG

"Nasz Dziennik" zrobił swoje, "Nasz Dziennik" może odejść?

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 31

„Czytelnicy konserwatywnej gazety, jaką jest “Nasz Dziennik”, są szczególnie zainteresowani szerokim spektrum poglądów Jarosława Kaczyńskiego, o którym chcieliby z pełnym przekonaniem powiedzieć: “nasz kandydat”. Wielu tak mówi. Kierowane przez nas od kilku tygodni prośby o udzielenie wywiadu przez prezesa PiS nie spotkały się jednak z pozytywną odpowiedzią. Rozumiemy, że czas kandydata jest bardzo cenny, jednak nie zabrakło go dla wielu innych redakcji. Rozumiemy, że nie wszystkie zagadnienia mogą być poruszone w toku kampanii, która ze swej natury dąży do skrótowości, jednak są pewne fundamentalne kwestie, o które mamy obowiązek pytać. Wymaga tego elementarna uczciwość wobec Czytelników.” – napisał „Nasz Dziennik”, przytaczając pytania, na które oczekiwał odpowiedzi.

Jarosław Kaczyński przyjął w stosunku do „Naszego Dziennika” politykę do bólu przewidywalną. Wie, że po prawej stronie, także niestety dzięki „Naszemu Dziennikowi”, nie pojawił się na tyle silny kandydat prawicy, który mógłby rzucić wyzwanie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bezalternatywne i szerokie oddanie łamów Jarosławowi Kaczyńskiemu z wielu powodów było błedem. Stąd obserwowana teraz postawa prezesa PiS-u, który zyskawszy poczucie siły, postanowił nie odpowiadać na niewygodne dla siebie pytania, jakie sformułował „Nasz Dziennik”. Przyjął w tej kampanii, podobnie jak konkurenci, strategię unikania trudnych pytań, które mogłyby spowodować odpływ głosów. Każda odpowiedź niesie bowiem ryzyko ich utraty, zwłaszcza przy tematach, na których niejeden polityk połamał sobie zęby.
 
Lider PiS-u doskonale zdaje sobie sprawę, że „Nasz Dziennik” reprezentuje tę część elektoratu, która jest szczególnie wyczulona na głos Kościoła. Głos, który nie zawsze jest kompatybilny z wizją partyjnych strategów. Prąc do prezydentury, a następnie odbicia rządów z rąk Platformy, Kaczyński dokonuje pragmatycznej dywersyfikacji głosów i rozpoczyna ich eksplorację na obszarach, po których się dotychczas nie poruszał. Przeliczył, że bardziej mu się opłacają ciche dni z „Naszemym Dziennikiem”, niż utrata okazji do poszerzenia elektoratu i uzyskania zdolności koalicyjnej na kierunku PSL i SLD. Kalkuluje jak polityk. Zarządza ryzykiem, tak jak potrafi najlepiej. Założył, że sukces to głosy, więc musi ich mieć jak najwięcej.

Uznał, że może zaczać szeroko obejmować, gdyż nic, co by nie było kontrolowane przez PiS, po prawej stronie już się nie wydarzy. „Solidarność” nosi Jarosława na rękach, LPR nie istnieje, Samoobrona dogorywa, Polska Plus pokuliła ogon i na tylnych łapkach skamle u pisowskich drzwi. Walczy Marek Jurek, który na przekór okolicznościom stanął w szranki wyborcze po prawej stronie, choć sondaże spychają go w granice błędu statystycznego. To może napawać Jarosława Kaczyńskiego poczuciem siły na tyle dużej, że postanowił zlekceważyć środowisko, które dotąd dawało mu siłę i tlen. Być może uznał to środowisko za trwale podbite i skazane na alians z PiS-em. Jeśli tak, to popełnia błąd, który może go sporo kosztować. Być może jednak się zreflektuje i przed wyborami dowiemy się z łam „Naszego Dziennika”, jakie są poglądy Jarosława Kaczyńskiego.

Poza gospodarczym interwencjonizmem, prymatem państwa nad obywatelem i licytacją, kto da więcej na powodzian, trudno doszukać się u Jarosława Kaczyńskiego zwartej propozycji dla Polski i Polaków, choć jego hasło „Polska jest najważniejsza”, bije mocno po oczach. Nie wiemy jednak, jaka ma to być Polska, choć to ona stała się osnową kampanii kandydata PiS-u. Nikt przecież nie wierzy, że będzie to Polska, gdzie obok siebie, niczym lew i jagnię w broszurach Świadków Jehowy, siedzieć będą Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, wachlowani przez przepojonych wzajemną miłością Janusza Palikota i Jacka Kurskiego. A taką sielankową wizję kraju nad Wisłą proponuje nam szef PiS-u. Już nie ryczący Jarosław Kaczyński, zwołujący hufce na bój, ale Sai Baba i Mahatma Ghandi w jednym.

Nic dziwnego, że Jarosław Kaczyński unika „Naszego Dziennika”, bo tam nie ma zapotrzebowania na infantylną politykę miłości. To nie ten target. Tam się ceni tych, którzy mają wyraziste poglądy i jasno wykładają kawę na ławę, szczególnie, jeśli sieje to popłoch na salonach. A tego Jarosław Kaczyński wolałby uniknąć, tym bardziej, iż zapowiedział kontynuację misji swojego brata, który – przyznajmy to szczerze – ikoną „Naszego Dziennika” nie był. Choć to tam właśnie ukazywały się sążniste artykuły, wprost sugerujące zamach na samolot prezydenta. Gazeta ta niepotrzebnie weszła w tego typu retorykę, bo przyczyniając się do rozkwitu „kultu” śp. Lecha Kaczyńskiego i rozpalając emocje z tym związane, siłą rzeczy mocniej zacieśniła więzy z Jarosławem Kaczyńskim, co ten uznał za akt oddania.

Dzisiaj być może mamy pierwsze symptomy refleksji. To dobrze. Konserwatywna gazeta, jak o sobie pisze „Nasz Dziennik”, to jednak zobowiązanie. Konserwatyzm w klasycznym ujęciu kojarzy się z rozwagą, namysłem, chłodną analizą i nieuleganiem emocjom. Od jakiegoś czasu brakuje mi w „Naszym Dzienniku” owej konserwatywnej stateczności i roztropności. Za dużo w nim „rewolucyjnego” wrzenia i oddawania pola „autorytetom”, którzy w swoich poglądach na państwo i politykę wschodnią, bardziej pasują do „Gazety Polskiej” i programu „Misja specjalna”, niż do dziennika odwołującego się m.in. do dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia, który jak wiemy, do każdego rodzaju rewolucyjnych ciągot, nawet tych szlachetnych w intencjach, miał stosunek chłodny i zdystansowany.

Odnoszę wrażenie, że Jarosław Kaczyński dokonuje chytrego manewru. Pozostawia „Naszemu Dziennikowi” cały front walki ze wszystkimi dookoła (Rosja, Smoleńsk, Gazprom, UE, Niemcy, lustracja, itp.), a sam, niczym Feniks z popiołów, oczyszczony i odświeżony, wyrusza na podbój nowych światów, bardziej otwarty na drugiego człowieka, wsłuchany w jego potrzeby, miłosierny i wyrozumiały. To „Nasz Dziennik” ma się teraz kopać z koniem i robić za piorunochron. Prezes PiS-u jest już w innym miejscu, bo tego wymaga mądrość etapu. Dlatego nie wolno mu już zadawać niewygodnych pytań. Przynajmniej nie teraz. A był taki czas, że to Jarosław Kaczyński zabiegał o wywiady w „Naszym Dzienniku”. Ale nic straconego. Przed nami druga tura wyborów. Kto wie, czy nie trzeba będzie szarpnąć konserwatywno-narodowymi cuglami?

Przeczytaj również:

Czy PiS odbiera tlen “Radiu Maryja”?

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka