Teksty Piotra Skwiecińskiego z „Rzeczpospolitej” o Smoleńsku to nie wyważanie racji pomiędzy dwoma zacietrzewionymi obozami przez zafrasowanego mędrca. Nazwijmy rzecz po imieniu – to odmowa służenia prawdzie. A nawet, niestety, coś gorszego: uderzanie przez obrzydliwego oportunistę w wiarygodność tych, którzy w przeciwieństwie do Skwiecińskiego nie zdezerterowali przed wypełnianiem polskich obowiązków.
Gdy Jan Karski przedstawiał prezydentowi Franklinowi D. Rooseveltowi sprawę zagłady Żydów w okupowanej przez Niemców Polsce, ten przerwał mu i zapytał, w jakiej sytuacji znajdują się w Polsce... konie. Kiedy do Roosevelta dotarł raport Józefa Mackiewicza o Katyniu, amerykański prezydent powiedział: „To jest całkowicie propaganda niemiecka”.
Zarówno Karski, jak i Mackiewicz zostali uznani początkowo – jak powiedziano by dziś – za oszołomów i głosicieli teorii spiskowych. Mało kto oficjalnie dawał wiarę ich relacjom. Bo prawda przez nich przekazywana była niewygodna z przyczyn politycznych. W przypadku Katynia trwało to oczywiście o wiele dłużej, bo Związek Sowiecki znalazł się wśród zwycięzców wojny i ta zbrodnia ludobójstwa nie została osądzona przez Trybunał w Norymberdze.
W sprawie Smoleńska posłańcami prawdy są dziś naukowcy ze Stanów Zjednoczonych i Australii – prof. Wiesław Binienda, dr Kazimierz Nowaczyk i dr Grzegorz Szuladziński. A tych w Polsce, którzy usiłują zakrzyczeć prawdę, różni od Roosevelta i zachodnich elit to, że wypowiadają lojalność nie wobec sojusznika, lecz własnego narodu.
Przesiąkanie zachowaniami sojuszników
Przyjazd do Polski prof. Biniendy został przez prorządowe media powitany starannie opracowaną taktyką. Przemilczeć wszystko, co ważnego profesor ma do powiedzenia. Pominąć fakt, że nikt z naukowców nie podważył merytorycznie jego badań. Pomagać snuć intrygę w sprawie jego spotkania z prokuratorami. Wreszcie użyć pseudonewsów o tym, że Binienda sam powiedział, że może się mylić.
Omawiać tę rozpisaną na – zawsze te same – głosy propagandową nagonkę byłoby stratą czasu. Warto natomiast przyjrzeć się atakowi na prof. Biniendę ze strony publicysty „Rzeczpospolitej”, bo jego szkodliwość dla walki o prawdę o Smoleńsku ma charakter szczególny. Ukazał się bowiem w piśmie, które wśród wielu czytelników nie uchodzi za salonowe.
Piotr Skwieciński strofuje Biniendę następującymi słowami: „Stopniowo jednak profesor zaczął zachowywać się inaczej. Ujmująca postawa wycofanego naukowca zaczęła ustępować miejsca temperamentnemu polemiście, który w zasadzie przestał ukrywać swoją bardzo zdecydowaną opinię nie tylko na temat przyczyn i przebiegu katastrofy, ale i strony przeciwnej – czyli władz państwowych i komisji Millera”.
A to „łagodnie mówiąc, nie buduje też wiarygodności samego naukowca”. Wskazał też na źródło upadku Biniendy: „Obracał się w kręgu swoich krajowych sojuszników, czyli zespołu Antoniego Macierewicza i środowiska »Gazety Polskiej«, i w równie naturalny sposób przesiąkał ich poglądami i zachowaniami”.
„Szantaż smoleńskimi trumnami”
Skwieciński krytykuje więc Biniendę nie za to, że próbuje ustalić prawdę o Smoleńsku. Przeciwnie. Troszczy się o jego skuteczność, którą obniża krytyka rządu i zadawanie się z nieodpowiednim towarzystwem.
Przyjrzyjmy się więc, jak wygląda ustalanie prawdy przez Skwiecińskiego i jego towarzystwo. W sierpniu 2010 r., gdy wobec coraz to nowych bulwersujących faktów Jarosław Kaczyński zaczął używać mocniejszych słów w sprawie Smoleńska, Skwieciński pisał, że prezes PiS zrezygnował z realnego wpływu na politykę: „Kaczyński abdykował, a co najmniej oscyluje na granicy abdykowania”.
19 października 2010 r. atakował Antoniego Macierewicza, że przez swój radykalizm „utrudnia dotarcie do prawdy tam, gdzie może ona być istotnie skrywana (np. gdy chodzi o zachowanie rosyjskich kontrolerów). Tylko czy prawda o Smoleńsku, niezredukowana do prostackiej wizji propagandowej (»ląduj, dziadu!« lub »zamach Ruskich«), jest jeszcze komuś potrzebna?”.
7 lutego 2011 r. pisał: „Kamieniem węgielnym pisowskiej narracji smoleńskiej jest szantaż moralny. Szantaż smoleńskimi trumnami, które znajdują coraz to nowe, nieoczekiwane zastosowanie”.
19 kwietnia 2011r. zarzucał walczącym o prawdę o Smoleńsku, że kieruje nimi chęć zniszczenia przeciwnika: „Bo tylko jeśli był zamach, to my jesteśmy Polską, spadkobiercami powstańców, a druga strona jest moralnie zdelegalizowana”.
27 września 2011 r. kpił z naszych publikacji: „Teraz mamy rakietę. Za chwilę nie będzie i rakiety, pojawi się np. fala potężnych ultradźwięków, która zniszczyła systemy wewnętrzne tupolewa. Przeminą ultradźwięki, to będzie coś jeszcze nowszego… Będzie coś nowszego, bo musi być, bo przecież skoro był zamach, to jakoś musiał zostać zrealizowany”.
Oto poszukiwanie prawdy w postulowanej przez Skwiecińskiego wersji wyważonej, nieodstręczającej.
„Tylko nauki porównawcze należą do nauk ścisłych”
Józef Mackiewicz w książce „Sprawa mordu katyńskiego” pisał: „Nie jestem z wykształcenia prawnikiem, jurystą. Nie wiem, czy ukrywanie, zatuszowywanie jawnej zbrodni ze strony nie poszczególnych ludzi, ale ze strony organizacji państwowych, wielkich mocarstw, należy do przestępczego współudziału w zbrodni. (...) Jestem z wykształcenia przyrodnikiem, a mój profesor zoologii uczył mnie zawsze: niech pan pamięta, że ustalenie jakiegoś stanu rzeczy, jakiejś prawdy, uzyskuje się tylko przez porównania. Tylko nauki porównawcze należą do nauk ścisłych. Reszta to spekulacja. Trzymam się tego”.
Piotr Skwieciński po katastrofie smoleńskiej sam obsadził się w roli zafrasowanego mędrca. Inni zacietrzewiają się, polemizują. On demonstruje dystans wobec tak niedojrzałych emocjonalnie postaw. MAK, Miller, Macierewicz – wszyscy błądzą, a ich upór stoi na przeszkodzie w znalezieniu prawdy. Skwieciński zaś tonuje ich emocje, by nie prowadziły do zimnej wojny domowej. W końcu każdego można skrytykować, czy profesor Binienda jest spod tej reguły wyłączony?
Odpowiedzmy naszemu mędrcowi. Jeśli prof. Binienda przedstawia naukowe dowody, że tupolewa rozerwały dwa wybuchy, to komuś, kto identyfikuje się z polskim narodem, wolno polemizować z nim tylko w jeden sposób, właśnie ten wskazany przez Mackiewicza. Przedstawić naukowe dowody, że było inaczej. Muszą to być równie rzetelnie przeprowadzone badania innego naukowca. Gotowego, podobnie jak zrobił to Binienda, przedstawić je międzynarodowemu naukowemu audytorium.
Nie może to być wrzutka, bon mot, epitet rzucony w programie Moniki Olejnik. Mówimy o sprawie śmiertelnie poważnej. Nakładającej na publicystę, który identyfikuje się z własnym narodem, bardzo konkretne obowiązki. W tej sprawie NIE WOLNO mu zachować się inaczej, bo tym samym stawia się poza wspólnotą narodową.
Bredzenie Skwiecińskiego o tym, czy Binienda ma odpowiedni temperament i czy zadaje się z odpowiednimi ludźmi, nie jest „innym poglądem”, różnicą zdań. Jest bełkotem, cynicznym robieniem z czytelników idiotów. Mickiewiczowski mędrzec wyposażony był w szkiełko i oko. Skwieciński to mędrzec, który szkiełko wyrzucił na wysypisko, a widząc wyniki badań, odwraca oczy.
Kłamstwo smoleńskie rozpisane na głosy
Prof. Marian Zdziechowski, przedwojenny rektor wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego i znawca Rosji, pisał o gatunku Polaków, którzy tak dalece „przyswoili sobie rosyjską technikę rozumowania, że stali się przeto więcej niż zrusyfikowanymi Polakami, bo Rosjanami, którzy od Rosjan z urodzenia tym się tylko różnią, że umieją mówić po polsku”.
Rezygnacja z prawdy, jaką prezentuje Skwieciński, jest charakterystyczna dla współczesnego społeczeństwa rosyjskiego. Wszyscy wiedzą, że władza likwiduje swoich wrogów, sądy robią to, co każe Putin, a mafii trzeba płacić haracze. I nikt się tym nie przejmuje, wszak prawda jest tylko jednym z możliwych sposobów opisania rzeczywistości. Władza opisuje ją inaczej, więc jej wersja jest obowiązująca. Bo jest władzą.
Postawa byłego redaktora naczelnego i części publicystów „Rzeczpospolitej” wobec Smoleńska była w ciągu ostatnich dwóch lat szczególnie szkodliwa dla walki o prawdę. Trudno było spodziewać się, by walczyły o nią media związane z wielopokoleniowym środowiskiem KPP. Ciężko było liczyć na telewizję, której właściciela w stanie wojennym Jerzy Urban typował na specjalistę od ocieplania wizerunku SB, MO i ZOMO. Na koncerny, które wywodzą się z tzw. firm polonijnych z czasów PRL.
Dla prorosyjskiego salonu w Polsce przyłączenie się do ich chóru „Rzeczpospolitej” miało znaczenie szczególne. Nie przypadkiem to jej dziennikarze za swoje „śledztwo” smoleńskie dostali nagrodę Grand Press. Oznaczało to bowiem domykanie się systemu. Skoro nawet rozsądna prawica wie, że zamachu nie było...
Kłamstwo smoleńskie było tym skuteczniejsze, im szersza była gama tych, którzy rechotali z oszołomstwa takich, którzy wierzą w zamach. Mieliśmy tych, którzy wierzyli Rosjanom niemal całkowicie; takich, którzy wierzyli im w części; wreszcie takich, którzy niezbyt wierząc, za równie niewiarygodnych uznawali walczących o prawdę. Bez potrzeby merytorycznego odniesienia się do ich argumentów. Wszystkie te trzy kategorie winne są go w równym stopniu.
„Polska prawdziwa to wymarzony kraj zaludniony przez powstańców warszawskich” – podkpiwał w jednym ze smoleńskich tekstów z Jarosława Kaczyńskiego Skwieciński. Niechcący dotknął sedna. Smoleńsk, jak żadne wydarzenie po 1989 r., pokazał, że mozolna odbudowa tradycyjnej polskiej tożsamości jest jedyną drogą do budowy niepodległego kraju. Z Rosjanami mówiącymi po polsku w roli opiniotwórczych elit zrobić się tego nie da.
Piotr Lisiewicz
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka