Ostatnie czasy nie oszczędzały Benedykta XVI. Napór wojującego bezbożnictwa bezczelnie przyobleczonego w „prawa człowieka”, wstyd pedofilii jaki stał się udziałem Kościoła, kryzys powołań, indyferentyzm religijny drapieżnie penetrujący tkankę społeczną, a także osobisty dramat w postaci zdrady osobistego kamerdynera. To tylko garść problemów, z którymi przyszło ostatnio się mierzyć sędziwemu papieżowi. Są też być może dodatkowe okoliczności, ale o nich nic nie wiemy.
Myślę, że Benedyktowi XVI nie wystarczyło sił. Tak po ludzku. Jako jeden z nielicznych miał możliwość z bliska widzieć gasnący pontyfikat swojego poprzednika. Ciężka choroba Jana Pawła II, jego aktywność do samego końca, choć miały w sobie niezmierzone pokłady heroizmu, nie muszą być – tak sądzę – jedyną uprawnioną drogą ku Wieczności. Swoją decyzją obecny papież wskazał na inną, niezmiernie ważną stronę starości. Nie tę, która wymaga nieustannego napięcia i naładowanych akumulatorów, aż do ich wyczerpania się.
Benedykt XVI pokazał, że starość to także prawo do przeżycia jej w sposób wyciszony, z dala od zgiełku doczesności, tak by znaleźć niezmącony niczym czas na dokonanie rozrachunku z życiem. Bycie na wysokich obrotach temu nie sprzyja, a wręcz to uniemożliwia. I nie chodzi mi tutaj o brak aktywności fizycznej czy umysłowej. Tę należy zachować jak najdłużej. Wskazuję jedynie na to, że coraz większe tempo życia niszczy tkankę starości, destruując jej najważniejszy sens – przygotowanie się na odejście do Wieczności.
Zejście papieża z tronu piotrowego, to przypomnienie, że życie ludzkie ma prawo biec swoim naturalnym rytmem. Że, proszę wybaczyć mi to porównanie – „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. Benedykt XVI schodzi ze sceny godnie. Mówi, jeśli nie masz siły, nie bój się o tym powiedzieć. To lekcja tego, co dla wspólnoty wiary oznacza wyzwanie „jedni drugiego brzemiona noście”. Dzięki niespodziewanej decyzji Benedykta XVI „brzemię starości” odzyskało właściwą proporcję i optymistyczny sens.
Inne tematy w dziale Polityka