Pospekulujmy. Tomasz Nałęcz, prezydencki goniec, jeszcze wczoraj sprawę słynnych nagrań w knajpie pana Sowy bagatelizował, sugerując że to kaczka dziennikarska i szukanie sensacji w celu „podniesienia nakładu tygodnika”, który nagrania puścił w ruch. Na drugi dzień, kiedy pan Nałęcz udał się do roboty w dużym pałacu ogląd sprawy wyraźnie mu się zmienił. Już nie było mowy o dziennikarskiej kaczce, ale o „kompromitacji naszego państwa”.
Co się mogło stać? Otóż w robocie pan Nałęcz dowiedział się, że ma przestać międlić po swojemu, tylko obrać twardy kurs, bo tego wymaga mądrość etapu. Więc obrał. A dlaczego duży pałac obrał twardy kurs? Pospekulujmy dalej.
Otóż, upadek Donalda Tuska, to warunek sine qua non do powstania nowej partii obywatelsko-prezydenckiej, w której z jednego skrzydła uśmiechać się będzie umiarkowana lewica z dawną Unią Demokratyczną, a z drugiego Ludwik Dorn i uczesana endecja Romana Giertycha. Nie od dziś bowiem wiadomo, że Bronisław Komorowski przygarnia różnych rozbitków, oporządza, daje jeść i wciela na służbę Rzeczypospolitej. Póki co tylko do rezerwy.
Radość PiS-u może być więc przedwczesna. Wszystko wskazuje na to, że szalupa ratunkowa Pana Prezydenta czeka właśnie na zwodowanie, a jej wyporność jest w stanie utrzymać na wodzie co najmniej 3/4 składu Platformy Obywatelskiej. Czy tak się stanie? To zależy od Donalda Tuska.
Przyznać trzeba, że zręczny jest. Pytanie tylko, czy teraz mu tej zręczności wystarczy. Nie wiadomo w końcu, kto tak naprawdę się na niego "zapiął" i co jeszcze zostało nagrane.
Inne tematy w dziale Polityka