„Poeta pozwany” Grzegorza Brauna to film, w którym napięcie zbudowane jest pomiędzy dwoma przestrzeniami. Reżyser wcale tej osi dramaturgii nie wymyślił – tę podyktowała rzeczywistość naszych czasów. Jedna – poety z Milanówka, z jego wierszami, tworzeniem, grabieniem i koszeniem trawy, jego kotami i gawronami, które wchodzą do wierszy i siedzą w nich aż po ostateczność. I z dobrą, piękną żoną sprawującą pieczę nad spokojem artysty
Druga – ta obywatela Rymkiewicza, wezwanego przed sąd, pozwanego przez wielki koncern medialny za słowa, że twórcy Agory są dziedzicami Komunistycznej Partii Polski.
Sąd
Poeta i obywatel jeździ kolejką. W niej powstają wiersze, w niej też je słychać czytane przez poetę, w rytmie stukotu kół. Po chwili, z szarą torbą, czapeczką na głowie poeta obywatel przemierza korytarze sądów w Warszawie w poszukiwaniu sali rozpraw, na której będzie sądzony za słowa. To zderzenie światów tworzy kontrast niezwykłej siły i na spokojnie jest nie do wytrzymania. Bo to chwile upokorzeń, gdy widz czerwieni się patrząc, że tak właśnie przestrzeń obywatela Rymkiewicza w Polsce wygląda. To wtedy, gdy poeta opierając się o barierkę w sądzie, tłumaczy się ze swojego życia przed sędzią w nieokreślonym wieku i nie mniej nieodgadnionym wyrazie twarzy, atakowany przez groteskowego, wyjętego jak z Moliera czy Fredry, ale ponoć wyśmienitego i zarabiającego nie mniej wyśmienicie adwokata koncernu. Postać z przerysowanymi gestami, zgarbieniem, neurotycznym głosem pyta: – A jak brzmiało pana prawdziwe nazwisko? Szulc? A czy pana rodzicie należeli do partii? A czy wznosił pan okrzyki przeciw Kościołowi? A czy…
Poeta odpowiada. Powtarza swoje rozliczenie z młodością z czasów stalinowskich, które – jak pewnie sądził – miał dokonane dawno, w książce Jacka Trznadla „Hańba domowa”. Ale właśnie to – ta wydana niegdyś w podziemiu książka, w której poeta miał odwagę zmierzyć się i skrytykować siebie samego, własną młodość, z bezwzględnością, której nie starczyło żadnemu z głośnych pracowników i przyjaciół koncernu, służy teraz Agorze – pokazuje film, klatka po klatce – do upokarzania Mistrza. A przecież przed chwilą słyszeliśmy i widzieliśmy wielkość – jak czytał wiersz. Słowa ubrane w rytm, obraz, muzykę. To ta przestrzeń przyciąga w filmie najbardziej, pulsuje w skroniach.
Poeta kosi trawę. A chwilę później wchodzi do sądu. By za moment w filmie znów wrócić do właściwej przestrzeni. Opowiada o Polsce po Smoleńsku: „Co się nam wydarza, nie jest dla nas do końca jasne. To dopiero nasi potomkowie będą wiedzieli, co się tutaj naprawdę wydarzyło. Tych lat ostatnich chyba do końca nie rozumiemy. Dzieje się coś, co jest podobne do końcówki Rzeczpospolitej w osiemnastym wieku, niewątpliwie jest to bardzo podobne. Podobne było to, że Polska była rozszarpywana przez swoich dwóch wielkich sąsiadów”. A my widzimy szczątki samolotu i ciasno ustawiony rząd członków Rady Ministrów ubranych na czarno, przyjmujących trumny na Okęciu. Tych przekonanych, że państwo „zdało egzamin”: „Najgorsza wiadomość to jest moim zdaniem ta, że nie wiadomo, kto tutaj teraz rządzi. Na pewno nie jest to ten rząd, który oglądamy w telewizorach i który można nazwać rządem telewizyjnym. To są pozory” – mówi Jarosław Rymkiewicz. Kamera krąży po twarzach ludzi broniących krzyża na Krakowskim Przedmieściu. A poeta mówi: „Polacy nie zawsze chcieli być Polakami. Jest zawsze taka część Polaków, której w ogóle na tym nie zależy. Z tym trzeba się pogodzić, nie należy nad tym lamentować, bo tak jest po prostu. Taka jest ludzka natura. Ci co się buntują, zawsze są w mniejszości”.
Dom
To już peron. Milanówek, chodnik, furtka i ogród.
„Pewne układy zdań przychodzą mi do głowy, czy to w ogrodzie, czy to właśnie tuż przed snem, czy też zaraz po przebudzeniu. I ja je zaraz zapisuję na karteczkach, bo wiem, że coś, co przyjdzie mi do głowy w pewnej rytmice i czego nie zdążę zapisać, wyparuje, zostanie zapomniane i już tego nie będzie. Nie da się tego odtworzyć. To znaczy nie da się odtworzyć nie tyle sensu czy treści, bo treść można zapamiętać prawie bez słów, ale nie da się odtworzyć rytmu zdania polskiego. Rytmu, który uciekł”.
Ale teraz poezja idzie na bok, bo jakież ostatecznie może mieć znaczenie? Cóż, że poeta? Sąd. Zaczyna się rozprawa. Tłum na korytarzu przed salą: „Wolność poety, wolność słowa!”. Odroczenie.
Poezja
„Wiersz to jest krótka sprawa – mówi nam siedzący za biurkiem przed komputerem poeta. – Właściwie powstaje w przeciągu jednego dnia. Potem może być przez jakiś czas poprawiany, niekiedy coś nie wychodzi, na przykład wszystko jest gotowe, a dwa wersy nie chcą się zrymować tak jak należy, i tego rymu szuka się bardzo długo, ale to są już takie drobne roboty, które wykonuje się na sposób rzemieślniczy i które nie wymagają już tego, co się niejasno nazywa natchnieniem”.
I znów wiersz.
Kosz na śmieci przy stacji kolejki WKD w Milanówku pod Warszawą
Kosz na śmieci, a w tym koszu olaboga!
Jaki lament! jakie jęki! jaka trwoga!
Ile istnień! i papierów! i nicości!
Jaka ciemność ale skryta tam w ciemności
Puszki plastik dwa psie gówna i milczenie
Śmieci śmieci – jest w tym jakieś Boże tchnienie
Jakieś Boże miłosierdzie – Boże trwanie
Coś co jest mi tutaj bliskie niesłychanie
Ile śmieci – jak w dwóch mózgach nihilisty
Kiedy Bóg mu się objawia ale mglisty
Ale super tajemniczy super Boży
I śmierć super – pośród śmieci mnie ułoży
Pod śmieciami mnie zakopie w śmieci zmieni
Chętnie idę – w tę krainę wiecznych cieni
Gdzie o zmierzchu blado świecą wysypiska
Prosto w nicość – tam gdzie Boga widać z bliska
Prosto w nicość – co za odlot odlotowy
(Nic innego nie przychodzi mi do głowy)
Co za odlot – w super dobro w super trwanie
Bóg jest dobry – ja to piszę na kolanie
Bóg jest super – idę w jego okolicę
Moje życie wsparte o tę tajemnicę
marzec 1999
Ta historia toczy się równolegle. Wiersze pisane w rytm kolejki i kolejka wioząca poetę na rozprawy. Zmieniają się pory roku. Wiosna, lato, jesień, zima. Kolejne rozprawy, instancje. I ostateczny wyrok odczytany przez – jak pisał Krzysztof Kłopotowski – „blondynę w średnim wieku”, która „poucza Wernyhorę”, że „tak mówić nie należy”.
Tak, ten film opowiada o samobójstwie cywilnym redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, który sądownie postanowił walczyć z poetą i wyrokiem zamknąć mu usta. Nawet, wzorem poety, nie warto wymieniać jego nazwiska, bo on przecież już „nie istnieje”. To ta pierwsza, niejako publicystyczna warstwa filmu. Ale to, co długo jeszcze pulsuje w głowie, nie ma nic wspólnego ani z korytarzami sądu, salą rozpraw czy małością korporacyjnego adwokata. Ta druga warstwa pokazuje poezję i wielkość jej autora. Grzegorz Braun ma szczęście, że mógł zrobić film o Wielkim Poecie. „Szczęśliwy naród, który ma poetę i w trudach swoich nie kroczy w milczeniu…”. Wiem, to Miłosz, ale tu pasuje jak ulał.
Joanna Lichocka
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka