Głosowałem na Marka Jurka. Przegrał. Podjął walkę, gdy inni kandydaci w imię pragmatyzmu z walki rezygnowali. Na przekór sondażom, dobrym radom, szedł do przodu. Szło to jak po grudzie. Nie miał szans po katastrofie smoleńskiej na nawiązanie walki z obozem PiS-u. Ale walczył. Miał nadzieję, że katolicki i konserwatywny elektorat dokona racjonalnego wyboru i choć w części odda głos na niego. Jego rachuby rozminęły się z ludzką empatią i emocjami. Przegrał mocno, ale absolutnie nie żałuję, że na niego głosowałem.
Nie pójdę jednak za głosem Marka Jurka i nie zagłosuję w drugiej turze na Jarosława Kaczyńskiego. Uważam zresztą, że Marek Jurek pospieszył się ze swoim poparciem. Grając o palmę pierwszeństwa Jarosław Kaczyński coraz bardziej odsłania swoje lewicowe oblicze, które dotychczas umiejętnie skrywał. Oblicze o tyle niebezpieczne, że obleczone w silny ornament religijny. Jego ukłony i umizgi do formacji, która jest genetycznym, ideowym i etycznym przeciwieństwem prawicy, jest smutnym zwieńczeniem tej kampanii. Będzie jeszcze smutniejszym, kiedy lider PiS-u dostanie od SLD czarną polewkę.
Ja rozumiem, że taka jest taktyka. Ok., niech będzie. Ale po cholerę w takim razie sztab PiS-u wieszał się w tej kampanii na Zbigniewie Herbercie? Jakże żałośnie brzmią dzisiaj słowa apelu do Kaczyńskiego miłośników poezji Herberta: „Dzisiaj zgłaszając nasze poparcie dla kandydatury Jarosława Kaczyńskiego na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, czujemy się wykonawcami poetyckiego testamentu Zbigniewa Herberta”. Cóż, Herbert w jednym szeregu z Napieralskim, Oleksym, Millerem, Jaskiernią w walce o prezydencki stołek… O tempora, o mores!
Powtórzmy za Herbertem:
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Komuś tego smaku zaczyna brakować.
Inne tematy w dziale Polityka