W wolnych chwilach czytam "Resortowe dzieci", zerkam, co się wypisuje na ten temat w Internecie i w sumie jest ubaw. Granat wrzucony w dziennikarskie szambo przez dziennikarzy, widowisko obryzgał wszystkich dookoła.
Niepodnoszoną wartością tej książki jest to, że przy okazji uruchomiła ona machinę medialną, dzięki której gawiedź dowiedziała się, że wśród tzw. niepokorych i niezależnych prawicowych przodowników pióra z różnych "gazet polskich" aż roi się od wszelkiej maści resortowego genotypu, który to genotyp z lekka jakby się zmitygował patrząc jak zasiany wiatr wywołał burzę. I to z piorunami. Niektórzy od razu odżegnali się od książki, a niektórzy z rozbryzganym ekstrementem na twarzy udają, że to jedynie deszcz pada.
No, w każdym razie wesoło jest. Znaczy się i dziennikarsko i resortowo :)
Inne tematy w dziale Polityka