Z radością przeczytałem tekst Macieja Eckardta.
Nie było w nim, jak to bywa w wystąpieniach „klęskowo-rozliczeniowych” połajanek kierowanych do „odpowiedzialnych za klęskę”, ani, co również się zdarza w tekstach, których autorzy „analizują przyczyny”- wskazywania na spisek libertynów, masonów i innych „określonych sił”, który doprowadził do klęski – być może nawet, o zgrozo!, przez sfałszowanie wyborów.
Tekst Macieja Eckardta „poraża” spokojem. Myślę, że wiele osób, które go czytały, uznały go za „swój”, być może niektórym posuszył sumienia, bo czytając o tym, czym powinna być prawica i czego jej nie dostaje – zobaczyli swoje własne wady, swą małoduszność i gotowość poprzestawania na małych celach, by zanadto się nie napracować i nie narażać – choćby na doświadczanie poczucia porażki.
Słowo Macieja mnie poruszyło, nie polemicznie jednak. Tym razem chciałbym dokonać tylko uzupełnień.
Już na wstępie Autor pisze: Zaczytani w klasykach, opracowaniach historycznych, w większości odsunęliśmy od siebie intelektualną konfrontację z nachalnymi prądami współczesnego świata, wyzwaniami globalizacji, wojny kultur i cywilizacji.
Owszem, dość często zabieramy w tych sprawach głos, recenzujemy, analizujemy i się spieramy. Z tych sporów jednak nic nie wynika poza wyrażeniem swojego stanowiska ad vocem czegoś lub kogoś.
Myślę, że nie można tego „zaczytania w klasykach” ani „zabierania głosu w sporach” zaniechać. Bowiem zabierając głos w „tradycyjnych” tematach prawicy, takich jak kara śmierci, stosunek do przeszłości, zasady w oparciu o które budujemy państwo, stosunek do Kościoła, Rodziny, Własności przeprowadzamy właśnie „intelektualną konfrontację z nachalnymi prądami współczesnego świata…”. Prądami, które są radykalną negacją zasad, którym chcemy służyć, umacniać i stosować w każdej dziedzinie. Negacją radykalną, znaczy zarazem totalną – sięgającą negacji rzeczywistości podstawowej, na których owe szczegółowe zagadnienia się opierają – prawdy o człowieku, kryteriów, za pomocą których odróżniamy prawdę od fałszu, dobro od zła, piękno od szpetoty.
W tym miejscu czynię ważne uzupełnienie: Brakowało polskiej „prawicy”, tej występującej po 1989 roku solidnej formacji intelektualnej. O ile przed wojną ową formacją zajmowało się szkolnictwo średnie, o tyle prawica powojenna, z grubsza rzecz ujmując, owej formacji była pozbawiona. Lewica, przez monopolizację szkolnictwa i kultury, pozbawiła całe rzesze ludzi aktywnych społecznie wiedzy o naszych źródłach cywilizacyjnych. To z kolei pozbawiło tych ludzi kontaktu z myślą filozoficzną, teologiczną, historyczną. Zapomnieliśmy, gdzie leży nasze źródło i przez to nie czerpaliśmy z niego. Polska od początku kształtowania swej państwowości wpisała się w obszar oddziaływania cywilizacji chrześcijańskiej, zwanej czasem łacińską. Znaczy to, że od początku kształtowania swojej państwowości, swoich obyczajów i prawa poddała się wzorcom modelowanym w greckich akademiach i likejonach, gdzie odkrywano, iż człowiekowi nie godzi się żyć życiem bezrozumnym, że jego pochodzenie i cel znajdują się poza światem przyrody, a celem polityki jest „największych dokładać starań, aby wyrobić w obywatelach pewne właściwości, tj. uczynić ich dzielnymi i zdolnymi do dokonywania czynów moralnie pięknych”. (Arystoteles, Etyka Nikomachejska) Życie naszego państwa „określała też jedna i wspólna dla wszystkich zasada a między ludźmi istniały więzy dobroci i życzliwości, a także wspólnota praw. Nie brano w tym państwie pod uwagę myśli o rozdzieleniu prawa i naturalnego porządku.”(M. T. Cicero, O duchu praw”). Państwowość polska kształtowała się w obszarze Christianitas, tego swoistego na skalę kosmiczną sposobu urządzenia życia społecznego w oparciu o ład nadprzyrodzony i ze względu na to, że istnieje rzeczywistość nadprzyrodzona. Wszystkie instytucje i urządzenia społeczne były organizowane tak, by respektować prawdę, iż życie człowieka nie wyczerpuje się w doczesności, że sięga w inny świat. Ta prawda podstawowa była zasadą porządku społecznego w całej cywilizacji chrześcijańskiej. Nadawała ona porządkowi przyrodzonemu, osobie ludzkiej, a także instytucjom przez nią tworzonym szczególną powagę i godność.
To podglebie życia społecznego utraciliśmy. Nie ma nic pilniejszego, jak praca nad jego odnową. Bez kultury, w klasycznym jej rozumieniu, bez podłoża myśli „klasyków” – nie rozpoczniemy Ruchu”. Albo będzie on jałowy i wykończy się sam w sporach. To jest chyba jedna z przyczyn klęsk, większych i mniejszych, prawicy– niechęć do głębszego namysłu intelektualnego, skupienie się na tropieniu „wrogów”, „zdrajców”, piłsudczyków”, „agentów”. I traktowanie narzędzi do tego tropienia – jako formacji intelektualnej. Czytanie Dmowskiego lub Konecznego, by dać odpór „piłsudczykom” i „turańczykom” lub „żydom”. Trzeba sięgać głębiej – do pism założycielskich cywilizacji łacińskiej – Platona, Arystotelesa, św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu, a także do współczesnych, zupełnie niemalże nieobecnych, choćby w nurcie endeckim prawicy, myślicieli Kontrrewolucji – Ch. Maurrasa, M. A. Torresa, J. de Maistre czy N.G. Davila i. P. de Oliweira by wymienić tylko przykładowo i poniekąd przypadkowo. Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że w czasie wojny, w sposób fizyczny, została wytępiona najbardziej świadoma, a zarazem związana ze źródłami Christianitas, część społeczeństwa. Po wojnie nie odbudowaliśmy tej koniecznej do zdrowego funkcjonowania społeczeństwa warstwy, ale została ona zastąpiona rzeszą „wykształciuchów.” Aby uzupełnić dotkliwy po wojnie brak elit, nowi gospodarze wysyłali do Moskwy kandydatów na profesorów – tam odbywali „studia” i wracali na polskie uniwersytety z tytułami naukowymi, które nie były jednak okupione latami żmudnych badań naukowych i twórczym wysiłkiem. Jedynym bowiem warunkiem zdobywania kolejnych szczebli naukowej kariery była służalcza postawa wobec systemu komunistycznego i jego ideologii. Dotyczyło to zresztą nie tylko naukowców, ale także pisarzy, aktorów, dziennikarzy, malarzy, rzeźbiarzy, kompozytorów. Część tego zjawiska opisał Jacek Trznadel w książce „Hańba domowa”. Oto elitą narodu, odpowiedzialną za jego tożsamość, stali się ludzie bez moralnego kręgosłupa, nie mający żadnego związku z bogatą, wspaniałą cywilizacją, w której przez tysiąc lat, jako Naród, wzrastaliśmy. To oni kształcili nauczycieli, formowali artystów, dziennikarzy, którzy wsączali w umysły tych, na których mieli wpływ, ideologię, która z polskością i cywilizacją Christianitas nie miała nic wspólnego.
Zatem odbudowa myśli, spójnej i dotyczącej nie tylko ważnych przecież akcydentaliów, ale i spraw podstawowych – jest warunkiem koniecznym powodzenia Ruchu. Choć, rzecz jasna – nie wystarczającym.
Rozumiem intencje Macieja, gdy pisze, że prawica ma być „nieklerykalna”. Jednakże takie sformułowanie, negatywne, nie wyjaśnia, jaka ma być owa prawica w odniesieniu do Kościoła, a co za tym idzie do łacińskiej tradycji, historii, kultury, religii. Istnieje niebezpieczeństwo, że prawica nieklerykalna zostanie zinterpretowana jako prawica rewolucyjna, która czci demokrację i chce zachować konsensus co do wartości, w społeczeństwie pluralistycznym. Ufam, że nie o taka prawicę Autorowi chodzi, a o prawicę, która ożywcze dla siebie soki czerpie z bogactwa Kościoła rzymskiego, jako nie tylko środka zbawienia, ale także budowniczego cywilizacji, która przez wieki kształtowała Europę. Myślę, że trzeba to rozróżnienie wprowadzić, by uniknąć nieporozumień.
Co do braku Parnasu – też tylko częściowa zgoda. Jest wszak kilka think thanków, nowoczesnych, o sporym potencjale. Dość wymienić środowiska, które jako pierwsze przychodzą na myśl: Klub Zachowawczo-Monarchistyczny, osoby skupione wokół krakowskich „Arcanów”, Instytut Edukacji Narodowej z Lublina i jego ośrodki w Polsce, także portale internetowe, jak choćby www.prawica.pl. Poważnej, na miarę choćby któregoś ze wspomnianych środowisk, akademii, nie udało się wytworzyć ruchowi narodowemu – i to bodaj największa jego porażka ostatniego czasu. Trudno też za taką akademię uznać Radio Maryja, które ostatnio uwikłało się w propagandę na rzecz jednej z partii, a wcześniej zostało zdominowane przez piłsudczykowsko-martrologiczno-socjalny nurt „obozu patriotycznego”. Pozostaje pytanie, zwłaszcza wobec pierwszego faktu, na ile można je uznać za sprzymierzeńca dzisiejszego zderzenia cywilizacji.
Tyle, gwoli pewnych uzupełnień.
Pozostaje pytanie, już w odniesieniu do tekstu Macieja Eckardta, pytanie: „jak?” Nie jestem strategiem, dlatego w ogóle nie czuję się na siłach na nie odpowiadać. Jednakże jeśli chcemy budować siłę polityczną, która ma moc oddziaływania na instytucje, prawo, kształt życia społecznego trzeba pamiętać, że siła polityczna jest wypadkową siły społecznej. Tę ostatnią zaś buduje się poprzez organizowanie niewielkich choćby grup wobec małych, lokalnych choćby celów, ze wskazaniem, że są one środkiem dla celów większych. Nie ma tu jednak gotowych recept; muszą być one wypracowywane w obliczu okoliczności, potrzeb, zdolności i możliwości.
Na dzień dzisiejszy konieczne jest spotkanie ludzi prawicy – jej politycznych przywódców, przedstawicieli Parnasu, także tych, którzy mówią o sobie „ex-koledzy” (często za takim mówieniem stoi osobista uraza – te trzeba albo przezwyciężyć, albo unicestwić, albo odsunąć na plan dalszy). Rezultatem takiego spotkania powinno być wyznaczenie konkretnych zadań przywódcom lokalnym – ci najlepiej wiedzą, wokół jakiego celu gromadzić ludzi. To oczywiście nie koniec – rzecz jednak konkretnych przedsięwzięć pozostawiam politycznym strategom.
Inne tematy w dziale Polityka