Przyznam się, że były bydgoski radny Bogdan Dzakanowski mi zaimponował. Jego wielce oryginalne protesty, uskuteczniane po głośnej sprawie zmiany nazwy mostu z Lecha Kaczyńskiego na Uniwersytecki, będące de facto o politycznym performance'em, zaczynają przynosić efekt. Jest rozgłos i harmider, a ostatnia akcja bezpośrednia polegająca na powieszeniu na moście tablicy informującej, że patronem mostu jest jednak Lech Kaczyński, była naprawdę cudnej urody.
Policja - zgodnie z założonym scenariuszem - zagrała w niej rolę życia, pakując tablicę do ciupy oraz stawiając Dzakanowskiemu idiotyczny zarzut o nielegalnym plakatowaniu.
Momentalnie zrobił się zakładany kociokwik, bo Dzakanowski dogadał się z ludem smoleńskim, który w umówionym dniu i o umówionej godzinie przybył pod komisariat, gdzie o chlebie i wodzie trzymano zaaresztowaną tablicę, by zgotować wychodzącemu z komisariatu Dzakanowskiemu owację na stojąco oraz odśpiewać mu hymn narodowy, a także pieśń o małym rycerzu, co sprawiło, że spłakałem się jak bóbr, bo wszyscy wiedzą, że Dzakanowski to drągal.
Chryja przy okazji zrobiła się też innego rodzaju. Dzakanowski dokonał bowiem rzeczy zdawać by się mogło niemożliwej – ukradł PiS-owi Lecha Kaczyńskiego. Smaczek w tej sprawie jest taki, że miejscowy PiS za Dzakanowskim nie przepada, a nawet, rzec można, traktuje jak zdrajcę, wypominając mu udział w konwencji wyborczej lokalnej Platformy Obywatelskiej, gdzie, jak wiadomo, o Lechu Kaczyńskim w superlatywach raczej nie mówiono.
Ale nic to. Dzakanowski niczym Kmicic odkupuje właśnie na oczach wściekłego aparatu PiS-u swoje winy, wzniecając niekłamany aplauz w smoleńskim elektoracie i nie sądzę, by do wyborów dał sobie wyrwać Lecha Kaczyńskiego. Dzakanowski wie, że złapał polityczną przyczepność i teraz niczym Hitchcock podkręca napięcie. Już zapowiedział, że tablicę, którą mu w końcu policja oddała, powiesi na nowo, czym wywołał zrozumiałą euforię ludu smoleńskiego, zdegustowanego milczeniem PiS-u.
A PiS milczy, bo nie wie co zrobić. Jeśli zaatakuje Dzakanowskiego, strzeli sobie w kolano, no bo jak to, wespół z policją i PO poniewierać bohatera, który broni prawa do obecności w przestrzeni publicznej śp. Lecha Kaczyńskiego? Zamilczeć sprawę? Też się nie da, bo elektorat PiS-u może takiego milczenia lokalnym politykom nie darować, zwłaszcza, że Dzakanowski znalazł swoje dojścia do mediów smoleńskich, które robią mu skuteczny pijar. Dogadać się jakoś z Dzakanowskim? Też nie bardzo, bo PiS mu nie ufa, traktując jako polityka nie do końca kompatybilnego z rzeczywistością. Słowem kwadratura koła.
Ta niekompatybilność zupełnie jednak nie przeszkadza wyborcom PiS-u, którzy widzą w Dzakanowskim tego, który nie boi się nadstawić karku w obronie ich świętości. Słusznie więc Dzakanowski zakłada, że nie będą się bali pójść za nim w wyborach samorządowych, jeśli uczyni on z tej sprawy istotny leitmotiv tej kampanii.
Przypomnieć także wypada, że to on pierwszy, a nie PiS, złożył do wojewody kujawsko-pomorskiego wniosek o unieważnienie uchwały rady miasta Bydgoszczy, zmieniającej nazwę mostu z Lecha Kaczyńskiego na Uniwersytecki. I to on dzisiaj za sprawą obrony dobrego imienia śp. Lecha Kaczyńskiego będzie wśród coraz większej grupy ludzi uchodzić za najbardziej kanonicznego pisowca w mieście.
Jak widać, to co zrobił Dzakanowski, nie jest żadną niekompatybilnością z otoczeniem. Jest czymś wręcz przeciwnym. Za chwilę okaże się, że to skonfundowane całą sytuacją władze PiS-u są niekompatybilne przede wszystkim z oczekiwaniami swojego elektoratu. I to będzie dopiero hit politycznego sezonu. Dzakanowski na czele ludu smoleńskiego z „małym rycerzem” pod pachą. Majstersztyk.
Inne tematy w dziale Polityka