Powstała szczególna tęczowa koalicja. Obok Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronisława Komorowskiego, Janusza Palikota, Aleksandra Smolara i Donalda Tuska ramię w ramię stanęli Zbigniew Ziobro i Paweł Kowal, a obok Tomasza Lisa – Marek Magierowski i Igor Janke. Tylko raz po 1989 r. w historii mieliśmy do czynienia z podobnie szerokim frontem. Wtedy, w 1992 r., ten sojusz nazwano „koalicją strachu”. Dziś przeciwników polityki PiS łączy strach przed realistyczną oceną sytuacji geopolitycznej, w jakiej znaleźliśmy się po 10 kwietnia 2010 r.
W ostatnich dniach establishment polityczny i publicystyczny ze szczególną determinacją atakuje Prawo i Sprawiedliwość za stanowisko w sprawie polityki zagranicznej, w szczególności wobec Rosji i Ukrainy. Zarzuca się PiS awanturnictwo, radykalizm, nieodpowiedzialność, brak konsekwencji, a nawet – świadome działanie na rzecz Rosji i Niemiec. Front polityków i publicystów, za wszelką cenę chroniących obecne status quo w polityce zagranicznej, zaczął swoje działania od brutalnych ataków na zespół smoleński i przypisywanie mi słów, których nigdy nie wypowiedziałem. Ale ostrze ataku skierowano przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu domagającemu się – o ile premier Tymoszenko nie zostanie uwolniona – ogłoszenia bojkotu meczów Euro 2012 odbywających się na Ukrainie i przeniesienia ich do Polski lub do Niemiec.
Spokój za wszelką cenę
Powstała szczególna tęczowa koalicja. Obok Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Bronisława Komorowskiego, Janusza Palikota, Aleksandra Smolara i Donalda Tuska ramię w ramię stanęli Zbigniew Ziobro i Paweł Kowal, a obok Tomasza Lisa – Marek Magierowski i Igor Janke. Tylko raz po 1989 r. w historii mieliśmy do czynienia z podobnie szerokim frontem. Wtedy, w 1992 r., ten sojusz nazwano „koalicją strachu”. Dziś przeciwników polityki PiS łączy przede wszystkim strach przed realistyczną oceną sytuacji geopolitycznej, w jakiej znaleźliśmy się po 10 kwietnia 2010 r. Wspólnym mianownikiem łączącym krytyków PiS jest przekonanie, że bezradność i bezczynność wobec zagrożeń powstrzyma coraz bardziej widoczne coraz bardziej widoczny kryzys polskiej państwowości.
Dlatego piętnuje się PiS za – jakoby – nieodpowiedzialne antagonizowanie Rosji, wpychanie Ukrainy w jej ramiona i wspieranie polityki Niemiec, które współdziałając z Rosją, chcą uniemożliwić rozszerzenie UE na wschód i podporządkować Ukrainę Rosji. Prawo i Sprawiedliwość, wskazując na agresywne działania Rosji wobec Polski w związku z tragedią smoleńską czy wzywając do bojkotu Ukrainy, ma działać pour le roi de Prusse i narażać Polskę na największe niebezpieczeństwo. Cała ta bzdurna argumentacja wynika albo z kompletnego niezrozumienia lub nieznajomości obecnych uwarunkowań geopolitycznych, albo też ma świadomie wprowadzić w błąd opinię publiczną. Ocena ta jest szczególnie istotna w wypadku polityków takich jak Zbigniew Ziobro, który ostatnio kilkakrotnie odcinał się od PiS, sygnalizując gotowość do bardziej „realistycznej” polityki wobec Rosji, także w sprawie śledztwa smoleńskiego. Czy Zbigniew Ziobro zdaje sobie sprawę z konsekwencji swojej postawy i deklaracji? Czy dopiero dziś wybiera drogę Pawła Kowala, czy też właśnie teraz zdecydował się mówić o tym otwarcie? Takich pytań nie warto oczywiście zadawać w wypadku premiera Donalda Tuska czy prezydenta Bronisława Komorowskiego. Oni decyzje podjęli już dawno temu. A najlepiej świadczy o tym fakt, że ich politykę rosyjską kształtują ludzie o wyrobionej renomie: Radosław Sikorski, Daniel Rotfeld i Roman Kuźniar.
Polska i Niemcy a sprawa ukraińska
Aby zrozumieć obecną sytuację, należy powiedzieć kilka słów o grze politycznej prowadzonej przez ostatnie kilka lat w czworokącie Polska – Ukraina – Rosja – Niemcy. Sprawa ukraińska nie doprowadzi w wymiarze strategicznym do likwidacji prorosyjskich tendencji w Niemczech i zapewne oba państwa rychło się pogodzą, być może nawet kosztem interesów Polski. Taktycznie jednak „na chwilę obecną” Rosję i Niemcy dzieli coraz poważniejszy spór, który rozpoczął się od Polski, a teraz skoncentrował na Ukrainie. Jego historia jest długa i nie ma potrzeby opisywać jego kolejnych etapów, choć warto pamiętać, że począwszy od XIX w. Ukraina była oczkiem w głowie polityki niemieckiej, najpierw Austro-Węgier, a następnie XX-wiecznych Niemiec. Zarówno monarchia habsburska, jak i później Niemcy starały się politycznie rozegrać sprawę ukraińską wobec Rosji, a przede wszystkim przeciwko Polsce. I to na terenie Niemiec skupiła się w latach 30. i 50. XX w. nacjonalistyczna emigracja ukraińska (dopiero w czasach późniejszych najliczniejsze i niezależne od polityki niemieckiej ukraińskie ośrodki emigracyjne powstały w USA i Kanadzie). Te związki budziły zawsze zrozumiałe obawy polityków polskich, ale też potęgowały świadomość, iż bez rozwiązania kwestii ukraińskiej niepodległość Polski zawsze będzie zagrożona.
Europa Środkowa – klucz do Eurazji
W ostatnich kilku latach politykę niemiecką wobec Rosji determinowało dążenie do powstania osi kontynentalnej łączącej Europę i rosyjską Eurazję. Kluczem do tej polityki były z jednej strony interesy gospodarcze obu państw, a z drugiej strategia Niemiec polegająca na przeciwstawieniu się amerykańskiej polityce zagranicznej w wydaniu George’a Busha. To zbliżenie nabrało szczególnego przyspieszenia dzięki dobrym relacjom prezydenta i premiera Rosji Władimira Putina z postkomunistycznymi elitami w Niemczech. Dla wielu Polaków symbolem rosyjsko-niemieckich stosunków i szczególnej współpracy stał się rurociąg północny, a także niezbyt życzliwe Polsce i zdecydowanie korzystne dla Rosji niemieckie działania w sprawie szlaków wodnych w okolicy Świnoujścia i Szczecina. Rosja i Niemcy niechętnie patrzyły na politykę Lecha Kaczyńskiego zmierzającą do budowy sojuszu Europy Środkowej, wspartego specjalnymi stosunkami z USA. Tak pomyślana Europa Środkowa umacniała niepodległość byłych republik radzieckich wyzwolonych spod sowieckiej okupacji, oddalała perspektywę budowy państwa europejskiego i uniemożliwiała stworzenie wspólnej przestrzeni politycznej łączącej Unię Europejską i Rosję putinowską. Była to, krótko mówiąc, najskuteczniejsza i jedyna realistyczna polityka antyglobalistyczna idąca w poprzek długo przygotowywanym planom. Szczególnie istotne dla tej koncepcji było porozumienie polsko-ukraińskie. Dlatego właśnie prezydent Lech Kaczyński parł do zaproszenia Ukrainy do NATO – plan ten został zrealizowany podczas konferencji w Bukareszcie w 2008 r. I to prezydent Kaczyński wraz z prezydentem Juszczenką doprowadzili do wspólnej organizacji Euro 2012.
Początkowo kontrakcja rosyjska wobec takiego rozwoju wydarzeń zyskała przyzwolenie Niemiec. To za sprawą Niemiec deklaracja bukareszteńska o przyjęciu Ukrainy i Gruzji do NATO okazała się tylko pustym gestem (w dalszej konsekwencji sytuacja ta otworzyła drogę do rosyjskiej agresji na Gruzję). To wpływowe środowiska niemieckie zaangażowały się w zwalczanie tarczy antyrakietowej, mającej scementować sojusz Europy Środkowej z USA. I to Angela Merkel wreszcie pchnęła Donalda Tuska w objęcia Putina, począwszy od spaceru na sopockim molo, a skończywszy na uścisku na smoleńskim pobojowisku.
Wielka Europa, czyli imperium kontratakuje
Z politycznego punktu widzenia kluczowa była jednak wielka operacja polityczna, która znalazła swoją kumulację wczesną jesienią 2009 r. Wówczas to, 1 września 2009 r., premier Tusk zaprosił premiera Putina i kanclerz Merkel na Westerplatte. Rocznicę wybuchu II wojny światowej, u źródeł której stał sojusz rosyjsko-niemiecki, miano uczcić wspólnie w miejscu dla Polaków szczególnym, będącym symbolem bohaterstwa i niezłomności w obronie niepodległości Ojczyzny.
Spotkanie zostało poprzedzone publikacją na łamach „Gazety Wyborczej” tekstu autorstwa Władimira Putina, prezentującego stanowisko Rosji w kwestii historycznej odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i propozycję nowej polityki europejskiej. Putin podtrzymał znaną tezę, że za wojnę winę ponosiła Polska. Równocześnie złożył Niemcom propozycję budowy na bazie sojuszu rosyjsko-niemieckiego Wielkiej Europy. Polsce pozostawiono możliwość dołączenia do sojuszu na zasadzie dobrej woli głównych partnerów kształtujących nową architekturę Europy. Zapewne język otwarcie nawiązujący do publicystyki z lat 30. nie był przypadkiem... Według Putina „Wielka Europa” oparta na sojuszu niemiecko-rosyjskim z polskim udziałem miała zastąpić obecną strukturę Europy budowaną przez Unię Europejską.
Premier Donald Tusk przyjął warunki rosyjskie. Prezydent Lech Kaczyński je odrzucił. Wyrazem stanowiska Tuska była rezygnacja z traktowania zbrodni katyńskiej jako aktu ludobójstwa, powołanie Daniela Rotfelda, według dokumentów IPN zarejestrowanego jako kontakt operacyjny wywiadu PRL, na funkcję ministra odpowiedzialnego za politykę rosyjską, a wreszcie przygotowania do sojuszu gospodarczo-politycznego, który miał zostać zawarty na Cmentarzu Katyńskim 7 kwietnia 2010 r. I tak się stało. 7 kwietnia 2010 r. – wcześniej eliminując z polityki zagranicznej niepokornego prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego – Donald Tusk wmurował kamień węgielny pod prawosławną cerkiew w Katyniu oraz uzgodnił warunki wieloletniego traktatu gazowego uzależniającego Polskę od gazu rosyjskiego.
Dzień, który wstrząsnął światem
Cena tego sojuszu ujawniła się już po trzech dniach, 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem. Okazała się tak straszna, że zachwiała nie tylko niepodległością Polski, ale też wstrząsnęła podstawami całej polityki europejskiej. Czy już wówczas Niemcy Angeli Merkel postawiły znak zapytania nad propozycją Putina? A może stało się to nieco później, w miarę narastania kryzysu gospodarczego i gwałtownego wzrostu pozycji i aspiracji Niemiec? A może Niemcy nigdy w rzeczywistości nie traktowały propozycji Putina poważnie, a tylko premier Tusk z powodu braku doświadczenia, za sprawą bałamutnej publicystyki „głównych mediów”, dał się zwieść swoim doradcom? Analizując te wydarzenia, z pewnością trzeba też wziąć pod uwagę kompromitację wspólnej polsko-niemieckiej polityki wobec Białorusi. Wydaje się, że potraktowano ją jako probierz rzeczywistych zamiarów Rosji (świadczyć o tym może zawikłana historia stosunków służb specjalnych Polski i Białorusi, a zwłaszcza zaskakująco liberalna reakcja rządu premiera Tuska na udokumentowane fakty białoruskiego szpiegostwa w Polsce). Bez względu na to, jaka była geografia tego kryzysu, w pełni ujawnił się on jesienią 2011 r., gdy to minister Radosław Sikorski wygłosił w Berlinie przemówienie obwołujące Niemcy hegemonem powstającego państwa europejskiego i zadeklarował, iż Polska gotowa jest włączyć się w takie struktury, rezygnując z zasadniczych znamion swojej suwerenności.
Odwrócenie sojuszy
Wszystko, co się później stało, można uznać za reakcję Putina na wymykanie się z rąk rosyjskich łupu, jakim miała być Europa Środkowa i rola hegemona w Europie. Przynajmniej od tego momentu polityczne drogi Rosji i Niemiec rozeszły się (oczywiście mówimy tylko o pewnej fazie tych relacji, nie kwestionując ich długofalowej zbieżności). Kolejne uderzenie rosyjskie zostało skierowane w stronę Ukrainy, której pozycja wzmocniona symbolicznymi, wspólnymi z Polską Mistrzostwami Euro 2012, była ostatnią już pozostałością koncepcji budowy prozachodniej Europy Środkowej z okresu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Można chyba stanowisko rosyjskie streścić następująco: „Jeśli Polska, zamiast być swoistym kondominium i łącznikiem rosyjsko-niemieckim w budowaniu Wielkiej Europy, ma stać się częścią państwa europejskiego ze stolicą w Berlinie, to nie widzimy żadnego powodu, by pozwalać na rozszerzanie wpływów tego nowego państwa na Ukrainę i resztę dawnych republik sowieckich”. Takie działanie można było przejściowo tolerować w procesie budowy Wielkiej Europy, ale nie wobec próby zastąpienia tego projektu Europą niemiecką z Polską w jej ramach. Dlatego też Rosja w przyspieszonym tempie doprowadziła do podpisania z Ukrainą w pełni uzależniających to państwo umów gazowych, a następnie wsparła brutalną politykę Janukowycza wobec niepodległościowej opozycji, na czele której stała była premier Julia Tymoszenko. Krokiem następnym była próba skupienia wokół Ukrainy i Rosji innych państw Europy Środkowej, pokazując, że ta konstrukcja może mieć także rosyjską wersję.
Jałta raz jeszcze?
Działania te ma przypieczętować szczyt Europy Środkowej w Jałcie, którą na miejsce spotkania wybrano chyba nieprzypadkowo. I wydaje się, że ani panu Pawłowi Kowalowi, ani panu Markowi Magierowskiemu tłumaczyć tego nie muszę... Choć być może trzeba tę symbolikę przypomnieć prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który jako jedyny z ważnych polityków Środkowej Europy zdecydował, iż na ten szczyt pojedzie. Jest oczywiste, że jego obecność zostanie zinterpretowana jako zgoda na powrót Moskwy do imperialnych tradycji, a co gorsza, jako akceptacja dla całej nowej konstrukcji geopolitycznej i miejsca wyznaczonego dla Polski w jej ramach. W ten sposób w dwa lata po śmierci polskiej elity niepodległościowej nad Smoleńskiem Rosja odwróciła sens i znaczenie porozumienia polsko-ukraińskiego i na nim chce wesprzeć swoją hegemonię w Europie Środkowej. Euro 2012, które symbolizowało prozachodnie porozumienie państw i narodów od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne i od Odry po Kaukaz, teraz ma stać się znakiem powrotu do polityki jałtańskiej z… 1945 r. Z Europy Środkowej pozostały polityczne zgliszcza, a Niemcy i Rosja szarpią każde w swoją stronę postaw czerwonego sukna Rzeczypospolitej.
Nie trzeba o tym głośno mówić!
To na tle tych wydarzeń należy analizować ostatnią histerię wobec prac zespołu smoleńskiego. I na tym właśnie tle powinno się rozpatrywać spór o bojkot ukraińskiej części Euro 2012. Nie trzeba mieć specjalnej sympatii do pani Julii Tymoszenko i do sił politycznych, które reprezentuje, by zdać sobie sprawę, że stała się ona zakładniczką obecnej imperialnej polityki Kremla i roli, jaką w niej ma odegrać Ukraina. Ma rację Marek Magierowski wskazując, że skuteczne odebranie Ukrainie Euro byłoby dla tego państwa katastrofą gospodarczą i polityczną. Rzecz w tym, że zgoda na Euro w obecnych warunkach oznacza akceptację imperialnej ekspansji Rosji i katastrofę dla Polski. Być może z tego dylematu wynika jakieś rozwiązanie kompromisowe i znając tradycje polityki UE, zapewne zostanie ono znalezione. Pytanie tylko, jaki w tej kwestii jest interes Polski?
Bo sugestie Kowala, Magierowskiego i Ziobry, iż bojkot to gra na rzecz Rosji organizowana przez Niemcy, świadczą albo o braku jakichkolwiek kwalifikacji politycznych, albo o świadomym wprowadzaniu w błąd. Trzeba nic nie wiedzieć o ostatnich latach tej polityki i jej uwarunkowaniach, by sądzić, że bojkot Euro może być rodzajem prowokacji niemieckiej w celu wepchnięcia Ukrainy w ręce rosyjskie. Zabawne, że ci sami ludzie uważają możliwość zamachu pod Smoleńskiem za spiskowe szaleństwo, a zagrożenie dla Polski wynikające z utraty całej elity państwa kwitują okrzykami: „nie wolno o tym głośno mówić”, bo Rosja się zdenerwuje. Zachowanie to przypomina mi tylko znany z sienkiewiczowskiego „Potopu” opis postawy Akbar Ułana, który popędzał skazanych na śmierć przez Kmicica ordyńców, by się szybciej nawzajem wieszali, „bo się bogadyr zdenerwuje”. Jak widać, Rosja nie potrzebuje ani specjalnych nacisków na Polskę, ani własnej propagandy, ma przecież całą paletę „dobrowolców” gotowych za nią wykonać zadanie. Taka właśnie atmosfera bierności i przyzwolenia najbardziej sprzyja polityce powolnego wchłaniania Polski przez rosnący w siłę układ rosyjski w Europie Środkowej.
Z Moskwą na czele?
Czy więc w tej sytuacji jest sens wzywać do bojkotu Euro 2012?
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że z pierwotnego planu skonstruowanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezydenta Wiktora Juszczenkę nie pozostało już nic. Euro nie stanie się symbolem ewoluowania Ukrainy ku Zachodowi, a przede wszystkim nie będzie symbolem współpracy polsko-ukraińskiej w budowie prozachodniej Europy Środkowej. Euro obecnie może stać się jedynie symbolem zgody Unii Europejskiej na fakt, iż to narzędzie zostało przez Putina skierowane przeciwko Zachodowi, a miejsce prozachodniej Ukrainy powoli zaczyna zajmować prorosyjska Polska! Bo Polska wpychana na te szlaki od początku kadencji prezydenta Komorowskiego po Smoleńsku, Jałcie i Euro rozgrywanym na warunkach moskiewskich może stać się przywódcą Europy Środkowej, tylko że na nowo związana geopolitycznie z Moskwą. Oczywiście plany, które zdaje się wspierać prezydent Komorowski, mogą spalić na panewce. Bojkot spotkania jałtańskiego przez Niemcy, Austrię, Węgry, Czechy, Chorwację, Słowenię, Bułgarię, Estonię, Albanię i Szwecję pokazuje, iż opór wobec koncepcji odbudowy rosyjskiej strefy wpływów w Europie Środkowej ma duży zasięg. Być może te państwa nie mają tak przenikliwych publicystów i polityków jak Zbigniew Ziobro, Paweł Kowal, Igor Janke i Marek Magierowski? Ale może dzieje się tak dlatego, że państwa te obawiają się właśnie ponownego uzależnienia od Moskwy i nie mają zamiaru wspierać odbudowy rosyjskiej strefy wpływów w tzw. bliskiej zagranicy, jak definiuje Europę Środkową rosyjska doktryna bezpieczeństwa państwa.
Polityczny sens bojkotu
Ukraina jest obecnie głównym sojusznikiem i reprezentantem zamiarów Moskwy na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej. Nie ma więc wątpliwości, że bojkot Euro, a co za tym idzie wszystkie opisane tego konsekwencje dla państwa ukraińskiego, utrudniają politykę rosyjską. Musi się z tym liczyć Moskwa, ale musi się liczyć z tym przede wszystkim prezydent Janukowycz. Nie będę spekulować na temat jego intencji. Nie mam jednak wątpliwości, że pięć razy przeanalizuje swoje decyzje, zanim narazi kraj na bojkot. Stąd zapewne ostatnie gesty Janukowycza i przeniesienie premier Julii Tymoszenko do szpitala poza łagrem (będące zresztą odpowiedzią nie tylko na żądania zachodnie, ale przede wszystkim na jasne sugestie Kremla w tej sprawie). I choćby dlatego trzeba było uruchomić ten środek nacisku, który zaproponował Jarosław Kaczyński.
Nie należy się łudzić, że obecny konflikt niemiecko-rosyjski trwale zwiąże Niemcom ręce w ich polityce wschodniej. Z pewnością nam, gdybyśmy doprowadzili do bojkotu ukraińskiej części Euro i np. rozgrywki zostałyby przeniesione do Niemiec czy też do Polski, ta decyzja pozwoliłaby odzyskać inicjatywę w polityce wschodniej i utrzymać rolę lidera prozachodniej polityki w tym regionie. A to oznacza sytuację o niebo lepszą niż powolne zbliżanie się do budowy NATO-bis z okresu Lecha Wałęsy, co zdaje się zapowiadać polityka przygotowana przez prof. Kuźniara i realizowana przez prezydenta Komorowskiego.
Wybić się na niepodległość
Musimy wreszcie pamiętać, że wszystko, o czym tu mówimy, rozgrywa się na pół roku przed rozstrzygnięciami w Waszyngtonie, które w zależności od tego, kto obejmie Biały Dom, mogą przynieść pogłębienie strategicznego partnerstwa rosyjsko-amerykańskiego, obiecywanego przez prezydenta Obamę w prywatnych rozmowach z prezydentem Miedwiediewem, bądź przeciwnie – powrót do aktywnej polityki europejskiej w wypadku zwycięstwa kandydata republikańskiego. I dlatego właśnie, że spór o Euro i los Europy Środkowo-Wschodniej poprzedza rozstrzygnięcia globalne związane z kierunkiem polityki USA, niesie on tak duże ryzyko, ale też tak olbrzymie konsekwencje. Powstrzymanie ofensywy moskiewskiej na Ukrainie lub też przeciwnie – ukształtowanie Europy Środkowo-Wschodniej pod patronatem Rosji postawi USA wobec nowych wyzwań i z pewnością przyczyni się do kształtu rozstrzygnięć amerykańskiej polityki europejskiej i polityki wobec Rosji Władimira Putina. A to oznacza, że decyzja o bojkocie Euro przekracza lokalny spór rosyjsko-niemiecki i jest istotnym czynnikiem mogącym oddziaływać na rozstrzygnięcia globalne. Krótko mówiąc, podjęcie przez politykę polską propozycji zawartej w oświadczeniu Jarosława Kaczyńskiego może na nowo otworzyć, wydawałoby się, zamkniętą już perspektywę sojuszu USA z Europą Środkową. I taki jest rzeczywisty wymiar polityki Prawa i Sprawiedliwości. To dlatego zwalczają ją wszyscy zwolennicy neosocjalistycznego imperium europejskiego budowanego na sojuszu niemiecko-rosyjskim. Dlaczego jednak do tego chóru przyłączają się politycy deklarujący dążenia niepodległościowe – tego nie rozumiem. Być może oni sami nie mają świadomości konsekwencji swojej postawy, poza tym, że chcą doraźnie, już dzisiaj zaszkodzić Prawu i Sprawiedliwości. No, ale to z polityką polską niewiele ma wspólnego.
Antoni Macierewicz
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka