Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej
836
BLOG

A. Macierewicz: Najdłuższa walka nowoczesnej Europy

Publikacje Gazety Polskiej Publikacje Gazety Polskiej Polityka Obserwuj notkę 7

4 czerwca 1992 r. zmienił historię Polski. Do tej pory wszystko było proste: archiwa miały być zamknięte, a Polska – rządzona przez ludzi okrągłego stołu. Tak się nie stało. Od 4 czerwca 1992 r. to, co było ukryte, stało się jawne. Nie rozwiązało to automatycznie naszych problemów, ale sprawiło, że od tego momentu możemy świadomie wybierać między wolnością a niewolą

Wielu sądziło, że to wybór taktyczny i że agenturalność części elity politycznej i gospodarczej to zło konieczne, które minie wraz z upływem czasu. Tragedia smoleńska rzuciła na tę kwestię nowe światło i przypomniała słowa wypowiedziane w czerwcu 1992 r. po obaleniu rządu premiera Jana Olszewskiego: gdy politykom brak odwagi cywilnej, następne pokolenie płaci krwią.

Państwo grubej kreski

Rząd Jana Olszewskiego trwale postawił przed nami zasadnicze kwestie, których rozwiązanie warunkuje istnienie państwa polskiego: upowszechnienie własności i powstrzymanie grabieży mienia narodowego, zawiązanie sojuszu z USA i z NATO, likwidacja baz sowieckich, a wreszcie przeprowadzenie lustracji – czyli budowa prawdziwych elit władzy nieuzależnionych od sowieckiej bezpieki. To te właśnie sprawy tworzyły zręby programu politycznego pierwszego rządu wyłonionego w wolnych i demokratycznych wyborach. Warunkiem powodzenia tego programu było przywrócenie prawdy w życiu publicznym. Tym samym zadano cios całemu systemowi okrągłego stołu. Zakwestionowano pewnik dominujący wśród ówczesnych elit politycznych, że ludzie komunistycznego aparatu władzy pozostaną na zawsze bezkarni. To nie przypadek, że dopiero w czasie IV Rzeczypospolitej nawiązującej do programu Jana Olszewskiego zostali skazani mordercy górników z „Wujka”. I nie jest prawdą, że wcześniej nie można było ich osądzić z powodu braku dowodów. To był skutek grubej kreski, nie osądzono ich, bo nie było na to przyzwolenia elit rządzących.

Budowa państwa opartego na aparacie wywodzącym się z PZPR i SB była możliwa tylko pod warunkiem stworzenia gigantycznego systemu kłamstwa. Kłamstwa, w którym agenci komunistycznej bezpieki są bohaterami opozycji, partyjni nadzorcy i niszczyciele polskiej nauki – wybitnymi twórcami, a zwykli tchórze i złodzieje – moralnymi autorytetami. Założenia tego systemu najlepiej zdefiniował jego współtwórca Adam Michnik, uznając na łamach „Gazety Wyborczej” autorów stanu wojennego Jaruzelskiego i Kiszczaka za ludzi honoru, a twórców antykomunistycznej opozycji Olszewskiego i Macierewicza – za ludzi chorych z nienawiści. Ten świat odwróconych pojęć nazwano słusznie systemem łże-elit, które okupant próbował narzucić narodowi polskiemu po wyniszczeniu elit prawdziwych. I tak miało być wszędzie: w gospodarce, sztuce, nauce, polityce. PRL-bis miała być ukoronowaniem tego procesu.

Spór o niepodległość

Spór o polską niepodległość nie zaczął się oczywiście w roku 1989 czy 1992. Był osią dyskusji, kryzysów i rozłamów przez cały czas istnienia polskiego ruchu oporu. Można by rzec, że program zaprzaństwa narodowego i zdrada towarzyszą nam od czasu rozbiorów. To targowica nazwała carycę gwarantką niepodległości Rzeczypospolitej, a PZPR wpisała sojusz z Sowietami do konstytucji. Program ten przybrał szczególną postać w latach 80. i 90. XX w. Podkreślano bezsilność Polaków we współczesnym układzie geopolitycznym, zarówno w wymiarze narodowym, jak i państwowym. Odrzucano ideę niepodległego państwa narodowego i kwestionowano naszą zdolność do samodzielności państwowej. Liczyło się tylko to co obce, tylko to, co przyszło z zewnątrz. Opowiedzenie się za polskością nazywano szowinizmem, nietolerancją, faszyzmem i dyktaturą. Powróciło pojęcie „lewica laicka”, która włączając kadry NKWD, KPP, PZPR, miała stanowić elitę elit. Twórca tego pojęcia przypisał lewicy laickiej zasługę budowy polskiego ruchu niepodległościowego i antytotalitarnego oporu. W ten sposób w miejsce polskiej inteligencji wejść miały zespoły ukształtowane w systemie komunistycznym: synowie i wnukowie tych, którzy przybyli wraz z armią sowiecką, tych, którzy poszli na współpracę, tych, którzy budowali komunizm stanu wojennego. Taka była geneza okrągłego stołu. 4 czerwca 1989 r. wydawało się, że program ten wygrał w sposób bezdyskusyjny, ale po 4 czerwca 1992 r. było już jasne, że nie ma doń powrotu i jest tylko kwestią czasu, kiedy Polacy odbudują niepodległość.

Warunki niepodległości

W czerwcu 1992 r. wszystkie te dylematy skupiły się wokół jednego pytania i jednego problemu: czy uda się przeprowadzić lustrację? Lustracja jest tu symbolem, jest też realnym warunkiem niepodległości, bo jej przeprowadzenie decyduje o kadrach państwowych, a więc w istocie o bezpieczeństwie, a także o zdolności państwa do suwerennego działania. Lustracja ma oczywiście wymiar moralny, kulturowy, a nawet religijny, i wszystkie te aspekty muszą być uwzględnione. Ale jeśli zapomni się o bezpieczeństwie państwa, to istnieje groźba, iż ten proces przekształci się w parodię lub pustą gadaninę. Jeżeli ustawodawstwo dozwala, by sowieccy konfidenci zajmowali najwyższe funkcje państwowe, to jednocześnie jest to sygnał, że niepodległość i suwerenność państwa mogą być kwestionowane od wewnątrz. Ten problem to wielkie wyzwanie i tak właśnie go wówczas rozumiałem. Podczas konferencji prasowej w styczniu 1992 r., zapowiadając przeprowadzenie lustracji, podkreślałem, że jej celem jest oczyszczenie aparatu władzy.
 

W marcu 1992 r. powstał projekt nowelizacji ustawy o tajemnicy państwowej, który zakładał powołanie komisji selekcjonującej kadry z punktu widzenia rękojmi lojalności wobec państwa polskiego – była to w istocie ustawa lustracyjna pozwalająca wyeliminować współpracowników i funkcjonariuszy bezpieki. Ustawa ta w maju 1992 r. została złożona w komisji sejmowej. W MSW przygotowano także na wzór rozwiązań czeskich ustawę lustracyjno-dekomunizacyjną. Podobnie jak w Czechach zakładała ona, że warunkiem objęcia stanowiska w administracji państwowej będzie uzyskanie zaświadczenia, że nie pełniło się kierowniczych funkcji w aparacie komunistycznym ani nie było się funkcjonariuszem lub tajnym współpracownikiem bezpieki. Takie rozwiązania przyjęli i Czesi, i Niemcy. Nazwiska ludzi aparatu komunistycznego publikowała wówczas szeroko prasa obu tych krajów. Mało kto dzisiaj pamięta, iż analogiczny projekt został przyjęty przez Senat RP w lipcu 1992 r., miesiąc po upadku uchwały lustracyjnej. Oczywiście został odrzucony przez zdominowany już przez „koalicję strachu” sejm. Przypominam te historyczne szczegóły głównie dlatego, że do dzisiaj zarzuca mi się, iż nie przygotowałem ustawowych rozwiązań lustracyjnych. Jest to nieprawda, jeszcze jeden z tych pseudoargumentów, który miał uspokoić sumienie i usprawiedliwić w oczach opinii publicznej atak i obalenie rządu Jana Olszewskiego.

Jak było naprawdę?

Prawda o uchwale lustracyjnej jest taka, że mogła ona zostać uchwalona 28 maja 1992 r. przez ówczesny sejm tylko dzięki temu, że znaczna część posłów z lewicy postkomunistycznej opuściła salę obrad, a członkowie Unii Demokratycznej byli mocno zdezorientowani projektem uchwały przygotowanym i wniesionym przez posłów UPR-u Lecha Pruchno-Wróblewskiego i Janusza Korwin-Mikkego. Dezorientacja była tak wielka, że jeden z liderów Unii, Jerzy Cierniewski, publicznie złożył mandat poselski. Inni próbowali zerwać kworum, usiłowali przedłużać dyskusję, czy to wnosząc o rozszerzenie uchwały, czy to domagając się przesłania jej do komisji. Ostatecznie uchwała została przyjęta w sytuacji, gdy liczba głosujących zaledwie o kilka osób przekraczała niezbędne kworum. Uchwała nakazywała ministrowi spraw wewnętrznych przekazać sejmowi do 6 czerwca listę posłów, senatorów i wyższych urzędników państwowych – współpracowników UB i SB. W późniejszym terminie lustrowani mieli być członkowie samorządu terytorialnego oraz sędziowie, prokuratorzy i adwokaci. Uchwałę zrealizowałem dwa dni przed terminem – słusznie obawiając się, że później będzie to już niemożliwe.

„Koalicja strachu”

Wszystko to działo się w szczególnej atmosferze zdeterminowanej narastającą presją sił postkomunistycznych na obalenie rządu. Przyczyną był jawnie niepodległościowy charakter naszej polityki, sukcesy gospodarcze, stabilizacja sytuacji społecznej i podjęcie aktywnej polityki zagranicznej otwierającej Polskę na sojusz z NATO. Momentem kluczowym stała się odmowa rządu akceptacji rosyjskich żądań, by dawne bazy sowieckie stały się siedzibą rosyjskich spółek będących w istocie ekspozyturami służb specjalnych. Prezydent Lech Wałęsa zarzucił nam dezorganizację polityki zagranicznej i na trzy dni przed uchwałą sejmu w sprawie lustracji wystosował list do klubów poselskich stwierdzając, że wycofuje swoje poparcie dla rządu. Tym samym dał sygnał do jego obalenia.

Powstała tzw. mała koalicja składająca się z Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego i tzw. Polskiego Programu Gospodarczego. W jej imieniu Jan Maria Rokita złożył wniosek o odwołanie rządu Jana Olszewskiego. Głosowanie nad tym wnioskiem miało się odbyć na najbliższym posiedzeniu sejmu. W tej sytuacji rząd skazany był na porażkę. Już od dawna jako rząd mniejszościowy funkcjonował tylko dzięki zręcznej polityce premiera i braku współpracy między oponentami tworzącymi swojego czasu zaplecze porozumienia okrągłego stołu, czyli między komunistami, liberałami i Lechem Wałęsą. Zdawaliśmy sobie, że w razie konfliktu nie możemy liczyć ani na KPN, którego przywódca był uwikłany w przeszłości we współpracę z bezpieką, ani na PSL Waldemara Pawlaka, podkreślajacego swoją niechęć do programu antykomunistycznego. Upadek rządu był więc nieuchronny. Można było tylko wybierać – czy będzie to utorowanie drogi powracającemu stronnictwu okrągłego stołu, czy też będzie to otwarcie nowego etapu odzyskiwania niepodległości.

Teczki w rękach ludzi okrągłego stół

W takich okolicznościach powstała i została przegłosowana uchwała sejmowa. 28 maja idąc do sejmu, nie wiedziałem, że Lech Pruchno-Wróblewski zaproponuje uchwałę lustracyjną, ale wiedziałem, że projekt taki przygotowali posłowie ZChN i że ma on zostać zgłoszony. Tekst UPR-u był szerszy i dlatego stał się podstawą uchwały. Lustracja nie była więc aktem straceńczym, czynem pochopnym i nieprzemyślanym, chwilowym odruchem emocji. Była integralną częścią niepodległościowej strategii, przesłaniem jasno zakreślającym każdej następnej ekipie warunki konieczne do spełnienia. W tym momencie dokonał się trwały podział polskiej sceny politycznej na tych, którzy lustracji się boją, i tych, którzy widzą w niej konieczny proces weryfikacji kadr państwa.

Należy przypomnieć jeszcze jedno, o czym mało kto pamięta, a przeciwnicy lustracji systematycznie tę sprawę zakłamują. Jest prawdą, że o lustracji mówiono od 1989 r. Ale stanowisko kolejnych rządów do 1992 r. było jednoznacznie przeciwne ujawnieniu akt bezpieki. Wielokrotnie i zdecydowanie wypowiadali się na ten temat kolejni ministrowie premierów Mazowieckiego i Bieleckiego, Milczanowski i Majewski oraz ich zastępcy – Zimowski i Widacki. Wszyscy jednogłośnie przekonywali, że lustracja jest niemożliwa do przeprowadzenia, gdyż archiwa są zniszczone, a pozostałe zapisy – niepewne. Rzecz tylko w tym, że równocześnie dokonywali lustracji na użytek swoich środowisk politycznych. Przykładem jest choćby tzw. lista Milczanowskiego sporządzona na polecenie tego ministra spraw wewnętrznych latem 1991 r., a zawierająca większość nazwisk, które znalazły się później na liście przekazanej przeze mnie Konwentowi Seniorów Sejmu RP. Ale nie tylko ministrowie buszowali swobodnie po archiwach, których podobno nie było i które miały być zamknięte dla obywateli, choć dostępne do rozgrywek politycznych. Szczególnym skandalem było utworzenie specjalnej komisji wiosną 1990 r. pod przewodnictwem ówczesnego posła Adama Michnika, który przez trzy miesiące miał nieograniczony dostęp do archiwów bezpieki. Jan Maria Rokita stwierdził wówczas, że działanie tej komisji jest przejawem otwarcia archiwów dla naukowców i nie krępowało jego poczucia sprawiedliwości i prawdy ani to, że wśród tych „naukowców” byli tajni współpracownicy SB, ani też to, że jeden z posłów w sposób niekontrolowany ogląda akta innych posłów i polityków.

A że tak było, świadczą ówczesne doniesienia prasowe stwierdzające np. że komisja ogląda „akta przywódców Solidarności”. Można się tylko domyślać, do kogo skierowany był ten komunikat i o kogo chodziło, zważywszy, że zbliżała się prezydencka kampania wyborcza, w której Tadeusz Mazowiecki miał się zmierzyć z Lechem Wałęsą. O szczegółach prac komisji Michnika nie wiedziano prawie nic do czasu przekazania przeze mnie raportu towarzyszącego uchwale lustracyjnej, gdzie omówione zostało działanie tej komisji. Równolegle na łamach „Nowego Światu” ukazał się artykuł Ireny Lasoty, byłej współpracownicy Adama Michnika jeszcze z lat 60. XX w., która oskarżyła go, że wykorzystywał informacje uzyskane w archiwach do wewnętrznych walk politycznych. Innym przykładem jest użycie danych z akt byłej SB podczas prezydenckiej kampanii wyborczej przeciwko Stanisławowi Tymińskiemu. Ale częste było też posługiwanie się tymi aktami na użytek rozgrywek lokalnych, o co np. oskarżali ministra Kozłowskiego działacze Solidarności z Opolszczyzny. Tak więc obłuda przeciwników lustracji już wówczas była oczywista: zamknięcie archiwów i sprzeciw wobec lustracji nie wynikały ani z obiektywnego stanu archiwów, ani z moralnej odmowy korzystania z tych akt. Przeciwnie, chodziło po prostu o zapewnienie sobie monopolu na wiedzę, którą uważano za kluczową dla sprawowania władzy.

Czego Polacy nie mogą wiedzieć

Powtórzmy: obóz antyniepodległościowy, obóz przeciwników lustracji sprzeciwia się jej, bo chce za wszelką cenę tę wiedzę zachować dla siebie. Należy się poważnie zastanowić, dlaczego i po co tak zażarcie i przez tyle lat walczy się o zamknięcie archiwów byłych sowieckich służb specjalnych. Trzeba przecież zdać sobie sprawę z faktu, że wszystkie dane zawarte w tych archiwach znalazły się w archiwach rosyjskich – i nadal tam są. Wskazuje to na szczególne relacje między tym obozem i wpływami rosyjskimi w Polsce. I w sposób oczywisty chodzi nie tylko o przeszłość... Ma to istotny wydźwięk, zważywszy na demokratyczną frazeologię tych polityków. Oto okazuje się, że wiedza o ludziach aparatu państwowego, którą na co dzień dysponują służby obcego mocarstwa, nie może być dostępna polskim obywatelom i wyborcom.

Dopiero z tej perspektywy można ocenić wagę ówczesnej decyzji sejmu i rządu Jana Olszewskiego o realizacji uchwały lustracyjnej. Oczywiście nie chcę obarczać odpowiedzialnością za wykonanie uchwały lustracyjnej całego rządu. Sejm polecił jej przeprowadzenie ministrowi spraw wewnętrznych, a zgodnie z ówczesną konstytucją nie wiązało to poszczególnych członków rządu. Ale prawdą jest, że bez jednoznacznej decyzji premiera Olszewskiego przebieg wydarzeń byłby zupełnie inny. Trzeba dodać, że była to decyzja wykluczająca wszelkie działania pozaprawne, nawet wówczas, gdyby wydawały się w pełni moralnie i politycznie uzasadnione. Jan Olszewski jest bowiem politykiem, dla którego zasady praworządności nie są negocjowalne, bez względu na konsekwencje i cenę, którą trzeba będzie zapłacić.

Lista Macierewicza

Nie było więc kwestii: „czy”, choć był problem: „jak”. Wybrana przeze mnie droga była zgodna zarówno z prawem, jak i z poczuciem sprawiedliwości. Sędzia Adam Strzembosz, prezes Sądu Najwyższego, zgodził się powołać komisję spośród sędziów Trybunału Stanu dla rozpatrywania ewentualnych skarg czy odwołań. Lista obejmowała tylko tych polityków, którzy w archiwach byli odnotowani jako tajni współpracownicy. Nie przekazałem danych dotyczących kandydatów na agentów czy też tych, których zapisy istniały tylko w systemie elektronicznym, a nie było ich w formie papierowej. Lista nie została ogłoszona publicznie – przekazałem ją przewodniczącym kół i klubów sejmowych do wiadomości posłów w ramach tajemnicy państwowej. Wszyscy, którzy znaleźli się na tej liście, mieli wraz z wybranym mężem zaufania nieograniczone prawo dostępu do własnych akt. Każdy z posłów i senatorów otrzymał także skróconą informację na temat archiwów MSW, zasobów i historii ich niszczenia. Warto opublikować ten dokument, gdyż mimo upływu 20 lat żadne z wielkonakładowych pism, tak często wypisujących bzdury o lustracji, tego materiału i wiarygodnych informacji na ten temat nie wydrukowało. Przeciwnie, cały opis realizacji uchwały lustracyjnej został skonstruowany na podstawie gigantycznej manipulacji, kłamstwa i oszczerstw, do dziś bezkarnie powtarzanych w mediach.

Mówi się więc i pisze, że świadomie pomieszałem katów i ofiary, choć jest to oczywista nieprawda. Mówi się, że opublikowałem enigmatyczne „zasoby archiwalne”, ale nie informuje, że chodziło o zasoby archiwalne osób odnotowanych jako agenci. Mówi się, że lista była zemstą czy grą polityczną – a przecież było dokładnie przeciwnie i przynależność partyjna czy klubowa nie miała żadnego znaczenia przy podejmowaniu decyzji o umieszczeniu na liście. Mówi się wreszcie, że lustracja wymierzona była w przeciwników rządu z obozu solidarnościowego, choć najliczniej na liście reprezentowani byli członkowie byłej PZPR, ZSL i SD. Znalazła się tam 1/4 klubu lewicy postkomunistycznej, w tym przewodniczący SLD Włodzimierz Cimoszewicz, wiceprzewodniczący Wit Majewski i późniejszy minister sprawiedliwości Jerzy Jaskiernia. Swojego czasu na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” reklamowano książkę lewicowego politologa Davida Osta, który stwierdził, że „minister Macierewicz upowszechnił w sejmie listy domniemanych agentów z dziesiątkami nazwisk ludzi dawnej Solidarności” – redaktorzy tych gazet zapewne są zadowoleni z tej publikacji i dumni ze swojej wiarygodności. Podobnie jak ludzie, którym udział w kampanii nienawiści zorganizowanej wobec rządu Olszewskiego zapewnił dziennikarskie i publicystyczne kariery.

Ustawy nie wystarczą

Lustracji po 4 czerwca 1992 r. nie można było już zatrzymać, a zasada władzy opartej na agenturze wydawała się skompromitowana. Było więc oczywiste, że każdy z następnych rządów będzie musiał zmierzyć się z tym problemem. Pakiet ustaw przyjętych w latach 1998–1999 przybliżył nas do tego, ale sprawy nie rozwiązał.

Utworzenie Instytutu Pamięci Narodowej miało pozwolić na wgląd w archiwa poszkodowanym, historykom i za pośrednictwem mediów – opinii publicznej. Ustawa o informacji niejawnej miała ochronić aparat biurokratyczny przed agenturą, a ustawa lustracyjna – usunąć agenturę z sejmu i rządu. Wkrótce jednak okazało się, że najlepsze ustawodawstwo niewiele pomoże, gdy nie ma woli politycznej i rządzi zdemoralizowany aparat. Dochodziło do takich sytuacji, że – jak ujawnił Raport z weryfikacji WSI – przełożeni, by ukryć fakt związków ze służbami, wydawali polecenia fałszowania ankiety o dopuszczeniu do tajemnicy państwowej. Warto przy okazji poinformować, że sądy Rzeczypospolitej uznały spokojnie, że w takim postępowaniu nie ma nic nagannego...

Podobno funkcjonowało nawet tajne porozumienie między szefami służb specjalnych nakazujące fałszowanie dokumentacji, tak by ukryć użyteczną agenturę komunistyczną. Sprawa Tomasza Turowskiego ujawnia tylko rąbek tych przestępczych manipulacji. Kolejne interpretacje ustawy lustracyjnej doprowadziły do tego, że sądy kwestionowały agenturalność ludzi, chociaż dysponowano pisanymi przez nich raportami i pokwitowaniami odbioru pieniędzy. W efekcie, mimo niezbitych dowodów, prawie nikt z elity władzy nie został pozbawiony mandatu.

Problemy te miała rozwiązać nowa ustawa lustracyjna. Ale po zaciekłej kampanii politycznej, w której duża część elit stanęła po stronie agentury, Trybunał Konstytucyjny w 2007 r. zablokował dalszą lustrację. Kampanię tę prowadzili lub aktywnie wspierali ci sami dziennikarze, publicyści, przedstawiciele środowisk politycznych i uniwersyteckich, którzy zwalczali lustrację w 1992 r. W konsekwencji z lustracji ostało się to, czego dokonano w 1992 r. i co następnie ujawniono w 2007 r. w Raporcie z likwidacji WSI.

Od grabieży państwa do okradania emerytów

Czy to oznacza, że z ustawodawstwa lustracyjnego należy zrezygnować? Czy z tego wynika, że do lamusa należy odłożyć prawne napiętnowanie tych, którzy współpracowali z komunistycznymi służbami, a dziś, po 20 latach, wciąż próbują to ukryć i funkcjonują jako dzielni i uczciwi patrioci, którzy budowali w ciężkim znoju PRL, „bo innego państwa polskiego nie było”? Taka decyzja oznaczałaby aprobatę grabieży i niesprawiedliwości dokonywanej przez ostatnie 20 lat. Oznaczałaby pogodzenie się i akceptację dla rządów dawnych agentów, a przede wszystkim zgodę na przejęcie władzy gospodarczej nad Polską przez ludzi wyłonionych z esbeckich kartotek. Sama tylko agentura wojskowa kontrolowała w 2007 r. blisko 1000 najważniejszych przedsiębiorstw prywatnych i państwowych. Tymi danymi dysponuje urząd prezydenta Bronisława Komorowskiego, ale te dane zdają się nie robić wrażenia.

Dobrym przykładem połączenia polityki, agentury i grabieży polskiej gospodarki był fakt, że ustawę o przedłużeniu wieku emerytalnego kobiet do 67. roku życia w imieniu Platformy Obywatelskiej referował w sejmie Dariusz Rosati, przedstawiciel nowej elity PO wyrosłej z połączenia ideologii i praktyki PZPR i gdańskich liberałów. Według zapisów wywiadu komunistycznego przechowywanych w IPN Rosati był zwerbowany w latach 70. i został agentem. Nadano mu pseudonim „Buyer” – „kupiec”. W roku 1989, kiedy tworzono okrągły stół, Dariusz Rosati został członkiem Rady Nadzorczej Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Dyrektorem zarządu FOZZ był niejaki Grzegorz Żemek – agent komunistycznych służb wojskowych. FOZZ powstał bowiem jako instytucja będąca owocem współpracy służb: radę nadzorczą kontrolował wywiad cywilny, zarząd – wojskowy, a całość – Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Straty Skarbu Państwa na skutek operacji FOZZ sięgały – według autorów pierwszej pracy o FOZZ – 30 mld dolarów. Skutek finansowy operacji „emerytalnej” ocenia się na blisko 600 mld zł w ciągu najbliższych dziesięcioleci. Rosati wszedł do sejmu z listy wyborczej PO, nie ujawniając faktu współpracy, gdyż w archiwach poza zapisami ewidencyjnymi nie zachowały się inne dowody agenturalności. Ale na tym przykładzie widzimy wpływ esbeckich kartotek na historię ostatniego dwudziestolecia.

Nie ma chleba bez wolności

Program rozbiorowy wciąż powraca, odzywa się w słowach premiera Donalda Tuska, oddającego śledztwo w sprawie Smoleńska w ręce byłego pułkownika KGB Władimira Putina i deklarującego, że „lepiej znać prawdę i nie mieć wojny, niż nie znać prawdy i mieć wojnę”. Zawarta w tych słowach pogróżka została dobrze zrozumiana i upowszechniona przez posłuszne media. Pod taką presją wiele osób jest w stanie uwierzyć w „pancerną brzozę”, pijanego generała i niedouczonych pilotów. Nie mniej dobitne były zapowiedzi ministra Radosława Sikorskiego deklarującego w Berlinie, że Polska gotowa jest zrezygnować z niepodległości, włączyć się do państwa europejskiego pod przywództwem Niemiec i zadowolić autonomią podobną do autonomii stanu Illinois w USA. Tak to po dwudziestu trzech latach od okrągłego stołu i po tragicznej śmierci większości polskiej elity niepodległościowej wraca ubrany w kostium małej stabilizacji program zdrady narodowej.

Czasem wydaje się nam, że kwestia, która stoi u źródeł lustracji, sprowadza się do emocjonalnej reakcji na moralne zło donosicielstwa i kolaboracji z systemem komunistycznym. Tymczasem prawdziwym wyzwaniem, jakie stawia przed nami ustawodawstwo lustracyjne, jest budowa polskich elit gospodarczych, intelektualnych i politycznych. Tylko one mogą zagwarantować organizację i utrzymanie niepodległego państwa. W przeciwnym wypadku we władzy będą uczestniczyć ludzie uznający, że „polskość to nienormalność”, a najbardziej będą się liczyły oceny działań polskiego prezydenta wygłaszane przez b. funkcjonariusza KGB. Wciąż też będziemy łudzeni opowiastką dla naiwnych, że można zamienić niepodległość na bezpieczeństwo i dobrobyt. Ci, którzy w to uwierzą – zapłacą ogromna cenę. A razem z nimi cały naród.

Obóz patriotyczny

Ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że wówczas, 4 czerwca 1992 r., mało kto wierzył w sukces sił niepodległościowych. Piszę o tym dlatego, że i dziś walka o prawdę grzęźnie czasami w bezradności. Prezydentowi Wałęsie udało się wówczas skupić wokół siebie „koalicję strachu” przed lustracją i obalić rząd. Po nocnym zamachu stanu i nieprawdopodobnej kampanii kłamstw i oszczerstw, którą porównać można tylko do dawnych sowieckich seansów nienawiści, przyszły przegrane wybory 1993 r., a następnie lata afer i korupcji. Dopiero utworzenie Prawa i Sprawiedliwości przyniosło trwały przełom polityczny. Obóz patriotyczny nie byłby zdolny do przetrwania i odrodzenia, gdyby nie zakorzenienie w myśli katolickiej, gdyby nie stanowisko ludzi Kościoła, a przede wszystkim, gdyby nie ogromna praca ojca Tadeusza Rydzyka i zbudowanych przez niego mediów – Radia Maryja, telewizji Trwam i „Naszego Dziennika”.

A przecież Kościół był i jest pod olbrzymią presją – obóz władzy zwalcza jego związek z polskim patriotyzmem i np. od zmiany stanowiska uzależnia się nawet zapisy konkordatu. Dziś widzimy z jednej strony otwartą i brutalną walkę z religią katolicką i z Kościołem, a z drugiej – próbę stworzenia rodzaju nowego katolicyzmu i nowego Kościoła. Taki Kościół – o ile porzuci naród i podporządkuje Ewangelię finansowym potrzebom oligarchii – łudzony jest mirażami wsparcia przez PO. Jednolite poparcie Episkopatu i całego Kościoła dla telewizji Trwam pokazuje, że tak jak w przeszłości, tak i dzisiaj Kościół zawsze trwa z narodem. Podkreślam to, gdyż w ostatnim dwudziestoleciu polska prawica różnie kształtowała swoje związki z katolicyzmem. Dziś nowoczesny obóz patriotyczny zbudowany jest na myśli katolickiej, nauce społecznej Kościoła i na polskiej tradycji narodowej. I dlatego właśnie jest jedyną realną alternatywą dla sił liberalnych i postkomunistycznych.

Antoni Macierewicz

JESTEŚMY LUDŹMI IV RP Budowniczowie III RP HOŁD RUSKI 9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны. Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka