Senator Jan Libicki zachęca Romana Giertycha do złożenia pozwu przeciwko o. Tadeuszowi Rydzykowi do sądu kościelnego diecezji toruńskiej w oparciu o kanon 220 KPK, który brzmi: „Nikomu nie wolno bezprawnie naruszać dobrego imienia, które ktoś posiada, ani też naruszać prawa każdej osoby do ochrony własnej intymności”. Pan senator zaznaczył, że pozywający może domagać się stwierdzenia od pozwanego, że ten naruszył jego dobre imię, jako osoby wierzącej.
Rozprawa Roman Giertych vs o. Tadeusz Rydzyk przed sądem kościelnym, byłaby z pewnością hitem. Znany polityk i adwokat kontra zakonnik, założyciel słynnych mediów katolickich. Ongiś blisko współdziałający, dzisiaj po przeciwnych stronach barykady. Kapitalny scenariusz. Byłby to chyba najgłośniejszy proces kościelny na ziemiach polskich od czasów Świętej Inkwizycji. Niestety, choćby z tego względu, nie sadzę aby kiedykolwiek doszedł do skutku. Ani Kościół nie jest zainteresowany takim obrotem sprawy, a i mec. Giertych ze względu na pozycję i perspektywę zawodową raczej się na to nie zdecyduje. Tak więc senator Libicki będzie się musiał objeść smakiem.
Im dłużej z boku przyglądam się scenie politycznej, tym większe mam przekonanie, że trzeba mieć cholernie dużo odwagi, by mówić o sobie „polityk katolicki” czy „polityk chrześcijański”. Tak na dobrą sprawę, powiedzenie o sobie publicznie „jestem katolikiem”, to zaciąganie cholernej odpowiedzialności i dobywanie z pochwy niezwykle ostrej szabli, której nieroztropne użycie grozi konsekwencjami przede wszystkim temu, kto jej dobywa, bo gdyby owa szabla przestałby być li tylko metaforą, to niechybnie z wszystkich liderów „katolickiej” i „chrześcijańskiej” opinii publicznej pozostałby kadłubki. Może wówczas dotarłoby do nich, że katolicyzm, to jednak broń obosieczna.
Tak samo dotyczy mediów, które używają przymiotnika „chrześcijański” czy „katolicki”. Nie inaczej jest w przypadku ludzi Kościoła, którzy ex cathedra, napominają maluczkich, jak mają żyć. Nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, sam lubię posłuchać, co mój proboszcz spod ołtarza (szkoda, że nie z ambony), ma mi do powiedzenia. Lubię, kiedy czyta listy biskupów, które starannie wypielęgnowane pod względem językowym, jakoś nie zawsze do mnie trafiają. Wolę proste słowa, często nieporadne, ale od serca, bo lubię autentyzm. Żałuję, że trudna sztuka homiletyki zanika w Kościele, ale skoro się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I ja wciąż lubię.
Dlatego wolę, jak o moralności prawi mi ksiądz (nawet grzeszny), a nie jakiś pan prezes, który z tą moralnością tym bardziej niewiele ma wspólnego.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka